poniedziałek, 18 sierpnia 2014

17 sierpnia 2014

1. Obudziłem się w przekonaniu, że jest niedziela. Włączyłem TVN24, by obejrzeć „Lożę polityków” (czy jak tam się nazywa to, co idzie kiedy Rymanowski jest na urlopie). Przez godzinę obcowałem z Kuźniarem. I nie jest to dobra wiadomość, bo uważam, że telewizje śniadaniowe wpływają destrukcyjnie na inteligencję. I jeżeli tak, jak „Wstajesz i wiesz” mają – jak niektórzy twierdzą – wyglądać media przyszłości, to ja się udaję na wewnętrną emigrację.
„Wstajesz i wiesz” jest o tyle gorsze od „Dzień dobry TVN”, że udaje telewizję informacyjną. I to jest perfidne.

2. No więc się okazało, że jest sobota, więc dostałem dzień w prezencie. Zapomniałem napisać, że przyjechało do mnie BMW 530d kombi. Znaczy nie tyle 'kombi' tylko 'touring'. Przyjechało we czwartek wieczorem. Nie pisałem o tym, bo kiedy następnego dnia rano zobaczyłem je przed domem, było tak oczywiste, jakby stało tam zwykle.

No i tym BMW pojechaliśmy do Boczowa.
Boczów to ostatnia miejscowość przed Świeckiem przy starej dwójce. Jeżdżę tam od dobrych dwudziestu lat. Człowiek o pięknie brzmiącym imieniu Zbigniew stworzył biznes polegający na opróżnianiu berlińskich mieszkań, których lokatorzy zmarli. I sprzedaży ich zawartości. W ciągu dwudziestu lat wiele się zmieniło. Teraz umierają inni Niemcy, zresztą Zbigniew odkrył, że więcej może zarobić na sprzedaży, więc wszystko podrożało. Meble już nie takie jak kiedyś. Jest jeszcze parę tysięcy winyli. A wśród nich perełki, jak kupiona przeze mnie parę lat temu składanka „Yes sir, I can boogie”.

Spędziliśmy tam ze dwie godziny. Nie mogłem się opędzić od skojarzenia z – toutes proportions gardées – muzeum w Auschwitz. To ciekawe, ale wcześniej w ten sposób nie myślałem. Pewnie kryzys wieku średniego. Zbiera człowiek całe życie różne przedmioty, a potem, jeżeli nie zrealizuje jakiegoś planu – lądują one w kontenerze, albo Boczowie (jeżeli jest berlińczykiem)

Chcieliśmy poznać cenę pewnej witryny, więc przyszedł do nas plenipotent pana Ryszarda. A jak zobaczył samochód, to nas zaprosił do zamykanego (podkreślono) miejsca, gdzie są lepsze meble. Specjalnie nie było tam nic ciekawego, ale rzeczony plenipotent zaczął się z Bożeną dzielić swoimi życiowymi doświadczeniami. Powiedział, że kobiety go unieszczęśliwiają, bo jest romantykiem, więc ich nie bije. A tylko bicie daje szanse na szczęśliwy związek. Bożena zapytała skąd to wie, skoro nie bije. Odpowiedział, że z obserwacji.
Kiedy powiedział, że jest z Przemyśla, to mi się przypomniało, że z pięć lat temu go poznałem. Wtedy nie był plenipotentem, tylko szeregowym pracownikiem. Wtedy narzekał na szefa a nie na kobiety, które go tak źle traktowały, bo jest romantykiem i ich nie bije.

Witryny nie kupiliśmy, choć w pewniej chwili plenipotent zaczął się targować sam ze sobą.
Lamus, bo tak się nazywa boczowski interes pana Ryszarda miał reklamę w lokalnej telewizji. Mogła się przyśnić. Śpiewał ją jakiś lokalny zespół disco polo. Przypomniała mi się. I to nie jest dobra informacja.
Wracając wpadliśmy do Lidla. Szpinak jednak jest.


3. Bożena kontynuowała przeglądanie starych die Dzienników. Rzucił mi się w oczy tytuł „Nieudana misja Sikorskiego” (w Kijowie).
Pan Radek jest mistrzem. Chyba jedyna rzecz, jaka mu się w życiu udała to żona. A wciąż świetnie funkcjonuje. I to nie jest dobra informacja.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz