1. Poranek pod znakiem Jana Hartmana,
który postanowił na stronie „Polityki” otworzyć dyskusję o
kazirodztwie. Przypomniała mi się jego córka, z którą był w
Termach Bukovina prawie dwa lata temu. Na imprezie, która się
nazywała „Redefinicje”. Nie chce mi się teraz o „Redefinicjach”
pisać, choć warto. Poznałem tam na przykład najmądrzejszego
człowieka świata – Jacka Żakowskiego. Teraz powinienem podzielić
się plotkami na temat pana Jacka, ale tego nie zrobię, bo
obiecałem. Poza tym pierwszy raz usłyszałem je z osiem lat temu.
Choć może to była antycypacja.
W każdym razie profesor Hartman
sprawiał wrażenie zupełnie odklejonego gościa. Zdziwionego, że
nikt z kilkudziesięciu obecnych tam osób nie podziela jego obrazu
świata. Choć towarzystwo było mieszane.
Profesor Hartman postanowił zrobić
polityczną karierę. Sekundowała mu w tym pani Janina z „Polityki”.
Zapisał się do partii Janusza Palikota. Partię strzeliło to coś,
czego gumowe przedstawienie pan Janusz trzymał na pewnej konferencji
prasowej. Więc profesor Hartman najwyraźniej postanowił pójść w
ślady Janusza Korwin-Mikkego i się zradykalizował. Niestety, w
życiu jest jak w tym starym kawale: dowcipy też trzeba umieć
opowiadać.
„Polityka” usunęła wpis ze swojej
strony, ale jako że nic w internecie nie ginie, jego ślady łatwe
są do odnalezienia. To, że profesor Hartman był tak częstym
gościem mediów, świadczy o tym, w jak popieprzonym kraju żyjemy.
I to jest zła informacja.
2. Nawiedził mnie uciekający z
wygnania do swoich Skierniewic kolega Podłoga. Posiedzieliśmy przez
chwilę na placu Zbawiciela, gdzie na różowym skuterze szalał
redaktor Wieruszewski (ten, co jeździ MX-5 i nie jest gejem.
Redaktorze Wieruszewski, różowy skuter nie zmieni mojego zdania na
ten temat!).
Stamtąd poszliśmy do Faster Doga,
gdzie kolega Podłoga kupił kilka T-shirtów. W tym jeden
australijskiej firmy Popissue (co jest warte podkreślenia, bo jej
twórca, prawdziwy Polak robi światową karierę).
Kolega Pawełek miał do mnie delikatne
pretensje o to, że napisałem, że jego małżonka była przekonana
o tym, że kolega Fiedler jest gejem. Sama Patrycja pretensji nie
miała. Kolega Pawełek jest jednak homofobem. Być może dlatego
znani warszawscy geje tak lubią, kiedy dobiera im rozmiary.
Później kolega Podłoga opowiedział
dowcip i musieliśmy wyjść.
2. Wróciłem do domu i przeczytałem
„Trzy pozytywy na dzisiaj” kolegi Kapli.
Kolega Kapla nie do końca świadomie
wykonał donosik i spowodował kryzys w PR w Bayerische Motoren
Werke. Otóż najpierw napisał, że redaktor Śliwa użyczył obcej
osobie testowe M3.
A później, że redaktor Śliwa
twierdził, że nowa M3 jest złym samochodem, (że ma źle dobrany
silnik, że jej nosi tył). Redaktor Śliwa jest ważnym redaktorem z
gazeta.pl. Z twarzy podobny jest trochę do redaktora Bryndala. I
jeśli coś o samochodzie powie, to ma to jakieś znaczenie, bo się
generalnie zna.
Zacząłem się zastanawiać nad
odpowiedzialnością za słowo. Ludzie mówią przy nas różne
rzeczy, my to piszemy. Parę osób przy mnie już się gryzło w
język. Zobaczymy, co będzie dalej.
W każdym razie nawet nie jest mi żal,
że nie pojeździłem tą M3. I to jest zła informacja, bo może
świadczyć o tym, że dziadzieję.
3. Poszedłem pod płot Łazienek, by
wziąć udział w otwarciu wystawy „Ludzie Teatru Wielkiego”.
Wystawa ma długą historię. Byłem świadkiem narodzin projektu,
byłem świadkiem lat rozwoju. Lat chyba czterech. Choć muszę
sprostować. Wystawa sama w sobie jest pomysłem świeżym. Przez
lata powstawał album, z którego fragmenty się na nią składają.
Pomysł na album urodził się po tym, jak padł projekt polskiego
GQ.
Razem z Bożeną i kolegą Marcinem
Fediszem zrobiliśmy najlepszy polski męski magazyn, jaki w tym
tysiącleciu miałem w rękach. Niestety wydawnictwo zabiło projekt.
Kryzys, te sprawy.
I to jest generalnie zła informacja.
Kolega Fedisz później zaczął
pracować w Operze i jakoś wymyślili, żeby zrobić o Operze album.
Robili go, i robili. I robili. Przez lata. Znaczy, jak to zwykle
bywa, był gotowy w dziewięćdziesięciu procentach już parę lat
temu. Teksty napisał kolega Olszański, który cierpiał chyba
jeszcze bardziej niż Bożena, że albumu wciąż nie ma. Ale w końcu
jest.
Będzie go można kupić w Operze za
150 złotych.
Dyrektor Dąbrowski – ten, któremu
zawdzięczamy PISF – oprowadzał Panią Minister Kultury i
Dziedzictwa Narodowego. Później zeszliśmy na dół, gdzie były
przemówienia, podziękowania i lampka. Nad przemówieniem Pani
Minister mógłbym się wyzłośliwiać, ale nie będę, bo mi się
nie chce.
Pani Minister w młodości mogła być
koszykarką. Jeśli nie – była to zmarnowana okazja.
Rozmawialiśmy z Bożeną i
projektantką Poniewierską. Projektantka Poniewierska stylizowała
nam w GQ Dorocińskiego. Wtedy jeszcze nie była projektantką. To
dobra sesja była. Zdjęcia robił Igor Omulecki.
Rozmawialiśmy. I trochę przez Panią
Minister, trochę przez Dyrektora Dąbrowskiego, a najbardziej przez
przechodzącego dwuipółmetrowego człowieka, przypomniało mi się,
jak moja ś.p. Babcia opowiadała, że po ulicy, przy której
mieszkała w Toruniu, chodziła strasznie wysoka pani. I latali za
nią ulicznicy krzycząc: Pani, a ciepło tam u góry? Projektantka
Poniewierska stwierdziła, że coś w tym musi być, bo różnice
temperatur faktycznie są.
Trzeba by to kiedyś zmierzyć, bo może
zamiast czapek wystarczy nosić buty na koturnach.
Idąc przez Łazienki, zastanawiałem
się, czy podczas Powstania polowano na wiewiórki, kaczki czy pawie.
Nawet gdyby, to do żyjącego teraz pokolenia ta trauma nie
dotrwała.
PS. Redaktor Pertyński, którego
poprosiłem by sprawdził, czy wszystkie przecinki są na miejscu,
zauważył, że brakuje trzeciego negatywu. Otóż moim zdaniem nie
brakuje. Negatywem jest to, że nie robimy GQ. Gdybyśmy GQ robili
świat byłby piękniejszy. I dla nas i dla czytelników.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz