1. Cztery minuty po tym, jak wszedłem
do wanny zadzwonił kurier. Przyniósł przednie amortyzatory do
Suburbana i zażądał za nie pieniędzy. Niewiele się zastanawiając
wyrzuciłem go, gdyż wcześniej przelałem za nie pieniądze, a poza
tym miały przyjechać nie tu, tylko na Pragę do firmy, która miała
je doprowadzić do stanu idealnego.
Kurier poszedł. Ja dodzwoniłem się do sprzedawcy, który mnie przeprosił „bo mu się źle kliknęło”, zacząłem więc ścigać kuriera. Najpierw elektronicznie – za pomocą strony WWW, później telefonicznie, a na koniec analogowo – na piechotę. Skutecznie.
Złą informacją jest, że z tego wszystkiego nie wróciłem do wanny. A w wannie jakoś lepiej zbieram myśli.
Usłyszałem za to, że po Pomorzu krąży poseł Napieralski. Krąży i buduje struktury nowej lewicowej partii. Sekunduje mu w tym prezydent Biedroń. A kciuki trzyma grupa młodzieży eseldowskiej, która nie dała się porwać czarowi pani dr Ogórek.
My tu słuchamy, wywiadów z Leszkiem Millerem, a tam powstaje Zjednoczona Lewica Ziem Odzyskanych. Albo krócej – Lewica Piastowska.
Tak sobie myślę, że chyba brakowałoby mi Leszka Millera, więc raczej pani dr Ogórek wykręci niezły dwucyfrowy wynik i eseldowska młodzież da się porwać jej czarowi. A struktury posła Napieralskiego przestaną od posła Napieralskiego odbierać (przez jakiś czas) telefon.
2. Przez cały dzień walczyłem z pewnym tekstem. Miałem go napisać dwa tygodnie temu. I to jest zła informacja. Skuteczność moja wynosiła mniej-więcej sto znaków na godzinę. Kiedy się zaczęła zwiększać zadzwonił kolega Olszański i wyciągnął mnie na piwo do Parany.
Kolega Olszański pisze książkę. Książka się będzie składać z wywiadów. Mocnych wywiadów. Kolega Olszański potrafi pisać mocne teksty. Być może za mocne jak na poziom warszawskich magazynów. Dwa lata temu zrobił dla „Malemena” „Ocalonych” – rozmowy z ludźmi, którzy przeżyli obozy koncentracyjne. Pamiętam, że jak przyniosłem ten pomysł na kolegium, dwie koleżanki chórem stwierdziły, że nuda. Obie miały dziadków w Auschwitz, dziadkowie zamiast bajek opowiadali im wspomnienia. I – pewnie też przez środowisko, w jakim się wychowały – uważały, że każdy miał dziadka w Auschwitz i każdy zna te historie.
Nie każdy.
3. Przejrzałem nowego „Newsweeka” – pożytki z używania tabletu Samsunga. „Newsweek” i „Rzeczpospolita” za darmo.
Mark Twain napisał kiedyś opowiadanie „Jak kandydowałem na gubernatora”. Ktoś w „Newsweeku” je przeczytał i postanowił je przenieść na polski grunt.
„Z naszych ustaleń wynika, że Jarosław Kaczyński zna tę koncepcję i bierze ją pod uwagę, choć publicznie zapewne będzie się od niej odcinać” – redaktor Krzymowski po tym jak jego źródło zostało wyrzucone z PiS-u zaczął przepisywać z Twaina. Znaczy zaczął wcześniej, w tekście o „Ułaskawieniu wspólnika Dubienieckiego”.
W najnowszym numerze Krzymowskiemu sekunduje red. Pawlicka. Na podstawie rozmów z kilkoma europosłami PO zajęła się nagrodą kandydata Dudy za jakość pracy w Europarlamencie. Jednym z głównych źródeł jest pani Thun, której ten tytuł Duda odebrał.
Opowiadanie Twaina kończy się tym, że wycofuje się on z wyborów. Z kandydatem Dudą tak łatwo nie pójdzie.
Rozumiem, że można mieć poglądy polityczne, rozumiem, że się można bać o pracę, kredyt etc., ale czy to nie jest zbyt ryzykowne stawiać wszystko na jedną kartę, zwłaszcza, że nie jest ona tak mocna jak kiedyś?
Kurier poszedł. Ja dodzwoniłem się do sprzedawcy, który mnie przeprosił „bo mu się źle kliknęło”, zacząłem więc ścigać kuriera. Najpierw elektronicznie – za pomocą strony WWW, później telefonicznie, a na koniec analogowo – na piechotę. Skutecznie.
Złą informacją jest, że z tego wszystkiego nie wróciłem do wanny. A w wannie jakoś lepiej zbieram myśli.
Usłyszałem za to, że po Pomorzu krąży poseł Napieralski. Krąży i buduje struktury nowej lewicowej partii. Sekunduje mu w tym prezydent Biedroń. A kciuki trzyma grupa młodzieży eseldowskiej, która nie dała się porwać czarowi pani dr Ogórek.
My tu słuchamy, wywiadów z Leszkiem Millerem, a tam powstaje Zjednoczona Lewica Ziem Odzyskanych. Albo krócej – Lewica Piastowska.
Tak sobie myślę, że chyba brakowałoby mi Leszka Millera, więc raczej pani dr Ogórek wykręci niezły dwucyfrowy wynik i eseldowska młodzież da się porwać jej czarowi. A struktury posła Napieralskiego przestaną od posła Napieralskiego odbierać (przez jakiś czas) telefon.
2. Przez cały dzień walczyłem z pewnym tekstem. Miałem go napisać dwa tygodnie temu. I to jest zła informacja. Skuteczność moja wynosiła mniej-więcej sto znaków na godzinę. Kiedy się zaczęła zwiększać zadzwonił kolega Olszański i wyciągnął mnie na piwo do Parany.
Kolega Olszański pisze książkę. Książka się będzie składać z wywiadów. Mocnych wywiadów. Kolega Olszański potrafi pisać mocne teksty. Być może za mocne jak na poziom warszawskich magazynów. Dwa lata temu zrobił dla „Malemena” „Ocalonych” – rozmowy z ludźmi, którzy przeżyli obozy koncentracyjne. Pamiętam, że jak przyniosłem ten pomysł na kolegium, dwie koleżanki chórem stwierdziły, że nuda. Obie miały dziadków w Auschwitz, dziadkowie zamiast bajek opowiadali im wspomnienia. I – pewnie też przez środowisko, w jakim się wychowały – uważały, że każdy miał dziadka w Auschwitz i każdy zna te historie.
Nie każdy.
3. Przejrzałem nowego „Newsweeka” – pożytki z używania tabletu Samsunga. „Newsweek” i „Rzeczpospolita” za darmo.
Mark Twain napisał kiedyś opowiadanie „Jak kandydowałem na gubernatora”. Ktoś w „Newsweeku” je przeczytał i postanowił je przenieść na polski grunt.
„Z naszych ustaleń wynika, że Jarosław Kaczyński zna tę koncepcję i bierze ją pod uwagę, choć publicznie zapewne będzie się od niej odcinać” – redaktor Krzymowski po tym jak jego źródło zostało wyrzucone z PiS-u zaczął przepisywać z Twaina. Znaczy zaczął wcześniej, w tekście o „Ułaskawieniu wspólnika Dubienieckiego”.
W najnowszym numerze Krzymowskiemu sekunduje red. Pawlicka. Na podstawie rozmów z kilkoma europosłami PO zajęła się nagrodą kandydata Dudy za jakość pracy w Europarlamencie. Jednym z głównych źródeł jest pani Thun, której ten tytuł Duda odebrał.
Opowiadanie Twaina kończy się tym, że wycofuje się on z wyborów. Z kandydatem Dudą tak łatwo nie pójdzie.
Rozumiem, że można mieć poglądy polityczne, rozumiem, że się można bać o pracę, kredyt etc., ale czy to nie jest zbyt ryzykowne stawiać wszystko na jedną kartę, zwłaszcza, że nie jest ona tak mocna jak kiedyś?
O tym, że wydawca nie jest specjalnie
zadowolony z Tomasza Lisa słychać było już półtora roku temu.
Teraz to niby ucichło, ale nie wiadomo, co się będzie działo po
wyborach. .
Chyba się cieszę, że nie jestem dziennikarzem. I to nie jest dobra informacja.
Chyba się cieszę, że nie jestem dziennikarzem. I to nie jest dobra informacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz