środa, 31 grudnia 2014

31 grudnia 2014


1. Skończyły się świąteczne śledzie. W barszczu też widać dno, choć zasadniczo i jedno i drugie winno starczyć do Nowego Roku.
Włożyłem akumulator z kosiarki do BMW. Auto Bożeny miało w bagażniku drugi, mały akumulator, który zastał się po telefonie, jakiego już nie ma. Wymyśliłem, że lepiej tej baterii będzie spędzić zimę w samochodzie, gdzie będzie wciąż ładowany, niż w stojącej w zimnej stołówce kosiarce.

Później zabraliśmy się za rodzinne rżnięcie i mielenie. Ja z Józką rżnęliśmy na pile stolikowej zwanej z niemiecka krajzegą. Tośka pocięte kawałki układała w domu, Milena mieliła gałęzie w urządzeniu znanym niektórym z filmu „Fargo”. Zrobiliśmy kawał roboty.
Misterna konstrukcja Tośki w pewnym momencie runęła. I to jest zła informacja. Choć nie tak zła, bo jak sama Tośka zauważyła, drewno ułożone po raz drugi było czystsze, bo brud został na podłodze.

2. Przesłuchałem konferencję prasową Porozumienia Zielonogórskiego. To właściwie zabawne, że jednym z jego negocjatorów jest były wiceminister zdrowia z czasów, kiedy ministrem była Ewa Kopacz. Po ministrze, który wyglądał, mówił i się zachowywał trochę – tu będzie hermetycznie – jak pewien dziennikarz motoryzacyjny z miasta Łodzi, który występuje czasem w serwisach internetowych jako ginekolog, panowie doktorzy ze swoim zadziwieniem i logiką wypowiedzi wyglądali jak lekarze. Tacy prawdziwi.
Pan były wiceminister opowiedział, że jakiś czas temu NFZ z list ubezpieczonych wykreślił młodzież, która osiągnęła wiek lat osiemnastu, a której rodzice – nie mając świadomości, że muszą coś takiego zrobić – nie podłączyli w NFZ do swoich ubezpieczeń. Więc ta młodzież ubezpieczona nie jest i jeżeli nie daj Boże złamie sobie nogę na stoku, albo atak wyrostka ją dopadnie – będzie kłopot, bo w EWUŚ zapali się na czerwono.
Pan były wiceminister otwartym tekstem powiedział, że konstytucyjny minister Arłukowicz kłamie. I wyjaśnił w jaki sposób. Generalnie nie brzmi to dobrze.
Boję się, że scenariusz będzie teraz wyglądał tak: pani Premier zdymisjonuje Arłukowicza, bo nie potrafił rozwiązać konfliktu, dosypie lekarzom kolejne miliardy, lekarze podpiszą umowy. I zasadniczo nic się nie zmieni. Bo przecież nie będzie reformować systemu. Bo przecież będzie spokój do następnego podpisywania umów. I to jest zła informacja. Ważne, że można się leczyć za granicą, a NFZ musi za to oddać pieniądze.

3. Sąsiad Gienek miał imieniny. Wziąłem więc flaszkę i poszedłem złożyć życzenia. Gienek z Jolą byli w Tesco, więc wróciłem i poszedłem jeszcze raz.
Gienek – jak się okazało – zapomniał wcześniej, że ma imieniny, więc zawczasu nie zwolnił się następnego dnia z pracy. Czyli, że rano miał jechać, więc nie mógł pić. I to jest zła informacja. Posiedzieliśmy przy piwie, którego normalnie w zimie Gienek nie pije.
Jola narzekała na Wójta, który nie doprowadził do naprawy drogi. Trochę jak w Warszawie. Po wyborach, więc druga linia metra otwarta będzie Bóg wie kiedy.

Za to wymienione będą pompy w przepompowni ścieków. Bo zanim na dobra nie zaczęła działać, to już się okazało, że są za słabe. Tak sytuacja.



wtorek, 30 grudnia 2014

30 grudnia 2014


1. Przyśnił mi się amerykański ambasador. Ambasada była w stupiętrowym wieżowcu z dziwnymi windami, w mieście ze średniowiecznym centrum. Pamiętam, że zapytałem Jego Ekscelencję o możliwość zmniejszenia opłat za wydanie wizy, ale nie pamiętam, co odpowiedział. Dużo się rzeczy działo, które zdążyłem zapomnieć. Pamiętam tylko, że na koniec okazało się, że zaparkowałem samochód na płatnym parkingu a nie mam pieniędzy. No i wtedy się obudziłem.

Przyjemne przedpołudnio-popołudnie. Słońce świeciło za oknem. A ja podłączyłem antenę satelitarną do dekodera w tak sprytny sposób, że przewód szedł przez piwnicę i na parter dostawał się przez dziurę dostarczającą powietrze do kominka. Bożena (kiedy zauważy) będzie zachwycona, bo z niewiadomych powodów nie lubi plączących się po domu kabli.

Dziewczyny obejrzały więc na HBO drugiego „Hobbita”. Przez lata mieliśmy rodzinny zwyczaj – w każde święta oglądaliśmy „Władcę pierścieni”. Ale nam (konkretnie – dziewczynom) przeszło.
W przyszłym roku pewnie będziemy już oglądać pełnego „Hobbita”
Czytam miażdżące recenzje trzeciej części. Że długa. A mam cichą nadzieję, że reżyser weźmie się znowu za „Władcę” i dołoży te wszystkie wycięte wątki. Przede wszystkim zakończenie, bo w obecnej wersji widać jak Hobbici zmienili świata nie ma jak wyprawa zmieniła Hobbitów.
Mała szansa na nową wersję i to jest zła informacja.

2. Zadzwoniła Dorota z Nissana, żeby wyrazić wdzięczność za dostarczenie do Warszawy Navary. Dyrektor Zydel prócz tego bohaterskiego czynu wykazał się wczoraj – mimo trudnych warunków – jasnością umysłu i szybkością myślenia. Otóż, chwilę po jego wyjeździe wrzuciłem na fejsa zdjęcie nissana z wybitą szybą. I po chwili zdjęcie to zalajkował prezydent obywatel Jóźwiak. Już chciałem zrobić zrzut, żeby pokazać społeczeństwu jak to prezydent obywatel Jóźwiak lajkuje cudze nieszczęścia, ale nim zdążyłem to zrobić, zdjęcie zalajkował również dyrektor Zydel.
Dyrektora Zydla warto mieć po swojej stronie.

Bożena miała jechać po Józkę. Sprawdziłem na stronie PKP Intercity pociąg miał przyjechać zgodnie z planem. Bożena z dziewczynami pojechała. Ja wyciągnąłem akumulator z kosiarki. Puściłem pranie. Sprawdzam znowu na stronie, pociąg wyjechał z Rzepina. Patrzę, a Józka pisze na fejsie, że właśnie wjechali do Frankfurtu.
Wyraziłem na na Twitterze swoje oburzenie, odezwał się kolega @bartiniPL, tłumacząc że po pierwsze dane są aktualizowane co 20 minut (w opisie systemu na stronie jest „na bieżąco”), a dane musi wpisać dyżurny ruchu. Jeśli nie wpisze – w systemie wszystko jest w porządku. Po pięciu minutach na stronie pojawiło się 30 minutowe opóźnienie pociągu. Znaczy system nie jest godny zaufania. I to jest zła infrmacja.

3. W „Tak jest” oglądałem przez chwilę moją ulubioną poseł platformy – Ligię Krajewską. Pani Ligia dyskutowała z Morozowskim i Kuźmiukiem, że grzywna Sławomira Nowaka to nie wyrok.
Cóż, kiedyś się mówiło „rok nie wyrok”. Więc co dopiero grzywna.
A poza tym, że wcale nie jest powiedziane, że wszyscy, którzy pojawili się tego dnia w hotelu „Belweder” byli na imprezie Nowaka. „Tam tyle osób przychodzi…”

Później była konferencja ministra Arłukowicza, któremu najwyraźniej pali się pod… pod którym się najwyraźniej pali. Opowiadał jakieś dziwne rzeczy, o tym, że w KRS znalazł, że negocjatorzy z „Porozumienia Zielonogórskiego” są w zarządzie jakiejś spółki. Plątał się tak, że trudno było zrozumieć o co chodzi.
Jakiś orzeł z TVN24 zapytał, że będzie w tej sprawie zawiadomienie do Prokuratury.

Minister powtarzał, że ci lekarze, którzy nie podpiszą do pierwszego umów z NFZ nie będą mogli liczyć na publiczne pieniądze.
Dorn chciał zmusić lekarzy do pracy powołując ich do wojska. Arłukowicz się obraża. Chyba, że ma plan – przywiezie na ich miejsce lekarzy z Ukrainy. Dlatego MSW zawiesiło ewakuację z Donbasu. Żeby mieć moce na przerzucenie lekarzy.

A poważnie – Minister Zdrowia raz na jakiś czas, przed Sylwestrem odkrywa, że system nie działa. Platforma miała siedem lat, żeby to naprawić. Nic z tym nie zrobiła. I to jest zła informacja.

Arłukowicz mówił, że ułatwi pacjentom zmianę lekarze pierwszego kontaktu. Już to widzę. W gminie u mojej matki jest jeden. Zarabia niewyobrażalne pieniądze. Ciekawe w jaki sposób ludzie będą jeździć do innego lekarza złapią PKS, który właściwie nie istnieje. Pociąg? A, tory rozebrane.

A najgorsze jest to, że kiedy Arłukowicz zostanie posunięty, to nic się nie zmieni, bo posuwać go będzie pani, która była jego poprzedniczką. Zamieni go na jakąś przyjaciółkę. A, jak powtarzała mi matka – kobiety przyjaźnią się z ładniejszymi, bądź mądrzejszymi.
W tym przypadku brzydszą może być trudno znaleźć.  

poniedziałek, 29 grudnia 2014

29 grudnia 2014



1. Od dobrych dwudziestu lat czuję więź z Adrianem Mole'em. Jest on ode mnie co prawda trochę straszy, żyje w innym kraju, takim, gdzie życie jest zdecydowanie prostsze. Ale więź czuję. Mam wrażenie, że go bardzo dobrze rozumiem.
No i zadzwoniłem do matki, żeby się z nią umówić, bo miałem ją odwieźć na dworzec kolejowy w Świebodzinie. Matka od paru lat pracuje w Niemczech – wracała do pracy. Nie ma tu samochodu, bo po tym jak pojeździła czymś nowym w Bawarii, w końcu do niej dotarło, że kia Pride nie jest ani samochodem wygodnym, ani bezpiecznym, ani ładnym. No i postanowiła ją wyrzucić.
Zadzwoniłem i usłyszałem historię, która jakby żywcem wyszła spod pióra Sue Townsend. I to jest zła informacja.

[Właśnie przeczytałem, że pani Sue zmarła 10 kwietnia, więc nie będzie już więcej części. I zrobiło mi się strasznie smutno]

Nie będę tej historii przytaczał. Może kiedyś. W każdym razie moja matka to nietuzinkowa postać.

2. No więc już miałem odpalać Navarę, miałem nawet pomysł, żeby do Boryszyna pojechać lasami, a tu niespodzianka. Szyba w przednich prawych drzwiach wybita. Częściowo. Dziura wielkości pięści u góry, kawałki szkła na siedzeniu kierowcy. Kamienia nie widać, więc raczej wiatrówka.
Zadzwoniłem do Doroty z Nissana. Niedziela, po Świętach, dziesiąta. Odebrała [wszyscy kochają Dorotę]. Zasugerowała, żeby Navarą przyjechać jednak do Warszawy, ale wcześniej pojechać na Policję.
Dałem znać matce, że jej nie zawiozę. I pojechałem do Świebodzina. W Ołoboku wziąłem
autostopowiczów. Trochę musieli zmarznąć.
Budynek Policji jest nowy (znaczy ma z pięć lat). Stary był zbudowany przez Niemców. Był ładny. Przynajmniej z zewnątrz.
Policja w Świebodzinie bardzo dobrze mi się kojarzy. Kiedy włamano się do nas ze cztery lata temu, po trzech miesiącach sprawcy byli już skazani.
Przyjął mnie policjant o nazwisku, żywcem wziętym z polskiego kryminału. Obejrzał auto pokiwał głową i spisał zgłoszenie. Właściwie sam sobie podyktował moje zeznanie. Ja tam być może nieco innym językiem mówię, ale sens udało mu się antycypować.
Zgłoszenie przygotowywał w komputerze używając OpenOffice. I to jest dobra informacja. Znaczy, że ktoś myślał podejmując decyzję o wdrożeniu oprogramowania.
Słownik nie podkreślił mu Warszawy małą literą. Mnie też nie podkreśla. Twórcy słownika pamiętają o warszawach. Generalnie było miło i profesjonalnie.
Nowy budynek świebodzińskiej Policji jest potwornie brzydki. Do tego na stropie widać było dziwne zacieki, znaczy coś jest nie tak z dachem. I to jest zła informacja.

Wróciłem przez las. Na dziurach Navara dobrze sobie radzi. Dzwoniły tylko kawałki szkła.

3. Drę łacha z niesamochodowości dyrektora Zydla. A tu się zachował. Zdecydował się wrócić Navarą do Warszawy. Wcześniej streczową folią zabezpieczyliśmy drzwi. Rozpędziłem auto do 160 km/godz. i zabezpieczenie działało. Tylko było głośno.
Przyszedł sąsiad Gienek ze swoim szwagrem Darkiem. Pokiwali głowami. Zastanawiali się, kto mógł strzelać. Stwierdzili, że nie Tomek. Podjechałem do Józka, ojca Tomka po jajka, żeby wyposażyć w nie dyrektora Zydla. Józek, ojciec Tomka, powiedział, że Tomek raczej nie strzelał.
Sąsiad Tomek przed laty znany był we wsi ze swojego strzelania z wiatrówki. Ale teraz jest poważnym biznesmenem, więc to nie on.

Zadzwoniła Dorota z Nissana, żeby powiedzieć, że rano była półprzytomna, po weselu, i żeby tego samochodu nie przywozić, jeżeli byłby problem z widocznością, że sobie jakoś poradzą. Bohaterski dyrektor Zydel był zdecydowany. Ruszył i w całkiem niezłym tempie dojechał do Warszawy. Po wszystkim powiedział, że własnych myśli nie słyszał. Cóż, za możliwość takiego wyciszenia ludzie na stanowiskach potrafią zapłacić wiele pieniędzy.

Goście pojechali.
Wieczorem dziewczyny oglądały film o dobrych Niemcach, których najechali faszyści. I ci dobrzy Niemcy ukrywali przed tymi faszystami Żyda. I przyleciały samoloty i tych dobrych Niemców zbombardowały. I zabiły przyjaciela bohaterki.
Oglądałem piąte przez dziesiąte ale i tak chcę zaśpiewać: Deutschland, Deutschland über alles, über alles in der Welt…
I to jest zła informacja.

niedziela, 28 grudnia 2014

28 grudnia 2014




1. Dyrektor Zydel wstał wcześnie i rozpalił w kuchennym piecu nieco tylko zadymiając dom. Później – jak to dyrektor Zydel – poszedł pobiegać, choć ponoć lekarz mu zabronił. Jak się jest aż tak ważnym dyrektorem, to trzeba chyba słuchać lekarza.

Po śniadaniu dyrektor Zydel wziął Navarę i pojechał do powiatu, skąd przywiózł chleb (z Tesco) i węgiel (z Mrówki). Navara na wsi nabiera sensu. Jest miejsce i na chleb (kabina) i na węgiel (skrzynia).

No i przyszli kolędnicy. W liczbie pięć. Syn leśniczego z wąsami i akordeonem, Maryja z dzieciątkiem, człowiek w dresie – na Józefa zbyt młody, więc pewnie pastuszek, Ula – nosicielka gwiazdy (i – jak się później okazało – kasjerka) i śmierć w rajtuzach w czaszki.
Śmierć raz pomyliła tekst, ale jakoś z tego zgrabnie wybrnęła.
Dyrektor Zydel był wniebowzięty. Etnograf – bądź co bądź. Zrobił sobie serię zdjęć z kolędnikami. Ciekawe, co by poczuli, gdyby wiedzieli z jaką ważną personą się fotografują.

Istnieje poważne niebezpieczeństwo, że sytuacja tak się dyrektorowi Zydlowi tak spodobała, że w przyszłym roku zamiast tego potwornie denerwującego spotu, na końcu którego pani Waltzowa mówi, co by się zakochać w Warszawie w Święta, tego, co na okrągło chodzi w TVN24, a dyrektor Zydel nie chce mi powiedzieć ile to Was, mieszkańcy Warszawy kosztowało – po mieście będą operować oddziały kolędników, przekładający opowieść o Bożym Narodzeniu, pieśniami o sukcesach pani Waltzowej.
I to może być zła informacja.

Tu pewna zaległość. Obiecałem, że zamieszczę tu dowcip. Miało być przed Świętami. Jest po. Ale się z kolędnikami jakoś kojarzy.
Trzej królowie wchodzą do stajenki. Baltazar walnął łbem w nadproże –O, Jezu! – jęknął. I na to święty Józef –I to jest dobre imię, a nie jakiś tam Stefan.

Później trafił nas wielki zaszczyt, zadzwonił do nas sam prezydent obywatel Jóźwiak. Znaczy zadzwonił do dyrektora Zydla, żeby się skonsultować przed występem w telewizji.
Obserwować na własne oczy, jak robi się politykę, to niesamowite doświadczenie.

Gdyby tutejszy Wójt był jak pani Waltzowa, to kanalizację by może jeszcze ze dwa lata kopali, ale za to jak pięknie wieś by była na święta przystrojona.

Udało mi się zrobić krewetki. Takie jak w Krakenie, tylko bardziej.

2. Przyjechali goście. Z Łodzi, choć z Wrocławia. Szybko zaczęli opowiadać o prezydent Zdanowskiej. Dyrektor Zydel dyplomatycznie poszedł spać, i to jest zła informacja, bo później rozmowa przeszła na temat szkolnictwa wyższego.

3. Akademia Sztuk Pięknych ma przygotowywać ludzi do zawodu. Takie są wytyczne Ministerstwa. Kształci więc spawaczy. Z licencjatem. Zamiast płacić kilkanaście tysięcy za kurs spawanie, człowiek idzie na kilkuletnie studia. Niczego poza spawaniem się nie chce uczyć, bo nie jest to do niczego mu potrzebne. Nie ma egzaminów, więc uczelnia przyjmuje ludzi, o których nic nie wie. Szkoła za to przoduje w wysyłaniu ludzi na Erasmusa. Wracają z zaklepaną posadą spawacza. Mniej-więcej to opowiadał mi wieloletni nauczyciel akademicki. Jeszcze parę lat temu był w pewien sposób typowym wyborcą PO. Dziś uważa, że w zorganizowany sposób polskie szkolnictwo wyższe jest sprowadzane do poziomu techników z czasów PRL. I to jest zła informacja.

Pani Minister Nauki i Szkolnictwa napisała na Twitterze, że cała Polska ma odchudzać redaktora Semkę. Gdybym był złośliwy, to bym napisał, że wśród współpracownic ma osoby, którym też się odchudzanie może należeć. Nie jestem złośliwy, nie napiszę.

Napiszę za to, że w zmywarce zamieszkała nam mysz. Może nie tyle zamieszkała, co lubi tam siedzieć.

Nie, nie mogę.
Skąd Tusk wytrzasnął te wszystkie baby?



27 grudnia 2014


1. Problem zepsutego pilota udało się rozwiązać. HTC One (M8) ma wbudowany emiter podczerwieni, więc może być używany jako pilot.
Dawno, dawno temu było coś, co się nazywało Newton. I też miało można tego było używać jako pilota. Szło się wtedy do sklepu RTV i Newtonem przestawiało kanały w wystawionych telewizorach budząc popłoch wśród obsługi.
Niemal dwie dekady później Sony wypuściło tablet z podczerwienią, który mógł służyć jako pilot. Ktoś z Sony opowiadał, że w jakimś sklepie przestawiał kanały. Znaczy – wszystko już było.
HTC użyty jako pilot w czarodziejski sposób odblokował telewizor. No i właściwy pilot zaczął działać. To zasadniczo dobra informacja. Choć okazała się zła. Przez cały czas nie podłączyłem anteny satelitarnej, więc jesteśmy skazani na to, co serwuje się nam cyfrowo-naziemnie. I nie jest to warte pieniędzy, które ustawowo mamy płacić jako abonament RTV.
Obejrzeliśmy końcówkę filmu o Atylli. Słaby. Legiony walczyły jak ZOMO w filmach o stanie wojennym.

2. Przyszli kolędnicy. Ci sami, co w zeszłym roku. Odstawiają regularne jasełka. Syn leśniczego gra na akordeonie, śpiewają, recytują.
W zeszłym roku mnie zaskoczyli. Odstawili szopkę przy bramce, a je nie zdążyłem nawet wpaść na to, żeby ich zaprosić do domu. Ty razem byłem przygotowany. Udało im się wedrzeć na posesję, prawdopodobnie dlatego, że w tym roku występowała z nimi Ula, która jest jakoś spokrewniona z sąsiadami. Ula wpadała do dziewczyn, ogarnia więc furtkę.
Otworzyłem drzwi, kiedy byli na schodach domu. I równo z tym, kiedy akordeon miał wydać pierwszy dźwięk – poprosiłem, żeby przyszli następnego dnia.

Przeczytałem, że laureatka nagrody Grand Press w kategorii najlepszy reportaż prasowy podczas odbierania nagrody powiedziała, że jest na śmieciówce w Gazecie. I że może teraz ktoś ją zatrudni.
Ciekawe co by się musiało stać, żeby Państwowa Inspekcja Pracy zabrała się za media. Z 25 lat temu robiłem materiał o PIP. Panowie inspektorzy byli dumni, że Inspekcja podlega Marszałkowi Sejmu. Ciekawe czy marszałkiem Sikorski o tym wie. Jestem gotów się założyć, że nie. I to jest zła informacja.

Dyrektor Zydel wiózł dziewczyny BMW Bożeny. Dyrektor Zydel nie jest specjalnie samochodowy, pewnie dlatego tak łatwo znalazł miejsce wśród administracji pani Waltzowej.
Trochę się martwiliśmy, ale jakoś mu się udało dojechać.
Zjadł kolację, chwilę pogadał i poszedł spać. Pewnie się bał, że go upiję i będę z niego wyciągał tajemnice Ratusza.

3. Spadł śnieg. Minimalna ilość. Złapał mróz. Na pace Navary zamarzły resztki trocin. To nie jest dobra informacja, bo myślałem, że jakoś tę pakę umyję, a tak – nie mam pojęcia jak to zrobić. Tak, powinienem mieć porządny garaż.

Wdałem się w bezsensowną dyskusję o bezpiecznej jeździe na autostradzie. Wyprowadzają mnie z równowagi ludzie, którzy łykają fizyczne opisy autorstwa rzeczników Policji i Inspekcji Transportu Drogowego. Jeżeli mamy dwa samochody jadące z prędkością 140 km/godz. i ten pierwszy zaczyna hamować, to nie jest tak, że ten drugi musi od razu w niego wjechać, bo czas reakcji, droga hamowania etc. Ludzie z niewiadomych przyczyn zakładają, że w identycznych warunkach droga hamowania wszystkich samochodów jest jednakowa. Znaczy z wiadomych. Z egzaminu na prawo jazdy, który utrwala głupotę.

Zdarza mi się na autostradzie podjeżdżać blisko samochodu jadącego lewym pasem kiedy widzę, że zaraz skończy manewr wyprzedzania i wróci na pas prawy – żeby hamując nie tracić pędu.

Kierowcy okupujący lewy pas, jadący w swoim mniemaniu maksymalną dopuszczalną prędkością, powinni wiedzieć, że po pierwsze stwarzają zagrożenie, bo im płynniejszy ruch, tym lepiej, po drugie – łamią prawo o ruchu drogowym. Jechać należy przy prawej krawędzi jezdni. Słyszałem historię o człowieku, który w Niemczech zapłacił spory mandat za jazdę lewym pasem z prędkością 200 km/godz. Jechał lewym a prawy był pusty. Łamał prawo i stwarzał zagrożenie. Jakie? Ktoś mógł jechać 320. 

sobota, 27 grudnia 2014

26 grudnia 2014


1. Ho, ho, ho, ho.
Prawię się wyspałem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio mi się to udało.
Z dwudziestoczterogodzinnym opóźnieniem skończyłem barszcz. Nie wyszedł tak dobrze jak bym chciał. I to jest zła informacja. Używam przepisu mojej babci. Nieco zmodyfikowanego. Najpierw kiszę buraki. Później warzywny wywar mieszam z wywarem z buraków. Dodaję kwas. I doprawiam. Czosnkiem pieprzem solą i cukrem. Proces doprawiania zajmuje podobny czas, co obieranie jarzyn i buraków.
Prawdopodobnie najwięcej zależy od jakości buraków. A ja niestety nie jestem w stanie jej zawczasu ocenić.

2. Przeczytałem dokładnie nieszczęsny wywiad z panią Premier. Albo raczej przeczytałem dokładnie wywiad z nieszczęsną panią Premier. Ktoś jej poradził, by się próbowała ogrzać przy mrożonym Adasiu. Adaś żyje, bo pani Premier, kiedy była jeszcze Ministrem Zdrowia zamiast kupić szczepionki na grypę postanowiła kupić maszynę, która robi ping i ta maszyna uratowała Adasiowi życie.
Świetny pomysł. Niestety dopiero na samym końcu wywiadu więc wszyscy czytelnicy zdążyli już zasnąć. Do tego przykryty słonikiem.
Ktoś poradził pani Premier: „Powiedz coś o Zembali, on występuje w »Bogach«, to się ludziom spodoba”. Więc pani Premier wspomniała. Dwa razy.

Oprawki do sesji dostarczył optyk z Mokotowskiej. Szkoda, że takie brzydkie. Swoją drogą ciekawe, czy gdyby pani Premier nie wyglądała na zdjęciach jak przebrana, czy ktoś by się przyczepił do tej sesji.

Przejrzałem tę „Vivę”. Redaktora Iwaszkiewicza niestety nie da się już czytać. Choć z drugiej strony mam nadzieję, że na na końcu „Vivy” będzie do końca świata. I nie chodzi mi o koniec jego świata, który – patrząc na nazwiska, które w swoich tekstach wymienia – będzie niedługo. Tylko o koniec świata mojego.

Przeczytałem, że w nowym Superbie czeka nas niespodzianka – parasol w drzwiach. W starym też czekał. Chyba, że go ktoś podprowadził, jak w prasówce, którą jeździłem.

Gdzieś w środku był artykuł o amerykańskim aktorze, który się nazywa Kevin Spacey. Napisany przez panią O'Brien. Przeczytałem, że „pod koniec drugiego sezonu [Underwood] zostaje wybrany na prezydenta USA”. Pani O'Brien to znajoma znajomych. Może by który jej powiedział, że nie został wybrany.

Generalnie pani Premier pasuje do tej „Vivy” i to jest zła informacja. Lata temu to był niezły magazyn. Dziś Rakowiecki spełnia się publicystycznie jako rzecznik TVP. Szkoda.

3. Cały dzień bez telewizora. Wieczorem coś zaczęliśmy oglądać. Ciekawe, kiedy zacznie się stosować w Guantanamo torturę polegającą na zepsutym pilocie? Zwłaszcza, kiedy bloki reklamowe mają po kilkanaście minut.
W środku nocy z niewiadomych przyczyn w TVN7 (jakby na to nie patrzeć – kanale czysto filmowym) puszczono powtórkę wywiadu z panią Premier. Znaczy z panią Minister Zdrowia, bo wywiad miał ze cztery lata. Pani Pieńkowska pytała o Smoleńsk. Pani Premier (natenczas Minister) opowiadała jak było ciężko. Ale wszystko się udało. Później (po przeprowadzeniu tego wywiadu) się okazało, że się wcale nie udało.

Przez ostatnie lata hobbystycznie zajmowałem się obroną TVN przed moimi „prawicowymi” kolegami. Że nie ma spisków, że to zbiegi okoliczności, że w TVN pracują też porządni ludzie, że nie ma sztamy PO-TVN. Niestety czegoś tak abstrakcyjnego, jak powtórka tego wywiadu nie jestem w stanie logicznie uzasadnić. Znaczy jestem w stanie, ale wolałbym nie.
I to jest zła informacja.  

piątek, 26 grudnia 2014

25 grudnia 2014


1. Nazwisko Niewiadomski będzie się mi teraz wyłącznie dobrze kojarzyć. Panowie kopacze z firmy Niewiadomski posprzątali po sobie. 
Do tego wywieźli tzw. górkę. 
Obsypane ziemią zwałowisko gruzu w środku parku. 
W założeniu miało być to miejsce do zjeżdżania na sankach dla dzieci. Jednej zimy nawet jeździliśmy. Ale nie tyle na sankach, co na niczym.
Dzieci są zdążyły urosnąć. Górka nie tyle urosła, co zrobiła się bardziej rozległa.
A teraz jej nie ma.
Za to jest miejsce, na które będę mógł wjechać kosiarką.
Łażąc po parku zabłociłem buty. I to jest zła informacja, bo zamiast w gumofilcach chodziłem w tzw. porządnych butach.

2. Pojechaliśmy do Świebodzina. Najpierw na targ. Było chwilę po dwunastej, wszystko powoli zamierało. Za sklepem ogrodniczym zobaczyliśmy kilka choinek. Panie nie chciały nam ich sprzedać, bo już zrobiły raport kasowy. Udało nam się je przekonać, że przeżyjemy bez paragonu. Kiedy się okazało, że chcemy kupić najbrzydszą dostaliśmy jeszcze zniżkę.
Wczoraj do Trójki zadzwonił słuchacz i opowiedział, że kiedyś poszedł z synem kupić choinkę. Syn wybrał najbrzydszą tłumacząc, że takie też muszą znaleźć swój dom. Od tego czasu wybierają te brzydkie.
Wyszło na to, że my w tym roku mamy podobnie. Dwie, kupione w Lidlu wyglądają jak Flip i Flap. Ta kupiona z targu przypomina żyrafę. Jest jeszcze jedna, którą kupiłem pod Makro. Ta wygląda nieźle, choć bardziej niż choinką jest wyrośniętą sadzonką.

Z targu pojechaliśmy do Mrówki. Po węgiel w workach. Z Mrówki do Lidla. W Lidlu można kupić Glenlivet. Dwunastkę. Za rozsądne pieniądze. Z Lidla pojechaliśmy do Tesco. W Tesco zewsząd łypał na nas Bobek Makłowicz. Na pół godziny przed zamknięciem sklepu przy w kolejkach do kas było sporo panów, którzy w koszykach mieli 0,7 i dwulitrową colę. W saloniku prasowym promowali regionalny tabloid. „Nie żyje, bo uspokajał sąsiada” brzmi trochę jak „nie śpi, bo trzyma kredens”. Kupiliśmy „Vivę”. Pani chciała zaproponowała nam „gazetę »Twój Styl«”, ale się nie zdecydowaliśmy.

Podjechaliśmy do stolarza. Rzemieślnik starej daty powinien w wigilię pić w warsztacie. My odebralibyśmy thoneta. Stolarz najwyraźniej strarej daty nie jest. I to jest zła informacją, bo nie wiem, kiedy odbierzemy fotel.

Wracając wpadliśmy do domu, który wynajął sąsiad Tomek. Wyprowadził się jakiś czas temu od teściów. Nie będę się zagłębiał w powodach, bo znam tylko wersję jednej strony. W każdym razie od połowy stycznia będzie z rodziną mieszkał w Ołoboku. Do czasu, aż wybudują dom.

Poszedłem do Tomkowego ojca po jajka. Zastałem go na dachu stodoły. Zszedł. Poczęstował mnie własnej roboty destylatem. Bardzo dobrym. Używa węglowych filtrów do wody. Też będę musiał tego spróbować.

3. Zepsuł się pilot do telewizora. To bardzo komplikuje życie.  

czwartek, 25 grudnia 2014

24 grudnia 2014


1. Mieliśmy wstać o świcie i ruszać. Obudziło mnie po dziewiątej, ale zanim się zebraliśmy zrobiło się południe. Pakowanie samochodu w ulewie nie należy do specjalnie przyjemnych. 
Bożena chciała przed wyjazdem coś załatwić. Woziłem ją słuchając konferencji pani Premier. To było interesujące doświadczenie. O pani Premier zdanie mam jak najgorsze. Była złym Ministrem Zdrowia, delikatnie mówiąc – nie zdała egzaminu w Moskwie, była strasznym Marszałkiem Sejmu – dlaczego by miała być dobrym premierem?
Zdanie miałem jak najgorsze, ale nie aż tak złe, jakie miałem po wysłuchaniu konferencji. Pani Premier nie potrafiła odpowiedzieć na proste pytania. Szkoda gadać. Każdy może sobie posłuchać.
Ze dwa dni wcześniej zauważyła, że na wystawie optyka na rogu z Wilczą leży „Viva” i oprawki użyte w sesji. Problem sesji w „Vivie” stał się najbardziej palącym w kraju.
To właściwie zabawne, bo bywały już podobne. Pamiętam profesora Buzka przebieranego w ubrania Rage Age. To było, kiedy był kierownikiem PE. Kolega fotograf opowiadał, że się pan profesor tak bardzo fasonami podekscytował, że aż chciał te ubrania kupić. W Parlamencie zarabiał tyle, że go było stać.

Na czym więc polega problem z sesją pani Premier w „Vivie”? Chyba na sumie elementów. Ale nie chce mi się o tym pisać
Nie udało mi się zatrzymać przy optyku, żeby zrobić zdjęcie wystawy. Znalazłem miejsce dopiero przy Pięknej. Bożena poszła do jakiegoś sklepu, ja walczyłem z zaparowanymi szybami. Chyba trzeba dołożyć czynnika do klimatyzacji. Zadzwonił kolega. Okazało się, że przechodził właśnie koło tamtego optyka. Zrobił zdjęcie i mi wysłał.
Wrzuciłem na Twittera. Tweet zaczął żyć swoim życiem. Miał wielkie powodzenie wśród dziennikarzy mejnstrimu.

W końcu zaparkowałem BMW na podwórku i ruszyliśmy Navarą. Trzy godziny później, niż zakładaliśmy. I to jest zła sytuacja.

2. To właściwie zabawne – Navara na autostradzie pali tyle, co pięciolitrowa klasa-G. Z tym, że nissan ropy, a mercedes benzyny. Szumiały relingi, szumiało okno w tylnych lewych drzwiach, ale poza tym było całkiem spoko. Bluetooth nie przekazywał muzyki, nie ma gniazda USB jest za to wejście małym jackiem (zupełnie jak w prasowym R8, z zeszłego roku). Więc zamiast Dołęgi-Mostowicza słuchaliśmy Trójki.
Pani Minister z Kancelarii Prezydenta opowiadała o inicjatywie ustawodawczej Bronisława Komorowskiego. Pan Prezydent pochylił się nad losem polskich rodziców i w – wydaje się – dość rozsądny sposób postanowił zmodyfikować prawo pracy. Brzmiało to naprawdę nieźle.
Poza jednym minusem. Większość moich znajomych, ludzi w moim wieku i młodszych pracuje na umowach o dzieło albo się samo zatrudnia. Czyli zmiany w prawie pracy ich nie dotyczy.
Prezydencki projekt ma ułatwiać życie młodym ludziom decydującym się na dziecko. Ułatwi młodym ludziom pracującym na etatach. Gdybym był złośliwy – zacząłbym się zastanawiać gdzie na etatach młodzi mają szanse na pracę? W administracji.

Pod Poznaniem zrobiłem coś z radiem i znikła Trójka. Pojawiło się za to TokFM z codziennym programem motoryzacyjnym. Koledzy zachwycali się Pulsarem. Zachwycali się Qashqaiem i jeszcze jakimiś innymi nissanami. Zachwyty przedzielali westchnieniami, że może dostaną Pulsara na test długoterminowy. Kiedyś słuchałem ich codziennie. Teraz rzadko. Ostatnio, kiedy na nich trafiłem zachwycali się BMW. Że to firma ze świetnie prowadzonym parkiem prasowym. Trudno się nie zgodzić.

Nie obejrzałem „Faktów”, więc nie wiem jak skomentowały konferencję pani Premier. I to jest zła inforamcja.

3. Zanim rozpakowałem samochód zrobiła się dziesiąta. Czyli nici z zielonogórskiego Makro. Pojechaliśmy do Tesco. Postaliśmy chwilę przy stoisku z prasą. „Vivy” nie było. Była za to „Grazia” z sesją, na którą dostarczyliśmy z kolegą Grzegorzem lancię. Warto było. Lancia wystąpiła na zdjęciach. Zupełnie za to nie wystąpiła willa, w której robiono zdjęcia. W sumie – żadna ta sesja. Stoiska z polską prasą działają na mnie depresyjnie. I to jest zła informacja.

Obejrzeliśmy do końca „Homeland”. Na podjeździe domu Dara Adala (nie mam pojęcia, jak się to odmienia) stał nissan Qashqai. Marszałek Sikorski też ma takie auto. Przypadek?





środa, 24 grudnia 2014

23 grudnia 2014


1. Zanim przyjechał mój brat zdążyłem przeczytać, że Jacek Żakowski uważał materiał Wprost o taśmach za PR-owski.
Chciałem jakoś zażartować, że w związku z zaangażowaniem w pewien budynku w centrum Warszawy panu Jackowi musiało się wszystko przewartościować. On, jako wielki intelektualista i autorytet moralny nie mógł przecież brać udziału w działaniach PR-owskich. Czyli działania, w których brał udział PR-owskie nie były. A jakie więc działania nazywamy PR-owskimi? Te inne.

Pojechaliśmy z bratem odebrać Navarę i oddać TT. Samochody prasowe Nissana wydaje pan tak miły, że kiedy firma postanowiła zmienić dilera, który prasową flotą się będzie zajmował w warunkach konkursu było przejęcie pana, który zajmuje się prasówkami.
Navara to był wielki sukces rynkowy Nissana. Nie był to samochód specjalnie ładny. Specjalnie wygodny. Specjalnie dobrze wyposażony. Normalne rolnicze auto. Niezłe właściwości terenowe, skrzynia, pięcioosobowa kabina. Świetna rzecz dla robotników leśnych, drogowych, budowlanych. Proste użytkowe auto.
W Polsce używane przez właścicieli firm.
Dlatego wersja, którą dostałem miała skórzane siedzenia, automat, dwustrefową klimatyzację i stosunkowo mocnego diesla.
Dlaczego właściciele polskich firm kupowali farmerskie auto? Przez urzędników Ministerstwa Finansów. Przez lata można było odliczać pełen VAT od samochodów ze skrzynią ładunkową.
Ktoś właściwie mógłby się doktoryzować na temat wpływu urzędników na rynek motoryzacyjny w Polsce. Kratki, bankowozy, skrzyniowe limuzyny. W tym roku, przez błąd Ministerstwa Finansów miało sens kupowanie samochodów z kratką. W związku z tym Volvo w ciągu pierwszych trzech miesięcy sprzedało – przepraszam za wyrażenie – wolumen, jaki miało sprzedać przez cały rok.
Pewnie wciąż piją zdrowie tego urzędnika, który się pomylił.
VAT to jedna sprawa. Drugą jest akcyza. Ma utrudniać bezsensowne wydawanie pieniędzy. Samochody z silnikami trzylitrowymi są obłożone wyraźniej większą, niż te dwulitrowe. Doświadczenie mówi, że trzylitrowe diesle lepiej jeżdżą, mniej palą – są więc wyraźnie bardziej ekologiczne. Co z tego, skoro przez akcyzę mniej opłaca się je kupować.
Polityka fiskalna bywa pozbawiona sensu. I to jest zła informacja.

2. Oddałem TT. Przemek (człowiek opiekujący się prasową flotą Audi i VW) nie był specjalnie zainteresowany moimi wątpliwościami co do prowadzenia się tego auta przy większych prędkościach. Rok temu wydał mi R8, które miało wahacz wiszący na jednej śrubie. Cóż, on tymi samochodami jeździ tylko do najbliższej stacji benzynowej, więc osobiście nie jest nimi zainteresowany.
Odwiozłem brata do Edipresse i pojechałem do Baniochy po opał. Po TT skrzynia biegów w Navarze sprawiała wrażenie zepsutej, albo ze 40 lat technologicznie starszej. Lało. A miałem kupić brykiety. Dość wrażliwe na wilgoć. Kupiłem po drodze plandekę. Po drodze pogadałem z dyrektorem Ołdakowskim. Podzielił się ze mną obserwacją na temat dziennikarzy TVN, ale nie jestem pewien, czy mogę o tym napisać, więc nie napiszę. W każdym razie są wśród nich tacy, których lubi.
Lało. Nic nie widziałem, bo nie zabrałem okularów. Teoretycznie są do czytania, ale świetnie się sprawdzają w deszczu podczas prowadzenia auta. Dojechałem. Okazało się, że firma mam zrobiła sobie wolne. Święta to święta. Pilnujący terenu pracownik miał plenipotencje, żeby sprzedać mi opał. Ładowaliśmy worki w wietrze i deszczu. Nie było to przyjemne. Jakoś udało mi się zakryć wszystko plandeką. Niestety po kilku kilometrach zaczęło ją podwiewać. Jakoś dojechałem.
Poszedłem do apteki, żeby zrealizować recepty, które przywiozłem z Krakowa. Okazało się, że nie mogę, bo pesel wpisany jest innym długopisem. Nie ważne, że dotyczy osoby, która jest wymieniona z imienia, nazwiska i adresu zameldowania. NFZ taką receptę by odrzucił z powodu koloru długopisu. Leki, które musiałem wziąć wziąłem na 100% z reszty zrezygnowałem.

Mieliśmy jechać na wieś. Kiedy Bożena wróciła z pracy postanowiliśmy, że jesteśmy zbyt zmęczeni. I to jest zła informacja.

3. W „Kropce nad I” wystąpił Kurski. Jacek Kurski – rzecz jasna. Jak urzeczeni patrzyliśmy jak pobija red. Olejnik jej własną bronią. Zagadał ją tak, że na koniec życzyła mu, żeby został członkiem sztabu Andrzeja Dudy i wygrał z Komorowskim.

Gdyby Kurski, Jacek Kurski otworzył szkołę rozmawiania z redaktor Olejnik, ta szybko by przeszła na zasłużoną emeryturę. Nie otworzył i to jest zła informacja.  

wtorek, 23 grudnia 2014

22 grudnia 2014



W „Kawie na ławę” trafiłem na sałatkę prof. Pawłowicz, więc od razu odechciało mi się oglądać.
Wyglądało na to, że przez cały program nikt nie sięgnął po któreś z leżących na stole ciasteczek. Najwyraźniej problem jedzenia polska demokracja ma już za sobą.

W „Loży prasowej” lewicowy intelektualista Sierakowski tłumaczył, że „Sie” to po niemiecku „wy”. Lewicowi intelektualiści od dawna próbują nadawać słowom nowe znaczenia. Ale, żeby zaimkom? To chyba coś nowego.
Lewicowy intelektualista Sierakowski zachowywał się na tyle dziwnie, że aż zadzwoniłem do kolegi, który ogarnia warszawską lewicę. Powiedział, że Krytyka się sypie, że nie ma kasy, że zwalnia, że jej współpracownicy dostają etaty w (szeroko rozumianym) Ratuszu.
Sam Sierakowski zaś szuka swojego miejsca. I nie tyle we wszechświecie, co w Kancelarii Prezydenta. Problem polega na tym, że byle czym się nie zadowoli. Minister Sierakowski – to brzmi dumnie.
Niestety najwyraźniej nie zdaje sobie sprawy, że bez osobistej ghostwriterki nie daje rady.
Cieniutkie mamy te młode elity. I to jest zła informacja.

2. Uruchomiłem Suburbana, który stał chyba ze dwa tygodnie. Coś w przeniesieniu napędu wydaje z siebie dziwne odgłosy i to jest zła informacja. Najpierw pojechałem na dziwną, wielostanowiskową stację LPG w okolicy ronda Dżochara Dudajewa. Zatankowałem prawie 110 litrów. Płacąc za to niecałe 250 złotych. Ponoć ma być jeszcze taniej. Bardzo mi się podoba, że im mniej płacę za paliwo tym gorzej ma Rosja. W Makro zatankowałem benzyny za 50 złotych i kupiłem choinkę. Z Makro pojechałem do Lidla, gdzie kupiłem jeszcze dwie choinki. Z Lidla pojechałem do Blue City. Tam już choinek nie było.
Wszedłem do Saturna. Od kiedy zajmuję się pisywaniem na tematy technologiczne przestałem bywać w takich sklepach. Wszystko znam z newsletterów rozsyłanych przez działy PR.
Dlatego zdziwiłem się z pryzmy telewizorów o zakrzywionych ekranach Samsunga. Skoro tyle jest w sklepie, znaczy, że ludzie je kupują. A serwisach społecznościowych technologiczni dziennikarze dyskutują jaki jest sens istnienia takich telewizorów.


3. Kiedy wyjeżdżałem z podziemnego parkingu dyrektor Zydel przysłał mi linka do filmu ze świątecznymi życzeniami, jaki zrealizował w Ratuszu. Pani Waltzowa składa życzenia, a jej pracownicy ruszają ustami. Dyrektor Zydel bardzo jest z tego projektu dumny.
Generalnie dyrektor Zydel odstaje od swojego miejsca pracy, bo jak coś postanawia zrobić, to to robi. Reszta urzędu tak nie działa. Chyba, że się mylę i już od dwóch lat jeździmy drugą linią metra. Zła informacją jest, że do projektu podszedł tak zachowawczo. Uważam, że byłoby dużo lepiej, gdyby na filmie ustami ruszała pani Waltzowa, a głos podkładał prezydent obywatel Jóźwiak.

Wieczorem przeszedłem Marszałkowską. Ktoś naprawił neon nad kioskiem ze wszystkim obok teatru pani Jandy.  

poniedziałek, 22 grudnia 2014

21 grudnia 2014

1. Wróciłem z Krakowa koło szóstej. Zanim skończyłem Negatywy zrobiła się siódma. Długo więc nie pospałem. Słyszałem kiedyś, że im człowiek starszy, tym mniej śpi. Jeżeli mam spać jeszcze mniej i jeszcze bardziej będzie mnie to wykańczać to proszę, zabijcie mnie już teraz.
Zacząłem od zaległego „Obrazu dnia” 300polityki. No i czytam:
FAKTY TVN
ANDRZEJ DUDA STARTUJE Z KAMPANIĄ PREZYDENCKĄ. Krzysztof Skórzyński: rozpoczął ją mocnym akcentem mówiąc w TVN24: PBK był jedynym posłem, który głosował przeciw rozwiązaniu WSI. Kandydat PiS sugeruje co będzie jednym z motywów jego kampanii.

Redaktora Skórzyńskiego lubię w sposób bezinteresowny. Nie żebym normalnie lubił ludzi wyłącznie z jakichś konkretnych powodów. Chyba chodzi o to, jak się zachował w dzień po najeździe na „Wprost”. A to – poparte kindersztubą zaobserwowaną w bezpośrednim kontakcie.
Co ciekawe, tłumaczyłem poprzedniego wieczoru koledze, który uważa, że każdy kto pracuje dla TVN jest zły, że nie można generalizować. Podając właśnie przykład red. Skórzyńskiego jako spoko gościa.

No więc obejrzałem materiał z „Faktów”*.

Bardzo zgrabnie przygotowany. Red. Skórzyński ustalił co będzie jednym z motywów kampanii. Jak to ustalił? Nie mam pojęcia.
Duda skomentował zacytowane przez Rymanowskiego oświadczenie prezydenta Komorowskiego**. Dodajmy oświadczenie dotyczące nie znanych większości widzów pytań Wojciecha Sumlińskiego.

Nie słyszymy całej wypowiedzi, ale słyszymy komentarz Kidawy, z którego wynika, że Duda Komorowskiego obraża. A jak bardzo – podkreśla to Rozenek.
Niestety przesłuchałem „nagrania Rachonia”. Znaczy: znam zeznania świadka Komorowskiego. No i jeżeli przypominanie o spotkaniach Komorowskiego z żołnierzami WSI obraża urzędującego Prezydenta, to z przykrością muszę przyznać, że największy w tym udział ma świadek Komorowski.

Jako człowiek przez lata funkcjonujący na styku mediów i PR mam ograniczone prawo oceniać zawodową etykę dziennikarzy informacyjnych. 
Choć z drugiej strony mam jakieś obserwacje dotyczące warsztatu koniecznego przy naginaniu rzeczywistości. Czyli jak to zrobić, żeby nie skłamać i nie podać prawdy. Żeby odbiorca nie czuł się oszukany a jednocześnie jak najwięcej przyjął z tego, co mu się chce zasugerować.
Naprawdę niezłym pomysłem było wrzucenie na koniec sondażu dotyczącego zaufania do polityków w momencie, kiedy były już dwa prezydenckie. Nie bardzo pasujące do tezy. 
Bo kto zauważy, że wynik wyborów nie bierze się z wyników sondażu dotyczącego zaufania. W tych, które dotyczą głosowania – prezydent Komorowski ma 56 i 55,6 Duda 17 i 23,1 Korwin 5 i 4,8.

Rozumiem, że można mieć poglądy polityczne. Można kogoś lubić bardziej, można mniej. Można nie lubić wcale. Ale żeby tak? Nie rozumiem o co tu chodzi. I to jest zła informacja. 

2. Wszyscy się zachwycali wywiadem Mazurka z Oleksym. Sięgnąłem więc po telefon, by ze zdziwieniem zauważyć, że nie mam aplikacji „Rzeczpospolitej”. Wtedy sobie uświadomiłem, że nie mam już Samsunga, na którym Rzepa była darmowa. Jadąc więc na zakupy wpadliśmy na BP przy Reducie Ordona.
Matka opowiadała mi dykteryjkę. Kiedyś „Pod Jaszczurami” odbywały się konkursy recytatorskie. No i kiedyś z Nowej Huty przyjechał jakiś młody robotnik by wziąć udział. Studenci patrzyli na niego trochę krzywo. Ale nie było powiedziane, że do recytowania matura konieczna jest. No więc młody robotnik wyszedł na scenę i zaczął: Nam strzelać nie kazano. Wstąpiłem na działo i spojrzałem na pole; O, kurwa, dwieście armat grzmiało…
Sala zachwycona zaangażowaną interpretacją przyznała młodemu robotnikowi nagrodę.

Ale nie o tym. Na BP Rzepy nie było. Była w Inmedio w Reducie. Przy okazji przejrzałem Vivę. Wszyscy fascynują się zdjęciami pani Premier. A tekst wywiadu też jest interesujący.
Kiedyś Reduta była naszym podstawowym miejscem zakupów. Już nie jest.

Z Reduty pojechaliśmy do Ikei. Tej to szczerze nie znoszę. Prawdopodobnie wzięło się to z tego, że w dzieciństwie wychowany byłem w uwielbieniu do Ikei jako takiej, do katalogów, jakie przywożono z zagranicy, mebli wykonywanych przez krakowską fabrykę, które za granicę nie wyjechały, bo jakości były niewystarczającej. No i w tym uwielbieniu żyłem, do momentu, kiedy mój ojciec wrócił ze Stanów. Wyposażał mieszkanie. Pojechaliśmy do Ikei. Łazimy wytyczonymi ścieżkami w tłumie snujących się jak zombie klientów. Ojciec popatrzył na jedną szafę, drugą. I powiedział: drogo i strasznie byle jak, to się w ciągu paru lat rozleci.W Stanach w Ikei (wymawiał to jakoś dziwnie – Ajkia) kupują studenci. Używasz przez parę lat i wyrzucasz.
I wtedy spadły mi łuski z oczu. Nienawiść jest podobnej siły jak kiedyś była miłość.
No dobra. Lampy mają niezłe.
Wychodząc kupiłem zapiekankę i frytki. Wydawały się tanie. Ale jednak nie były. Za to były to na pewno najgorsza zapiekanka i najgorsze frytki, jakie jadłem w tym roku. I to jest zła informacja.

3. Bożena pojeździła trochę TT. No i jest ten sam problem, który w wakacje był z BMW Z4. Samochód jej się podoba (chodzi nie tylko o wygląd oczywiście). I to jest zła wiadomość, bo mnie na niego nie stać. A jest zdecydowanie tańszy niż ta Z4, którą jeździliśmy. Człowiek po dwudziestu paru latach pracy w wolnym zawodzie powinien móc kupić samochód wart 260 tys.



* MATERIAŁ Z FAKTÓW
Skórzyński: To pierwszy kandydat, który rozpoczął kampanię długo przed jej oficjalnym startem. I rozpoczął ją mocnym akcentem. 
Dziś w TVN24 tak mówiąc o Bronisławie Komorowskim.
Duda: Był jedynym posłem, który głosował przeciwko rozwiązaniu WSI. Jedynym posłem Platformy Obywatelskiej wtedy. To jednak był bardzo znaczący gest z jego strony…
Skórzyński: Andrzej Duda nawiązał w ten sposób do wczorajszych zeznań Bronisława Komorowskiego. Prezydent składał je jako świadek w procesie dziennikarza i byłego oficera, którzy są oskarżeni o płatną protekcję przy weryfikacji żołnierza WSI.
Komorowski: Pojawił się następny oficer, już WSI tym razem…
Skórzyński: Wracając do tego jak osiem lat temu głosował dzisiejszy prezydent jak likwidowano Wojskowe Służby Informacyjne, kandydat PiS-u sugeruje, co będzie jednym z motywów jego kampanii.
Duda: Pan prezydent nie zaprzecza tym związkom z żołnierzami WSI.
Kidawa-Błońska: Pan Duda chce zaistnieć, chce się pokazać ale wydaje mi się, że w czasie przedświątecznym należy zachowywać się ze spokojem i nie należy obrażać urzędującego prezydenta.
Rozenek: Przecież wszyscy widzimy, że to jest komiczne, że to jest gra wyborcza, cyniczna i obłudna,
Skórzyński: Przedświąteczne polityczne przyspieszenie Andrzeja Dudy dziś przybrało także taką postać kojarzoną wyłącznie z kampaniami formę
Spot Dudy: Aby zwyciężała uczciwość, a nie cynizm i draństwo.
Duda: To są życzenia…
Rymanowski: To są życzenia, które są początkiem kampanii wyborczej.
Duda: No zawsze można to powiedzieć.
Skórzyński: PiS promując Dudę świątecznym spotem powtarza manewr, który partia forsowała w kampanii samorządowej, promując przy każdej okazji mało rozpoznawalnego polityka. 
Od momentu, kiedy Jarosław Kaczyński namaścił Andrzeja Dudę na kandydata na prezydenta prawie nie było samorządowej konwencji czy konferencji prasowej, na której ten nie pojawiałby się obok prezesa PiS-u. Tuż przed wyborami PiS musiało się naet mierzyć z oskarżeniami, że przekształciło walkę o samorządy w akcję promocyjną jednego polityka. Dziś padają inne oskarżenia.
Grupiński: Wynika z tego, że Prawo i Sprawiedliwość zamierza wydać jakieś ogromne pieniądze na kampanię, no bo już ten klip należy wliczyć do kosztów kampanii.
Skórzyński: Kampania prezydencja formalnie ma prawo ruszyć dopiero w momencie, gdy marszałek sejmu ogłosi datę wyborów. Tego spotu PiS nie będzie więc mogło rozliczyć w ramach wydatków na kampanię. Partia wydaje te pieniądze już dziś, bo kandydat Duda może co najwyżej pomarzyć o takich wynikach zaufania, jakie ma Bronisław Komorowski. Dziś polityk PiS-u, który będzie walczył o prezydenturę z urzędującym prezydentem w tym sondażu plasuje się na poziomie Janusza Korwin-Mikkego, ministra zdrowia i Antoniego Macierewicza. Na mniej-więcej pół roku przed wyborami.
[Na ekranie „Zaufanie do polityków CBOS: Komorowski – 76%, Duda, Korwin – 18%. Arłukowicz, Macierewicz – 17%]


** DUDA W „JEDEN NA JEDEN” O KOMOROWSKIM
Rymanowski: Prezydent wczoraj powiedział, że pytania Wojciecha Sumlińskiego to była próba przyklejenia hańbiących o nim opinii i to w sposób bezpodstawny.
Duda: Panie redaktorze, pan prezydent musi pamiętać o tym, jakie są fakty już dzisiaj trochę historyczne A mianowicie on był jedynym posłem, który głosował przeciwko rozwiązaniu WSI. Był jedynym posłem Platformy Obywatelskiej wtedy. To jednak był bardzo znaczący gest z jego strony. Pan prezydent nie zaprzecza tym związkom z żołnierzami WSI. Nie zaprzecza też temu, że spotykał się z oficerami służb, z którym o jednym musi się, że był związany także ze służbami rosyjskimi. To dość szczególna sytuacja.

niedziela, 21 grudnia 2014

20 grudnia 2014


1. Obudziłem się w sam raz na to, żeby obejrzeć rozmowę Rymanowskiego z Andrzejem Dudą.
Rymanowski chciał przebić Monikę Olejnik. I to jest zła informacja.

Najwyraźniej wszystkie moje wcześniejsze teorie na temat zachowań pani Moniki wynikały z mojego seksizmu i ageizmu. Mimo iż jakoś specjalnie ich nie rozgłaszałem i tak za nie przepraszam.

Później w TVN24 widziałem wywiad z człowiekiem choinką. Chyba miało być śmiesznie. Wyszło strasznie, bo pytania dziennikarki były jeszcze głupsze niż cała sytuacja. Cóż, cała prawda – całą dobę.



2. Miałem wieczorem iść do Baru Studio na imprezę organizowaną przez dyrektora Zydla i prezydenta obywatela Jóźwiaka. Byłoby to bardzo interesujące doświadczenie. Zwłaszcza, że skład gości zapowiadał się bardzo interesująco. Niestety obowiązki wysłały mnie do Krakowa. Znaczy nie tylko obowiązki. W każdym razie ruszyłem koło 20. Wyjeżdżało się powoli, bo korki. I deszcz. Audi TT świetne. Co prawda ograniczyłem możliwości wirtualnego kokpitu, bo przypadkiem wyjąłem kartę sim i nigdzie nie mogłem znaleźć PIN-u. Piątek wieczorem, więc do nikogo z potencjalnych posiadaczy tej informacji nie udało mi się dodzwonić. Ale może to i dobrze, bo zamiast bawić się Audi Connect koncentrowałem się na jeździe.
No i tak się skoncentrowałem, że w Szydłowcu przejechałem skrzyżowanie na czerwonym świetle. No i to, że przejechałem samo z siebie nie byłoby problemem, gdyby nie to, że przejechałem, bo się zagapiłem na stojący przed skrzyżowaniem radiowóz.
Przez chwilę miałem nadzieję, że nie będzie im się chciało w deszczu ruszać. Niestety. Zwolniłem więc czekając, aż biedna kia błyśnie niebieskim światłem.

Panowie poinformowali mnie, że za wykroczenie należy się 400 złotych i 6 punktów, ale w związku z tym, że nie próbowałem opowiadać, że było żółte ukażą mnie 100 złotymi i jednym punktem.
Najwyraźniej uważali, że Szydłowiec dziś wystarczająco źle się kojarzy.

Wygląda na to, że w Świętokrzyskiem budują S7. Jest to dobra informacja z wyraźnym minusem. Na bardzo długich odcinkach są zwężenia, ograniczenia prędkości i praktycznie nie da się wyprzedzać. Chwilę po północy byłem w Krakowie. Załatwiłem pierwszą partię spraw i pojechałem do Szpitala Wojskowego na Wrocławską, gdzie mój osobisty doktor pełnił dyżur w SOR-ze. Szpital został skomputeryzowany w związku z tym przemeblowano jego dyżurkę. Poszło o to, że kabel nie sięgał.
Na stole mojego osobistego doktora stanął chyba 24-calowy monitor, odpalał jakiś system. Literki w nim oczywiście były tak małe, że słabo było w nie trafić myszką. Kiedy chciał coś wydrukować, wszystko się wieszało. Musiał zaczynać od nowa.
Drugi system, jaki ostatnio widzę (po policyjnym) zaprojektowany tak, by maksymalnie utrudnić użytkownikowi korzystanie z niego.
Walcząc z komputerem mój osobisty lekarz załamywał ręce nad światem. Na przykładzie pacjenta, który rzygał krwią, miał tam niezbyt wiele alkoholu we krwi, ale równocześnie był nastukany nie wiadomo czym. Nie wiedział gdzie jest, co się z nim dzieje.
–No i biorą w tych klubach jakieś przedziwne rzeczy – opowiadał – ostatnio przyszły dwie panienki. Jedna miała otwarte złamanie podudzie, druga złamaną kość udową. W ogóle tego nie czuły. Ta pierwsza jakoś kontaktowała, druga mniej. Gdybym wiedział, co brały mógł bym stosować to u siebie w gabinecie. Poważne operacje bez narkozy. Ale nie wiem i nie mam jak się dowiedzieć”
I to jest zła informacja.

3. Z Krakowa wyjechałem po trzeciej. Udało mi się mimo zwężeń wyrównać rekord, jaki ze dwanaście lat temu zrobiłem z pierwszy dzień Świąt fordem Granadą. Dwie godziny czterdzieści.
Mimo agresywnej jazdy średnie spalanie ledwo przekroczyło 10 litrów.
Wszystko by było super ale na zakrętach gdzieś na wysokości Białobrzegów okazało się, że przy prędkości powyżej 200, może 220 km/godz. samochód traci stabilność. I to jest zła informacja.
Kolejna zepsuta testówka w tym roku?
Na razie trzymam się tej wersji. Wolę wierzyć, że to świetny samochód.

sobota, 20 grudnia 2014

19 grudnia 2014



1. Obudziłem się w stanie nie najlepszym. Zbyt wcześnie. Moment po tym, kiedy przestałem być pijany. Pierwsza myśl – co ja wczoraj robiłem? I przerażenie. Byłem u amerykańskiego ambasadora. Tak się spiłem? Co ja tam mogłem wyprawiać. Zawał serca. 
Bogu dzięki, że sobie szybko przypomniałem, że później byłem na Samsungu. Cudowne uczucie ulgi.

Więc dzień, mimo kaca (z tych ogłupiających) – rozpocząłem w dobrym humorze. Zawiozłem Bożenę do pracy. I wpadłem na chwilę do SOHO. W ThinkTanku ponabijałem się przez chwilę z nieobecnego ThinkTanku kierownika Rabieja. Który znowu w dalekiej Azji spędza grudzień. Ponabijałem się, że w przyszłym roku, po wyborach i po zmianach w radach nadzorczych publicznych spółek jego zwyczaj będzie musiał zostać zawieszony.

Strasznie dużo ludzi jest z powodów poza światopoglądowych zainteresowanych by obecny układ dalej funkcjonował. I to jest zła informacja.

2. Pojechałem do Opery. Człowiek, który zaprojektował dwa blokujące się ronda między Tamką a Świętokrzyską powinien tamtędy jeździć codziennie do pracy. Albo lepiej gdzieś tam mieszkać. Choć z drugiej strony te kamienice są naprawdę niezłe.
Więc może lepiej zostawmy pomstę sile wyższej.
W Operze podpisałem umowę. [To ja zrobiłem krzyżówkę w niby gazecie rozdawanej na Dygacie]
[Piszę to, bo nie zostałem pod nią podpisany][zresztą też miała nieco inaczej wyglądać]. I odebrałem autorskie egzemplarze albumu, który zaprojektowała Bożena.
W związku z tym, że w końcu został wydrukowany czuję pustkę. Powstawał chyba z pięć lat. I kolega Olszański (nie mylić z innym Olszańskim) już do mnie nie dzwoni, żeby zapytać, czy wiem przypadkiem, kiedy będzie wydrukowany. O dzwonił z różną częstotliwością przez jakieś trzy lata.

Dyrektor Opery Dąbrowski jeździ BMW 750, długą. A mówi się, że w kulturze ludzie mają się niedobrze. Swoją drogą przy kosztach Opery, mógłby kupować taką 750 co miesiąc – i nikt by nie zauważył. W końcu ktoś by zauważył, bo nie byłoby ich gdzie parkować. Bo generalnie w okolicach Teatru Wielkiego nie ma gdzie parkować i jest to zła informacja.


3. Z pomocą Pawełka z Faster Doga pojechałem odebrać audi TT. Jadąc do Audi na Połczyńską kontynuowaliśmy dyskusję o upadku znanego nam świata. Tym razem koncentrując się na motoryzacji. Nie mogłem się zgodzić z Pawełkiem, który twierdził, że dzisiejsze samochody muszą być gorsze niż kiedyś. I to uzasadniał. Że globalizacja i że liczenie kosztów.
Wracał TT. Kiedy wysiadł, to się zachwycał. Ale, żeby wyszło na jego – znalazł jakąś wajchę od fotela identyczną jak w Passacie jego Szanownej Małżonki.

TT jest w środku piękna. W znaczeniu bardziej koncepcyjnym niż estetycznym. Estetycznie też jest super, ale nie o to chodzi. Wirtualny kokpit, czyli, to że w miejscu zegarów jest ekran, który wyświetla to co trzeba i jak trzeba znaczy, że nie ma go na środku. Tam są nawiewy, w których zmieszczono sterowanie klimatyzacją.

Wieczorem wziąłem się za odsłuchiwanie nielegalnie poczynionych przez redaktora Rachonia nagrań z przesłuchania prezydenta Komorowskiego w procesie redaktora Sumlińskiego.
To było bardzo nieprzyjemne doświadczenie.
Po namyśle postanowiłem nie pisać dlaczego. I może to jest zła informacja.  

piątek, 19 grudnia 2014

18 grudnia 2014


1. Prokuratura postanowiła się zająć rozliczaniem rozliczeń posłów. Zawiadomienie ponoć złożył asystent mecenasa Giertycha. Media skoncentrowały się na posłankach nie posiadających samochodów. Media nie przeczytały przepisów, że do rozliczenia nie trzeba być posiadaczem samochodu, że trzeba mieć tytuł.
Który raz o tym piszę? Nie pamiętam. I to nie jest dobra informacja.

2. Poszedłem do Krakena, gdzie umówiony byłem z kolegą Grzegorzem i koleżanką naszą Magdą. Spóźniłem się chwilę. Na stole już czekało na mnie piwo. I to nie była dobra informacja, bo jakoś ustawiło mi to dzień. Porozmawialiśmy o tym, jak ciężko jest na rynku i rozeszliśmy ze średnio silnym postanowieniem, że trzeba coś zrobić, żeby było lepiej.
Wychodząc znalazłem w kieszeni 50 złotych. We własnej kieszeni – dodam. Nie zdarza mi się to zbyt często, bo na ogół panuję nad kieszeniami.

Wpadłem na chwilę do Faster Doga. Chwilę później padła– jak grom z jasnego nieba – wieść, że organizator Bread&Butter ogłosił upadłość.
To bardzo ważne targi w Berlinie. Odzieżowe, że tak powiem.
Nim wieść padła, Pawełek rozwijał apokaliptyczne wizje przyszłości branży odzieżowej nie będącej panświatowymi sieciówkami. Pokazał mi ewolucję wieszaka dodawanego do najlepszych ubrań firmy G-Star. Znaczy, nie tyle ewolucję, co degradację.
Informacja o Bread&Butter była więc jak znalazł.

3. Wystroiłem się jak stróż w Boże Ciało – Męskie Blogerki Modowe miałyby na mnie używanie – i pojechałem do rezydencji amerykańskiego ambasadora na doroczny przedświąteczny tweetup. Było dużo ludzi znanych z telewizora. Na tyle dużo, że miałem problem których znam z telewizora, a których z rzeczywistości. Był dyrektor Ołdakowski, więc się do niego przyssałem i ludzie znani z telewizora przychodząc się z nim przywitać siło rzeczy musieli się witać ze mną. Zwłaszcza, że dyrektor Ołdakowski ze – tu nie wiem, czy wystudiowanym, czy wynikającym z naturalnego talentu – zdziwieniem pytał: Nie znasz Marcina Kędryny?

Dobrą informacją jest, że nie jest wcale powiedziane, że ambasador Mull wyjedzie z Polski w przyszłym roku. Bardzo dobrą.

Dowiedziałem się, że Obama z pomocą Franciszka dogadał się z Fidelem. W ten sposób Amerykanie rozwiązali dwa problemy – potencjalnych rakiet i realnych cygar.

Zapytałem Ambasadora o Homeland. Odpowiedział dyplomatycznie, że on o CIA wiele nie wie, ale, że czytał ostatnio artykuł o tym, że przy tej serii konsultantami byli byli agenci. I, że ponoć dobrze pracowali.

Wymieniłem uwagi o Pendolino z poznanym na ubiegłorocznej imprezie specjalistą od kolei. Zostaliśmy przy swoich zdaniach.

A, no i utwierdzam się w przekonaniu, że najlepiej w Polsce działającym medium są tabloidy. Nie udają czegoś, czym nie są. Kwadrans rozmowy z jednym redaktorem z tabloidu na „F” – duża przyjemność. Jak już kiedyś pisałem – marzę o tym, by raz w miesiącu pisać tam mały felieton – rubryka pod tytułem „P.O. Kierownika Jeziora”.

Po imprezie grupowo wsiedliśmy do tramwaju. Towarzystwo udało się na afterek do Regeneracji. My z kolegą Grzegorzem wysiedliśmy przy Tęczy. On wrócił do domu, ja poszedłem na imprezę Samsunga. Znaczy na to, co po niej zostało. Generalnie było bardzo miło. Dość szybko wlałem w siebie sporą ilość alkoholu. Ale i tak nie udało mi się dorównać większości towarzystwa.

Przydała się moja wiedza w kwestii czym się różni burbon. O Jacka Danielsa, jakiś pan koniecznie na ten temat chciał dyskutować. Ale co kończyliśmy rozmowę, to ktoś podchodził i żądał jej powtórzenia. Ja długo nie wytrzymałem. Więc mój rozmówca powtarzał ją beze mnie.

Nie będę pisał z kim i o czym rozmawiałem. Bo były tam i sprawy wagi państwowej. I niekoniecznie wagi państwowej. Złą informacją jest, że musiałem oddać Note3. Pierwszy od dawna telefon, który byłbym gotów sobie kupić.

Choć właściwie gorszą jest, że w sposób całkowicie pozbawiony sensu zaatakowałem koleżankę Monikę, która kieruje reklamą w „Esquire”. Pozbawiony sensu, bo to ona będzie największą ofiarą słabości tego magazynu.

Doszło do zabawnej sytuacji. U Ambasadora Paulina, córka Henryka, której zawdzięczamy te imprezy opowiadała, że jej ojciec właściwie nie pije.
Godzinę później z Henrykiem, ojcem Pauliny, dyskutowaliśmy o sprawach wojskowych. A jeżeli my dyskutujemy o sprawach wojskowych – znaczy, że trzeźwi nie jesteśmy. Taka sytuacja.  

czwartek, 18 grudnia 2014

17 grudnia 2014


1. Odwiozłem Bożenę do pracy. Narzekała, że po tym, kiedy pan walarz wyważył wał BMW jeździ gorzej. Pojechałem do mechanika Jacka z Japan Sport Service. Jego pracownik szybko namierzył dwie dziury w układzie wydechowym. Nie udało mu się znaleźć tego, co się tłukło w zawieszeniu. Musiał wrócić Jacek. Zauważył, że jeden z tylnych amortyzatorów nie ma gazu.
No i zasadniczo mnie wyrzucił, bo wydechów nie spawa. No i jest przy Modlińskiej firma, która naprawia amortyzatory Sachsa. Więc lepiej, żebym tam pojechał, niż u niego wyciągał amortyzatory do regeneracji.
Zadzwoniłem tam. Okazało się, że mieli pożar i amortyzatorów nie wyciągają, bo się część z podnośnikiem spaliła. I to jest zła informacja. Pożyczyliśmy sobie z panem z firmy wesołych świąt i szczęśliwego nowego roku i umówiliśmy się po siódmym stycznia.

2. Podjechałem do Lidla, żeby kupić coś na kolację. To coś, to w tym przypadku była sałata i do niej dodatki. Już któryś raz z rzędu przyglądałem się argentyńskim krewetkom. Już któryś raz z rzędu jakoś się na nie nie mogłem zdecydować. Pewnie to był błąd.
Z Lidla pojechałem do Leclerca, właściwie to jechałem do szwedzkiego marketu Jula, bo ostatnio Bożena kupiła tam porządnego pluszaka w rozsądnej cenie.
Takich tam już nie było. Poszedłem więc do właściwego Leclerca i kupiłem Barbie w promocyjnej cenie i pluszowego tygrysa, bo cena Barbie była zbyt promocyjna na to, żebym mógł spojrzeć w oczy Piechocie Morskiej, która jak co roku zbiera zabawki dla chorych dzieci przy okazji świątecznej imprezy u amerykańskiego ambasadora.
Na podziemnym parkingu Leclerca spróbowałem podłączyć dziwne urządzenie do BMW. Znaczy urządzenie nie było specjalnie dziwne. Coś do podłączania od OBDII dostałem od Norberta z iMagazine. Zadziałało to z Toyotą dyrektora Zydla. Od brata dostałem przejściówkę BMW-OBDII, którą sobie kupił do swojego skutera. Niestety jedno z drugim i trzecim (pierwsze lub trzecie to BMW) nie zadziałało. I to jest zła informacja.

3. Się okazało, że z „Miasto jest Nasze” w warszawskim śródmieściu wystąpił pewien problem. Problem polegał na tym, że najpierw Śpiewak [nie mylić z profesorem Śpiewakiem] [bo mimo iż to jest ukochany syn, profesorem Śpiewakiem nie jest] dogadał się z panią Waltzową ale się okazało, że Śpiewaka koledzy z panią Waltzową dogadali się bardziej.
Śpiewak na imprezie 300polityki z niewiadomych przyczyn [co to za pomysł, żeby obcym osobom opowiadać strategię negocjacji] opowiedział, że nie ma zamiaru wchodzić w jakiekolwiek dyskusje z PiS-em. Że będzie z 'pozycji kolan' załatwiać coś z panią Waltzową.
Wygląda na to, że pani Waltzowa (bądź prezydent-obywatel-Jóźwiak) się przestraszyła siły Śpiewaka i zamiast korzystać z jego na kolanach pozycji postanowiła rozbić jego ugrupowanie dogadując się poza nim z jego radnymi.
Więc Śpiewak nie dość, że zdradził wyborców „Miasto jest Nasze”, których przyciągnął niechęcią do pani Waltzowej, to jeszcze się wykazał brakiem skuteczności. Cnotę stracił i rubelka nie zrobił.


Ruchy miejskie okazały się za słabe na realną politykę i to jest zła informacja.  

środa, 17 grudnia 2014

16 grudnia 2014



1. O siódmej rano wyrwał mnie z łóżka kurier. Poczty Polskiej. To fascynujące, jak wielka, zasłużona państwowa firma popełnia samobójstwo. Gdybyście chcieli mi coś wysłać – proszę, nie róbcie tego Pocztą. Siódma rano to dla mnie środek nocy. Kładę się ostatnio koło czwartej, wstaję o dziewiątej. I to jest zła informacja.

2. Przeczytałem „Wprost” o marszałku Sikorskim. Świat jest niesprawiedliwy. Autorzy pominęli mój osobisty wkład w odnalezienie przepisu zabraniającego używania sejmowych pieniędzy do prowadzenia kampanii wyborczej. A ja własnymi plecami podpierałem ścianę w ichniej redakcji, podczas walk o słynny laptop. 
Wygląda na to, że mało który dziennikarz przeczytał „Zarządzenie nr 8 Marszałka Sejmu z dnia 25 września 2001 r.”. Właściwie to nic dziwnego, bo prawdopodobnie tych przepisów nie przeczytała większość posłów. Z marszałkiem Sikorskim na czele. Gdyby przeczytał i sam się do ich łamania przyznawał znaczyłoby, że jest idiotą. A chyba nie jest, choć coraz więcej słyszę o nim historii, które by mogły sugerować, że jednak jest. Zresztą, czy fakt, że nie przeczytał tego nie sugeruje?
Ech strasznie to skomplikowane.
W każdym razie większość dziennikarzy (chodzi mi o tych, którzy się zajmują polityką) nie przeczytała. Świadczy o tym, że powtarzają coś, co mogło się urodzić w głowie Miśka Kamińskiego. Czyli, że podejrzane jest, że niektóre posłanki rozliczały kilometrówkę nie posiadając samochodu (prawa jazdy). Zarzut idiotyczny. Ale, żeby to wiedzieć, trzeba przepisy przeczytać.
Słabe mamy media strasznie. Gdyby były lepsze może by nas uchroniły od wstydu, który narobią nam Tusk i Bieńkowska. Częściowo już narobili. I to jest zła informacja.

3. Musiałem oddać telewizor. LG. I to jest zła informacja. Pamiętam czasy, kiedy się ta firma nazywała Goldstar. Ciekawe, czy wrócą kiedyś do starej nazwy. Telewizor bardzo się był przydał Męskim Blogerom Modowym. Bardzo dobrej jakości obraz, Świetnie sobie radził nawet z obrazem niskiej rozdzielczości. Nieźle wyglądał. Jednak jego 'smart' jest w porównaniu ze 'smart' Samsunga prehistoryczne (czyli jakieś trzy lata do tyłu).
Miał przyjechać kurier. W ciągu godziny. Po dwóch okazało się, że będzie za godzinę. Po kolejnych 30 minutach okazało się, że go w ogóle nie będzie, bo mu strzeliła chłodnica. Wsadziłem więc pudło do V40. [Ważna informacja, gdyby ktoś uzależniał zakup V40 od rozmiaru telewizora, który wchodzi do środka – 55 cali wejdzie, większy raczej nie]
Zawiozłem telewizor na Domaniewską. I pojechałem do Volvo, żeby zwrócić auto.
V40 Cross Country – jestem gotów polecić. Wydaje mi się, że nie warto inwestować w system pilnowania pasa i ostrzegający przed możliwością najechania. Działają tak sobie, a pewnie kosztują. No i wersja czteronapędowa potrafi sprawić wiele radości na śliskim.

Miałem wsiąść do autobusu, ale się okazało, że nie mam drobnych na bilet. A właściwie nie wiadomo, czy jak się wsiądzie, to maszyna od biletów przyjmie kartę. A bez biletu trochę wstyd. Jak się bym mógł nabijać z niespełnionych obietnic pani Waltzowej.

Poszedłem więc piechotą. Brat mój uświadomił mi, że na Spotify są audiobooki. Słucham więc Dołęgi-Mostowicza „Bracia Dalcz i S-ka”. Ciekawe czy żyją potomkowie chłopa, którzy uratował mu życie w Jankach, kiedy niezadowoleni czytelnicy zawieźli go do Janek i pobitego wrzucili do dołu w lesie. Kiedyś czytelnicy poważniej podchodzili do literatury.
Choć w tym przypadku chodziło o teksty w „Rzeczpospolitej”.
I jak dziś można mówić o zagrożeniu wolności mediów. Wtedy wysyłało się czytelników, dziś wystarczy się spotkać z właścicielem koło śmietnika i wszystko jest załatwione. Bez bicia.

Doszedłem do metra. Później wpadłem do Faster Doga, gdzie wróciłem do dyskusji o kpt. Wronie. Uważam, że LOT powinien zostać rozniesiony przez prawników pasażerów tego nieszczęsnego lotu, Pawełek, że powinni być wdzięczni. Któryś raz o tym rozmawiamy.
To właściwie fascynujące, że Państwowa Komisja Badania Wypadków Lotniczych nie upubliczniła jeszcze raportu na temat tej katastrofy. Znając pana Laska dowiemy się, że akurat tym razem piloci nie zawinili, bo jak mogli zawinić, skoro dostali od prezydenta Komorowskiego ordery?


Wieczorem u ubranej na różowo Moniki Olejnik występował Michał Kamiński. Ciekawe, czy tak, jak tydzień temu wpadł później do Domu Whisky i przez telefon tłumaczył: „broniłem Ewki u Olejnik”. Choć pewnie 'Kumpelą' jej nie nazywał.

Skoro w poniedziałek Kamiński, to we wtorek Giertych. We środę pewnie Niesiołowski.
Profesor Niesiołowski.


wtorek, 16 grudnia 2014

15 grudnia 2014


1. Zobaczyłem samą końcówkę „Kawy na ławę”. Było jak zwykle. Czarzasty miał jajeczny sweterek. Szejnfeld tłumaczył, że Sikorski nie mógł ujawnić tego, gdzie jeździł prywatnym samochodem, bo mogły to być tajne misje MSZ. Jak się to ma do sprawowania mandatu posła? Nie wiem. Ale nie będę się nad tym zastanawiał, z tych samych powodów, dla których na ogół nie próbuję się zastanawiać nad tym, co poseł Szejnfeld opowiada.

Później w „Loży prasowej” wystąpił Cezary Michalski. Widok pana Czarka potrafi mi zepsuć dzień. I to jest zła informacja.

2. Przyszli goście. Jeden, przed czterdziestką, z drugą, po czwórce. On opowiadał dość przerażające rzeczy o „Pakiecie onkologicznym”. To, co było do przewidzenia – od samego mieszania herbata nie robi się słodsza. Jedyne co może dawać jakieś szanse na uzyskanie odpowiedniej terapii, to szybka emigracja. Polska z jakichś proceduralnych powodów nie kupuje jakichś nowoczesnych leków.
Gdybym był prawdziwym dziennikarzem, to bym się tym tematem zajął. Materiał by się gdzieś ukazał, ale i tak pożytku by z tego żadnego nie było. I to jest zła informacja.
Nasz pocierający nos minister zdrowia powinien chyba dostać ochronę BOR-u. I to nie dlatego, żeby sobie dorobić na kilometrówce. Kiedyś ktoś przeczołgany przez polską służbę zdrowia w końcu obije mu ryj. Albo nawet bardziej.

3. Pojechaliśmy na Burakowską. Jeżeli jest mokro kamera cofania pokrywa się warstwą błota. I nic na ekranie nie widać. Różnie bywa w różnych samochodach, ale w V40 jest źle bardzo. Poza tym to dobry samochód.
W Red Onion chciano nas oszwabić (ocyganić – jeżeli ktoś woli). Zamiast naliczyć 70% rabatu, naliczono 50%. Bożena się w porę zorientowała. Red Onion tak w ogóle to likwidują. Będzie tylko w Internecie. Jakiś etap historii Warszawki się zamyka.

Później wbiliśmy się do przyjaciół na Żoliborzu. Ewa zaangażowana w Ruchy Miejskie. Kuba – sekundujący jej, ale nie bez rezerwy. Zbyt wiele w życiu widział.
Trafiliśmy w środek afery. Otóż Platforma, żeby mieć większość w radzie dzielnicy dogadała się z jednym z lokalnych komitetów. Szef tego komitetu miał na pieńku z poprzednim burmistrzem, więc pani Waltzowa obiecała mu, że burmistrzem będzie ktoś inny.
Stary burmistrz był w porządku. Ponoć wszyscy tak mówią, z wyjątkiem tamtego pana, któremu ponoć przeszkadzał w jakichś interesach.
Pani Waltzowa przywiozła z Pragi jakiegoś nieco skompromitowanego działacza PO. I wydała polecenie, żeby go wybrać.
No i wyszedł kwas. Radni PO nie bardzo go chcą wybrać. Wolą poprzedniego (też był z PO). Jeżeli wybiorą nowego – stracą twarz. Jeżeli nie wybiorą, to pani Waltzowa będzie zła.

Podczas poprzednich wyborów lokalnych próbowałem tłumaczyć, że głosując nie ratuje się Polski przed Kaczyńskim, tylko decyduje o tym, czy będą łatane dziury w ulicy i ile wywóz śmieci będzie kosztował. No i miałem wrażenie, że wołam na Puszczy.
Teraz jest inaczej. I to jest dobra informacja.
Złą jest, że radni PO tak się boją, że przyjdzie do nich prezydent obywatel Jóźwiak, że pewnie zagłosują zgodnie z zaleceniem centrali.
Demokracja.


poniedziałek, 15 grudnia 2014

14 grudnia 2014


1. Chciałem wstać tak, żeby dojechać do Warszawy na trzynastą. Obudziłem się po dziewiątej, przez chwilę miałem nadzieje, że się uda, ale zanim się przekopałem przez tajmlajny zrobiło się przed jedenastą. Porąbałem trochę drzewa, rozładowałem zmywarkę, zrezygnowałem z oglądania w TVP Info redaktora Szackiego i ruszyłem na wschód.
Znaczy najpierw na północ, żeby zatankować na największej w Polsce chyba stacji BP.

Stację zbudowano przy starej dwójce pomiędzy Mostkami a Wilkowem. Mostki powinny być znane w Polsce z tego, że z kościołem sąsiaduje tam burdel. Z burdelem restauracja, z którą z kolei sąsiaduje Las Vegas – parking dla TiR-ów z restauracją myjnią, sklepami stacją benzynową etc.
Mostki były ufortyfikowane. I – o ile dobrze pamiętam – broniły się przed wyzwoleniem przez Czerwoną Armię.
Grupa Warowna w Mostkach nosiła imię Lwa spod Brzezin – generała Karla Litzmanna.

Lietzman odważnymi decyzjami nie do końca zgodnymi z rozkazami dowodzącym nim von Scheffer-Boyadelem, wyrwał się z okrążenia i zatrzymał marsz Rosjan na zachód.
Dostał za to Pour le Mérite – najwyższe niemieckie odznaczenie.
Swoją drogą to fascynujące, że najwyższe niemieckie odznaczenie nazywa się po francusku.
Zasadniczo Państwo Niemieckie już go nie nadaje. Ale wciąż można je dostać. W 2002 otrzymał je na przykład Bronisław Geremek.

Właściwie to niewiele brakowało, żebym to ja zderzył się z mercedesem pana Bronisława. Wystarczyło, żebym wcześniej ruszył. Jego mercedes nie zrobiłby specjalnej krzywdy, więc wypadek zniósłbym lepiej niż ten biedny człowiek, któremu pan profesor zniszczył dostawczaka.
Cóż nigdy mi się nie udaje ruszyć do Warszawy o założonej godzinie. I to jest zła informacja.

2. Jechałem sobie spokojnie A2 na wschód. Nie wiem z czego to wynika, ale w tym kierunku samochody zawsze mniej palą. Na tempomacie ustawione miałem 150, samochód palił 11 litów. Na Livestreamie oglądałem transmisję z marszu PiS-u. Znaczy bardziej słuchałem niż oglądałem, bo operator pisowskiej kamery raczej nie był orłem.
Do tego zawsze jak na marszu działo się coś ciekawego, to wjeżdżałem w miejsce, gdzie sygnał T-Mobile był słaby, więc nie wysłuchałem przemówień Kaczyńskiego. Za to mogłem wysłuchać wiązanki pieśni patriotycznych w wykonaniu chóru męskiego. I przeboju początku lat osiemdziesiątych autorstwa Jana Pietrzaka. Tego to chyba z dziesięć razy.
Swoją drogą to jakoś fascynujące. Hofmana w PiS-ie nie ma, a komunikacyjnie – jakby był.
Brudziński tracący głos wykrzykując słabo rymujące się hasła – świetny pomysł.

W Poznaniu naprawiali coś przy barierach energochłonnych na środku drogi. Był więc korek. I to jest zła iformacja.

3. Do Warszawy dojechałem chwilę po rozwiązaniu marszu. Pojechałem szybko w aleje Ujazdowskie. Jakoś nie było czuć dymu z podpalania Polski.
Co chwilę mijałem ludzi z flagami.
Mam nadzieję, że w przyszłym roku będę mógł nad dom wciągać swoją.
Na kalenicy są ślady po mocowaniu masztu. Ktoś go w połowie lat siedemdziesiątych podczas remontu zdemontował. I to jest zła informacja.




niedziela, 14 grudnia 2014

13 grudnia 2014



1. Obudziły mnie myszy. W suficie. A tak przynajmniej mi się wydawało. Upraszczając konstrukcja stropu wygląda tak: do na belkach leżą płyty OSB, od spodu przykręcony jest gips-karton nazywany przez mojego kolegę mordercę sheetrockiem. Między płytami upchana jest mineralna wełna. W pewnie w tej wełnie myszy urzędują. Tylko dlaczego o świcie?

Włączyłem TVP Info. Na dwadzieścia parę kanałów dostępnych 'naziemnie' mam dwa informacyjne: TVP Gorzów i TVP Info. Gorzowska jest przerażająca. Gdyby się człowiek upił, zasnął i obudził przy niej mógłby dostać zawału myśląc, że znowu jest początek lat dziewięćdziesiątych, że ma dwadzieścia lat, czyli że jest głupi i ma całe życie przed sobą. Brrr.
TVP Info jest niby nowoczesne, ale ma w sobie coś potwornie wyprowadzającego z równowagi. I nie chodzi o panią redaktor Lewicką. Znaczy nie tylko o nią. Ale o oprawę: kolory, dżingle.
Zanim nie podłączę satelity będę cierpiał. I to jest zła informacja.

2. Obszedłem gospodarstwo. Panowie Kopacze usunęli większość zniszczeń. Większość. Czyli nie wszystko. I nie wszystkie dokładnie. Pojechałem więc do Gminy. Pojechałem Renatą, bo wpadłem na pomysł, że odbiorę thoneta od Stolarza.
W Gminie za bardzo nie zdążyłem się poskarżyć, bo od razu usłyszałem, że o 13 będzie odbiór – więc wszystko będzie sprawdzone na miejscu.
Ulica przed Tesco gotowa. Zdążyli jeszcze przed wyborami. Pojechałem odebrać coś dla mojego kolegi Wojciecha. Okazało się, że w Świebodzinie jest firma zajmująca się wysokiej klasy komponentami sprzętu audio. W czymś, co kiedyś było chyba chlewem.
Chwilę po tym, jak wróciłem do domu zastukał mój ulubiony pan z Gminy. Ustaliliśmy, że panowie Kopacze muszą naprawić płot, poprawić krawężnik. I – wiosną – zasiać trawę. Coś więcej niż zasiać, bo samo sianie nie wystarczy.
No i wszyscy zaczęli mnie namawiać, bym z góry podpisał, że wszystko jest w porządku. Bo skoro nie wiadomo, kiedy wrócę – Gmina by nie mogła puścić przelewu. A to kilkaset tysięcy jest. Namówiono mnie w ten sposób, że pan z Gminy obiecał przed puszczeniem pieniędzy przyjechać i sprawdzić czy jest zrobione i jeżeli nie będzie, to to moje zaświadczenie podrze.

Później się okazało, że panowie Kopacze spieprzyli w koncertowy sposób podjazd i właściwie cały plac przed domem (to już jest gminna ziemia). Spieprzyli, bo zaczęli ubijać, kiedy był mróz. Jak puścił, to wszystko rozmiękło. Pan z Gminy wezwał więc właściciela firmy. Ten (dokładniej – jego syn) przyjechał X6. Próbował z panem z Gminy dyskutować, ale dość szybko się wycofał.
Dał mi też słowo honoru, że wszystko będzie skończone. I w ogóle będzie super. Uwierzyłem. I mam nadzieję, że to nie będzie zła informacja.
Podpisałem oświadczenie. I się zastanawiam, czy mam teraz moralne prawo czepiać się marszałka Sikorskiego. Bo jednak poświadczyłem nieprawdę. I to jest zła informacja

3. „Fakt” prostą metodą sprawdził przebieg Qashqaia Sikorskiego. Ma się on nijak do liczby kilometrów, do których przyznał się Sikorski w oświadczeniach.
Kancelaria Sejmu ponoć nie chce udostępnić tych oświadczeń, a bez nich naprawdę mało wiadomo. Przepis jest jasny. Poseł wpisuje numery rejestracyjne samochodów, których używał i liczbę kilometrów, które przejechał pełniąc mandat.
Media powinny się skoncentrować na wyciągnięciu tych oświadczeń.
No i przeczytaniu przepisów. Tych dotyczących rozliczania kilometrów to jest chyba mniej niż strona. A mam wrażenie, że nikt tego nie zrobił. I to jest zła informacja.

Wieczorem przez chwilę oglądałem robioną telefonem relację spod domu generała Kiszczaka. Słychać było, że ktoś opowiada, że Eligiusz Niewiadomski mordując Narutowicza uratował Polskę przed masonami. Nie usłyszałem, co ma to wspólnego z 13 grudnia.

Ale wystąpił inny ciekawy zbieg okoliczności. Otóż „Niewiadomski” nazywa się (od nazwiska właściciela) firma panów Kopaczy.

sobota, 13 grudnia 2014

12 grudnia 2014


1. Ruszyłem na wieś. Z planowanej 10 zrobiła się 13. 
Z V40 Cross Country to jest tak, że zasadniczo, to ma napęd na jedną oś. Na prezentacji tłumaczono, że większość AUT i tak nigdy nie zjeżdża z asfaltu, a sąsiad nie pozna. 
To moje akurat było czteronapędowe. Jechałem więc modląc się o śnieg. Wtedy bym wszystkim pokazał, jaki ze mnie mistrz kierownicy.

Dwa lata temu wyjeżdżaliśmy z Warszawy na Święta w deszczu. Później zrobiła się śnieżyca. Taka hardkorowa. Z samochodami w rowach. Pługi odśnieżają autostradę w parach. Pierwszy jedzie lewym pasem, drugi, kawałek za nim, prawym. Wyprzedzanie takiej pary jest pewną ekwilibrystyką. Choć ekwilibrystyka ma raczej coś wspólnego z końmi.
Dojechaliśmy do Trzciela – wtedy jeszcze nie było zjazdu przy Paradyżu – na drodze była regularna szklanka. Zobaczyłem, że asfalt dziwnie błyszczy, przyhamowałem – samochód zaczął przyspieszać. Unikając nerwowych manewrów dojechałem bez problemów. Z całkiem niezłą średnią. Suburban to wybitny samochód.

Śnieg nie padał, więc się w V40 nudziłem. Przy ustawionych na tempomacie 145 km/godz. palił niewiele ponad 10 litrów benzyny. Przy wyższych prędkościach spalanie rosło tak bardzo, że się odniechciewało szybciej jechać. System utrzymujący samochód na pasie działał raz lepiej, raz gorzej. Podobnie automatyczne wycieraczki. Za to radio ma bardzo przejrzyste menu.
V40 Cross Country to było pierwsze od bardzo dawna volvo, którego nie hejtowałem. I zasadniczo dalej uważam, że jest w porządku. Ważne, żeby porównywać je z odpowiednimi samochodami.
Autostrada do Strykowa powoli się przytyka. Jeżeli A1 dojedzie do Piotrkowa i na A2 przybędzie samochodów, zamieni się w najdłuższy korek w tej części Europy. I to jest zła informacja.

2. Dojechałem do dwóch dużych ciągników siodłowych, które na naczepach wiozły dziwnego kształtu kontenery. Jakoś mniejsze niż normalnie. Ciągniki też były jakieś dziwne. Amerykańskie. Do tego naczepy nie miały tablic rejestracyjnych. Ciągniki też. Dopiero po chwili do mnie dotarło, że to amerykańskie wojsko. Schowałem się za TiR-em. Po chwili mnie wyminęły. TiR jechał swoją 90,
Amerykanie, ponad 110. Za nimi dwa małe sedany na niemieckich numerach, w środku żołnierze w mundurach takich, jakie nosi Piechota Morska w ostatnich odcinkach „Homeland”.

Poprzednim razem tak się ucieszyłem na widok amerykańskich sił zbrojnych, kiedy pierwszy raz zobaczyłem ich w RFN na autostradzie. Choć nie. Teraz ucieszyłem się bardziej.
Z niespotykaną cierpliwością Steve Mull odpowiadał na Twitterze na zaczepki: „Amerykanie na pewno nas zostawią na pastwę”, „Nigdy nie będzie wojsk amerykańskich w Polsce”, „Jak przyjdzie co do czego, nie będziemy mogli na USA liczyć”. 
Odpowiadał spokojnie: zobowiązaliśmy się i się z naszych zobowiązań wywiążemy.
No i się wygląda na to, że się wywiązują. Są. Jeżdżą. Bez asysty Żandarmerii. Jak u siebie. Z prędkością 70 mph. I to jest super.
Jechałem za nimi przez kilkanaście kilometrów. W końcu skręcili na parking. Po chwili minąłem samochód inspekcji. Chciałbym zobaczyć twarze tzw. krokodyli wyprzedzanych przez ciężarówki przekraczające prędkość o 30 km/godz. Nie udało mi się tego zobaczyć. I to jest zła informacja.

3. Dojechałem do Świebodzina przed 18. Coś mnie tknęło i skręciłem do Stolarza. Był. Thonet też był gotowy. Niestety nie zmieścił się do samochodu, więc zostanie odebrany następnym razem.
Stolarz remontował niemieckie drzwi. Pokazał parę niedoróbek sprzed stu lat. Niemcy robili porządnie, ale bez przesady. Potrafili też robić byle jak. Nie pamiętam w jaki sposób zeszliśmy na politykę. Chyba zaczęło się od tego, że Stolarz zaczął się martwić przyszłością świata. I to w bardzo konkretny sposób, bo chodziło o jego świat osobisty – Świebodzin. Znikają rzemieślnicy, sklepy, a w ich miejsce otwierają się banki. „A z banków wbrew pozorom nie biorą się pieniądze, bo banki niczego nie produkują”.
„Już nigdy nie zagłosuję na Platformę” – oświadczył. Odpowiedziałem mu, że dla mnie największym sukcesem Donalda Tuska jest zrobienie ze mnie pisowca. Pomyślał chwilę. „Ze mną jest tak samo” – odpowiedział.

Dojechałem do domu. Strasznie się wyziębił. Rozpaliłem w piecach i w niekontrolowany sposób wypiłem prawie całą butelkę ginu. I to jest zła informacja.