1. Przypomniała mi się taka historia
sprzed prawie ćwierćwiecza. Do redakcji „Gazety Krakowskiej”
przychodził praktykant o nazwisku (o ile pamiętam) Marzec. Zanim
zaczął przychodzić do „Gazety Krakowskiej” praktykował w
„Tempie”. Z tego czasu pochodzi legenda jak redaktor naczelny
„Tempa”, Ryszard Niemiec ryknął: Panie Marzec, jeżeli pan
pisze, że [tu nazwa pierwszego klubu z ligi okręgowej] zremisował
z [tu nazwa drugiego klubu z ligi okręgowej] 0:0, to proszę nie
pisać, że do przerwy było 0:0.
Budynek przy Wielopolu, gdzie mieściły się wtedy redakcje obu gazet przed wojną mieścił „IKC”, ale wcześniej powstał jako dom towarowy. Z wielkim, przez wszystkie piętra holem w środku. Więc ryki redaktorów naczelnych było bardzo dobrze słychać.
Jak napisałem, z „Tempa” Marzec trafił do działu miejskiego „Gazety Krakowskiej”. Wydaje mi się, że wtedy już „Krakowska” z Wielopola przeniosła się na Warneńczyka. No i w tym dziale miejskim strasznie się męczył. Znaczy, nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że się męczy. Strasznie się starał ale mało co z tego wychodziło. Trwało to chwilę, aż nad praktykantem Marcem pochylił się mój były kolega Skoczylas. I z dobrego serca poradził mu, żeby raczej przestał wierzyć w to, że coś osiągnie w mediach, bo talentu nie ma, a wręcz przeciwnie.
Praktykant Marzec się obraził. I znikł.
Jakiś czas później mój były kolega Skoczylas opowiadał, że spotkał praktykanta Marca, który przestał być praktykantem. Został sprzedawcą i świetnie sobie radził. Był szczęśliwy, bo znalazł swoje miejsce na świecie. Podziękował za to serdecznie mojemu byłemu koledze Skoczylasowi.
Historia mi się przypomniała, kiedy zobaczyłem film z wizyty kandydata Dudy w Springerze. Konkretnie z tego, jak zaskoczył go redaktor Lis. No i wtedy sobie pomyślałem, że ktoś powinien chyba powiedzieć biuru prasowemu PiS-u, że może powinno jednak poszukać sobie jakiegoś miejsca w życiu, bo to, czym się nie zajmują wyraźnie im nie wychodzi.
Istnieje niestety poważna obawa, że biuro nie ma aparatu, by z takiej rady skorzystać. I to jest zła informacja.
2. Była burza. Zmokłem. I to jest zła informacja. Ale dla zrównoważenia mam dobrą – mimo niedomkniętych okien w SVX-ie nie nalało się do środka. Rację pewnie miał kolega Podłoga mówiąc, że w tym samochodzie można palić w deszczu.
W telewizji zauważyłem dawno nie widzianego prezydenta obywatela Jóźwiaka. Niestety nie mogłem znaleźć pilota i nie wiem w sprawie czego tam się pojawił.
Budynek przy Wielopolu, gdzie mieściły się wtedy redakcje obu gazet przed wojną mieścił „IKC”, ale wcześniej powstał jako dom towarowy. Z wielkim, przez wszystkie piętra holem w środku. Więc ryki redaktorów naczelnych było bardzo dobrze słychać.
Jak napisałem, z „Tempa” Marzec trafił do działu miejskiego „Gazety Krakowskiej”. Wydaje mi się, że wtedy już „Krakowska” z Wielopola przeniosła się na Warneńczyka. No i w tym dziale miejskim strasznie się męczył. Znaczy, nie do końca zdawał sobie sprawę z tego, że się męczy. Strasznie się starał ale mało co z tego wychodziło. Trwało to chwilę, aż nad praktykantem Marcem pochylił się mój były kolega Skoczylas. I z dobrego serca poradził mu, żeby raczej przestał wierzyć w to, że coś osiągnie w mediach, bo talentu nie ma, a wręcz przeciwnie.
Praktykant Marzec się obraził. I znikł.
Jakiś czas później mój były kolega Skoczylas opowiadał, że spotkał praktykanta Marca, który przestał być praktykantem. Został sprzedawcą i świetnie sobie radził. Był szczęśliwy, bo znalazł swoje miejsce na świecie. Podziękował za to serdecznie mojemu byłemu koledze Skoczylasowi.
Historia mi się przypomniała, kiedy zobaczyłem film z wizyty kandydata Dudy w Springerze. Konkretnie z tego, jak zaskoczył go redaktor Lis. No i wtedy sobie pomyślałem, że ktoś powinien chyba powiedzieć biuru prasowemu PiS-u, że może powinno jednak poszukać sobie jakiegoś miejsca w życiu, bo to, czym się nie zajmują wyraźnie im nie wychodzi.
Istnieje niestety poważna obawa, że biuro nie ma aparatu, by z takiej rady skorzystać. I to jest zła informacja.
2. Była burza. Zmokłem. I to jest zła informacja. Ale dla zrównoważenia mam dobrą – mimo niedomkniętych okien w SVX-ie nie nalało się do środka. Rację pewnie miał kolega Podłoga mówiąc, że w tym samochodzie można palić w deszczu.
W telewizji zauważyłem dawno nie widzianego prezydenta obywatela Jóźwiaka. Niestety nie mogłem znaleźć pilota i nie wiem w sprawie czego tam się pojawił.
3. Pojechałem z kolegą blogerem
Rybitzkym do Lidla, znaczy jadąc do Lidla podwoziłem kolegę
blogera Rybitzky'ego do domu. W Lidlu zasadniczo nic specjalnego nie
było. Poza ogórkami małosolnymi (które okazały się całkiem
niezłe). Za to kolega Rybitzky opowiedział mi wiele ciekawych
rzeczy o Ursusie. Wcześniej, kiedy wyjeżdżałem z Lidla w prawo
zawsze się w tym Ursusie gubiłem. Teraz, dzięki Rybitzky'emu to
się nie powtórzy. I to jest zła informacja, bo będzie mi tych
przygód brakować.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz