wtorek, 21 października 2014

20 października 2014


1. Bez połączenia z satelitarną anteną nie mam TVN24. Więc nici z 'Kawy na ławę'. Z braku wyboru oglądałem coś na TVPInfo. Było ciężko, bo pani prowadząca ma przerażający wytrzeszcz podkreślony przez makijaż. Do tego nie panuje nad gośćmi. I tematy wybiera bez sensu. Bo po co dziś pytać Ziobrę o śmierć ś.p. pani Blidy? Coś nowego może powiedzieć?
Ja tam – jak Ziobry nie lubię, to akurat w tej sprawie bym się go nie czepiał. Widziałem basen, który pani Kmiecik zafundowała ś.p. pani Blidzie, w bazie 'Gazety' są zdjęcia ś.p. pani Blidy z samochodem, którego nie wpisała do oświadczenia majątkowego.
Zresztą to nie Ziobro dowodził akcją na miejscu. Ale nie o tym.
Tematem dnia był minister Sawicki i jego frajerzy.
Kiedy słyszę 'PSL' przypomina mi się sprzed kilku lat rozmowa z panią Iwaszkiewiczową, nestorką rodu sąsiadów.
Przyszedłem do nich. Zaproponowała kawę. I rozpoczęliśmy small talk ogólnopolityczny. Zaczęło się od narzekania na PiS (to już było za rządu PO). Później jakoś zeszło na PSL. No i pani Iwaszkiewiczowa opowiedziała, że kiedyś spotkała marszałka Zycha na grzybach. [w domyśle: że skoro chodzi na grzyby, to jest w porządku. A skoro tu, to inteligentny, bo tu są]. Mnie coś podkusiło – i zapytałem, czy wie kto ojcem marszałka Zycha był. Odpowiedziała, że oczywiście, że proboszcz z Lubrzy. I że to był w porządku ksiądz, że pomagał ludziom i w ogóle był świetny. Rozmowa przeszła na księży i ich dzieci i kochanki. Na koniec pani Iwaszkiewiczowa westchnęła podsumowująco: Krew nie woda.
I tak to z tym peeselem jest. Nie ma specjalnego znaczenia, co taki Sawicki powie, ważne, że można ich na grzybach spotkać, że w straży działają pożarnej, no i z porządnych rodzin są.
PSL do końca świata będzie troszkę nad progiem. I to jest zła informacja.

2. Cały dzień spędziliśmy na pracach porządkowych. Porąbałem trochę ściętej tydzień wcześniej akacji. I muszę przyznać, że jest to twarde drzewo. Akacja nie jest akacją, tylko robinią pseudoakacią. Liście robinii masonom symbolizują nieśmiertelność. Coś w tym jest. Mamy nadzieje, że w miejsce ściętych wyrosną nowe. Niestety, zanim wyrosną będzie w tej części parku trochę łyso. I to jest zła informacja.


3. Józek (ojciec sąsiada Tomka) wyciągnął swoim białorusem włókę, którą sąsiad Tomek sobie wypalił i wyspawał. Z jej pomocą wyrównał działkę, na której ma się budować. I teraz chce, żebym uporządkował nią park.
Sąsiad Tomek zna się na metalach. I właściwie może z nimi robić co chce. Na przykład włókę, która z jednej strony ma zęby i można ją dociążyć trzystu litrami wody. Po odpowiedniej liczbie przejazdów park będzie na tyle równy, że będzie się dało jeździć po nim kosiarką.
No i wygląda na to, że się będę musiał nauczyć jeździć białorusem. I to może być zła informacja, bo co będzie, kiedy mi się spodoba.
Na razie jeździł Józek. Zrobił z pięć kółek i już widać efekty. Być może na dziesięciolecie naszej obecności w Rokitnicy park zostanie znów ucywilizowany.  

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz