czwartek, 31 sierpnia 2017

30 sierpnia 2017


1. Dzień wyjazdu jest dniem straconym. I to jest zła informacja. Tym razem wyjeżdżałem dwa dni. I to jest informacja gorsza.
W poniedziałek wieczorem się okazało, że muszę jechać do apteki. Beemka jeździ w trybie awaryjnym – nie przekracza dwóch tysięcy obrotów. Znaczy – rozpędza się powoli. A jeżeli już, to do prędkości 70 km/godz. Ma to swoje plusy. Można obserwować przyrodę. Akurat w tym przypadku nie miało to specjalnego znaczenia, bo było już ciemno.
Z niewiadomych przyczyn dostępne w Sieci informacje o dyżurujących w Świebodzinie aptekach dotyczyły lat 2007–2012. Pojechałem więc do pierwszej apteki – koło której można stanąć – jaka mi do głowy przyszła. Znaczy na rondo Wileńskie. Objechałem je dwa razy, bo na miejscu się okazało, że wbrew temu, co mi się wydawało zatrzymać się nie da. Gdzieś się na moment przytuliłem na awaryjnych. Przeczytałem, że dyżuruje apteka przy Kilińskiego. Po drugiej stronie Rynku, znaczy – placu Jana Pawła II, bo Rynek, to plac targowy. Gdzie indziej. Przy aptece nie było jak stanąć. Przy Głogowskiej też nie. Stanąłem na Wałowej. Przeszedłem Głogowską na róg Kilińskiego. Do apteki. Kiliński musiał trwały ślad odcisnąć w historii Świebodzina. Ulicę ma tak blisko Rynku, przepraszam, placu Jana Pawła II. Ulica Żymierskiego jest teraz Sukienniczą, choć nikt nie zmienił tabliczek. Google też do końca nie jest przekonany, jaka to ulica. Jest w stanie w jednym oknie pisać starą, w drugim nową nazwę. Trudno.
Przed wojną Głowackiego nazywała się Herrenstrasse. Głogowska zaś – Głogowska.
W BZ-WBK przy Głogowskiej nie działały bankomaty. Na ekranach wyświetlały duży znak „STOP”.
Wracając, płoszyłem lisy albo jenoty. Sąsiad Gienek w lesie spotkał ostatnio wilka. Ja tam wilka widziałem parę lat temu w Bieszczadach. Niezły widok. A jeszcze do niedawna wilka złapać można było tylko siadając na ziemi.

2. We wtorek rano pojawił się komunikat CBOS „Oceny działalności parlamentu i prezydenta”. Badanie CAPI [cokolwiek by to miało znaczyć] 17–24 sierpnia 2017.
Od dobrych paru lat twierdzę, że socjologia to paranauka. A badanie na grupie 1009 osób, mówi co ankieterowi odpowiedziało 1009 osób. Pani dr Fedyszak-Radziejowska, dyrektor Zydel i miliony innych ludzi ma na ten temat inne zdanie. Więc wyjątkowo mogę się zgodzić, że wyniki tego badania mają znaczenie. Do wyborów prawie trzy lata.

Wyniki PAD [+/-/?] 65/28/7 – znaczy rekordowo dobre. Od lipca Przybyło 10 dobrych. Ubyło 7 złych i 3 niezdecydowanych.
Wyborcy [deklarujący głosowanie w następnych wyborach] PiS – 97/2/1. Kukiz'15 71/25/4. PO – 32/60/8. N. – 24/71/6. Ci, co nie wiedzą, czy zagłosują – 71/18/11. Niegłosujący 53/31/16.
Ci, którzy głosowali w wyborach prezydenckich: na PAD – 88/9/4; na PBK – 31/63/6; niegłosujący 59/30/12.

Wrzuciłem wynik na Twittera. Zaszumiało. Hardkorowa prawica zaczęła wypisywać, że to nie możliwe, bo wszyscy ich znajomi poczuli się po wetach zdradzeni o poranku. Red. Czarnecki, przypomniał, że PBK „był i popularny i miał zaufanie wysokie i to jeszcze w marcu 2015”. Problem polega na tym, że to nie był sondaż dotyczący zaufania, tylko ocena działalności. Czyli coś trudne do porównywania, bo PBK robił inne rzeczy niż PAD. Delikatnie mówiąc.
Ktoś napisał, że dwa procent wyborców PiS, oceniające źle – to przez takich ludzi, jak ja. No i nie wiem, czy to dobrze, czy źle. Bo to dwa procent.
Ryszard Petru tym 24%, które oceniają dobrze, chyba zabroni na N. głosować.
Marszałek Borowski się zastanawiał, czy 97% to dobrze, czy źle. Zostawię to tak i się nie będę wyzłośliwiał. Bo mi się już nie chce.

Po raz kolejny się okazuje, że Twitterowe i Facebookowe tajmlajny nie do końca oddają rzeczywistość. Podobnie jak zaangażowane media. Przywiązując do nich zbyt dużą wagą można się zdziwić. I to jest zła informacja, bo siedzenie w informacyjnym silosie jest takie wygodne.

3. Mieliśmy wyjechać po południu. Wyjechaliśmy po 22. Już prawie w Warszawie skończył się gaz. Postanowiłem zatankować na taniej stacji przy Leclercu w okolicy ronda Dudajewa. Gaz tam jest tańszy na ogól o 20 groszy. A to przy 100 litrach robi 20 złotych. A to przy gazie po 1,80 robi ponad dziesięć litrów. A to przy oszczędnej jeździe daje 50 kilometrów. A to w mojej obecnej sytuacji robi dwa dni jeżdżenia. Okazało się, że na rondzie z alei Jerozolimskich nie da się skręcić, bo remontują drogę. Skręciłem wcześniej. Przed Microsoftem. Okazało się, że od tej strony też się nie da wjechać. Udało się od Jutrzenki [od strony torów]. Na stację wjechałem nie do końca po drodze – wszystko było zablokowane. Na stacji drzemał pan sprzedawca. Kibic Legii. Wydaje mi się, że tam sami kibice Legii pracują. Stała właściwie otoczona barierkami. Więc prawdopodobnie byłem jedynym klientem przez całą noc. Myślałem, że mi się ud znaleźć inną drogę wyjazdu – bezskutecznie.
Wróciłem po śladach. Wcześniej, jadąc słuchaliśmy „Jądra ciemności”. Ech, Conrad opisałby to kręcenie się po częściowo zablokowanych uliczkach w naprawdę ciekawy sposób. Mnie w Warszawie jednak się strasznie ciężko pisze. I to jest zła informacja.
Ważne, że do domu dojechaliśmy przed świtem.

wtorek, 29 sierpnia 2017

28 sierpnia 2017



1. Mimo kacowej pogody udało się wstać rześko. Chwilę po mnie w kuchni pojawił się Profesor. Nieco nieskładnie zacząłem przygotowywać śniadanie. Później Bożena. Przyszła i wyraziła pretensje, że śniadanie nieprzygotowane. Profesor wziął mnie w obronę: –Śniadanie może niegotowe, ale za to rozwiązaliśmy dwa geopolityczne problemy. To prawda, rozmawialiśmy o polityce. Złą informacją jest, że raczej byliśmy na etapie diagnozowania problemów, a nie ich rozwiązywania.

2. Po śniadaniu wsiedliśmy do auta i pojechali do Świebodzina, by odwieźć Profesora z Jasiem na stację. Przed wyjazdem sprawdziłem w mojej ulubionej aplikacji Infopasażer, czy pociąg aby nie jest opóźniony, bo gdyby był, to byśmy mogli jeszcze jedną herbatę wypić. Jechał zgodnie z rozkładem. Dojechaliśmy do Świebodzina. I stanęli przed przejazdem kolejowym. Na którym właśnie się zatrzymywał pociąg towarowy. My stoimy, pociąg stoi, towarowy, czas płynie. Zbliża się pora odjazdu pociągu profesorskiego. My stoimy, pociąg stoi, czas płynie. Objechać się nie da, bo ulica Cegielniana, którą się i przejazd i korki w mieście omija, jest w remoncie.
My stoimy. Pociąg rusza. Najpierw – powoli – jak żółw – ociężale. Zaczęliśmy się zastanawiać, co będzie, jeśli wagonów jeszcze ze czterdzieści będzie. Nie zdążyliśmy sprawy omówić, bo się okazało, że wagon, który stał na przejeździe był zasadniczo przedostatni. Pociąg przejechał. Szlaban zamknięty. Zaczęliśmy się zastanawiać, co będzie, jeśli szlaban zamknięty będzie czekał na następny – czyli profesorski – pociąg. Nie zdążyliśmy sprawy omówić, bo szlaban został podniesiony. Dojechaliśmy na stację na pięć minut przed odjazdem profesorskiego pociągu. Poszedłem z Profesorem i Jasiem na peron. Rozmawiamy sobie miło. A tu nagle z głośników, że pociąg opóźniony o pięćdziesiąt minut. Patrzę w moją ulubioną aplikację Infopasażer, a w niej widzę, że pociąg o czasie odjechał ze Świebodzina. A nie odjechał. Porozmawialiśmy jeszcze chwilę. Pożegnałem się. Idę w stronę poniemieckiego podziemnego przejścia. Widzę panią, która już do tego przejścia ma zacząć schodzić, a tu krzyczy do niej przez okno pan kolejarz z nastawni. Krzyczy, żeby nie szła, bo ten pociąg, to będzie jednak za kwadrans, nie za pięćdziesiąt minut.
Sprawdziłem później w mojej ulubionej aplikacji Infopasażer – przyjechał opóźniony o minut dwadzieścia. Ciekawe ilu ludzi uwierzyło w komunikat o prawie godzinnym spóźnieniu i się na ten pociąg spóźniło.
Moja ulubiona aplikacja Infopasażer ściemnia. I to jest zła informacja.

W Świebodzinie ktoś chce oddać w dobre ręce 11-miesięcznego kota. Wywiesił ogłoszenia ze zdjęciem. Kot bardzo kontaktowy. Lubi spać na kolanach. A kiedy wstanie z kolan korzysta z kuwety. Albo je spokojnie karmę dla dorosłych kotów. Biały kot. Plamy na głowie i ogonie.

3. Pojechaliśmy do kantoru przy Orlenie, na którym trzy lata temu tankowałem przez czterdzieści minut gaz, bo tłum ludzi kupował hot-dogi.
Później przez Wilkowo, Borów i Ołobok do domu. Nie wiem po raz który zauważyłem jak duże jest Wilkowskie jezioro.
W domu Michał tuningował swoją Micrę. Ja próbowałem reanimować beemkę. Z takim sobie skutkiem. Pojechaliśmy z Michałem do Skąpego, żeby kupić jarzyny na zupę. Pierwszy raz byłem w skąpskim markecie Dino. Przy stoisku z warzywami zamiast foliowych worków, ktoś powiesił rękawiczki. Plastikowe. Zanim znalazłem worki [Właściwie – woreczki], zacząłem wpychać do rękawiczki marchewki. Z pięć to by i weszło.
W kolejce do kasy za nami stał pan w motocyklowym ubraniu BMW. Kupował chyba piwa, takie duże, w plastikowych butelkach. Wsadził je późnej do metalowych skrzynek przymocowanych do motocykla BMW, który stał pod sklepem.
Michał kiedyś wkręcił w windzie dwie ważne panie z korporacji, w której pracuje. Wyjaśnił, ze pan, który z windy wysiadł, a ubrany od stóp do głowy w motocyklowe skórzane wdzianko, wcale nie ma motoru. Tylko się tak ubiera, żeby trochę błysnąć. Pan był kiedyś wielką gwiazdą polskiego projektowania graficznego. Dziś już nie jest o nim tak głośno. Wtedy nie miał chyba motoru.

Sąsiad Tomek jest coraz bardziej sfrustrowany budową. Tym, że wciąż trwa. Układa panele. W ramach odreagowania w jednym z bardziej skończonych pokoi uruchomił sprzęt audio. Bardzo głośno.
Rano, przed śniadaniem słuchaliśmy przez chwilę Woronicza 17. Jednym uchem. Było bardzo hałaśliwie. Wyłączyłem i zrobiło się bardzo przyjemnie cicho.

Nim wyłączyłem rozmawiano o niesławnym wywiadzie Borysa Budki.
Przypomniało mi się, jak minister jednego z poprzednich rządów powiedział mnie i koledze Kapli, że gdyby, jak mu obiecano został ministrem obrony to by nie było Smoleńska. Później wyciął to w autoryzacji.
Dziennikarze z obcych krajów nie są w stanie zrozumieć, jak polityk może coś mówić i później to całkowicie przerabiać. Bo skoro taki jest politykiem, to chyba wie, co mówi.
Złą informacją jest, że likwidacja autoryzacji nie zdałaby egzaminu. Bo niejeden raz widziałem, co nasi dziennikarze potrafią zrobić z usłyszanym – wydawać by się mogło – prostym zdaniem.



poniedziałek, 28 sierpnia 2017

27 sierpnia 2017


1. Pojechaliśmy na grzyby. Ja, Profesor i Jaś. Profesor twierdził, że żaden z niego zbieracz. Jaś też nie miał raczej praktyki. Grzybów niewiele. Kurki – tam, gdzie zwykle. Jakiś pojedynczy podgrzybek. Pokazałem panom strzelnicę. Dawno tu nie byłem. Zauważyliśmy, że jak na polskie warunki ma bardzo długie tory [czy jak się tam to nazywa]. Betonowy kanał dla zmieniaczy tarcz też nie jest zbyt często spotykany.
Mam nadzieję, że kiedyś stanie się coś takiego, że Lasy Państwowe przekażą komuś ten teren i ten ktoś strzelnicę na nowo uruchomi. I będzie można sobie strzelać. Z różnych rzeczy do strzelania. W Dębniaku nie było śladu prawdziwków, w rydzowym miejscu – rydzów. Za to były dwa gigantyczne maślaki. Rydzowe miejsce zarosło. I to jest zła informacja, bo trudno się tam chodzi. Trudniej niż dwa lata temu.

2. Przypomniało mi się, że od paru miesięcy nie wiadomo po co płacę za Showmax. Przybyło trochę niezbyt pociągających polskich filmów. Ale też starych seriali. Na przykład „Jerycho”. Przypomniało mi się, że kiedyś nie dooglądałem go do końca. Zacząłem więc oglądać przygotowując obiad. Ładnie filmowane krajobrazy, sympatyczni bohaterowie, niby wszystko w porządku, ale powoli zaczęło mi się przypominać, że tego rodzaju seriale sprzed dekady są na dłuższą metę nudne. Dla oszczędności czasu wystarczy znaleźć w Internecie skrócony opis fabuły odcinków. I to jest zła informacja, bo już myślałem, że sobie znalazłem sposób na podróże.

Burmistrza Jercha gra Rajmond Tusk z HoC.

3. Kurek było trochę za mało jak na sos dla dziesięciu osób. Dołożyłem więc trzy sowy/kanie. I to był dobry pomysł. Jeśli las pozwoli – muszę przetestować sos z samych sów/kań.
Biesiadowanie z Profesorem było bardzo przyjemne. Próbowałem go namówić,
by napisał jeden z Negatywów. Tym razem odmówił. I to jest zła informacja. Może zrobi to następnym razem.  

niedziela, 27 sierpnia 2017

26 sierpnia 2017



1. Pokrajzegowałem wszystko drewno, jakie leżało koło domu. To, czego krajzega nie mogła ruszyć pociąłem ketenzegą z Lidla. Nie chciało mi się ułożyć pociętych pniaczków. I ich nie ułożyłem. I to jest zła informacja, bo jednak nie jest dobrze nie kończyć roboty.
Zadzwonił mechanik, że beemka jest do odbioru. Wymienione przewody paliwowe i hamulcowe. 1600 zł do zapłaty.

2. Bycie świeżym prezydentem zachodnioeuropejskiego kraju o odwiecznych mocarstwowych ambicjach jest jednak skomplikowane. Ma niby człowiek pałac w bardzo popularnym mieście, gwardzistów w białych portkach i złotych kaskach z pióropuszami. Media przez miesiące piszą, że jest wspaniały, tłumy wiwatują, dzieci kwiaty rzucają. Publicyści wszystkich krajów łączą się w bólu, pisząc, że potrzeba ich krajom kogoś takiego, jak ty.
A tu nagle się okazuje, że kiedy przychodzi do konkretów – nie jest tak prosto. Dzwoni się do środkowoeuropejskiego kraju, w którym ponoć psy tyłem szczekają i na pewno są białe niedźwiedzie. I mówi, że nie przyjedzie tam, póki kraj ten nie kupi produktów naszych zbrojeniowych fabryk. A ci, miast przybiec z kwiatami i kupić i mnóstwo helikopterów i okrętów podwodnych i rakiet przeciwokrętowych i takich innych rakiet, których jeszcze nie ma i nie wiadomo, kiedy będą – wszystko za podwójną wartość. I podziękować, że mogą kupować w naszych sieciach handlowych i rozmawiać przez naszą sieć telefoniczną i obiecać, że będą wyłącznie kupować nasze samochody zamiast niemieckich. I przeprosić, że u nich pracownicy pracują za mniej pieniędzy niż u nas. I oni, zamiast zrobić to wszystko – nie robią nic.
Zachowują się, jakby się zupełnie nie bali tego, że się na nich obrazimy.
I co? I nie wiadomo, co z tym zrobić.

Strasznie dużo ludzi jest złych na prezydenta Macrona. A tak naprawdę powinno im być go żal. Ludziom brakuje wrażliwości. I to jest zła informacja.

3. Jadąc do Świebodzina na stację, po prof. Zybertowicza, dotarło do mnie, że nie znam żeńskiej formy słowa Pers. Jedna z koleżanek Mileny, które gościmy jest córka irańskiej matki. Więc jest… Persjanką. Albo Persyjką. Chyba wolę Persjankę.
Byliśmy w Lidlu. Piąteczek, więc gęsto. Pojechaliśmy do Grene. Chyba jest już po żniwach, bo czynne jest teraz tylko do siedemnastej.

Pojechaliśmy odebrać beemkę. No i się okazało, że 1600 zł, to nie całość. Wcześniej zostawiłem 700 zaliczki. Pan mechanik zasugerował, że auto od spodu gnije. I to jest zła informacja.


Pamiętam, że w podstawówce, podczas zajęć przygotowujących do wyboru zawodu usłyszeliśmy, że jeżeli praca pozwala na poznawanie interesujących ludzi to znaczy, że jest dobra. Utrwaliło się mi to. Więc z tego powodu doceniam moją pracę.

Przyjechał mój brat. Niby po to, żeby zabrać reczy, których nie chciało mu się wieźć pociągiem. A realnie po to, żeby się z prof. Zybertowiczem spotkać. Jest wszakże jego psychofanem.

sobota, 26 sierpnia 2017

25 sierpnia 2017


1. Lampy do Suburbana wciąż są In Transit. I to jest zła informacja, bo w najlepszym wypadku miały być już wczoraj. W najgorszym – za tydzień. Czyli za późno.
Zderzak po zdjęciu z podnośnika wygląda na trochę wyprostowany. A może nie wygląda, tylko się mi tak wydaje.

Żona Radosława Sikorskiego udzieliła wywiadu Rzepie. Rzepa wykroiła lead: „Jeżeli wasz kraj nie będzie przestrzegać demokracji i zasad państwa prawa, przestanie być częścią tej samej cywilizacji co Zachód. W razie zagrożenia ze strony Rosji USA mogą nie przyjść Polsce z pomocą – mówi Jędrzejowi Bieleckiemu znana amerykańska publicystka.”
Wasz kraj – mówi polska [od 2013 roku] obywatelka.
W każdym razie, gdy spotkam Demokrację, to ją przestrzegę. Przed ludźmi, którzy źle znoszą wyniki demokratycznych wyborów.

2. Wydaje mi się, że przez cały dzień ciąłem różne rzeczy krajzegą. Wydaje mi się, że mi się to tylko wydawało, bo efekty nie były zbyt oszałamiające.

Przyjechał pocztowy kurier i przywiózł Bożenie rower. Zapytał ile robię kilometrów miesięcznie. Nie zrozumiałem. Rowerem ile robię, bo on tysiąc.
Składanie roweru było dość proste. Dwa razy musiałem zakładać koło przednie, bo nie przykręciłem wachlarza. Właściwie, to nie wiem, dlaczego rowerowy błotnik nazywa się wachlarzem. Później nie mogłem znaleźć śruby mocującej siodełko. Po kwadransie poszukiwań się okazało, że jest na miejscu, tylko jej nie zauważyłem. I to jest zła informacja, bo ostatnio parę razy zdarzyło mi się szukać okularów, które miałem na głowie [nad okularami, które miałem na nosie].

3. Postanowiłem się przejechać Suburbanem. Zrobiłem kółko Ołobok – Borów – Wilkowo – Lubrza – Boryszyn – Zarzyń –Pieski – Międzyrzecz – S3 – Świebodzin – Ołobok. W Zarzyniu w indyczej fermie stał samochód wyładowany indykami. Strasznie to jednak duże ptaki. Choć może to były gęsi. I ferma gęsia. W Borowie leją asfalt. Porządny, szeroki, na dwa auta. Kiedy wyleją – nic już nie będzie jak dawniej. Borów będzie wyasfaltowaną enklawą na niedoasfaltowanej drodze z Ołoboku do Wilkowa.
Bożena pomalowała drzwi balkonowe. Bohatersko z drabiny. Mimo lęku wysokości.
Ja tam nie lubię malować. I to jest zła informacja, bo gdybym lubił to bym mógł zostać na przykład malarzem.


piątek, 25 sierpnia 2017

24 sierpnia 2017


1. Wstałem i wpadłem na pomysł, jak spróbować wyprostować tylny zderzak w Suburbanie. Jeszcze przed śniadaniem pomysł zrealizowałem. Znaczy wyjąłem podnośnik, przyniosłem pieniek i podnośnikiem postawionym na pieńku podniosłem Suburbana za zderzak. Znaczy zderzak podparty podnośnikiem wrócił do swojej oryginalnej pozycji. Złą informacją jest, że nie ma pewności, czy w takiej pozycji bez podnośnika pozostanie.

Gazeta ograniczyła prawo komentowania swoich tekstów. Mogą to robić tylko czytelnicy, którzy zapłacili abonament. Od pewnego czasu twierdzę, że Agora kopiuje pomysł biznesowy red. Sakiewicza. Pomysł polegający na stworzeniu niezbyt dużej grupy czytelników o dość radykalnych poglądach i dostarczaniu jej odpowiednio radykalnych treści, tak by się ta grupa w swych radykalnych poglądach utwierdzała, wzmacniając swoje przywiązanie do medium.
Pomysł, by komentowanie wymagało opłacenia abonamentu to spora modyfikacja. Odważna. Jak rozumiem – chodzi o to, by czytelnicy mieli wrażenie, że cały świat myśli jak oni – mało prawdopodobne, by ktoś, kto ma inne niż Gazeta spojrzenie na świat chciał płacić za możliwość komentowania.
Jak na razie większość pomysłów Agory zbliżała jej część wydawniczą do upadku. Trudno uwierzyć, by z tym było inaczej.

2. Kontynuowałem cięcie krzaków. Niezbyt długo kontynuowałem, bo z jednej strony na drodze stanęły mi owocujące jeżyny. Z drugiej – zostały krzaki o pniach tak grubych, że łatwo było sobie wyobrazić, iż za rok będą jeszcze grubsze, czyli po ścięciu więcej będzie z nich pożytku.
Zabrałem się za czyszczenie bidetu. Częściowo skutecznie. Częściowo nieskutecznie. Robotnicy montujący bidet – excusez le mot – ujebali go cementem, który strach drapać, bo się może bidet porysować. Złą informacją jest, że co na bidet nie spojrzę w głowie zaczyna mi śpiwać Michael Jackson piosenkę „Beat it”. O to jest do wytrzymania trudne.

3. W parku, koło domu wyrósł podgrzybek. Niezbyt foremny, ale zawsze.
Strasznie luźny się zrobił pasek w krajzedze. Postanowiłem go naciągnąć. Zrealizowałem nawet to postanowienie. I to jest zła informacja, bo naciągnięty pasek wykręcił koło pasowe z silnika. I spadł. I nie było sensu go zakładać. Bo znowu by wykręcił. I spadł. Trzeba więc było tuningować.
Józek, ojciec sąsiada Tomka przejechał z walizkową spawarką i przychwycił koło pasowe.
Przy okazji zauważył, że koło pasowe na osi piły zamontowane jest w niechrześcijański sposób i bije. Znaczy – ma bicie. Umówiliśmy się, że przed wyjazdem przywlokę mu krajzegę, by w wolnych chwilach zrobił z nią porządek. Jak zrobi – będzie porządna. Będzie też dużo droższa niż zakładałem.
I to jest zła informacja.

Sąsiad Tomek układa panele. Od dwóch dni. Nie będę się z niego nabijał, choć straszył, że jak się zaweźmie, to w dzień skończy. Cóż, nie miał się jak zawziąć, bo ciągle mu ktoś przeszkadzał. Ludzie to jednak nie mają serca.








czwartek, 24 sierpnia 2017

23 sierpnia 2017


1. Przypomniał mi się dowcip. Carska Rosja. W przedziale pociągu z Moskwy do Petersburga jedzie dwóch obywateli. Rozmawiają. Zeszło na politykę. Wojnę Rosyjsko-Japońską. Rosyjskie klęski. Zaczęli niepochlebnie się wyrażać o carze Mikołaju. Na to do przedziału wpada żandarm i krzyczy, że ich aresztuje za obrazę majestatu. Jeden z obywateli – cwańszy – zaczął tłumaczyć, że rozmawiali o czarze niemieckim, a nie rosyjskim. Na co żandarm ryknął: Молчи, который царь дурак мы лучше знаем!
[Żeby nie było niedomówień – przypomniał mi się z powodów zupełnie niepolitycznych]

Wziąłem do ręki kupiony w Mrówce egzemplarz świebodzińskiego tygodnika „Dzień za dniem”.
„Dzień za dniem” to chyba jedyna gazeta [papierowa], jaką kupuję. Jeśli gdzieś zauważę.
Tygodnik jakiś czas temu został wchłonięty przez Polska Press [dawniej Polskapresse] czyli grupę wydawniczą z Pasawy. Przejęcie nie wpłynęło specjalnie na jakość tekstów. Mam wrażenie, że nawet skład redakcji się nie zmienił. Naczelną została żona naczelnego, albo coś w tym rodzaju.
Wbrew temu, co mówię głośno powodem kupowania tygodnika nie jest chęć wspierania prasy lokalnej. Kupuję dla nagłówków, które w znakomitej większości są nie do ogarnięcia.
No więc wziąłem do ręki kupiony w Mrówce egzemplarz świebodzińskiego tygodnika „Dzień za dniem”. I wciąż się od niego nie mogę oderwać. I to jest zła informacja.

HISTORIA Poznaj biografię druhny Zofii Kędzierskiej zwaną »Kaczuszką«”


2. Józek, ojciec sąsiada Tomka rozpoczął wykopki. Używa do tego zielonej maszyny ciągnionej przez czerwonego białorusa. Na zielonej maszynie wiezie krewnych, którzy oddzielają ziarna od plew, a konkretnie ziemniaki od nieziemniaków. Maszyna jest ponoć szwajcarska ale nieco przez Józka zmodyfikowana. Ważne, że wykopki nie powodują już bólu pleców, jaki powodowały przez stulecia, od kiedy ziemniaki pojawiły się w naszej okolicy.

WŁOSKI STUNT Paweł Karbownik trzecim jeźdźcem na kole w Italii

Tymczasem w Stanach Zjednoczonych przesyłka [lampy do Suburbana] dotarła na miejsce. Co prawda wg trackingu wylądowała w Cincinnati [Ohio] ale ebay napisał, że jest w Erlanger [Kentucky]. Znaczy ostatnie trzydzieści mil przesyłka pokonała w sobie wiadomy sposób.

Odszedł, choć nikt się tego nie spodziewał

Tymczasem do Rokitnicy dotarła paczka z kosą spalinową chińskiej produkcji reklamowanej przez sprzedawcę jako „oryginalna kosa Polskiej marki John Gardener”, „Proszę uważać na pseudo niemiecki marki podobnych kos z chin” [pisownia oryginalna].
Chwilę zajęły mi jej złożenie. Ale warto się było pomęczyć. Silnik [ponoć sześciokonny] daje radę. W zestawie była widiowa tarcza tnąca. Założyłem i zaatakowałem jeżyny. Zaatakowałem i zwyciężyłem. Złą informacją jest, że kupiłem tę kosę teraz, a nie dwa tygodnie temu. Z tą tarczą w tym czasie zrobiłbym z parku w stylu angielskim – francuski.

Świebodzin Zwłoki mężczyzny zostały znalezione w jego garażu. Nieszczęśliwy traf czy zabójstwo?

Wieczorem pojechaliśmy do Świebodzina do apteki. Kupowałem Solpadeinę. Chciałem duże opakowanie. Usłyszałem, że nie mogę kupić, bo jest limit kodeiny na pacjenta. W Warszawie nie ma. Przypomniało mi się „Pustkowie” czeski serial HBO dziejący się na pograniczu polsko-czeskim. Był tam motyw kupowania w polskich aptekach leków, z których robiono narkotyki.
„Pustkowie” – świetny serial. Przy nim widać, że „Belfer” to jednak cienizna. „Ojciec Mateusz” dla warszawki.
Świński biznes a opór mieszkańców


3. Wieczorem przyjechał Niemiec od Józki. Przywiózł ze sobą Bangladeszanina [nie napiszę „Banglijczyka”, bo mam wrażenie, że nikt nie będzie wiedział o co chodzi].
Bangladesz zawsze mi się będzie kojarzył z legendą miejską, którą opowiadał ojciec pewnego mojego kolegi. Otóż rzecz się działa w Krakowie „na miasteczku [studenckim]” w pierwszej połowie lat siedemdziesiątych. W kolejce stał jakiś czarnoskóry student z bratniego afrykańskiego kraju, za nim student nasz, polski, z AGH. No i ten nasz zapytał tego czarnoskórego „Bangladesz?” myśląc, jak pewnie sporo wtedy ludzi, którzy nie mogli się jeszcze uczyć w szkole na geografii o położeniu tego, za czasów ich lekcji geografii, jeszcze nieistniejącego państwa, że Bangladesz leży w gdzieś w Afryce. Na to pytanie czarnoskóry wyciągnął rękę popatrzył na nią, by sprawdzić czy jest sucha. „Nie bangla” – odpowiedział.
To właściwie wcale nie jest śmieszne. I to jest zła informacja.

Bangladesz uzyskał niepodległość w 1971 roku. Wcześniej armia pakistańska wymordowała półtora miliona cywilów. Wcześniej pół miliona ludzi zginęło podczas ataku cyklonu Bhola. Później, w 1975 roku zamordowano pierwszego prezydenta Bangladeszu. Razem z prawie całą rodziną i wszystkimi pracownikami jego rezydencji. Prawie całą – przeżyły dwie córki, z których jedna jest teraz premierem. Rodzice naszego Bangliczyka byli w dzień zamachu na obiedzie u prezydenta. Zdążyli wyjść, nim przyszli zamachowcy. Później szybko wyjechać z kraju.

Oj wypadałoby znać historię najnowszą. Przynajmniej tę jej część, która się wydarzyła za świadomości.

Kibicu! Trzymasz kciuki za ich końcowy sukces?

środa, 23 sierpnia 2017

22 sierpnia 2017


1. Wstałem, pognałem do komputera, by się dowiedzieć, że moje lampy do Suburbana są w Illinois. I to jest zła informacja, bo miałem nadzieje, że przesyłka trafi prosto do Tennessee, skąd wyleci do Europy.

2. Pojechaliśmy do Świebodzina, żeby odebrać nowy zestaw berlińskich koleżanek dziewczyn. Tym razem dwie. Typ nieco bardziej orientalny. Pojechaliśmy do Mrówki, gdzie kupiłem lokalny tygodnik. Później do Lidla, gdzie kupiłem elektryczną pilarkę.
Wróciliśmy. Wyjąłem pilarkę z opakowania. Obejrzałem, wyciągnąłem przedłużacz, podpiąłem. Zaczęło padać. Wróciłem do domu. Przestało padać. Podpiąłem przedłużacz. Zacząłem rżnąć. Zaczęło padać. Wróciłem do domu. Przestało padać. Zacząłem rżnąć. Zaczęło padać. Wróciłem do domu. Przestało padać. Zacząłem rżnąć. Zaczęło padać. Wróciłem do domu. Przestało padać. Zacząłem rżnąć. Zaczęło padać. Wróciłem do domu. Dotarło do mnie, że kupiłem urządzenie do wywoływania deszczu. I to jest zła informacja, bo chciałem kupić coś do rżnięcia gałęzi.

3. Wieczorem poszedłem do sąsiadów wypić piwo. Niby było – jak zwykle – fajnie. Ale jednak za zimno. I to jest zła informacja. Piwo, żeby smakować wymaga zmęczenia i zewnętrznej temperatury.
Obejrzeliśmy chyba najlepszy w tej serii odcinek „Gry o tron”. Później, z nudów, film z Clivem Owenem „The International”. Film ze strasznie głupią sceną strzelaniny w nowojorskim Guggenheimie. Można odnieść wrażenie, że nikt nie wie do czego służą pistolety maszynowe. I to jest zła informacja.


wtorek, 22 sierpnia 2017

21 sierpnia 2017



1. Człowiek, który w niedzielę wstaje o siódmej rano, mimo iż nie ma nic specjalnego do roboty jest najprawdopodobniej głupszy niż kilo gwoździ.
Wstałem o siódmej rano. I to jest zła informacja.

2. Woronicza 17. Red. Rachoń tytułował Pawła Rabieja ministrem. Rabiej zwykle nazywany bywa posłem, którym nie jest. Minister to coś nowego. Zapytałem na Twitterze o co chodzi. Po chwili w telewizorze red. Rachoń odpowiedział, że członkom komisji weryfikacyjnej taki tytuł przysługuje. XXI wiek – telewizja interaktywna.
Ryszard Petru, gdy wróci z wycieczek i się dowie, że ten jest ministrem za rządów PiS-u, pewnie wyrzuci go z partii.
Profesor Zybertowicz pod koniec programu zacytował mem. Po czym poznać lewaka? Uważa, że się nie da kontrolować granic, ale da się kontrolować globalny klimat.
Słowa zrobiły szybką karierę. Szybko pominięto fakt, że Profesor nie był ich autorem.
W Ławie polityków występował Adrian Zandberg. Mam wrażenie, że chłop się postarzał. I to jest zła informacja, bo znowu nici z młodej lewicy.

Jednak Sun Tzu przez cały czas siedzi mi w głowie. Dotarło do nie twierdzenie, że wódz może się przeciwstawić władcy, jeżeli jego rozkazy są głupie. Dyskusje o zwierzchnictwie nad siłami zbrojnymi są najwyraźniej odwieczne.

3. Przez lata żyliśmy w przekonaniu, że jedynym zachowanym elementem wyposażenia pałacu jest bidet. Zdemontowany ze dwanaście lat temu czekał na swój czas na poddaszu. W związku z tym, że dziewczyny zaczęły tam sprzątać, wyniosłem bidet na zewnątrz i zacząłem myć. Udało się przetkać odpływ. Bateria niestety jest niekompletna. Raczej nie uda się jej naprawić. I to jest zła informacja.
Od spodu na bidecie wyciśnięta jest data. Albo 12 8 22, albo 17 8 72. Dwie możliwości. Jeżeli to data produkcji i pierwsza wersja jest prawdziwa, to bidet faktycznie pochodzi z wyposażenia pałacu. Jeżeli druga – wstawiono go podczas remontu w 1976. Czyli z oryginalnego wyposażenia nic nie zostało. Resztki baterii, chromowane rurki odpływu wyglądają coś za porządnie jak na polską produkcję z ery wczesnego Gierka. Zresztą czy wtedy produkowano w Polsce bidety?

Po dwóch prawie tygodniach pobytu koty złapały mysz. Złapał Stary. Szybko ją wykończył. Siedzieli chwilę nad nią z Pawłem po czym gdzieś wynieśli. Wielkość szkód, jakie w tym roku myszy w kuchni narobiły wyleczyła mnie z wcześniejszego dla nich współczucia.

Wieczorem oglądaliśmy „Rogue One”. Strasznie niedisneyowski film. Dobrzy giną w imię Sprawy. I ta śmierć ma sens – prowadzi do nowej nadziei.


No i się wieczorem okazało, że jestem jednym z bohaterów plotkarskiej rubryki „Wprost”. Błędu w nazwisku nie było. W takiej sytuacji inne błędy nie miały znaczenia.  

poniedziałek, 21 sierpnia 2017

20 sierpnia 2017



1. Burza raczej przeszła bokiem. Ponoć udała się na Pomorze. Mówią, że ciężki sprzęt przyciąga pioruny. Poranek był rześki. Mam wrażenie, że pogoda w te wakacje jest jak z lat osiemdziesiątych. Ale mogę się mylić.
Wydaje mi się, że w zeszłym roku o tej porze pod modrzewiem rosły już maślaki. Teraz ich nie ma. I to jest zła informacja. Zasadniczo to jest słabo z grzybami. Są tylko kurki. Gdzieniegdzie.

2. Przyjechał Stolarz. Wciąż żyje, choć wypadło mu parę zębów i tradycyjnie ma coś nie tak z ręką. Trzy lata temu pisałem, że Bóg nie da mu zginąć, nim w Świebodzinie nie pojawi się inny stolarz. No i jak na razie wygląda na to, że miałem rację.
Stolarz ma przyjechać za tydzień. Ciekawe, czy coś do tego czasu zrobi.

Strasznie mnie śmieszy opowieść o złych WSI, które opanowały gnuśny BBN. Za miesiąc z kawałkiem możemy [jeśli ktoś uważa] obchodzić jedenastą rocznicę likwidacji rzeczonych służb. Likwidacji, która jest bezapelacyjnie jednym z większych sukcesów tych służb Likwidatora.
Skoro zostały skutecznie zlikwidowane, to skąd by się wzięły jedenaście lat później w urzędzie, który od dwóch lat objęty jest kontrolą kontrwywiadowczą służb nadzorowanych przez Likwidatora? Do tego spora część w tym urzędzie urzędników przyjmowana była do pracy w czasach, gdy Likwidator kierował służbą, która tych urzędników certyfikowała.
Logicznie rzecz biorąc – ludzie sączący opowieść o złych WSI, które opanowały gnuśny BBN, sugerują tym samym, że Likwidator nie zlikwidował, a teraz pozwala, by niezlikwidowane WSI rosły w siłę. Więc ustawiają się w jednym szeregu z red. Piątkiem. 
Logicznie rzecz biorąc.
Ale co ja tam wiem o logice. 
Może tyle, że ktoś, kto nie ma akwarium jest homoseksualistą.


Przeczytałem, co napisałem przed chwilą i konstatuję, że coraz bardziej potrzebuję redaktora. I to jest zła informacja.

3. Krajzegowałem. I trochę kosiłem. Słuchając Sun Tzu. Choć ponoć raczej Sun Zi. Ale też Sun Wu i Chang Qing. Przeszło mi poprzednie wrażenie oczywistości, kiedy dotarło do mnie, że dzieło pochodzi z piątego wieku. Przed naszą erą piątego wieku.
Krajzega wymaga naciągnięcia klinowego paska. I to jest zła informacja, bo będę musiał wymyślić na to jakiś patent.
Wieczorem przespałem pozostałe odcinki „Defenders”. Usłyszałem, że nie straciłem zbyt wiele. Więc może i dobrze.  

niedziela, 20 sierpnia 2017

19 sierpnia 2017


1. Straszono, że będzie padać. Kiedy wstałem przekonany że jest sobota – czekało na mnie niebieskie niebo i słońce. Wstałem dumny, że zdążę na program, który niektórzy złośliwi nazywają kolegium redakcyjnym „wSieci”. Niesprawiedliwie nazywają. Włączyłem „Info”. Przedstawiciela braci Karnowskich nie widać. No i dotarło do mnie, że jednak mamy piątek. I to nie zwykły, tylko taki, po zamachu terrorystycznym. I to jest zła informacja.
Bogu dziękuję, że nie pracuję w kanale informacyjnym. Bo to kanał jednak. Reporterzy miotają się po perymetrze szukając kogoś żywego, kto się na temat odezwie. Znaleziony ktoś niekoniecznie ma coś do powiedzenia. Dziesiątki wyciągniętych z dupy ekspertów [niegdyś ich wszystkich rolę wypełniał płk Dziewulski] opowiadających dotkliwie dotkliwe truizmy. Później wyrwani z wakacji politycy. Ech, szkoda gadać. Pani reporter w „Info” na żywo rozmawiać miała z restauratorem z Las Ramblas. Rzeczony gdzieś się zgubił, więc go szukała… Porzuciłem telewizor, żeby pojechać do Świebodzina.

2. Podwieźliśmy panią, która od lat trzech mieszka w Holandii. Przyjechała do rodziny. Samochód jej się zepsuł. Poszła na przystanek i się okazało, że jeżdżą dwa autobusy dziennie. I to jest zła informacja.
Dojechaliśmy na dworzec. Dziewczyny ekspediowały do Vaterlandu koleżankę, która przyjechała do nas w poniedziałek. Odbiły się od obiadowej przerwy kasy, my z Bożeną udaliśmy się do „Atelier u Iwonki”, gdzie nabyliśmy dwa poniemieckie przedłużacze i dwie ramki. Jedną z czarnobiałym zdjęciem bliżej nieokreślonego zamku na górze.
Później pojechaliśmy do Tesco. Bożena chciała kupić szczotkę do kibla w promocji. Prawie się udało, bo przy kasie się okazało, że w systemie Tesco wzięta z półki szczotka do kibla za 19,90 nie istnieje. Problemem zajęły się z cztery osoby. Sprawdzając ustaliły, że ta nieistniejąca szczotka do kibla, w innym systemie kosztuje 1,90. Ale też nie istnieje.
Walki trwały dobre pół godziny. W końcu, w zgodzie z mądrością Sun Tzu, się poddaliśmy. Bożena udała się do dyskontu z niemiecką chemią, ja do Lidla. Wbrew pozorom dyskont z niemiecką chemią jest sklepem polskim. W przeciwieństwie do Lidla.

3. Minister Soloch udzielił wywiadu portalowi wPolityce. Jak tylko wywiad pojawił się na portalu, pod wywiadem pojawiły się dziesiątki anonimowych komentarzy odżegnujących ministra Solocha od czci i wiary. I porównujących go do Fransa Timmermansa. Nie wiem dlaczego akurat do niego. Nie wiem też dlaczego przypomniał mi się minister Misiewicz i dlaczego poczułem zażenowanie przypominając sobie, jak tłumaczyłem, że potrafi on ogarniać internety.

Wieczorem oglądaliśmy z dziewczynami na Netfliksie Defenders. Znaczy, nie tyle oglądaliśmy, co dziewczyny oglądały. Ja zasnąłem. I to jest zła informacja, bo teraz nie bardzo mi wypada ten serial recenzować.

Przez cały wieczór strasznie błyskało. Później parę razy zagrzmiało. I polało. Ale tylko przez chwilę.


sobota, 19 sierpnia 2017

18 sierpnia 2017


1. Kupiłem na ebayu tylne lampy do Suburbana. Stare się trochę pomięły. Obserwuję jak podróżują z Ontario w Kalifornii do Erlanger w Kentucky. Znaczy nie tyle obserwuję podróż, co czekam na to, aż dojadą. W Erlanger ebay ma jakieś centrum, które zbiera wszystkie międzynarodowe przesyłki ze Stanów i rozsyła w świat. Ponoć się zdarza, że opóźnia to termin doręczenia. I to jest zła informacja, bo z pomiętymi lampami trochę nie wypada jeździć.
Z Orlando do Erlanger samochód – wg map googla – jedzie trzydzieści godzin. Ciekawe ile może jechać ciągiem kierowca amerykańskiego UPS. Kiedy miałem z jedenaście lat, myślałem, że będę kierowcą amerykańskiej ciężarówki. Nie wyszło. Ciekawe gdzie popełniłem błąd. Później
większość pomysłów na życie udawało mi się realizować.


2. Myszy pogryzły kabel od stojącej trochę w holu, trochę salonie lampy. Pogryzły w sposób taki, że co jakiś czas w salonie błyskało i wywalało bezpieczniki.
Od kiedy nie ma z nami Miśki koty przestały się myszami interesować. Rok temu kot Pawełek przynosił przynajmniej jedną mysz dziennie. Dziś – nic.
Myszy rządzą. Zaczęły mi jeść jedną z moich ulubionych koreańskich zupek w proszku.
Sąsiad Tomek poluje na nie, bo zaczęły podgryzać jego świeżo wmurowaną garażową bramę. Poluje wiaderkiem z wodą, na którym zamontowana jest metalowa pochylnia. Zamontowana w tak sprytny sposób, że mysz jeśli na nią wejdzie i zbliży się do jej końca, musi wpaść do wody, bo się pochylnia przewraca. Na ten newralgiczny koniec pochylni sypie się zanętę dla ryb. Myszy wariują na jej punkcie, zdecydowanie bardziej niż na punkcie sera. Dzisiejsze sery to nie to samo, co kiedyś. I to jest zła informacja.

3. Najpierw kosiłem kosiarką. Później kosą. Słuchając Sun Tzu. Wysłuchałem z połowę. Niczego nowego się nie dowiedziałem, ale utrwaliłem sobie pewne rzeczy. Kosiło się dobrze. Pasek prawie nie spadał. Z kosą było gorzej. Zaczęła się rozpadać. Rozpadała. Aż rozpadła. Odpadła jej kierownica. To poziome, za co się kosę trzyma kosząc to właśnie kierownica. Tyle dobrze, że udało mi się wykosić pół parku. Złą informacją jest, że będę musiał podjąć decyzję: naprawiać czy kupić nową. A później tej decyzji ponieść konsekwencje.

Przez cały dzień podśmiechiwałem się z kryzysiku komunikacyjnego MSZ–u. Chciało by się rzec – widziały gały, co brały.

piątek, 18 sierpnia 2017

17 sierpnia 2017


1. Kacowa pogoda. Obudził mnie pan z Urzędu Dozoru Technicznego. Zadzwonił, że przyjedzie jutro. Wynegocjowałem dziesiątą. Przyjeżdżają co czas jakiś, żeby obejrzeć zbiornik na gaz. Czasem mówią, że brudny. Czasem, że drewno leży zbyt blisko. Ale zawsze dają kartkę, na której jest napisane, że wszystko jest ok.
Nudzi mnie robienie prasówki. Po tytule i nazwisku autora jestem w stanie przewidzieć dziewięćdziesiąt procent tekstu. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy z Bożeną do Świebodzina. Najpierw do hurtowni elektrycznej. Z dwóch panów rozmawiających o polityce został jeden. Wyjaśnił mi, że przy pięciobolcowej instalacji niebieski przewód przypina się do miejsca oznaczonego „N”. Jak niebieski. Logiczne.
Proces sprzedaży w tej hurtowni wygląda tak, że się najpierw rozmawia z tym panem, później mu płaci. Z kwitem, który wyskoczy z fiskalnej drukarki, wychodzi na zewnątrz i innymi drzwiami wchodzi do magazynu, gdzie pokazuje się kwit i dostaje towar. Wykazałem się czujnością – pan z magazynu wydał bezpiecznik jednofazowy, a ja zapłaciłem za trzy fazy.
Później byliśmy w Lidlu. Gdzie kupiliśmy drabinę. Drabiny z Lidla są w porządku. Mamy już jedną, ale bywa za duża.
Później była apteka w Tesco. I Tesco. Później postanowiłem dorobić kluczyk do stacyjki Suburbana. Pan dorabiacz dorobił, ale szybko zauważyłem, że kluczyk nie będzie pasował, bo uchwyt jest zbyt duży. Próbowałem namówić pana dorabiacza, żeby przyciął uchwyt. On nie chciał, bo mówił, że będzie brzydko wyglądać. Umówiłem się, że jeśli nie będzie pasował, to zamówi inną wersję. Kluczyk nie pasował. Wróciłem. Na drzwiach zastałem napis: „zaraz wracam”. Postałem z dziesięć minut. Nie wrócił. Zaraz to taka duża bakteria. Będę musiał wrócić raz jeszcze. I to jest zła informacja.
Wracaliśmy przez Radoszyn i Skąpe. Tzw. mocna beemka stała w miejscu, gdzie ją ostatnio widziałem. Bożena poszła negocjować. Wróciła bez sukcesu – szefa nie było. Pracownik nic nie wiedział. Wróciła z wizytówką. Zadzwoniła do szefa. Auto ma być na przyszły piątek. Zobaczymy.

3. Spadł deszcz. Bardzo. Zmajstrowane z sąsiada Gienka pomocą pokrycie dziury do wyciągania popiołu z kotłowni zadziałało. Ale nie do końca. I to jest zła informacja. Trzeba będzie coś z tym zorbić.

Najpierw założyłem nowy włącznik krajzedze. Później zamontowałem bezpiecznik w piwnicy, podłączyłem kabel. Wyprowadziłem przez dziurę pokryciu dziury do wyciągania popiołu z kotłowni, założyłem gniazdo. Podłączyłem krajzegę i się okazało, że fazy podpięte są w dobrej kolejności. Trzy fazy. Ile możliwości podłączenia? Trzy silnia? Nie pamiętam. 1.2.3, 1.3.2, 2.1.3, 2.3.1, 3.1.2, 3.2.1. Tak. 3!. Ciekawe przy ilu sposobach podłączenia silnik działa w dobrą stronę. W każdym razie mogę sobie przyszyć następną sprawność. Elektryk trójfazowy.

Wieczorem obejrzeliśmy „Wydział pościgowy”. Sequel „Ściganego”. Ty razem bez Harrisona Forda. Za to Wesleyem Snipesem grającym Denzela Washingtona.
Obejrzeliśmy też świeży odcinek „Gry o tron”. Jeszcze tydzień temu Dickon Tarly zapowiadał się na ważną postać. A tu taka sytuacja.





czwartek, 17 sierpnia 2017

16 sierpnia 2017


1. Idąc do tramwaju, pod kebabem przy Marszałkowskiej minąłem towarzystwo: dziewczynę i dwóch panów. Towarzystwo, które najwyraźniej kontynuowało poprzedzający wieczór. Dziewczyna ładna, panowie – chyba nie w moim typie. Zachowywali się, jakby była piąta rano. Aż spojrzałem na zegarek. Było zdecydowanie później. Zjadłem coś niedobrego ze sklepu z kawą w przejściu pod rondem. Wsiadłem do tramwaju. Jakiś pan z walizką, o wyglądzie mieszkańca Kaukazu zapytał mnie, czy tramwaj jedzie na jakąś ulicę. Powiedziałem, że nie wiem. Wsiadł. Zaczął sprawdzać coś w telefonie. Pewnie tę ulicę. Sprawdził i poszedł do motorniczego chyba kupić bilet. Co było później – nie wiem, gdyż z tramwaju wysiadłem.
[Żeby nie było niedomówień – wygląd mieszkańca Kaukazu miał pan, nie jego walizka].

Tak jakoś zawsze wychodzi, że jeżeli już przez Ogród Saski przechodzę to robię to w świąteczne przedpołudnie. Na placu Piłsudskiego spokój, jaki może być tylko na godzinę przed początkiem kameralnej imprezy. BOR, Żandarmeria, Media. Postałem, pogadałem, zaczęli się pojawiać goście, którzy wcześniej byli na mszy w Katedrze. Przyjechał pan z nadprogramowym wieńcem.
Wieńce to jakieś chyba najważniejszy element naszej polityki historycznej. W każdym razie, z determinacji chcących wieńce składać można to wnosić. I to jest zła informacja.
W programie wieniec miał składać PAD w asyście Ministra Obrony Narodowej, szefa BBN-u i generałów. Jeden wieniec. Wieniec nadprogramowy ponoć miał być składany przez prezesa IPN-u. W scenariuszu imprezy tego nie było. Więc pan z wieńcem nadprogramowym zaczekał na koniec. Porządek być musi.

Spod Belwederu na plac Trzech Krzyży przejechałem aleje Ujazdowskie wojskowym defenderem, którym później tę samą trasę w przeciwnym kierunku pokonał PAD. Pożartowaliśmy z Panem Kierowcą z wyposażenia. Zwłaszcza klamek. Bardzo brytyjskich. Kiedy wracałem pod Belweder spotkałem grupę Amerykanów z generałem Hodgesem. Generał szedł Alejami mijany przez samochody naszych oficjeli. Droga szła mu wolno, bo co chwilę się zatrzymywał, by porozmawiać z żołnierzami.

2. Można się przyzwyczaić, że słuchanie przemówień PAD utrudniane jest przez grupki emerytów z KOD, wyposażonych w trombity, gwizdki czy bębny. Tym razem było inaczej. Chwilę po rozpoczęciu przemówienia nad trybuną zaczął dość nisko krążyć śmigłowiec Mi8.
Przed w reklamie, nie pamiętam którego OFE na stację benzynową podjeżdżał dziwnie tunigowany tarpan. Wypadała z niego grupa młodzieży. Jakiś jej przedstawiciel krzyczał do tankującego starszego pana – trzeba mieć fantazję, dziadku. Coś się wtedy z tego tarpana urywało, a starszy pan odpowiadał – trzeba mieć pieniądze, synku.
Kiedy się ma i fantazję i środki – można użyć śmigłowca. Tylko po co.
Defiladę oglądałem wśród dziennikarzy. W tym roku otworzyli ją rekonstruktorzy. Konkretnie – grupa rekonstruująca zespół akrobacyjny lotnictwa polskiego z początku lat siedemdziesiątych.
Dziennikarze zastanawiali się, co ma być tym nowym uzbrojeniem, które zapowiadał lektor. No i wyszło im na to, że chodziło o Raki. Ponoć świetne moździerze samobieżne.
Defilada wyszła super. Po niej impreza miała się zakończyć. Minister Obrony postanowił jednak złożyć wieniec. Złożył. Taką miał fantazję. I środki.

Impreza w Belwederze przyjemniejsza niż w zeszłym roku. I nie chodzi tylko o pogodę.
Dosiedziałem do końca. Razem z kolegą, który ma na imię jak rondo Babka. Dopijając ostatnie wino dopadła mnie konstatacja, że mój pradziadek-legionista byłby ze mnie dumny. Że sobie dopijam ostatnie wino na tarasie u Komendanta. Pradziadek chyba nigdy nie był w Belwederze. Nie mam już niestety kogo zapytać. I to jest zła informacja.


3. Na Okęcie jechałem z duszą na ramieniu. Kupiłem bilet dzień wcześniej, przez aplikację. Niestety nie został po tym żaden ślad. Poza zablokowaniem środków na karcie. Przez dobę próbowałem się na lotowską infolinię dodzwonić. Najdłużej muzyczki słuchałem przez godzinę. Nie było to zbyt interesujące. Bogu dzięki się okazało, że rezerwacja jest. Z kartą pokładową zacząłem się więc błąkać między sklepami a bramkami. W jednym ze sklepów wypatrzyłem niewidziany od dobrych paru lat – Absolut 100. Wziąłem flaszkę, pognałem do kasy, kasjerka popatrzyła na kartę pokładową i powiedziała, że Służba Celna zabroniła im sprzedawać alkohol na loty krajowe. Panie Premierze Morawiecki, jak żyć?
Z rozpaczy poszedłem do McDonald's. Restauracji innej niż wszystkie [czym tu się chwalić]. Obsługujący pan był trochę dziwny. Sytuacja przypominała grę w tchórza – tym razem, kto pierwszy się odezwie. Podchodzę. On patrzy. Ja patrzę. On patrzy. Ja patrzę. On patrzy. Przegrałem.
Kiedy czekałem na moje frytki od lady odeszła pani w mundurze Służby Ochrony Lotniska. Siadła kawałek dalej. Nagle mnie pyta: sorry sir, is it your luggage? [najwyraźniej w moim czarnym garniturku, czarnym krawacie, z biało-czerwoną w klapie wyglądałem zagranicznie]
Zaprzeczyłem. Wstała, zapytała głośno, choć bez efektu, czy ktoś się przyznaje do tej walizki. Później zażądała od obsługi dostępu do telefonu. Obsługa miała z tym jakiś problem, ale w końcu udało się ten problem jakoś rozwiązać. Po chwili przez głośniki poszukiwano właściciela tej walizki. Nikt się nie zgłosił. Pani w mundurze Służby Ochrony Lotniska sobie poszła. Walizka została. Przynajmniej przez dwadzieścia minut bo później poszedłem dalej. W każdym razie w tej walizce raczej nie było bomby, bo gdyby była, to byśmy o tym usłyszeli. Ciekawe, czy dalej ta walizka tam stoi. Szara. Kabinówka. Na czterech kółkach.

Samolot okazał się bombardierem w malowaniu nieodżałowanego Eurolotu. Leciał ze czterdzieści minut. Pani stewardessa witająca nas w Zielonej Górze brzmiała dość zabawnie, kiedy się ma świadomość w jakiej odległości od Zielonej Góry leży Nowe Kramsko.
Nie ma się co nabijać. Samolot prawie pełen, więc pasażerom to nie przeszkadza.

Przyjechały po mnie Bożena z Mileną. Bohatersko, bo to jednak prawie północ była. Zatankowaliśmy w Sulechowie. Wygląda na to, że drożeje gaz. I to jest zła informacja.


środa, 16 sierpnia 2017

15 sierpnia 2017



1. Bożena zawiozła mnie na kolejowy dworzec. W literaturze występuje instytucja podwody. Ale zwykle w przeciwną stronę. Znaczy ze stacji do majątku.
Pociąg przyjechał mniej-więcej o czasie. Wagon z przedziałami. Naprzeciw mnie Azjata z ADHD i para: Nieazjata w typie Adama Hofmana sprzed zakończenia kariery politycznej i trudna do opisania dziewczyna. Azjata i Nieazjata mieli zegarki o średnicy zmierzającej do dziesięciu centymetrów. Nieazjata z partnerką porozumiewali się są pomocą tekstowych wiadomości w telefonach. Choć, co jakiś czas również zdarzało się im do siebie mówić. Podczas którejś z takich wymian werbalnych Nieazjata nazwał Azjatę Chińczykiem. Niezbyt celnie, gdyż robaki, które podejrzałem na Azjaty iPhone zdecydowanie nie były w typie chińsko-japońsko-koreańskim. Typ ten ma jakieś określenie, ale w tym momencie nie pamiętam jakie. I to jest zła informacja.
Czas temu jakiś Bożena kupiła mi w prezencie słuchawki, jaki podejrzałem w wyposażeniu cas. Kiedy casą lecieliśmy raz pierwszy słuchawki takie dano każdemu z pasażerów. Póżniej były tylko w części vipowskiej. Bose z aktywnym tłumieniem hałasu. Od kiedy je mam życie jest prostsze. Podczas koszenia i podróżowania. Nawet, kiedy trwa ono cztery i pół godziny, jak teraz, gdy pociąg jedzie przez Gniezno, bo tory są remontowane. Te same tory, które remontowane były parę lat temu.

2. W Warszawie ciepło, choć trudno powiedzieć, czy upał. Pałac stoi. Płotków nie ma. W piwnicy nazywanej grotą rozstawiono pingpongowy stół. Znaczy, mam wrażenie, że rozstawił go już ktoś wcześniej, ale tym razem ktoś (w znaczeniu jeden z fotografów i jeden z operatorów) grał. Muszę zapytać któregoś z kancelaryjnych nestorów, czy prezydent Wałęsa też grał w grocie, czy rozstawiano mu stół w kolumnowej. Kolumnowa nie takie rzeczy widziała i wcale mi nie chodzi o obrady okrągłego stołu.
Wróciłem do domu. Kwiaty na balkonie w świetnym stanie. I to osobista zasługa dyrektora Zydla, który wpadał je podlewać. Rośnie jeden wielki słonecznik, który najprawdopodobniej wyrósł z nasienia słonecznika rosnącego przy Klonowej naprzeciw hotelu. Przyuważyłem tamten odwiedzając Druha Podsekretarza, Odczekałem aż dojrzeje i zebrałem kilka nasion. I jest efekt.
Pojechałem na Wojskowe Powązki. Kierowca z Mytaxi nie bardzo wiedział, które są to są. Ledwo zdążyłem przed kolumną.
Uroczystość wręczenie pośmiertnych nominacji generalskich. Wzruszająca uroczystość. Mimo iż MON w tradycyjny dla siebie sposób nie dopilnował, by zaproszeni byli odpowiedni goście, czy znane były nazwiska odbierających nominacje osób. Ważne, że dla niezorientowanych w bałaganie wyglądało godnie. I interesująco. Zwłaszcza dotyczące historii fragmenty przemówienia pana Ministra. W uroczystości mieli brać udział przedstawiciele jednej z nowo powstałych brygad OT. Niestety coś im się pomyliło i przybyli spóźnieni o półtorej godziny. I to jest zła informacja, bo Obrona Terytorialna wbrew temu, co niektórzy mówią ma głęboki sens. I trzeba ją ze wszelkich sił wspierać.

3. Wieczorem dotarło do mnie, że Andrzej Hrechorowicz się jednak zwolnił. W związku z tym, że się zwalniał już od roku, miałem nadzieję, że się jednak nie zwolni, a się jednak zwolnił. I to jest zła informacja, bo zasadniczo, z żalu też się powinienem zwolnić. A nie mogę.
Mogę za to napisać, że przy tej liczbie [i determinacji] głupich bab i pyszałkowatych chłopów, jaka przez lata starała się Andrzeja do zwolnienia doprowadzić, wykazał się nie lada determinacją wytrzymując aż tyle. Hrechor to twarda sztuka, ale go w końcu dopadło zmęczenie materiału.

wtorek, 15 sierpnia 2017

14 sierpnia 2017



1. Najpierw było Woronicza 17. Pani dr dwojga nazwisk Fedyszak-Radziejowska wyraźnie uciekała peletonowi, co chyba przeszkadzało prowadzącemu, bo niespecjalnie dopuszczał ją do głosu. Później była podróbka Kawy na ławę. Zupełnie zapomniałem, czy było tam coś interesującego. Na koniec Loża prasowa, w której red. Semka siłą spokoju dawał odpór pani z Polityki, która po latach dziennikarskiej kariery zamiast rzucić wszystko i pojechać w Bieszczady, zaczęła się dziwnie ubierać i działać w ramach Obywateli RP. Red. Semka spokojny był jak skała. Imię najwyraźniej obliguje.
Muszę z kapelanem pogadać, czy da się dać na mszę, by Stwórcę błagać o to, by mnie na stare lata rozumu tak zupełnie nie pozbawiał, bo to nieprzyjemny widok. Zwłaszcza, jak się ma medialne kontakty i do tych mediów można łazić.
Przez to oglądanie telewizji informacyjnych jakoś słabo zjadłem śniadanie. I to jest zła informacja, bo jak publikuje w mediach społecznościowych dyr. Zydel – śniadanie to podstawa.

2. Pogoda była trochę niewyraźna. Do tego niedziela, więc nie wypadało krajzegować. Żeby nie było, że nic nie robimy zaczęliśmy trochę z Michałem sprzątać drugie piętro. Była tam kolekcja drzwi byle jakich z połowy lat siedemdziesiątych. Drzwi, które właściwie nadawały się do tego, żeby je pociąć krajzegą. Nie chciało się nam ich znosić po schodach, więc z dużą radością i zachowaniem bezpieczeństwa wyrzucaliśmy je przez okno. Znaczy Michał defenestrował. Ja pilnowałem, żeby wszystkie oglądające drzwi lot dzieci, były w odpowiedniej od miejsca upadku odległości. W dzieciństwie mieszkaliśmy na ósmym piętrze bloku na Piaskach Wielkich. Brat mój mając lat chyba z pięć wytargał na ósme piętro dźwigowy hak, który gdzieś znalazł. Przytargał, by wyrzucić przez balkon i zobaczyć co się stanie. [Michał zaraz zaprotestuje, że to projekcja: że to ja zrobiłem]. Hak wbił się w ziemię na głębokość około dziesięciu centymetrów.
Drzwi się nie wbijały. Się fragmentowały. Mniej lub bardziej.
Swoją drogą przez te 12 lat nazbierało się tyle niepotrzebnych rzeczy, że by należało wynająć tzw. kontener. I to jest zła informacja, bo nie bardzo wiem jak się to teraz robi.

3. Przeprowadziliśmy test kupionego przez Bożenę grilla. Zdał egzamin.
Sąsiad Gienek usłyszał od swojego szwagra, że w Niesulicach ponoć stoi robakomat. Robaki towar deficytowy. Nikt już sobie nie kopie. Wszyscy jeżdżą albo do Mrówki, albo do śp. Rzepki. Albo na Orlen przy starej dwójce, gdzie ponoć też są. Jakże ja się cieszę, że uchroniony zostałem przed natręctwem polegającym na konieczności patrzenia na spławik. Ale robakomat warto zobaczyć. Chyba, że to legenda miejska. Choć wtedy jeszcze bardziej by było warto to zobaczyć.
W każdym razie przez cały dzień chodziłem podminowany. Jakże ja nie lubię wracać do Warszawy. I to jest zła informacja.  

niedziela, 13 sierpnia 2017

13 sierpnia 2017


1. Michał rano pojechał spawać wydech. Zostawiłem mu na fotelu kupon na pięć groszy mniej przy tankowaniu w Tesco. Pięć groszy razy sto litrów, to jednak coś. Kiedy zadzwoniłem sprawdzić, czy zrozumiał aluzję okazało się, że zatankował gdzie indziej. Dziesięć groszy drożej. I to jest zła informacja. Spawanie wydechu zajęło z pięć godzin. W końcu objawił się jakiś pan, który wiedział jak to zrobić i zrobił tak dobrze, jak nigdy za mojej świadomości nie było.

2. Zacząłem składać krajzegę. Wtyczka, włącznik, silnik. No i przy silniku się okazało, że nie ma pewności jak przewody podłączyć. Dyskutowaliśmy z Michałem przez jakieś dwie godziny. Ja byłem za rozwiązaniem prostym, on wczytywał się w internetowe fora. Ja tam do for mam pewien dystans po tym, jak usłyszałem, że parę osób próbowało przeprowadzić opisany na jednym z takich reset komputera w BMW poprzez odwrócenie polaryzacji akumulatora.
W końcu przyszedł sąsiad Tomek. Podłączyliśmy trzy fazy do bolców i zero do obudowy. Wywaliło stopki. Zrobiliśmy kilka prób innych ustawień. Wywalało stopki. Sąsiad Tomek zadzwonił po swojego stryja, który się zna, przez lata pracował w telekomunikacji i – przynajmniej dla mnie – jest podobny do Toma Hanksa. Przyjechał Kangoo. Ma jeszcze [chyba] dacię Logan. Kupował równo z Tomkiem. Tomek paroletnie V50. Za podobne pieniądze. Z dziesięć lat temu. V50 wygląda jak wyglądało. Logan chyba też. Bo Logan od nowości wygląda jak dziesięcioletnie auto. A przynajmniej tak skrzypi.
Stryj pomierzył i powiedział, że silnik spalony. I to porządnie, bo zwarcia są międzyfazowe. Cokolwiek by to miało znaczyć. Powiedział, że Józek – ojciec Tomka ma jakieś silniki. Poszedłem więc do Józka. Pytam o silniki. Zdziwił się, że wiem. Kazał krajzegę przywieźć. Przywieźliśmy tocząc przez wieś ku uciesze piesków. Józek popatrzył. Przymierzył i powiedział, że za kwadrans będzie gotowe. No i było. Za silnik dałem stówkę i spalony silnik.
Uruchomiliśmy krajzegę. Przeciąłem nawet jedną gałąź. Silnik pracuje cicho. Jak tnie – piła hałasuje jak piła.
Dotarło do mnie, że jedyne siłowe gniazdo jest w kuchni, pod zlewem. Mniej więcej tam, gdzie w każdym polskim domu śmietnik. Śmietnika tam nie mamy. Więc może coś jest w tym, co o mnie niektórzy piszą na Twitterze. Kabel do krajzegi musi iść przez kuchnię, hol, drzwi wejściowe, schody. I to jest zła informacja. Muszę zrobić gniazdo na zewnątrz. Jak mi się uda – okaże się, że pozyskałem kolejną praktyczną umiejętność – modernizowania instalacji trójfazowej.

3. Dzień wcześniej coś się urwało w lewym, tylnym suberbanowym oknie. I zaczęło opadać. Okno. Zdjąłem tapicerkę – całkowicie przerdzewiała listwa [listwa?][raczej kanał?][w każdym razie miejsce, w którym przesuwały się rolki, które podnosiły szybę]. I to jest zła informacja, bo nie wiem skąd taką wziąć. Ech, gdyby gdzieś koło domu mieć żywcem przeniesiony szrot ze środkowego zachodu…
Udało się rolki wepchnąć i okno zablokować. A tak się cieszyłem, że mim o dwóch lat stania auto jest mniej-więcej sprawne.
W nocy miały spadać gwiazdy. Niestety były chmury, więc nie wiadomo, czy to aby nie była tylko plotka.

12 sierpnia 2017



1. W nocy padało. Wieczorem się na to zanosiło. Obudziło mnie koło siódmej. Z braku pomysłu na życie zająłem się czyszczeniem wentylacji w Suburbanie. Model z 1995 roku nie ma kabinowego filtra, więc cały syf, który wpada przez wlot powietrza na podszybiu wbija się w parownik.
I wbity – rzeczony parownik zatyka. Parownik zatkany, kompresor klimatyzacji kompresuje, silnik wentylacji dmuch, a w środku efekt żaden.
Bogu dzięki wymyślono Googla i Youtube. Nie chwaląc się [cóż to za idiotyczne stwierdzenie] poznałem panią, w której garażu wymyślono Googla, która jest prezesem Youtube.
Otóż mogę się założyć, że jeżeli istnieje jakaś czynność, którą kiedykolwiek będzie trzeba wykonać z jakimś samochodem, istnieje człowiek, który ją już wykonał, nagrał to komórką i wrzucił na Youtube. Pan, który czyścił, gdzieś na środkowym zachodzie klimatyzację w Suburbanie z 1995 roku sugerował, że uda się wyjąć wentylator bez wyciągania komputera samochodu. Mnie się nie udało. Z pomocą Józki [ma drobne dłonie] udało się wydłubać sporo syfu z czegoś, co mieszkaniec środkowego zachodu nazywał airboksem. Zgodnie z sugestiami napchałem do środka mnóstwo czyszczącej chemii, skręciłem wszystko, później z radością obserwowałem jak z poszczególnych kanałów wylatuje piana. Cała procedura była zasadniczo prosta. Jedyny kłopot – musiałem iść do Józka, ojca sąsiada Tomka pożyczyć małą grzechotkę z osprzętem, którego nazw nawet nie znam. Na przykład taką sprężynę, którą się z jednej strony przypina do grzechotki, z drugiej do tego niby klucza [bo jak się tam nazywa to coś z numerem w tym przypadku siedem].
Naprawianie tej wentylacji zajęło mi parę godzin, nie miałem więc czasu na przeglądanie mediów. I to jest zła informacja.

2. Bożenie urwał się koniec wydechu. Dzień wcześniej, kiedy wróciliśmy z krajzegą, porwała Suburbana i ruszyła nad jezioro w Łąkiem, żeby przywieźć stamtąd dziewczyny. Niestety drogi są trzy. Bożena pojechała przez las, chwilę po jej wyjeździe dziewczyny wróciły przez Ołobok. DO tego nie wzięła telefonów, więc mogliśmy sobie dzwonić z dobrą nowiną. Pozytyw jest taki, że wracając przez las znalazła końcówkę, którą wcześniej zgubiła.
No więc wydech był w dwóch, różnej długości kawałkach. Trzeba było coś z tym zrobić. Pojechaliśmy z Michałem i dziewczynami do Świebodzina. Jeździliśmy o jeździli, okazało się, że znalezienie spawacza chcącego się spawaniem wydechu zająć jest problemem. Znalezienie w ojczyźnie spawalnictwa. Problem udało się w końcu rozwiązać – umówić na piątek.

W calu nabycia podzespołów koniecznych do remontu krajzegi udałem się do hurtowni elektrycznej przy Lidlu. Wchodzę i słyszę jak dwóch panów z obsługi rozmawia o wpływie geopolityki na politykę polską. Aż żal było przerywać. Cóż, przerwałem kiedy doszli do Traktatu lizbońskiego „mówię ci, to jednak była zdrada”. Nie wiedziałem, czy gniazdo siłowe, które mamy w kuchni to 16 czy 32. Bożena musiała mi przysłać zdjęcie. Zanim doszło, panowie zaczęli rozmowę o Polinie [upraszczając: Żydzi rządzą światem i kazali nam to muzeum postawić]. Odbierając kupione rzeczy próbowałem tłumaczyć sensowność Polinu z punktu widzenia naszej racji stanu. Mam wrażenie, że bez specjalnego efektu. I to jest zła informacja. Swoją drogą na Twittetrze już zacząłem występować jako „ten Żyd z pałacu”. Po tym, co o Żydach usłyszałem od panów z hurtowni – to chyba komplement.

3. Wróciliśmy, coś trzasło i szyba w tylnych lewych drzwiach przestała się zamykać. To zła informacja.
Dokończyliśmy „Władcę pierścieni”. Mam nadzieję, żę jakiś Netflix zamówi od reżysera zrobienie remake'u. Kompletnego. Niech trwa swoje dwadzieścia godzin.
To, że w obecnej wersji nie ma sceny, w której hobbici wracają do domu i robią powstanie może świadczyć, że autor filmu mało z książki zrozumiał. ​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​​

Tomasz Lis ogłosił, że w związku z tym, że PAD objął patronatem Maraton Warszawski – nie weźmie w nim udziału.
Wcześniej biegał w maratonie patronowanym przez prezydenta Komorowskiego. W „Newsweeku” wisi na ścianie zdjęcie red. Lisa z panią Clinton. Ciekawe, czy rośliny z którymi się fotografuje też usychają.  

piątek, 11 sierpnia 2017

11 sierpnia 2017




1. W nocy padało, choć się wieczorem wcale na to nie zanosiło. Choć, w związku z tym, że wczoraj w nocy padało, choć się wieczorem wcale na to nie zanosiło, do tego niezanoszenia można było podejść z pewną rezerwą. Nie dość, że padało, to grzmiało i – co przed tym idzie – błyskało.
Błyśnięcie takie o 4:25:57 zapisała kamera monitoringu. W tej samej sekundzie zapisała również brak błyśnięcia. I to jest zła informacja, bo wydawać się mogło, że błyśnięcie trwa przynajmniej chwilę.

2. Dziewczyny rozpoczęły proces sprzątania drugiego piętra. Asystowałem Michałowi w rozwaleniu rusztowania, jakie od dobrych ośmiu lat zajmowało tam dobre dwadzieścia procent powierzchni. Nie należę do tej, wielkiej grupy, której członkom rozwalanie sprawia jakąś specjalną satysfakcję.
Później kosiłem. Kosiłem aż razem z paskiem spadła sprężyna ten pasek napinająca. Nie wiadomo jakim sposobem udało mi się tę spadniętą sprężynę skosić. I skoszona sprężyna się trochę przekosiła.
Grafomania moja najwyraźniej narasta. I to jest zła informacja.

3. Obraziłem się na kosiarkę i zabrałem się za kosę. Dwa dni temu zgubiłem jej obudowę filtra powietrza. Odpalanie jest łatwiejsze, ale obawiam się, że bez filtra powietrza silnik rychlej zakończy swój i tak, jak na sprzęt za złotych trzysta zadziwiająco długi żywot.
Z rzeczy, za złotych chyba trzysta – zaniemogła krajzega. Mimo świadomości tego, że należy chronić język przed germańskimi makaronizmami używam tej nazwy, bo przecież nie będę pisał „stołowa piła tarczowa z napędem elektrycznym”. W każdym razie – zaniemogła. Prąd wychodzi w stronę silnika i nic z tego nie wynika.
Wypatrzyłem na OLX pana, który w okolicy krajzegę sprzedawał. Porozmawialiśmy chwilę przez telefon. Piła odziedziczona. Na siłę. On siły nie ma. Wcześniej pożyczał od sąsiada. Teraz kupił piłę na 220. Stara mu zawadza. Działa świetnie, choć stara. I można by wymienić pasek.
Pojechaliśmy do Starego Dworu. Pan mieszkał koło kościoła. Kiedy wysiadłem z samochodu – śpiewano „Boże coś Polskę”. Przypomniało mi się, jak 10 listopada 2015, w Katedrze odśpiewano „pobłogosław Panie”. Historyczne doświadczenie.
Pana nie było. Był jego syn i syna wuj. I pies. Sympatyczny z lekkim ADHD. Krajzega trochę wrosła w grunt. Viribus unitis udało się ją wepchnąć do auta. 
W Rokitnicy zawlekliśmy ją pod siłowe gniazdo sąsiada Gienka. Natychmiast wywaliła stopki. Istniało podejrzenia, że winę za to ponosi woda w gniazdku. Szybko udało się je rozwiać. Krajzega wywala stopki i już. I to jest zła informacja.
Sąsiad Tomek, który przez cały czas się wyzłośliwiał, opowiedział historię o edukacji.
Sąsiad Tomek jest biznesmenem w branży spawalniczo-metalowej. Firma mu się rozwija. Nie może znaleźć ludzi do roboty. Wymyślił więc, że pójdzie do szkoły, której jest absolwentem, a konkretnie do szefa warsztatów, żeby się dowiedzieć, czy któryś z uczniów rokuje, bo chętnie by takiego rokującego zatrudnił i zapłacił mu bardzo poważne pieniądze. Spawacz może zarobić wielokrotność płacy praktykanta w gazeta.pl. Do tego na legalu, nie żadnej śmieciówce.
Plan prosty: uczeń zobaczy, że praca na niego czeka, więc się będzie pilniej uczył. Niestety okazało się, że nierealizowalny. Samorząd, który nad tą szkołą ma pieczę, postanowił, że raczej będzie inwestował w szkoły średnie, bo zawodowa nie jest odpowiednio nowoczesna. Szkoły średnie z kierunkiem np. hotelarstwo.
Świebodzin jest jednym z kilku miejsc na świecie, gdzie produkuje się do bardzo dawna kotły próżniowe [cokolwiek to znaczy]. Miejsc pracy dla spawaczy jest zdecydowanie więcej niż dla absolwentów hotelarstwa. Ale hotelarstwo brzmi tak europejsko.
Wieczorem oglądaliśmy „Dwie wieże”. Moją ulubioną sceną jest powrót do zdrowia króla Teodena. Mam wrażenie, że w pierwszym numerze tygodnika „Do rzeczy” był tekst o tym, że Polacy są jak hobbici. Głupi tekst. Nie są. Polska bardziej przypomina Rohan. Widać to jak na dłoni. Wystarczy obejrzeć „Władcę pierścieni” ze dwadzieścia razy.  

10 sierpnia 2017


1. W nocy padało, choć się wieczorem wcale na to nie zanosiło. Nie wiem, co mnie obudziło. Czy ból głowy, czy młot rozbijający stodołę sąsiadów z naprzeciwka. Za mojej świadomości, we wsi znikły trzy stodoły. Wszystkie z powodów podatkowych. Ludzie, którzy nie mają odpowiedniego areału muszą płacić podatek od budynków gospodarczych. Na przykład czterysta złotych rocznie. W związku z tym, że nie są rolnikami [nie uprawiają ziemi], nie mają pomysłu do czego te stodoły wykorzystać. Czują się więc niesprawiedliwie dotknięci podatkiem. Więc, żeby nie płacić czterystu złotych rocznie burzą stuletnie, poniemieckie zabudowania gospodarcze, których wybudowanie kosztowałoby dziś pewnie równowartość podatku płaconego przez lat dwieście. Armia Radziecka paląca w ogniskach parkietowe klepki zostawiła jednak u nas niezatarty ślad. I to jest zła informacja.

2. W prasówce wyskoczyło mi czasopismo „Myśl Polska”. Ciekawe doświadczenie. Rozpiętość poglądów jak na stadionie Cracovii podczas derbów. Piszę – Cracovii, bo mi bliżej. Na stadionie Wisły podczas derbów – identycznie. Ciekawe doświadczenie, bo dziś człowiek zdążył się przyzwyczaić do tego, że poglądy redakcji związane są z interesami wydawcy. Tu tzw. gwiazdka z objaśnieniem: nie dotyczy Piotra Zaremby.
Przyszła brakująca część do kosiska. Trochę pokosiłem, ale jakoś bez przyjemności. Przyszedł młynek do gałęzi zwany rozdrabniaczem. Zgodnie z założeniem zżera gałęzie wraz z liśćmi. W zimie namówił mnie na ten zakup kolega Fajala. Opowiedział, jak mieli, suszy i później, to co wysuszone i zmielone – pali. Namówił mnie również, bym wyczyścił moje czarnoprochowce. Influencer, że tak powiem.

Z braku trzeźwego kierowcy zawiozłem dziewczyny nad jezioro w Łąkiem nazywanym przez miejscowych Łąkami. Łąkie [za Niemca – Lanken] to wieś od średniowiecza ułożona w kółko. Od średniowiecza do niedawna, bo dziś, prawdopodobnie przez jezioro i fajną plażę zaczyna obrastać letniskowymi domkami. Więc średniowieczny układ traci. I to jest zła informacja. Jechaliśmy dziwną leśną, pożarową drogą. Drogą, jaką z niewiadomych powodów Lasy Państwowe postanowiły wysypać szutrem, ubić, wzmocnić pobocza, gdzieniegdzie wzmocnić jej odwodnienie.
Kiedy las się kończył, droga z równej szutrówki zmieniała się w od 1945 roku niszczony niemiecki bruk. Bogu dzięki, że było go tylko kilkaset metrów.
Plaża czysta, pusta z ładnym widokiem. Dziewczyny zaczęły się moczyć, ja – na Twitterze – wszedłem w dyskusję z jednym z tuzów naszego medialno-politycznego rynku. Oj, dużo ludzi postanowiło napisać, co o mnie sądzi.
Parę dni temu Witek Gadowski postanowił zapisać mnie do grupy byłych pracowników Gazety Wyborczej. Powinien uważać, bo jeżeli wejdzie w życie ustawa o fejkniusach posła Tarczyńskiego – może mieś problemy z wypłacalnością.
Mnie, cała sytuacje przypomniała rasistowski [rzecz jasna] dowcip o tym, jak Icek chciał księgowym w Hucie Lenina zostać. Liczył świetnie, ale jako niepiśmienny się nie nadawał. Ćwierć wieku później u Tifanny'ego ten sam Icek za dwa miliony dolarów kupował kolię. Przyszło do płacenia. Icek wyciąga walizkę z gotówką. Sprzedawca pyta – a dlaczego pan czeku nie wypisze? Na co Icek: – Ech, gdybym ja pisać umiał, to bym 25 lat u Hilmana świetna posada dostał.

3. Wieczorem połączone siły młodego pokolenia zażądały seansu „Władca pierścienia”. Przed laty, przy każdym pobycie na wsi „Władca” był grany.
Pomiętam, jak dziesięć lat temu, po analizie postaci Aragorna doszedłem do wniosku, że ludzie powinni żyć dłużej, bo z wiekiem mądrzeją. Dziś, po ostatnich obserwacjach zmieniłem zdanie. Można mieć 69 lat i zachowywać się jak trzynastolatek. I to jest zła informacja.  

czwartek, 10 sierpnia 2017

9 sierpnia 2017


1. Miejscem roweru jest piwnica. Nie mogłem wstać, gdyż bolały mnie mięśnie. Te, o których istnieniu zdążyłem zapomnieć. A to było tylko 16 kilometrów.
Coś mi się wiesza Press Service. I to jest zła informacja, bo poranne prasówki weszły mi w krew. Przeczytałem tekst red. Krzymowskiego o pani Premier. Śmieszny.
Nie rozumiem dlaczego red. Krzymowski ze swoim niezaprzeczalnym talentem nie zajmuje się tworzeniem powieści political fiction. Pieniądze większe. Stres mniejszy. Mogłyby być nawet te powieści oparte na motywach jego tekstów z tygodnika na N.

2. Z pomocą brata odpaliłem kosę. Wykosiłem trochę. Zgasła. Z bólem odpaliła. Zgasła. Michał wykręcił świecę. Nie wyglądała zbyt dobrze. Pojawił się pretekst by zawiesić próby koszenia i pojechać do Świebodzina.
Najpierw pojechaliśmy na targ nazywany rynkiem. Rynek w Świebodzinie jest placem Jana Pawła II i stoi na nim ławeczka z brązowym Niemenem.
Później do „Atelier u Iwonki”. W budynku dworca kolejowego jest sklep z przywożonymi z Niemiec śmieciami. Interes prowadzi bardzo miłe małżeństwo. Udało się nam pozyskać tam kilka perełek. Na przykład dość porządny gramofon firmy Perpetuum-Ebner za jedyne pięć dych. Gramofon odtwarzający również z prędkością 78 obrotów na minutę, a nie wiadomo skąd miałem dwie płyty z ariami z lat trzydziestych.
Torbę na garnitur nazywaną przez oficerów [bardziej w angielskim tego słowa znaczeniu] likwidowanego Biura Ochrony Rządu – szafą. Za jedyne trzydzieści złotych. Była ze mną w Gruzji. Nie do końca zdała egzamin, gdyż nie zapiąłem uchwytu na wieszaki i wszystko się pomięło.
Firma Perpetuum-Ebner przestała istnieć rok przed moim urodzeniem. Znaczy nie tyle znikła, co została wchłonięta przez Dual.
Kupiłem też za jakieś grosze komplet urządzeń firmy Devolo umożliwiający zsieciowanie domu przez przewody z prądem. Fachowcy się na to krzywią, a mi działa.
Firma Perpetuum-Ebner siedzibę miała w St. Georgen im Schwarzwald. Mam wrażenie, że przejeżdżałem lat temu kilka przez to miasteczko w czasie objeżdżania Cayenne GTS. Bardzo to przyjemny był wyjazd. Zwiedziliśmy muzeum Porsche w Stuttgarcie, dzięki czemu z czystym sumieniem mogę powtarzać za redaktorem Pertyńskim, że wszystko w motoryzacji zostało wymyślone wiek temu. [Wszystko, poza elektroniką, lepszymi materiałami i smarowaniem].
Bożena zazwyczaj kupuje u Iwonki ceramikę. Tym razem kupiliśmy stół. Okrągły. Z marmurowym blatem, więc zupełnie niepodobny.
Później pojechaliśmy do Mrówki, gdzie wśród sześciu rodzajów zapłonowych świec nie było takiej jak trzeba.
Z Mrówki do Grene, gdzie świec nie było wcale.
Z Grene do Stihla. W Stihlu świece były. Pan przede mną też po świecę przyjechał. Kiedy przyszło co do czego, się okazało, że zapomniał wziąć starej. Zrobił jej, co prawda zdjęcie, ale w sposób taki, że nie było widać gwintu. Metodą dedukcji sprzedawca wybrał najbardziej prawdopodobną.
–Jeżeli nie będzie pasować, będę mógł zwrócić? – zapytał klient.
–Tak, ale niech pan przywiezie też starą – odpowiedział sprzedawca.
–A Pile świecę starą, nie pańską starą – dodał.
Świeca kosztowała siedemnaście złotych. Moja też siedemnaście.
–Wszystko u pana kosztuje siedemnaście złotych – zapytałem.
–Tak, to taki sklep. Wszystko za siedemnaście – odpowiedział.
Na parkingu przed Biedronką dopadła mnie informacja, że 15 VIII nie będzie generalskich nominacji. Cóż, jak napisał kiedyś red. Skwieciński: „
Nie jest mądrze doprowadzać do desperacji kogoś, kto może wywrócić stolik”.
Zaczęli dzwonić do mnie przedstawiciele mediów. Wśród nich jedna Gwiazda. Po paru minutach rozmowy z Gwiazdą dotarło do mnie, że rzeczona Gwiazda ni w ząb nie rozumie, co do niej mówię. Nie rozumie, ale mimo to stworzy z tego jakiś przekaz. Zupełnie oderwany od rzeczywistości. I to jest zła informacja.
W Lidlu promocja tego ich podstawowego piwa. Kupujesz 18 butelek – płacisz za 12. „Słuchajcie, to jest butelka, z siedemnastego wieku, do której dziedzic nalewał wódkę. I rozpijał tą wódką pańszczyźnianych chłopów.” Tym razem się nie uda. Poza mną chyba nikt nie pije lidlowego Perlenbachera, bo to jednak sikacz.

3. Kosą z nową świecą odpaliła. Zacząłem kosić. Nie pokosiłem zbyt długo, bo kolega dyrektor Marcin przysłał mi zdjęcie stojącej przy A2 tablicy „Świebodzin zaprasza”.
Poszedłem w ślady Świebodzina i też zaprosiłem. Przyjechali [Marcin z żoną i synem]. Zwiedzili posiadłość. Kolega dyrektor Marcin skomentował, że Iwaszkiewiczowski klimat. Nie napiszę, co odpowiedziałem. I to jest zła informacja, bo autocenzura świadczy o słabości charakteru.
Pojechali, choć syn jednorocznoisiedmiomiesięczny nie chciał zejść z kosiarki. Za jakieś siedem lat może być z niego pożytek – nogi dosięgną do pedałów.
Pojechali nad morze. Może wpadną, kiedy będą wracać. Mnie nie będzie, bo to będzie piętnasty. Ponoć pierwszy taki piętnasty od czasu, kiedy Święto Wojska Polskiego przestano świętować swoje święto w rocznicę bitwy pod Lenino.







środa, 9 sierpnia 2017

8 sierpnia 2017




1. Przyśniło mi się, że Bóg mnie pokarze za to, że nie notuję tego, co się wokół mnie dzieje. Nie notuję i zapominam. Powie do mnie grubym głosem: nie po to zmajstrowano tyle zbiegów okoliczności, które doprowadziły cię, Marcinku tu, gdzie jesteś, żeby zostało po tym tak mało śladów. Stać nas, co prawda na marnowanie naszej nieskończonej energii, jesteśmy również miłosierni, ale żeby nie było, że jest nam wszystko jedno, co się dzieje z rozdawanymi przez nas talentami postanawiamy, że po wieczność (lub póki się nam nie odwidzi) będziesz redagował teksty praktykantów z natemat.pl i gazeta.pl. A żebyś Marcinku od czytania tych arcydzieł zbytnio nam się nie sprawicowił, na małym ekraniku będą ci puszczane wykwity intelektów pana Michalkiewicza, dr. Targalskiego i Witka Gadowskiego. Z youtuba, poprzedzane reklamami specyfików paramedycznych.

Że Bóg mnie pokarze. W wyżej wymienionym portalu napisano by „pokaże”. Autokorekta w Wordzie tego nie podkreśla. I to jest zła informacja.

2. Redaktor Mazurek wrócił z Afryki. Chyba. Ja tam, po śniadaniu postanowiłem się zabrać za koszenie. Nie chcąc przeszkadzać Bożenie, która zajęła naprawioną przez siebie z użyciem pozostałości po wiele lat temu zwianym przez wichurę ogrodowego namiotu huśtawkę – zacząłem kosić park Mam wrażenie, że w poprzednim zdaniu powinno być więcej przecinków. Ale nie będę się tym zajmował. Przecinków, bądź innych znaków przestankowych.
No więc jeździłem kosiarką po parku z narastającym przekonaniem, że bez kosy [spalinowej] się nie obejdzie. Udało mi się wykosić wkoło Miśki [pochowaliśmy ją sadząc nad nią sosenkę]. Nie znalazłem resztek po kaczych jajkach – w chyba kwietniu dziewczyny spłoszyły kaczkę, która jajka wysiadywała. Kolega Zegarek – rzeczoznawca od ptactwa, do którego zadzwoniłem powiedział, by się nie przejmować. Parę tygodni później zauważyłem kaczkę kosząc. Kątem oka zobaczyłem jak się skrada, by wystartować w bezpiecznej od gniazda odległości.
No więc kosiłem. Kosiłem, aż na jakimś kamieniu szlag trafił piastę środkowego noża. I tyle było z kosiarkowania. Wyciągnąłem kosę [spalinową]. Przez dobre pół godziny nie udało mi się jej odpalić.
Postanowiłem odwrócić karmę. Wsiadłem na rower by pojechać do Radoszyna, gdzie od pół roku stoi mocna beemka, której zła rdza zżarła przewody hamulcowe, paliwowe i ciśnieniowe od zawieszenia. Wsiadłem na rower, który w ramach przełamywania kryzysu wieku średniego kupiłem, gdy skończyłem lat czterdzieści. Kupiłem, przejechałem się nim ze trzy razy i wstawiłem do piwnicy. Był tam lat z pięć. Kiedy odzyskałem Suburbana, wyciągnąłem rower z piwnicy i zawiozłem na wieś. Wsiadłem i jadę. Po chyba kilometrze dotarło do mnie, że przerzutka przednia [ta przy pedałach] nie przerzuca na bieg najwyższy. Więc muszę kręcić bardziej niż gdyby rzeczonej przerzutki nie było. Do tego zainstalowałem sobie Endomondo. Zapomniałem, że w słuchawkach co kilometr będę słyszał ile czasu zajęło mi tego kilometra przejechanie. Wyniki były deprymujące. Przejechałem przez Skąpe, w którym otwarto market Dino. Przez moment chciałem się nawet zatrzymać, by się nawodnić jakimś napojem, którego nazwę zapomniałem. Hydro-coś tam. Zrezygnowałem. Rower nie wiózł żadnego zapięcia, a brat mój Michał powiedział, że ma bardzo porządną ramę. I koła. Choć osprzęt raczej słaby, skoro się zepsuł.
Dojechałem do Radoszyna. Mechanik emablował dziewczę w Transporterze. Czekałem w dyskretnej odległości. Czekałem. Endomondo zmniejszało średnią prędkość. W końcu się mną zainteresował i przerwał emablację. Wręczyłem mu zaliczkę w zamian otrzymując zapewnienie, że za dwa tygodnie auto będzie gotowe. Na pobliskiej stacji benzynowej wypiłem jabłkowo-miętowy Tymbark. Wciąż lubię, choć coraz mniej mi smakuje. Wsiadłem na rower i wróciłem do domu. Ledwo wróciłem. A to byłe raptem szesnaście kilometrów. I to jest zła informacja.

3. Brat mój Michał odpalił kosę [spalinową] od prawie pierwszego razu. Skosiłem nieco rosnącej w miejscu tarasu zieleni no i skończyła się żyłka. Nawinąłem nową. Kosy [spalinowej] nie udało się już odpalić.

Wieczorem oglądaliśmy „Grę o tron”. Odcinek ze smokami. Odcinek, który ponoć wcześniej wypłynął. Mała strata. I to jest zła informacja.