1. No więc znowu musiałem użyć ten
cholerny budzik. (Używam tego przypadku, bo ponoć my, ludzie z
Galicji, mamy zwyczaj nadużywania form osobowych)
Nastawiony był na siódmą, więc
obudziłem się o piątej i czekałem aż zadzwoni. No i się
doczekałem.
Przed ósmą przyjechał kolega
Grzegorz. Ruszyliśmy na południe.
Kolega Grzegorz swoją srebrną strzałą
jeździ dość agresywnie. Redaktor Pertyński, który za czasów
świetności tego samochodu pracował dla Renault mówi, że
przeżycie jakiegokolwiek poważniejszego wypadku w tym aucie jest
mało prawdopodobne. Ja tam się śmierci w wypadku samochodowym
jakoś nie boję, ale kiedy jeździłem tym arcydziełem francuskiej
motoryzacji, robiłem to zdecydowanie delikatniej.
Tradycyjnie stanęliśmy w radomskim
McDonaldzie. I to zła informacja. Ja tam jeść nie muszę, kolega
Grzegorz – wręcz przeciwnie. To przez bieganie. I niech mi ktoś
powie, że bieganie jest zdrowe.
Kiedy coś zjem w McDonaldzie, to mi
potem jest źle.
2. Za Radomiem kolega Grzegorz usłyszał
w radio piosenkę „Niektórzy rodzą się przegrani, i nigdzie
miejsca nie ma dla nich”.
–To jest piosenka o mnie –
powiedział.
Niektórzy zupełnie nie zdają sobie
sprawy z tego kim są. I to jest smutne.
Srebrna strzała jest nie tyle srebrna,
co w kolorze „błękit paryski”. Ma złamaną antenę, więc w
trasie trudno się słucha radia.
Ostro ruszyły prace przy obwodnicy
Szydłowca. Zamawiam, żeby następny premier był z Krakowa.
Po drodze dużo policyjnych patroli w
większości dwupłciowych. Pani mierzy, pan siedzi w radiowozie.
Pada. Jak równouprawnienie, to równouprawnienie.
3. Dojechaliśmy nie mogę napisać
dokąd. Robiliśmy nie mogę napisać co. Wieczorem w towarzystwie
nie mogę napisać kogo, jedliśmy na przykład krewetki. Mogę za to
napisać, że najlepsze krewetki w Krakenie są wyraźnie lepsze niż
te, które jedliśmy.
Później w barze piliśmy to, co z kolegą Grzegorzem pijemy już od tygodnia. Nie mogę napisać kto, nie mógł uwierzyć, że cały Jack Daniel's powstaje tylko w Lynchburgu.
Później w barze piliśmy to, co z kolegą Grzegorzem pijemy już od tygodnia. Nie mogę napisać kto, nie mógł uwierzyć, że cały Jack Daniel's powstaje tylko w Lynchburgu.
W barze wisiało kilka telewizorów.
Wyświetlał się na nich film, którego – jak zresztą większości
polskich filmów – nie znałem. W filmie tym grupa brzydkich,
grubych, łysych Polaków atakowała butelkami z benzyną sympatyczne
i ładne romskie wesele.
Brzydcy, grubi i łysi Polacy z filmu trochę przypominali Romów, którzy jakiś czas temu zaatakowali pod Limanową weselny orszak. Byli może trochę porządniej ubrani.
Wieczór generalnie był bardzo przyjemny.
Udało mi się zrobić koledze Grzegorzowi piękny portret, alegorię związków polsko-fińskich.
Flaszka była pusta. I to jest zła informacja.
Brzydcy, grubi i łysi Polacy z filmu trochę przypominali Romów, którzy jakiś czas temu zaatakowali pod Limanową weselny orszak. Byli może trochę porządniej ubrani.
Wieczór generalnie był bardzo przyjemny.
Udało mi się zrobić koledze Grzegorzowi piękny portret, alegorię związków polsko-fińskich.
Flaszka była pusta. I to jest zła informacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz