1. Najgorszą informacją dnia jest to,
że ruszyłem do Warszawy. Wcześniej musiałem jeszcze pochować
trzy myszy, które znalazłem w domu. Gdybym oznaczał jakoś miejsca
pochówku to ten kawałek ziemi przypominał by pola z czasów
Wielkiej Wojny.
2. Stanąłem na Orlenie. Kończył
tankowanie gazu kierowca opla. Skończył, poszedł. Podpiąłem.
Czekam. Czekam. Czekam. Za mną stanął gość w Lanosie. Wrócił
kierowca opla. Z hot-dogiem. Zacząłem lać. Gość w Lanosie
patrzył na zegarek. Zacząłem lać do drugiego zbiornika. Zaczęła
się robić kolejka. Weszło 86 litrów. Poszedłem do kasy. Stoję.
Przede mną grupa facetów zamawia hot-dogi. Stoję. Panie robią
hot-dogi. Stoję. Facet z Lanosa zrezygnował – próbuje wyjechać.
Stoję. Kolejny gość zamawia hot-doga. Stoję. Gość z Lanosa
odjechał. Dochodzę do kasy. Pani proponuje mi hot-doga. Odmawiam.
Proces tankowania zajął 40 minut. Super.
Od pewnego czasu nie jem hot-dogów. I
to jest zła informacja. Gdybym jadł hot-dogi pewnie bym się tak
nie denerwował. Gość w Lanosie pewnie też nie je hot-dogów.
3. Impreza dla Twitterowiczów u
ambasadora Mulla.
Spotkałem dawno niewidzianego Piotra
Goćka. Niewidzianego. Ale słuchałem go wcześniej przez cztery
godziny jazdy. Czytał swojego „Demokratora”. Książka na
początku trudna, później jakoś się można do niej przekonać.
Gociek zadowolony z siebie. Miło go było w tym zadowoleniu oglądać.
Będzie wydawać kolejne książki. Bycie literatem najwyraźniej ma
przyszłość.
Spotkałem niepijącego Sitę i
pijącego Okońskiego. Nie zrobiłem sobie selfie z Kuźniarem. Nie
zrobiłem z Mężykiem – nie przyszedł.
Porozmawiałem chwilę o Gazie z jakąś
panią, która o mały włos nie rzuciła mi się do gardła.
Kiedy zauważyłem, że szkoda czasu
użyłem ostatecznego argumentu: gdyby Izrael chciał, to by
wykończył wszystkich mieszkańców Strefy. I wtedy by to było
ludobójstwo. Nie robi tego – choć może.
Odpowiedziała, że rakiety Hamasu się
nie liczą, bo powodują mało ofiar. Czyli, że największym
grzechem Izraela jest posiadanie sprawnej obrony przeciwrakietowej.
Skąd się biorą tacy ludzie, no skąd.
(ta akurat chyba była z gazeta.pl).
Z jeszcze większą radością
słyszałem, jak z ambasador tłumaczył, że niestety nie może
sobie wylać kubła na głowę, bo zabraniają mu tego regulacje
Departamentu Stanu. Urzędnicy mogą wspierać działalność
charytatywną – jako taką. Nie może wspierać konkretnie jednej
organizacji. I to bardzo dobry argument.
Przed imprezą na Twitterze pojawiło
się sporo głosów niechęci. Że tanim kosztem USA pozyskuje
sympatię 'liderów opinii'. Wypowiadali się tak ci, których nie
zaproszono.
Ja tam się nie obrażam o to, że nie
przeniesiono bazy Ramstein gdzieś po Sieradz. Nie obrażam się, że
nie przywieziono do Polski 300 baterii Patriotów. Cieszę się, że
z każdego amerykańskiego żołnierza, który jest w naszym kraju. Z
każdego samolotu. Bo nawet jeden amerykański samolot nad polskim
niebem działa odstraszająco. Dokładniej: w momencie, w którym
wystartuje para polskich F16 i razem z nimi wystartuje samolot USAF,
to komuś, kto by chciał odpalić w ich kierunku rakietę może
zadrżeć ręka.
Generalnie wieczór skończyłby się
przyjemnie, żeby nie to, że red. Mucha coś powiedział o tekście
prof. Romanowskiego. I ja – głupi – ten tekst po powrocie do
domu przeczytałem.
Cóż, profesor Romanowski jest idiotą
i to nie jest najgorsze, bo Uniwersytet Jagielloński z kilku takich
zrobił już profesorów. Nie jest też najgorsze, że Gazeta
publikuje co jakiś czas wykwity jego intelektu. Najgorsze jest to,
że kiedy coś takiego przeczytam nie potrafię przejść nad tym do
porządku dziennego. I się niemożebnie wkurwiam. A złość urodzie
szkodzi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz