1.
– W Stanach wybory wygra kobieta, my lecimy z kapitanką – powiedziała jakaś pani samorządowczyni (czy jak się teraz to powinno mówić). Cóż, samolot spóźniony był wtedy dwie godziny i dwadzieścia minut. Leciałem z grupą lubuskich parlamentarzystów i samorządowców. Samolot nie dość, że się spóźnił, to jeszcze miał opóźnienie.
Rozochoceni godzinami rozmów lubuscy włodarze, gadali dalej na pokładzie, pokrzykując do wesoło siebie.
Steward przerwał odczytywanie instrukcji bezpieczeństwa, by wyrazić niechęć wobec pasażerki z rzędu czwartego, która tak głośno rozmawiała przez telefon, że nie słyszał co czyta. Pasażerka, tym razem nie mówiła nic o rtęci, a z tego jest powszechnie znana.
Samolot wylądował, musiałem odczekać godzinkę z kawałkiem na następny samolot do Krakowa. Wrzuciłem na Twittera wątek, który był rozwinięciem wczorajszego wpisu. Wrzucę go tu też, dla tych, którzy jak profesor Żerko wolą czytać naraz:
Ostatnia szansa na przedwyborcze gdybania. Nie będę się jednak zastanawiał nad tym, kto wygra za oceanem. Napiszę, jaki wpływ to może mieć na wybory w Polsce. A konkretnie: na decyzję Donalda Tuska w sprawie kandydata Platformy.
Donald Tusk (czyli Platforma) ma problem z Ameryką. Nie rozumie jej, nie lubi jej, trochę się jej boi. Wolałby, żeby sprawy transatlantyckie były załatwiane gdzie indziej.
W Platformie funkcjonuje ponoć teoria, że to Ameryka doprowadziła do przegranej Komorowskiego w 2015 roku. Psychologicznie to jakoś wyjaśnia: łatwiej uwierzyć w teorię spiskową niż przyznać, że spieprzono kampanię, a Andrzej Duda nie był takim „głupkiem”, jak sądzono.
Teoria ta ma swoje podstawy: w 2014 amerykańska administracja zaczęła szybki re-reset z Rosją, co przeszkadzało Niemcom, którzy zależeli od dobrych układów z Moskwą. Do tego stopnia, że utrudniali ruchy US Army.
W tej sytuacji amerykański „deep state” uznał, że Polska stanie się nowym europejskim przyczółkiem. Ale do tego potrzebna była zmiana władzy w Polsce na rząd berlińskosceptyczny.
Wtedy ruszyły m.in. YouTube, Google, Facebook, Cambridge Analytica i – jak twierdzi teoria – doprowadziły do wygranej Andrzeja Dudy. Przecież bez amerykańskiego wsparcia nie miałby szans, prawda?
Ludzie z wymienionych korporacji śmieją się z tej teorii najgłośniej, ale co oni tam wiedzą.
Teoria wciąż żyje i pojawiają się jej nowe wersje.
Niedawno słyszałem, że Duda wygrał w 2020 z Trzaskowskim dzięki wsparciu Google, bo ś.p. Susan Wojcicki to kuzynka Morawieckiego.
Wracając do Tuska: nie wierzę, że wystawi Trzaskowskiego. Tusk to zbyt wytrawny polityk, by wierzyć w publicystykę zaprzyjaźnionych mediów. Obserwuje, co się dzieje, gdy prezydent urywa się spod kontroli politycznej władzy.
Obecny lokator pałacu nie ma politycznych ambicji, ale Trzaskowski i jego otocznie są inni: ambitni i mogliby nie zadowolić się samym Pałacem. Dlatego Tusk raczej go nie wystawi.
Donald Tusk jest ponoć przekonany, że jeśli wygra Trump, Ameryka zacznie ingerować w polskie sprawy, co utrudni Platformie rządzenie i sukces w następnych wyborach. W Polsce Amerykanie mają duże wpływy; wystarczy popatrzeć na stosunek polskich polityków do ambasadora USA.
Gdyby wygrała Harris, plan Platformy jest ponoć prostszy: w wyborach wystartowałby Radek Sikorski,, osoba błyskotliwa, choć niezbyt mądra, którego żona ogarnęłaby Amerykę, więc Tusk miałby w tej kwestii spokój.
Jeśli wygra Trump, sprawa się komplikuje. Żona Sikorskiego, będąca cennym kontaktem z Demokratami, mogłaby utrudnić, a nawet uniemożliwić współpracę z administracją Trumpa. Raczej wykluczałoby to jego start.
Więc kto? Wygląda na to, że Tusk mógłby być kandydatem. Nie będzie chciał być premierem rządu, któremu Amerykanie rzucają kłody pod nogi, a dobry immunitet prezydencki też może mu się przydać.
To brzmi jak teoria wyssana z palca? Oczywiście. Ale skoro poważni politycy wierzą, że amerykański „deep state” rozegrał wybory w Polsce w 2015 roku, to dlaczego nie miałbym tego napisać?
Zwłaszcza, że idiotyczny spin o tym, że Tusk „najlepiej zna Trumpa”, idealnie w tę teorię się wpisuje. Trumpa zna Donald Tusk – jak rozumiem – ze słyszenia. Bo osobiście – mam poważne podejrzenia – lepiej znają Trumpa np. Krzysztof Szczerski, Paweł Soloch czy parę innych postaci.
Kto wygra w Stanach? Zobaczymy. Kogo wystawi Tusk? Zobaczymy. Czemu nie piszę o kandydacie PiS? Bo piszę o Tusku (Platformie), a on raczej nie dopuszcza możliwości, żeby ktoś z PiS wygrał wybory. A jak będzie? Zobaczymy. Znaczy, na pewno wygra Stanowski.
2. W Krakowie zrobiłem, co miałem zrobić, później udałem się na spotkanie towarzyskie, poprzedzone innym spotkaniem towarzyskim. Kolega z tego pierwszego awansował w swojej korpo. Jest teraz globalnym menadżerem. Co prawda nie dostał podwyżki, ale za to będzie mógł powyrzucać z pracy kilku kalifornijskich Amerykanów. Rozumiecie, optymalizacja.
Po drugim spotkaniu, które skończyło się później, niż się miało skończyć wróciłem do hotelu. A właściwie pod hotel, i na moje nieszczęście, zamiast przeżywać amerykańskie wybory, poszedłem coś zjeść, a jak już kupiłem jakiś nie najwyższych lotów street food, to postanowiłem pójść do DeCafencji, żeby zobaczyć, co tam słychać. Najpierw minąłem się z wirtuozem fortepianu, tym, co zna i szanuje mojego świętej pamięci dziadka Machla. A później wpadłem w objęcia profesora Kloca. Z którego „Miłosza” wciąż nie napisałem recenzji, bo wciąż nie mogę znaleźć słów odpowiednich, by mój stosunek do tego dzieła wyrazić.
Rozmawialiśmy chwilę, nawet dłuższą. W pewnej chwili profesor odtrąbił odwrót. Uparł się, że mnie – jak się później okazało, na moje nieszczęście – podrzuci taksówką w okolice hotelu, co było całkowicie pozbawione sensu, gdyż z placu Szeczepańskiego na Krupniczą doszedł bym w podobnym czasie, jak taksówką z placu Szczepańskiego pod Bagatelę. No i pod hotelem się okazało, że nie mam karty, która drzwi otwiera. A hotel nie miał nocnej recepcji. Ale większym problemem było, że się okazało, iż nie mam telefonu. Cofnąłem się do DeCafencji, ale tam telefonu ni karty też nie było. Siadłem sobie więc z boczku i zacząłem drzemać. Sziedziałem drzemiąc, nim obsługa nie postanowiła DeCafencji zamknąć. Nie wyrzucono mnie wcześniej, gdyż nie wyglądałem na bezdomnego. Zacząłem się błąkać po Krakowie. Było mgliście i zimno. Dotarłem na kolejowy główny dworzec. Wpadłem na pomysł – kupiłem bilet do Balic i z powrotem. I pojechałem do Balic i z powrotem drzemiąc w pociągu. Wysiadłem na głównym, poszedłem do hotelu, gdzie recepcja już działała. Pani bardzo było mnie żal. W pokoju dowiedziałem się, że zgodnie z przepowiednią mojego amerykańskiego informatora wiadomo kto wygrał. W plecaku znalazłem stary telefon, którego udało mi się naładować. Za pomocą applowskiego narzędzia do namierzania iPhone'ów namierzyłem iPhone'a w Mydlnikach. Przez czas, kiedy ładował mi się telefon, próbowałem się zdrzemnąć. Ciągle ktoś dzwonił na mój zegarek, by komentować amerykańskie wybory. Wziąłem walizeczkę i boltem pojechałem do Mydlnik. W Mydlnikach, z pomocą dobrych ludzi znalazłem taksówkarza. Niestety nie był to ten taksówkarz. Pokręciłem się chwilę i pojechałem do Balic. Okazało się, że stary telefon ma niezdrową baterię, która gubi prąd. Nadałem walizeczkę. Kupiłem – jak się później okazało – zbyt małego powerbanka i wróciłem do Mydlnik. Znalazłem tam jeszcze dwóch nie tych taksówkarzy. Później przyjrzałem się dokładniej mapce narzędzia do namierzania iPhone'ów, okazało się, że wskazuje mi konkretnie mieszkanie. Dokładniej – kilka mieszkań, gdyż nie jest to mapka 3D. Losem moim przejął się dobry człowiek o imieniu Marcin, który najpierw wskazał o które mieszkanie może chodzić (na pierwszym piętrze), później namierzył właścicielkę mieszkania, która próbowała się nieskutecznie do lokatorów dodzwonić. W międzyczasie ratował mnie kolega mój Janek, który przysłał swojego syna z dużym powerbankiem, który to powerbank zapobiegł śmierci baterii w starym telefonie. Dobry człowiek o imieniu Marcin wpuścił mnie na klatkę schodową, gdzie pod drzwiami czekałem, aż ktoś z rodziny taksówkarza wróci do domu. Zaczął mi się kończyć czas, dobry człowiek o imieniu Marcin zaoferował, że jeżeli nie doczekam, on taksówkarza poinformuje. Siedziałem dalej. Nagle drzwi mieszkania się otworzyły i wyszedł taksówkarz, który cały czas w mieszkaniu spał. A sen miał twardy. Nie ma się czemu dziwić, gdyż budynek pod ścieżką i co chwilę przelatywał a to enbraer, a o to boeing, a to airbus. A raz nawet casa. A jak nie samolot, to po pobliskich torach przejeżdżał pociąg, trąbiąc w niebogłosy, gdyż musi tam być jakiś niestrzeżony przejazd. W każdym razie pan taksówkarz wręczył mi telefon. A ja zdążyłem na lotnisko. Gdzie w końcu coś zjadłem, bo wcześniej nie było czasu.
W samolocie kapitan powiedział, że mgła. I że czekamy na slot w Warszawie. Doczekaliśmy się. I dolecieliśmy do Warszawy. A w Warszawie się okazało, że z lotu do Zielonej nici, bo w Babimoście mgła. Siedzę teraz i czekam na samolot do Poznania, z którego do Babimostu zawiozą autobusem. Mam nadzieję, że już się nic więcej nie wydarzy. Więc kończę w tym miejscu.
Z ważnych obserwacji: narzędzie do namierzania iPhonów jest bardzo precyzyjne. Bolt jak się go rejestruje na nowy numer, daje na początku wielką zniżkę. W Mydlnikach mieszkają bardzo porządni ludzie. PiS raczej nie przepracuje wyniku Trumpa. Mam wrażenie, że nic z tego nie zrozumieją. Ale wynik ten będzie miał wpływ na nasze wybory prezydenckie. Tyle, że nie będzie tak, że dzięki amerykańskiemu wynikowi PiS wygra, przez amerykański wynik może przegrać kandydat Koalicji Obywatelskiej. Bo Platforma już zaczęła robić głupie ruchy, a to raczej będzie narastać. Kula śniegowa.
W Stanach nie wygrała kobieta. Więc ludzie, tacy jak pani samorządowczyni z początku tej notki będą mieli problem z ogarnięciem świata.