niedziela, 31 maja 2020

29 maja 2020


Tym razem będzie w odwrotnej kolejności.
3. Dobre trzy godziny zajęło mi pisanie „Negatywów”. Napisałem słowo. Zasypiałem. Budziłem się. Czytałem, co napisałem. Przypominałem sobie o co mi chodziło. Dopisywałem słowo. Zasypiałem. Budziłem się. Czytałem, co napisałem. Przypominałem sobie o co mi chodziło. Dopisywałem słowo. Zasypiałem. Budziłem się. Czytałem, co napisałem. Przypominałem sobie o co mi chodziło. Dopisywałem słowo. Zasypiałem. Budziłem się. Czytałem, co napisałem. Przypominałem sobie o co mi chodziło. Dopisywałem słowo. Zasypiałem. W połowie dotarło do mnie, że jeżeli nie skoczę szybko to nie skończę nigdy, więc zacząłem się skracać. Złą informacją jest, że chodzi mi po głowie, żeby czasem skracać jeszcze bardziej. Do trzech zdań.

2. Ponad 300 kilometrów. Wszystko między Kinicami w zachodniopomorskiem a Zieloną Górą. W Kinicach na kościele mieszka bociania rodzina. W Zielonej Górze – nie. Przynajmniej na kościołach, które widziałem. Na polu, między Świebodzinem a Ługowem przeprowadzany był wywiad. Rano było ładnie, później się zachmurzyło. Zaczęło padać. Już myśleliśmy, że trzeba będzie stawiać namiot i całą koncepcję wywiadu na polu szlag trafi ale w ostatniej chwili padać przestało. Podczas wywiadu zaczęło się nawet przejaśniać. Ale nie było tak ładnie, jak w piątek. I to jest zła informacja.
Zauważyłem, że nie zauważyłem kiedy oddano most na S3 nad Odrą.

1. Wstałem za wcześnie. Boniek u Mazurka był nudny. Nie mogłem zjeść śniadania, bo ciągle ktoś dzwonił. Dzień jak co dzień. I to jest zła informacja. 

sobota, 30 maja 2020

28 maja 2020


1. Bladym świtem do pracy. I to jest zła informacja. Zawsze, gdy muszę użyć budzika śpię słabo, czekając aż zadzwoni. A ten nie dzwoni. W końcu decyduję się wstać na pół godziny przed tą nastawioną. Wstaję, wykonuję mnóstwo nikomu niepotrzebnych ruchów i ledwo zdążam.

2. W pracy się okazało, że muszę alarmowo jechać w lubuskie, co samo z siebie nie jest złą informacją. Złą jest, że najpierw nie mogłem wyjechać z Warszawy, później problemem był ruch przed Strykowem.

3. Kiedy dojechałem okazało się, że muszę dalej jeździć. Zaliczyłem obie stolice województwa. Do tego jeszcze dwa inne miasta. Choć w jednym z przypadków to bardziej były przedmieścia. Dwieście pięćdziesiąt kilometrów. Czyli w sumie prawie siedemset. Złą informacją jest, że nikt jeszcze nie spopularyzował sposobu na bezpieczne czytanie mejli w czasie prowadzenia samochodu. 

piątek, 29 maja 2020

27 maja 2020



1. Praca zmusiła mnie do tego, bym wstał przed siódmą i coś szybko zrobił. I to jest zła informacja.

2. Zrobiłem, było przed ósmą. Co tu robić z tak pięknie rozpoczętym dniem. Zacząłem oglądać telewizor. Najpierw bardzo kolorowy serial, w którym jeden z Policjantów z Miami gra policjanta z San Fracisco. Oglądałem i nic nie mogłem zrozumieć. Jeden z bohaterów mówił, że się nazywa Jerzy Kosiński, choć wcale nie był podobny. W skrzyni oznaczonej ostrzeżeniami przed promieniowaniem trzymał pieniądze, które – jak tłumaczył – pochodziły z tantiem. Policjanci tłumaczyli jego narzeczonej, że nie moży być Kosińskim, bo Kosiński nie żyje. Ona tłumaczyła, że żyje, tylko nic nie pisze, bo cierpi na niemoc twórczą, z którą walczy uprawiając seks. Narawdę nie rozumiejąc o co chodzi przełączyłem na TVN Turbo, na „Legendy PRL-u”. Patryk Mikiciuk jeździł Lambrettą, później wożony był Osą. Zanim zaczął być wożony mignęło zdjęcie z Warszawskiej Fabryki Motocykli. No i dotarło do mnie, że przez kilka lat, w redakcji periodyku „Malemen” siedziałem w miejscu, gdzie kończyła się linia produkcyjna Os. No i mi się przypomniały tamte czasy. I to jest zła informacja, bo to, że dziś problemy, które wtedy miałem wydają się śmieszne, nie znaczy, że wtedy nie wydawały się bardzo poważne.

3. Remont klatki schodowej zamarł. Dziury w ścianach, w nich nowe rury. Swoją drogą ta klatka schodowa udowadnia, że nigdy nie zrozumiem warszawiaków. I to jest zła informacja. Otóż z przedwojennej kamienicy – sprzed pierwszowojennej – zachowała się część klatki schodowej. Schody z piaskowca, spoczniki z terakotą. Poręcze. Widać było, że kamienica mimo iż formy jest powojennej, ma ze sobą jakąś historię. Schody z piaskowca, ponad stuletnie nieco się powycierały. Mieszkańcy więc grupowo zażądali, by je wymienić. Na nowe granitowe. Terakota na spocznikach była popękana, więc ją też trzeba było wymienić. Na paskudne płytki. Paskudne ale hiszpańskie. W ten sposób pozbyto się śladów czegoś, co przetrzymało dwie światowe wojny, powstanie i komunę. Schody po których – na ten przykład – chodził Witkacy, do swojego handlującego drewnem przyjaciela. Szkoda gadać.

Wieczorem, po pracy poszedłem do Beirutu. Wypiłem dwa piwa ucinając pogawędkę z kolegą Marcinem, wydawcą gazet lotniskowych. Pogawędkę o kryzysie. Z wnioskiem, że kryzys obecny może zadziałać oczyszczająco. Wykończy firmy, które nie miały sensu, pozwoli się szybciej rozwijać tym, którzy są ogarnięci. 

środa, 27 maja 2020

26 maja 2020



1. I to jest zła informacja. Kiedy nie muszę się jakoś specjalnie spieszyć – omijam kulczykową część autostrady. 74 złote. Jechałem północna drogą. Przez Trzciel, Pniewy i Tarnowo Podgórne. Poznań objechałem od południa, później S5 wróciłem na 92. Na A2 wróciłem przez Wacławów. Przed Strykowem minąłem ciężarówkę z wielkim znakiem Polski walczącej na tyle. Nie zauważyłem, co było na boku.

2. Wciąż słucham „Trylogii”. Konkretnie „Potopu”: „Znam ja Polaków i wiem, że gotowi na wszystko, byle się przed obcymi jako polityczny naród pokazać. Cała usilność nasza w tym, aby nas obcy chwalili” – Hieronim Radziejowski do Arvida Wittenberga, an chwilę przed poddaniem się Wielkopolan.
„Trylogię” czytałem ze czterdzieści lat temu. Może trzydzieści dziewięć. Byłem chory i leżałem w łóżeczku. Później, przez całe lata byłem przekonany, że Sienkiewicz to sprawny tandeciarz. Matejko pióra. Dziś odkrywam, że – jak mawiał pewien mój były kolega – byłem w mylnym błędzie. Znaczy – może i Sienkiewicz tandeciarz, lecz zasadniczo w niczym to nie przeszkadza. Kiejdański pałac Radziwiłłów w 1944 roku został wysadzony w powietrze. I to jest zła informacja.

3. Krakowskie Przedmieście pełne ludzi. Zupełnie jak przed epidemią. Różnica taka, że przed epidemią w maseczkach z rzadka pojawiali się Azjaci.
Po pracy podjechałem do mechanika Jacka, by się przyjrzał ukośnemu wahaczowi. Niestety go nie było. I to jest zła informacja, gdyż będę musiał podjechać jeszcze dwa razy. Pierwszy by zdiagnozować, drugi by przeprowadzić zabieg wymiany.
Wieczorem próbowałem obejrzeć „South Park”. Znowu bezskutecznie. 

wtorek, 26 maja 2020

25 maja 2020


1. O siódmej przyjechali panowie wycinać, co winno być wycięte. Szekspir mógłby dramat napisać o konflikcie między człowiekiem z piłą spalinową, który wynajęty chce jak najszybciej wykonać robotę tnąc wszystko co ma w zasięgu wzroku, a właścicielem terenu, który z jednej strony wie, że musi coś tam wyciąć, z drugiej – żal mu każdego krzaczka. Pilarz uważa, że właściciel jest wariatem, bo wydaje sprzeczne polecenia. Właściciel uważa, że pilarz jest pozbawionym serca barbarzyńcą. Pilarz przycina gałęzie drzewom, których nie ma zamiaru ściąć. Właściciel uważa, że nieodwracalnie zniszczony jest ich pokrój. Pilarz zaczyna przeklinać godzinę, w której przyjął zlecenie, właściciel myśli, że powinien znaleźć kogoś innego, albo zrobić to samemu. Nie wiem, jak u Szekspira wyglądałby finał. I to jest zła informacja.

2. Od rana zajmowałem się apaszkami. Sok z buraka rozpropagował fejka, że pani Prezydentowa ma apaszkę za 18 tysięcy złotych. Radio Erewań. Nie apaszkę, tylko dwieście apaszek, i nie pani Prezydentowa, tylko Kancelaria, i nie ma, tylko kupiła, żeby rozdać. I rozdała.
Jakże się cieszę, że się nie płacę podatków w Warszawie. Gdybym płacił, byłbym – chcąc, nie chcąc – sponsorem Soku z buraka.
Żurnaliści dzwoniący w tej sprawie, kiedy się okazywało, że nie ma afery – tracili zainteresowanie. I to jest zła informacja, bo nikt nie napisał, że afery nie ma.

3. „Mythic Quest” . Bardzo śmieszne. Śmieszniejsze niż „Dolina Krzemowa”. Połowę drugiego odcinka przespałem, I to jest zła informacja – przespałem, bo byłem zmęczony. Będę musiał obejrzeć jeszcze raz. 

24 maja 2020


1. Niedziela. Poranna publicystyka mnie zbytnio nie angażowała, aż do „Loży Prasowej”. Nie należę do wielbicieli redaktor Łaszcz. I nie chodzi mi o to, że jej poglądy często wpływają na sposób prowadzenia programu – nie jest to jakaś wyjątkowa sprawa – taki mamy klimat. Bardziej o to, że jej komentarze często świadczą o oderwaniu od rzeczywistości, które komuś na kierowniczym stanowisku w telewizji informacyjnej niezbyt przystoi.
Otóż redaktor Łaszcz zarzuciła Kancelarii, (a tak właściwie Biuro Prasowemu, czyli mnie), że TVN24 jest źle traktowane. „Nie mamy najmniejszych szans, by pojechać z kamerą i państwu pokazać prezydenta, tylko musimy brać od telewizji publicznej sygnał. Nie mamy również szans zadawania pytań. Jest napisane, że prezydent udzieli wypowiedzi mediom. Jakim mediom? Rozumiem, że udziela wypowiedzi tylko kamerze telewizji publicznej, a nam nie.” Nie chce mi się przytaczać dyskusji – jeżeli ktoś chce przesłuchać, niech sobie zainstaluje aplikację i zapłaci z 10 złotych. IMHO – nie warto.

Kiedy wybuchła pandemia musieliśmy szybko rozwiązać problem transmitowania prezydenckich oświadczeń. Normalnie było tak, że do Pałacu przyjeżdżało kilkadziesiąt ludzi. Nasza Sala Kinowa (w której zwykle są oświadczenia) jest nieco większa od takiej w Białym Domu, ale i tak bywa tam ciasno. O zachowaniu reżimu sanitarnego nie ma mowy. Mogliśmy streamować na Fejsie, YouTube czy Twitterze, ale to nie zawsze działa. Czasem nagrywaliśmy i wysyłaliśmy pliki internetem – niestety z dużym opóźnieniem. Stanęło na tym, że poprosiliśmy o pomoc TVP. I teraz jest tak: TVP przysyła wóz, który transmituje obraz z kamer. Wcześniej wysyłamy informację o tym, o której godzinie zacznie się transmisja i parametrach sygnału satelitarnego. Sygnału, który TVP za darmo udostępnia wszystkim, bez wyjątku. Czyli również TVN24. I jest to zupełnie to samo, co TVP daje do siebie na antenę. Redaktor Łaszcz może o tym nie wiedzieć, gdyż TVN24 zwykle nie jest transmisją zainteresowane. Opowieść o tym, że TVP jest uprzywilejowaną przez nas stacją jest nieprawdziwa. Nieprawdziwa i niezbyt mądra, bo TVP musi angażować swoje środki, ludzi, płacić za satelitę etc. – nie mając z tego żadnego zysku.

W Ameryce jest tak, że duże sieci mają tygodniowe dyżury, podczas których transmitują prezydenta. Produkują sygnał, który za darmo udostępniają innym stacjom. U nas raczej nie ma na to szans i to jest zła informacja.
Ale gdyby stacja redaktor Łaszcz chciała na czas jakiś zastąpić TVP w produkcji darmowego sygnału dla reszty stacji – bardzo bym się ucieszył.

2. Ustawiliśmy urodzinowy zegar na miejscu. Spóźnia się parę minut na dobę, a wahadła nie da się już bardziej skrócić. I to jest zła informacja. Choć może się da. Tyle, że nie wiem jak.


3. Dwudziesty czwarty maja. Pięć lat temu był bardzo długi dzień. Byłem w Krakowie Passatem kombi. Później spędziłem z półtorej godziny w bardzo ciekawym towarzystwie, w ciasnym boksie w piwnicy Reduty Banku Polskiego. Zrobiłem cztery nieostre zdjęcia, później padła mi bateria w telefonie. I to jest zła informacja. Bo dobrze by mieć więcej dowodów, że mi się to wtedy nie śniło. 


poniedziałek, 25 maja 2020

23 maja 2020


1. Dziwna pogoda. Niby słońce, a co chwilę pada. Do tego zimniej niż cieplej.
Poszedłem za stołówkę zobaczyć ile udało się zrobić. Panowie mieli wyciągnąć z chaszczy drzewo, które zostawili wynajęci przez energetykę ludzie, którzy wycięli nam śliwki. Panowie drzewa nie wyciągnęli, za to wycięli rosnące od paru lat młode dęby i ostatnią owocującą śliwkę. I to jest zła informacja.

2. Pojechaliśmy pod Gorzów, do pana, od którego pochodzi mój urodzinowy zegar. Mieliśmy zobaczyć meble, które przyjechały do niego z Francji. W Chociulach remontują drogę. Wahadełko. Dziwnie ustawione, bo jeżeli się zagapi pierwszy stojący na światłach, albo jadący z przeciwka się nie spieszą, przejadą ze dwa samochody.
Zatankowałem w Tesco. Rachunek za gaz i benzynę wyszedł równo 300 zł. To musi być jakiś znak. Nie wiem jaki i to jest zła informacja. Przez całą drogę rozmawiałem przez telefon. Uwielbiam soboty, w które praca nie pozwala o sobie zapomnieć. 
U pana od mebli kupiłem karafkę. Jelonki w krysztale rżnięte. W prezencie urodzinowym dla matki.

3. Karafkę napełniłem kupionym w Lidlu spirytusem. (Разве я позволил бы себе налить даме водки?) I pojechaliśmy do Boryszyna. Matka oczywiście postanowiła organoleptycznie sprawdzić zawartość karafki. Zapach nie był wystarczająco przekonujący, sprawdziła smak. Świadek twierdzi, że bardzo nerwowo szukała czegoś, by popić. Zatem plan się powiódł. Jestem wyrodnym dzieckiem. Złą informacją powinno być, że nie jestem pewien, czy to jest zła informacja. Większość imprezy przegadałem przez telefon. I to jest zła informacja, bo wymagało to poszukiwania na zewnątrz zasięgu.

Rozpadało się na dobre. Minister Ardanowski to jakiś prorok. Mówił, że deszcze majowe powinny czasowo rozwiązać problem suszy. No i suszy rolniczej nie ma. Jest hydrologiczna. 

niedziela, 24 maja 2020

22 maja 2020


1. No więc wstałem o czwartej. Położyłem się spać i obudziłem o siódmej trzydzieści. Tyle dobrze, że łeb mnie przestał boleć.
Obserwując z bliska polską politykę zauważyłem jak wiele rzeczy dzieje się przypadkiem. Publicyści opisują niestworzone historie, spiski, polityczne plany. A w rzeczywistości są to – bardziej lub mniej zwykłe – zbiegi okoliczności.
Gdyby rozmowa Mazurka z Kazikiem odbyła się na początku tygodnia, dynamika związana z Trójką pewnie by wyglądała inaczej. Rozmowa Mazurka z Kazikiem nie odbyła się na początku tygodnia, bo najpierw Kazik nie usłyszał telefonu Mazurka, później Mazurek nie zauważył, że Kazik oddzwonił. No i przez to padło bardzo wiele niepotrzebnych słów. I to jest zła informacja.


2. Cały dzień jednak bolała mnie głowa. I to jest zła informacja. Z Pałacu wyszedłem dobrą godzinę później niż mogłem. Podjechałem do byłej cenzury kupić sobie okulary. Wzrok leci mi ostatnio dioptrię na rok. W sklepie przy Mysiej można kupić okulary francuskiej chyba firmy o dźwięcznej nazwie Izipizi. Są tanie, niezbyt wytrzymałe ale wygodne. Pierwsze, po roku noszenia, pękły mi na pogrzebie premiera Olszewskiego. Tak same z siebie pękły. Na nosie. Pęknięte nosiłem z pół roku, aż się zupełnie rozleciały. Zrobiły to w Nowym Jorku na ONZ. W Nowym Jorku można je kupić w sklepie MOMA, ale kosztują ze dwa razy więcej niż w Polsce. Miałem połówkowe okulary do czytania. To były moje pierwsze okulary. Dostałem je od Bożeny. Były z tytanowego drutu. Wyglądałem w nich jak pan Kleks. Zgubiłem je w Żyrardowie, na podpisywaniu trzynastej emerytury. Mam nadzieję, że komuś, kto je znalazł do się przydadzą. Przez chwilę próbowałem funkcjonować bez okularów do czytania, niestety zacząłem zrobić zbyt poważne błędy na Twitterze. Pojechałem więc na Mysią i kupiłem pierwsze z brzegu okulary, które okazały się całkiem spoko. Postanowiłem wtedy, że co jakiś czas będę kupował okulary na wszelki wypadek. Ten przydługi monolog ma służyć temu, bym mógł podzielić się wrażeniami z kupowania okularów w pandemii. Więc jest niejednoznacznie. Niby reżim. Maseczki, pleksi wokół kasy, mało ludzi w sklepie. Z drugiej – okulary trzeba przymierzyć, trzeba zdjąć maseczkę, popatrzeć w lustro. Wybrałem. Przymierzyłem. Kupiłem. Bożena mówi, że nie są tak dobre jak poprzednie. I to jest zła informacja.

3. Zapakowałem oliwkę do auta i ruszyłem na wieś. Oliwkę kupiliśmy kiedyś w Ikei. Niestety prawie ją utopiłem. Już myśleliśmy, że się nie podniesie, a ona, w przeddzień realizacji decyzji o odzyskiwaniu doniczki – odbiła. Nie jest może tak elegancko uformowana ale ma się chyba dobrze. Mam nadzieję, że będzie się mieć dobrze na wsi. Jechałem przez Castoramę (polerowany granit i gwoździe tapicerskie), Makro (Kinga Pienińska, olej z pestek z winogron, pomidory malinowe, dużo płynu do mycia okien), Orlen (myjnia – trzeba było zmyć z podwozia błoto północnego Mazowsza). Dojechałem chwilę po północy. Znaczy szybko. Nie chciało mi się stawać, by dotankować LPG i to jest zła informacja, bo spaliłem z pół baku benzyny.
Parę dni wcześniej przyjechał mój urodzinowy zegar. Nie je, nie pije, a chodzi i bije. 

sobota, 23 maja 2020

21 maja 2020


1. 7:30. Remont klatki schodowej uzupełniony został o remont mieszkania nad nami. I to jest naprawdę zła informacja.
Czarzasty rzucił u Mazurka mięsem. Powiedział: coś tam, coś tam, kurwa, coś tam. W części internetowej. Nie zdziwię się, kiedy zrobi coś takiego na antenie. W telewizji. Potem inni zaczną to robić. Takie czasy. Nie, żeby mi to jakoś specjalnie przeszkadzało. Ale jeszcze nie tak dawno by to było nie do pomyślenia.
W przyszłości chyba chciałbym zostać komentatorem czegokolwiek w telewizjach informacyjnych. Komentował bym cokolwiek używając słów, które dziś powszechnie uważane są za obelżywe. Chciałbym do tego czasu osiwieć, by wyglądać nobliwie.

2. W pracy mam na ścianie pięć telewizorów. Mogę sobie pozwolić na pełen pluralizm informacyjny. Zwykle trzy stacje informacyjne pokazują mniej–więcej to samo. Tym razem było inaczej. TVP Info zajmowało się pedofilią, Polsat News – wyborami, TVN24 zaś – Trójką – transmisją posiedzenia senackiej Komisji Kultury. I to było istne kuriozum.
Kolega mój jeden, oglądając – jak sam raczył stwierdzić – co lepsze kawałki na Twitterze, westchnął: ech gdzie czasy komisji ds. Rywina. Młody Ziobro, Rokita w olimpijskiej formie. Dawne dzieje. Trudno się nie zgodzić.
Kolega właśnie stracił pracę w wielkim zagranicznym wydawnictwie. I to jest zła informacja. Gdybym robił w mediach – natychmiast bym go zatrudnił.

3. Po pracy poszedłem do Krakena. Dokładniej: do Beirutu. Pierwsze piwo od chyba marca.
Po powrocie do domu postanowiłem zacząć w końcu oglądać nowy sezon South Parku. Włączyłem i obudziłem się o czwartej z potwornym bólem głowy. Było już jasno. I to jest zła informacja, bo nie lubię kłaść się do łóżka, kiedy jest jasno. Zwłaszcza, kiedy remont klatki schodowej jest uzupełniony remontem mieszkania nad nami.

Do tego znowu będę musiał zacząć oglądać nowy sezon South Parku. Zresztą ten sezon wcale nie jest taki nowy. Jest z 2018 roku. 

piątek, 22 maja 2020

20 maja 2020


1. 7:30. Najpierw pojechałem na kontrol do doktora. Należę do promila ludzkości, który na sam widok lekarskiego fartucha czuje się lepiej. W tym przypadku doktor był profesorem, więc jeszcze przyjemniej. Generalnie wszystko ze mną w porządku. I to jest zła informacja, bo to, że się tak źle czuję musi wynikać z wieku.

2. Obowiązki przytrzymały mnie w Pałacu na tyle, że nie mogłem pojechać z ekipą na północ Mazowsza. Wysłali mi googlową pinezkę, wybrałem trasę i ruszyłem ich śladem. Z niewiadomych przyczyn inżynierowie z Ingolstadt uzbroili audi w szyby, które słabo przepuszczają fale radiowe. Tak słabo, że na przykład by przejechać bramki na państwowej części A2, urządzenie viatoll trzeba wystawać przez okno. Jechałem na północ i im bardziej jechałem, tym bardziej nawigacja w telefonie mi nie działała. O tym, że trzeba było skręcić dowiadywałem się dwa kilometry za skrętem. No i kiedy wyjeżdżałem z komórkowego zasięgu, musiałem wystawiać telefon za okno, żeby wiedzieć, gdzie jestem. W pewnym momencie skręciłem w drogę, która z bitej zmieniła się w niebitą. A później – zasadniczo – w żadną. Nawigacja nie była specjalnie przekonująca w kwestii miejsca, gdzie byłem. Mniej–więcej wskazywała kierunek. Więc jechałem, starając się nie powiesić na garbie między koleinami. Audi jest zdecydowanie niżej zawieszonym samochodem, niż te, którymi jeździłem przez ostatnie lata, więc niepowieszenie się wymagało nie lada ekwilibrystyki. No i muszę przyznać, że w końcu doceniłem czteronapęd. Wykopał mnie ze dwa razy. Ratując przed koniecznością poszukiwania traktora. W końcu, bez większych szkód wróciłem na asfalt. Inżynierowie z Ingolstadt antenę nawigacji umieścili na klapie bagażnika. Gdybym adres z pinezki wpisał w fabryczną nawigację raczej bym w polu nie wylądował. Nie zrobiłem tego z lenistwa. I to jest zła informacja.

3. Dojechałem. Służba Ochrony Państwa sprawdziła pirotechnicznie samochód, przy okazji zwracając uwagę na korozję osłony silnika wentylatora chłodnicy. Wyrażono wątpliwość, co do przeglądu rejestracyjnego. Udowadniając, że obowiązuje, zauważyłem, że tylko przez jeden dzień, więc po pracy pojechałem przegląd zrobić. Diagnosta był służbistą. (Może lepszym określenie by było – purystą). Wykonywanie rejestracyjnego przeglądu w COVIDowym reżimie nie jest proste. W każdym razie samochód jest w porządku. Trzeba tylko będzie niedługo wymienić lewy dolny ukośny wahacz (cokolwiek by to miało znaczyć). I to jest zła informacja.

.

czwartek, 21 maja 2020

19 maja 2020

1. 7:50. Dość wcześnie się okazało, że w kamienicy trwa remont klatki schodowej. Niby można się przyzwyczaić, bo z przerwami trwa już któryś rok z rzędu. Jednak jest to zła informacja. Bo zdążyłem się odzwyczaić.

2. Rozwalił mnie gość Mazurka. Jeden z moich młodszych kolegów powiedział, że miał wrażenie, że Mazurek rozmawiał z Robertem Kwiatkowskim. Coś w tym jest. I to zła informacja.
Średnia długość życia mężczyzn w Polsce to trochę powyżej siedemdziesięciu lat. Pewnie dlatego siedemdziesięcioletnim wyznawcom idei TKM wszystko jest jedno, co będzie później niż teraz.

3. Platforma Obywatelska w osobach pań: Nowackiej, Kidawy-Błońskiej i Muchy zarzuciły Prezydentowi, że zwlekając z podpisaniem ustawy antyprzemocowej naraża bezpieczeństwo ofiar przemocy. Prezydent wieczorem tę ustawę podpisał, ale nie to jest ważne. Otóż w ustawa wejdzie w życie dopiero za pół roku. Senatorowie PiS próbowali to zmienić – skrócić vacatio legis o połowę. Niestety senatorowie Platformy odrzucili te poprawki. (Odrzucili wszystkie – przez co ustawa zaraz będzie nowelizowana, bo przeszła z poważnymi błędami). Reasumując: ustawa mogła zacząć działać trzy miesiące wcześniej, Platforma to uniemożliwiła. Ustawa zacznie działać za pół roku. A teraz zarzuca Prezydentowi, że ten nie przejmuje się cierpieniami ofiar. Faryzeim. Zapomniałem o tym słowie. Teraz sobie przypomniałem. I to jest zła informacja. 

środa, 20 maja 2020

18 maja 2020



1. 7:30. Da się wytrzymać.
Borys Budka u Mazurka, w związku z setną rocznicą urodzin Ojca Świętego wspominał jego wadowickie kazanie o kremówkach. Od dobrych piętnastu minut próbuję to jakoś błyskotliwie skomentować, ale chyba nic z tego nie będzie. I to jest zła informacja.

2. Ruszyłem do Warszawy, co samo z siebie jest złą informacją. Jechałem przez Sulechów, Kargową, Kopanicę – czyli od południa. Droga niby ładna, ale jedzie się powoli. Za Wolsztynem zboczyłem do wulkanizatora. Wyważyć koła. Przejeździły sezon, przeleżały zimę, no i miałem wrażenie, że przy prędkości między 80 a 100 trochę wibrują. Do tego wulkanizator miał maszynkę do serwisowania klimatyzacji. No i jeszcze od paru miesięcy woziłem w bagażniku komplet czujników ciśnienia, które wożone w bagażniku nie działały tak, jak by działały zamontowane w kołach.
Człowiek nazywany przez pracowników młodym szefem (w odróżnieniu od szefa, który był najwyraźniej młodego szefa ojcem) najpierw dwoma urządzeniami sprawdził czujniki i stwierdził, że się do niczego nie nadają, co jest złą informacją, bo na Allegro wydałem na nie trzy stówy. Młody szef wyjaśnił mi, jak takie czujniki działają – jest w nich bateria, która po paru latach zdycha i nie da jej się wymienić, więc kupowanie używanych wiąże się z ryzykiem. No i, że nowe kosztują 150 za sztukę. Więc gdybym nie kombinował, miałbym już dwa. Ale nic by mi to nie dało, bo trzeba cztery. Albo pięć. Bo rezerwa też powinna mieć. Później wyważono mi koła. No i niestety okazało się, że nie przypadkiem nie miały napisane na bokach Continental (miały być continentalami, tylko tańszymi bo sprzedawanymi pod inną nazwą). Pan wyważacz powiedział zmartwiony, że mają bicie i nic więcej z tym nie zrobi. Że będzie lepiej, ale lepiej będzie kupować porządne opony.
Później inny pan miał się zająć klimatyzacją. Zdziwił się, że poprzedni raz serwisowałem ją rok temu, bo klienci zwykle przyjeżdżają kiedy przestaje działać. Czyli więcej niż po roku. Niestety się okazało, że nie ma odpowiedniej przejściówki.
I że porozmawia z młodym szefem, żeby taką przejściówkę zamówił. Kiedy będę przejeżdżał następnym razem – wpadnę sprawdzić. Generalnie w zakładzie było miło, czysto i profesjonalnie. Słowem – Wielkopolska.
Dojechałem do S5 z S5 skręciłem na 92 i przez Wrześnię, Słupcę i Władysławów wjechałem na A2. W Słupcy zatankowałem gaz i umyłem auto. Kiedy wyjeżdżałem z myjni zaczęło padać. I dobrze, bo myjnia niespecjalnie samochód domyła.

3. W Warszawie padało bardziej. Obowiązki zawodowe wyciągnęły mnie na Wał Miedzeszyński. Wracałem tym Wałem do domu. Zmęczony właściwie bardzo. Nagle przed nosem ktoś mi zmienił światło z zielonego na czerwone. Chwilę zajęło, nim do mnie dotarł sens tej zmiany. W końcu ostro zahamowałem. Zmieściłem się jakoś tak, jak miałem się zmieścić. Światło zmieniło się na zielone. Ruszając rzuciłem okiem w lusterko i zobaczyłem saaba, który – nie żeby stał w poprzek ulicy, ale pod kontem circa 45 stopni. Albo miał gorsze hamulce, albo zagapił się jeszcze bardziej niż ja.

Zanim dojechałem do domu, stanąłem pod Krakenem, żeby zobaczyć, jak wygląda w wersji poluzowano-pandemicznej. Było sporo gości. Większość rozkosznie pijana. Częściowo alkoholem, częściowo radością, że znowu będą mogli spędzać wieczory w tym samym miejscu, co zwykle przed pandemią.

Netflix udostępnił kolejny sezon „South Parku”. Kiedy skończyłem pisać zrobiło się tak późno, że nie udało mi się obejrzeć nawet jednego odcinka. I to jest zła informacja, bo „South Park” pełni ważną rolę w moim życiu.

wtorek, 19 maja 2020

17 maja 2020


1. 8:30. Więc może jednak nie ma planu. 
W Woronicza17 poseł Kropiwnicki wdał się w przegadywankę z red. Klarenbachem na temat zbierania podpisów pod kandydaturą Raphaela Trzaskowskiego. Wynikło z niej, że zbierają,, bo nie jest to zabronione. Równolegle, w Śniadaniu w Polsat News bliżej mi nie znany poseł Platformy zarzekał się, że nie zbierają, a każdy, kto mówi, że zbierają – kłamie. 
Napisałem o tym na Twitterze. Tweet zrobił taką karierę, że na koniec „Loży prasowej” zacytowała go red. Rigamonti.
„Loża prasowa” sama z siebie była dość nietypowa. Przerwano ją na konferencję Raphaela Trzaskowskiego. Konferencji nie widziałem. „Lożę” zacząłem ją oglądać dopiero po przerwie. Wyglądało jak zwykle. Redaktor Wroński lekko się od nowego kandydata Platformy dystansował, red. Wołek był zachwycony i wtedy nagle Piotr Trudnowski wybuchł był oburzeniem, że niezależnie od tego, co się sądzi o TVP, to nie można bez komentarza zostawić atak polityka na dziennikarzy (z tego, co zrozumiałem Raphael Trzaskowski zamiast odpowiedzieć na niewygodne mu, lecz merytoryczne pytanie TVP Info – powiedział, że za dwa miesiące wszystkich wyrzuci z pracy). Wsparła go red. Rigamonti, która później przejechała się po kandydacie wskazując na pewien podobieństwo pomiędzy obietnicami, które zaczął składać, a tymi, które złożył półtora roku temu, a których – jak dotychczas – nie spełnił. Znaczy w tę niedzielę „Loża prasowa” nie była „Salonem dziennikarskim” tyle, że odwrotnie. 

Wcześniej zauważyłem, że redaktorowi Witwickiemu zaczyna brakować cierpliwości. Gdyby miał przycisk do wyłączania mikrofonu mijającym się z prawdą, nie odpowiadającym na pytania gościom – pewnie by go używał. Nie ma go. I to jest zła informacja. Bo program – nawet w dwóch trzecich milczący mógłby być bardziej wartościowy. Choć właściwie – dla większej atrakcyjności, zamiast przycisku wyciszającego, mógłby mieć trąbkę – w typie znienawidzonych przeze mnie wuwuzeli.
Ale co ja się tam znam.
Red. Piasecki wyraził oburzenie poziomem TVP Info. Na antenie. Znajomi moi z TVN24 zazwyczaj robią to w rozmowach prywatnych. Pytam wtedy, o jakiś program redaktor Olejnik, w którym dyskutowała o niezaistniałych wydarzeniach. Odpowiadają wtedy zwykle, że nie widzieli, bo nie oglądają swojej stacji. Swoją drogą większość znanych mi pracowników TVN24 bardzo pilnuje, by rozdzielać życie zawodowe od prywatnego. Wypada im chyba zazdrościć.


2. Spędzający wiele czasu na przeglądaniu Internetu na pewno znają tę historię:

„Szanowni Państwo w raporcie z wypadku jako przyczynę wypadku podałem: »Próba samodzielnego wykonywania pracy«.
W liście stwierdziliście Państwo, że powinienem podać pełniejsze wyjaśnienia. Sądzę, że poniższe szczegóły będą wystarczające.
Z zawodu jestem murarzem. W dniu wypadku pracowałem sam na dachu nowego trzypiętrowego budynku. Kiedy skończyłem pracę stwierdziłem, że mam na dachu porozrzucane ok. 150 cegieł. Zdecydowałem nie nosić ich na dół pojedynczo, lecz spuścić je na dół w beczce używając do tego celu liny na bloku przytwierdzonym do ściany na trzecim piętrze budynku. Po zabezpieczeniu liny na dole, wszedłem na dach i zawiesiłem na niej beczkę załadowaną cegłami. Potem zszedłem na dół i odwiązałem linę, ale następnie trzymając ją mocno zacząłem powoli opuszczać cały ciężar w dół. W raporcie o wypadku wspomniałem, że ważę 80kg. Możecie się Państwo wyobrazić jak dużo było moje zaskoczenie, nagłym szarpnięciem do góry, że straciłem orientację, nie puściłem jednak liny. Nie muszę dodawać, że ruszyłem do góry w raczej szybkim tempie po ścianie budynku. W połowie drugiego piętra po raz pierwszy spotkałem opadającą z góry beczkę. To tłumaczy pęknięta czaszkę i złamany obojczyk. Zwolniłem trochę z powodu beczki, ale kontynuowałem gwałtowne ciąganie nie zatrzymując się, aż palce mojej prawej ręki nie weszły w blok. Na szczęście pozostałem przytomny i byłem w stanie nadal trzymać mocno linę, pomimo bólu i ran. W tym samym czasie beczka z cegłami uderzyła o ziemię. W wyniku uderzenia jej dno pękło, a zawartość wypadła. Pozbawiona cegieł beczka ważyła tylko 25kg. Przypomnę, że ja ważę 80kg. Więc w tej sytuacji zacząłem gwałtownie opadać. W połowie drugiego piętra po raz drugi spotkałem się z beczką, która wznosiła się do góry. W efekcie mam popękane kostki i rany szarpane nóg. Spotkanie to opóźniło mój upadek na tyle, że odniosłem mniej obrażeń przy upadku na stos cegieł. Złamanie tylko trzech żeber. Z przykrością muszę stwierdzić, że gdy leżałem obolały na cegłach, nie mogłem wstać, ani się poruszyć, a ponad to przestałem trzeźwo myśleć, puściłem linę. Pusta beczka ważąca więcej niż lina, spadła na dół i połamała mi nogi.
Mam nadzieję, że udzieliłem Państwu wyczerpujących odpowiedzi potrzebnych do zakończenia postępowania w mojej sprawie.
Teraz już Państwo zapewne rozumieją w jakich okolicznościach wydarzył się mój wypadek.“
Jestem prawie pewny, że bohater tej historii nie jest już murarzem. Trafił na kierownicze stanowisko w Polskim Radio.
Złą informacją jest, że to wielce prawdopodobne.
3. Dotarło do mnie, że maszyna do zbierania trawy pracuje pod złym kątem. Ucho w kosiarce, do którego się ją przyczepia jest za wysoko, przez co zbiornik na trawę często szoruje po ziemi. Z pomocą sąsiada Tomka dokonaliśmy modyfikacji. Znaczy – on dokonywał, ja patrzyłem. Przyciąłem szpilki – gwintowane pręty, które wcale nie przypominają szpilek. W poprawnej pozycji maszyna do zbierania zaczęła lepiej zbierać. Na tyle lepiej, że zamiast leżeć przed telewizorem (taki był plan) wykosiłem łąkę między stołówką a grabem. Zanim zacząłem kosić – zwijałem wąż. Wypadła mi przy tym z ucha słuchawka. Poprzednią zgubiłem rok temu, w motelu w Houston, w którym spaliśmy, kiedy deszcz zalał lotnisko. Amerykańskim motelu jak z filmów. Od tego czasu zawsze kiedy widzę w filmie amerykański motelowy pokój – przypomina mi się jak tam śmierdzi. Następnego dnia kupowałem słuchawkę w sklepie Apple przy Union Square w San Francisco. Wszedłem w na moment przed zamknięciem, ale się nade mną zlitowali. Najwyraźniej rozpoznali we mnie użytkownika komputera Classic II (w 1992 roku). W Rokitnicy nie ma sklepu Apple. W Świebodzinie też. Musiałem więc słuchawkę w trawie znaleźć. Udało się na chwilę po tym, kiedy postanowiłem pożyczyć od sąsiada Tomka wykrywacz metalu. Ciekawe, czy ktoś pracuje nad aplikacją, która używając jakoś używając BlueTooth pomaga oszukać zgubioną słuchawkę.

Wieczorem zadzwonił bezprzewodowo dzwonek. Objawił się stolarz. Powiedział, że zgubił telefon, więc nie mógł zadzwonić z informacją, że jego pracownik nie podołał. I że musi sam przyjść zmontować konstrukcję tarasu. I że zrobi to we wtorek, kiedy wróci z Niemiec.

Późniejszym wieczorem kończyliśmy oglądać „The Morning Show”. No i muszę przyznać, że to świetny film. Poza sceną finałową, która jest całkowicie niewiarygodna. Jennifer Aniston to jednak nie jest wybitna aktorka. I to jest zła informacja.

Bożena w przedostatnim odcinku zauważyła Marię Szarapową – poniekąd zauważyła ją z myślą o docencie Gibonie. 




poniedziałek, 18 maja 2020

16 maja 2020


1. 6:30. Zacząłem się zastanawiać, czy nie ma w tym aby jakiegoś większego planu. Coś mnie budzi, żebym coś zrobił. Czymś się zajął. Kolega mój pisarz kryminałów Miłoszewski, zanim został pisarzem kryminałów Miłoszewskim, jako zwykły Miłoszewski wstawał co dzień bladym świtem i pisał ćwiczył pisanie. W sumie, to też bym chciał zostać pisarzem kryminałów. Albo lepiej politycznych książek sensacyjnych. Tyle, że nie bardzo mogę. Wyobraźnie mam – przyznam nieskromnie – niezłą. Problem polega na tym, że w każdej wymyślonej przeze mnie postaci czytelnicy szukaliby kogoś prawdziwego. I to jest zła sytuacja. Nie mógłbym na przykład napisać… Mniejsza z tym. Nie mógłbym.

2. Sobota, więc nie spodziewałem się stolarza. Więc tym razem mnie nie zawiódł. Przyjechał za to sympatyczny młody człowiek od fotowoltaiki. Oplem. Obeszliśmy działkę. Moja pierwsza propozycja miejsca na panele odpadła. Drugą był dach stołówki. Odpadł, gdyż najpierw by było trzeba wykonać jego remont. Trzecia – miejsce przy płocie za stołówką, w którym kiedyś rosły śliwki, ale przyszli źli ludzie i je wycieli. Śliwki – co prawda – próbują rosnąć znowu, ale to już nie takie jak kiedyś.
Na panele namówił mnie dawno temu Piotr Woźny, jeden z ciekawszych ludzi, których poznałem w ciągu ostatnich pięciu lat. Kiedy go poznawałem zajmował się internetyzowaniem szkół w miejscach zapomnianych przez poprzednią władzę. Później zajął się smogiem. „Czystym powietrzem”, „Ulgą termomodernizacyjną”. No i jest bardzo sprawny.
Sympatyczny młody człowiek od fotowoltaiki polatał dronem i stwierdził, że trzecie miejsce może być. Trzeba tam będzie zrobić porządek i to jest nie lada wyzwanie.
Złą informacją jest, że sympatyczny młody człowiek od fotowoltaiki przyjechał – jak na Wielkopolanina przystało – minutę przed czasem. A ja – jak na Małopolanina przystało – liczyłem, że przyjedzie ze dwadzieścia minut spóźniony. Więc nie zdążyłem zjeść jajecznicy na pomidorach. Znaczy – zjadłem, jak pojechał. Odgrzewaną. A to już nie to.

3. Założyłem pasek klinowy łączący silnik z kołem napędzającym pasek kosiska. No i kosiarka po dwóch latach przerwy zaczęła kosić. Znaczy – nie tak do końca, bo nie naostrzyłem noży. A miałem je na wierzchu. I to jest zła informacja, bo żeby je naostrzyć muszę odkręcić kosisko, zdjąć pasek, odwrócić kosisko, wyciągnąć szlifierkę, naostrzyć noże, odwrócić kosisko, przykręcić kosisko i założyć pasek.
Odkryłem dlaczego kosiarki nie uruchamia kluczyk. Po prostu do stacyjki nie dochodzi prąd. Cała instalacja składa się z sześciu przewodów, jednego bezpiecznika, stacyjki, przekaźnika i włącznika światła. Naprawienie jej powinno być w zasięgu moich możliwości. Bądź co bądź w latach osiemdziesiątych ukończyłem szkołę podstawową. Ciekawe czy w gimnazjach były zajęcia praktyczno-techniczne.





sobota, 16 maja 2020

15 maja 2020


1. 8:30 czyli sukces.
Żadnych śladów działań stolarza. To zła informacja.

2. Raphael Trzaskowski został kandydatem Platformy. Mogę oglądać tę sytuację z różnych punktów widzenia, bo mój Twitter jest dość pisowski, Facebook zdecydowanie zaś antypisowski. Jednak nic ciekawego nie przeczytałem.
Na wieść o decyzji zadzwoniła do mnie koleżanka. Niezbyt – że tak powiem – pisowska. Z propozycją antyraphaelowego spotu. Żeby przyjechać na jej podwórko i pokazać jak wygląda śmietnik. (śmieci nie wywożą, ale za to jest drogo) –Jeżeli ktoś nie kocha Warszawy, to trudno oczekiwać, że będzie kochać Polskę – powiedziała. Złą informacją jest, że się nie zajmuję kampanią, więc z pomysłu nie skorzystam.
Zastanawiam się tylko, jak na nasze warszawskie opłaty wpłynie moja predylekcja do długotrwałych codziennych kąpieli.

3. Rąbałem drzewo. Całe moje przedrokitnickie życie byłem przekonany, że drzewo to rośnie, a jak się je zetnie – staje się drewnem. Tu się nauczyłem, że drzewo staje się drewnem po obróbce w tartaku. Chyba. W każdym razie po ścięciu i pocięciu w klocki wciąż jest drzewem. Rąbanie szło mi lepiej niż ostatnio. Jeszcze parę dni i sobie całkiem przypomnę o co chodzi.

Sąsiad Gienek ze swym zięciem Tomkiem pojechali na ryby. A, że żadna nie miała zamiaru brać, wrócili. A jak wrócili – wyciągnęli mnie z domu, bym z nimi wypił piwo. Chwilę wcześniej, zbiegiem okoliczności się okazało, że sąsiad Gienek jest krewnym Ważnego Urzędnika z KPRM-u. Otóż Ważny ten Urzędnik z KPRM-u kończąc rozmowę powiedział, że w wakacje wybierze się do swojego krewnego księdza, który jest proboszczem ze trzydzieści kilometrów ode mnie. Przypomniało mi się, że ten proboszcz, to wujek Gienka. Zresztą poznałem go w Pałacu, bo jeden z jego kościołów to Pomnik Historii. Ważny Urzędnik z KPRM-u Gienka nie do końca kojarzył, ale za to kojarzył gienkowego kuzyna z Przełaz.
Inny sąsiad jest z kolei krewnym byłego ministra, który teraz jest prezesem ważnej strategicznie spółki. A w Rokitnicy żyje z trzysta dusz.

Wróciłem do oglądania „The Morning Show”, który – jak pisałem wczoraj – okazał się serialem bardziej o #MeToo niż o telewizji.
Osobiście do #MeToo mam stosunek niejednoznaczny. Trafiłem do mediów prawie trzydzieści lat temu. Wtedy romanse biurowe były codziennością. Jestem w stanie wymienić kilka nazwisk redaktorów naczelnych (nazwisk powszechnie znanych), którzy – bardziej lub mniej – wykorzystując swoją pozycję romansowali ze swoimi pracownicami specjalnie się z tym nie kryjąc. Raz nie mogłem wyjść z toalety, gdyż za drzwiami redaktor naczelny obłapiał pracownicę,, nie sprawdziwszy wcześniej, czy w łazience nikogo nie ma.
Takie rzeczy się nie tyle zdarzały, co raczej – działy. I myślę sobie, że to było złe.
Z drugiej strony pamiętam, że kiedy wybuchło #MeToo, dziewczyna, z którą przez chwilę pracowałem (dużo później) w innej redakcji, napisała, że nareszcie coś się zmieni, że nie może nie będzie musiała znosić zaczepek, i coś tam jeszcze. Przypomniało mi się, że jak przyszła do nas do pracy, dość szybko związała się z sekretarzem redakcji (starszym od niej). I to zdecydowanie nie była jego inicjatywa. No i też związek nie przetrwał próby czasu.
Więc osobiście do #MeToo mam stosunek niejednoznaczny.

Pies Dyzio, wilczarz – zakończył swój psi żywot. I to jest zła informacja.
Ponoć otruty. Sąsiedzkie trucie psów to jest jakaś aberracja.


14 maja 2020



1. 6:30. Przez chwilę miałem nadzieję, że chodzi o wschód słońca, czyli że jak wyjadę na zachód, to będzie mnie wstawać później. Idea okazała się chybioną. I to jest zła informacja.

2. Koło siódmej przyszedł ktoś od stolarza, coś zrobił przy tarasie i poszedł. I to jest zła informacja, gdyż wedle pierwszej (ustnej, co prawda) umowy, inwestycja winna już być zakończona.

Przyjechał bezprzewodowy dzwonek. Z kamerą HD. Działa.

3. Co rano (za wyjątkiem sobót i niedziel) do śniadania słuchamy Mazurka. Tym razem, miast słuchać rozmowy z ministrem Szumowskim, wybraliśmy Mazurka ze Stanowskim. Ze środowego wieczoru. Złą informacją było to, że rozmowa trwała dwie godziny. Dobrą, że warto było ich prze te dwie godziny słuchać.

Dzień zszedł mi na wykonywaniu różnych nie do końca sensownych czynności. Czynności, które udało mi się na tyle wyprzeć, że trudno mi je teraz wymienić.

Przyjechał gminny hydraulik, przywiózł podwodomierz uzbrojony w zestaw śrubunków i redukcji. Zamontował i zażądał 200 złotych, tłumacząc, że musiał jeździć by śrubunki i redukcje kupić. Nauka musi kosztować. Następnym razem sam po śrubunki i redukcje pojadę i oszczędzę odpowiednią pieniędzy ilość.

„The Morning Show” okazał się filmem o #MeToo. Nie mam siły dziś o tym pisać. Może zdecyduję się jutro. 

piątek, 15 maja 2020

13 maja 2020



1. 6:30. I to jest zła informacja.

Jeszcze zanim się zdążyłem dobrze obudzić – zaczął dzwonić telefon. Jak zaczął, nie mógł przestać. Skończył po 21:00. Dwa razy musiałem ładować słuchawki. Plusy takie, że mimo takiej sobie średniej prędkości – jazda mi się nie dłużyła. Minusy – właściwie nic z drogi nie pamiętam. Na pierwszym Orlenie za Strykowem nie dość, że był płyn odkażający, to jeszcze orlenowa pani namawiała mnie, bym go kupił. Nieskutecznie. 

Pojawiły się informacje, że kandydatka Kidawa-Błońska ma już nie być kandydatką Kidawą-Błońską. Kandydatem ma zostać prezydent Trzaskowski. Można odnieść wrażenie, że kampanię prowadzi ci on już od dłuższego czasu. No i że jest to kampania z pomysłem. Warszawa to ponad milion głosów. Grubo ponad. Prezydent Trzaskowski od wielu miesięcy pracuje nad tym, by wszyscy mieszkańcy Warszawy rzucili się do urn i zagłosowali za tym, by go z funkcji prezydenta miasta usunąć.

2. Chwilę po tym, jak dojechaliśmy na polu za Leśniczym wylądował śmigłowiec LPR-u. (Ciekawe, czy tylko mnie ten skrót się kojarzy z partią Romana Giertycha z czasów, kiedy co poniektórzy czytelnicy „Gazety Wyborczej” pokrzykiwali „Giertych do wora, wór do jeziora”.)
Śmigłowiec stał na polu, na drodze stały wóz bojowy OSP i karetka pogotowia. W karetce ktoś bawił się syreną. Ale przestał. Po czym znowu się bawił. I przestał.
Śmigłowiec przyleciał po pewną sąsiadkę. Ale stan jej się poprawił i odleciał bez niej.

Stolarz zabrał się za taras. Znaczy, na razie oczyścił sobie plac i przyniósł dwie belki. Nie wygląda to oszałamiająco. Miejmy nadzieję, że z czasem prace przyspieszą.

Po drodze z paczkomatu wyciągnęliśmy Apple TV. Nie było łatwo, bo nadawca źle wpisał mój numer telefonu.
Kupiłem Apple TV, żeby obejrzeć „The Morning Show”. Bożena wypatrzyła gdzieś recenzję. Mnie po analizie wyszło, że najprostszym sposobem, by obejrzeć serial na telewizorze będzie zakup używanego Apple TV. Skonfigurowałem, odpaliłem i muszę przyznać, że chyba jednak wolę Chromecasta.
Zasubskrybowałem. No i się okazało, że w abonamencie jest pięć filmów na krzyż. A za resztę trzeba ekstra płacić. I to jest zła informacja, bo najwyraźniej prawdziwe są pogłoski, że nowym pomysłem Apple na biznes jest monetyzowanie miłości miłośników marki.
Serial dobrze się zapowiada. Nigdy nie pracowałem w newsowej telewizji. I pewnie dlatego ekscytują mnie filmy o telewizyjnych redakcjach. Z tego, co pamiętam największe wrażenie zrobił na mnie „Newsroom”. Pierwszoodcinkowy wykład bohatera. No i odcinek o tym, jak siedzą w samolocie i nie mają jak się podzielić newsem o Osamie. „The Morning Show” się dobrze zapowiada. Ale już to napisałem.

3. Kolega wyleciał z roboty. I to jest zła informacja. Uczciwy gość. Przez prawie dwa lata prowadził nierówną walkę z systemem (zasadniczo powinienem napisać – układem, ale to słowo zmieniło znaczenie). No i system jednak niestety wygrał. 



środa, 13 maja 2020

12 maja 2020


1. 6:30. Czyli jeszcze gorzej. Zwłaszcza, że im wcześniej wstaję, tym później wychodzę z domu.
Do pracy jechałem elektryczną hulajnogą. Niby ruch mniejszy, a rachunek wyższy. I to jest zła informacja.

2. Pałac wciąż stoi. Okrągły Stół zepchnięto pod ściany, by zrobić miejsce dla drukarek 3D, które drukują przyłbice. W godzinach pracy doglądają je urzędnicy, później funkcjonariusze SOP. Piszę „funkcjonariusze”, gdyż nie wszyscy są oficerami. Niestety różnica ta jest trudno dostrzegalna dla tłumaczy list dialogowych.
W najważniejszym sekretariacie kraju wsparłem obsługę w walce z termometrem bezdotykowym, który z niewiadomych powodów postanowił podawać temperaturę w stopniach Fahrenheita. Przyrodnia siostra mojej śp. babci większość życia przeżyła w Gdańsku. Gdańsku Oliwie konkretnie. Przy ulicy Podhalańskiej. Swoją drogą, co trzeba mieć w głowie, żeby ulicę 700 km od tatrzańskich hal nazwać „podhalańską”. Byłem u cioci Krysi na wakacjach w sierpniu 1980 roku i nie mogłem przeboleć, że przez strajk nie mogę przepłynąć wodolotem na Hel. Znaczy, moja matka mówiła, że nie można. Ale dziś, kiedy jestem w wieku potencjalnego ojca mojej matki w roku 1980, podejrzewam, że ściemniała, bo wolała jeździć pod Stocznię, by na własne oczy obserwować historię, niż płynąć z ośmiolatkiem i pięciolatkiem wodolotem na Hel. W każdym razie chodzi mi o to, że moje związki z Gdańskiem nie są tak bliskie, bym preferował skalę Fahrenheita nad skalą Celsiusza. Ale to wcale nie znaczy, bym miał jakieś szczególe związki z Uppsalą, miastem rodzinnym tego drugiego. No, może tyle, że w „Potopie” słowo „Uppsala” było hasłem Szwedów oblegających Częstochowę. (Odzewem była korona). (Niby Uppsala, ale w książce przez jedno „p”).
No więc trzeba było od Fahrenheita wrócić do Celsiusza. Pełen wiary we własną inteligencję próbowałem ten problem jakoś rozgryźć. Nieskutecznie. W końcu pani Sekretarka znalazła instrukcję obsługi najpierw czeską (jednak się nie udało). Później angielską (tym razem był sukces).

Ważne dyskusje polityczne odbywały się „na polu” – czyli bocznym dziedzińcu, gdzie wychodzi się na papierosa. Wychodzi się „na pole”, a nie „na dwór” przez szacunek dla krakowskiej mniejszości w Pałacu. Nazwa zresztą została rozpropagowana przez rodowitych warszawiaków, którzy wrócili do stolicy po wieloletnich studiach w Krakowie. No więc odbywały się „na polu”. Teraz zaczęły się odbywać przy pingpongu. W podziemiach Pałacu stoi stół. Koledzy to odkryli i by porozmawiać, schodzą pograć. Co jest dla mnie złą informacją, bo mało jest rodzajów ludzkiej działalności, na którą mam taką alergię jak na uprawianie tenisa stołowego.

Mieliśmy wyjechać z Warszawy wieczorem. Zbyt późno wyszedłem z roboty. Nie wyjechaliśmy. I to jest zła informacja, bo w Warszawie słabo się pisze Negatywy. 

11 maja 2020



1. I znowu 7:30. Jak z zegarkiem w ręku. Jak tak dalej pójdzie, to się już nigdy nie wyśpię. I to jest zła informacja.

2. Uczestniczyłem w ważnej telekonferencji. Później przyszło dwóch gminnych hydraulików, by wymienić wodomierz. Na taki, który radiowo łączy się z urządzeniem, które nosi inkasent. Ma to w naszym wypadku głębszy sens, gdyż zdarza nam się nie widzieć inkasenta przez prawie rok. Mam wrażenie, że już u nas kiedyś byli. Jeden – ważniejszy – mniejszy, lecz szerszy. Drugi wyższy lecz chudszy. Nie mogli odkręcić. W końcu odkręcili. Później, kiedy zakręcili okazało się, że cieknie. Wyższy lecz chudszy skonstatował, że pewnie dlatego wcześniej mniejszy lecz szerszy założył dwie uszczelki (doszli wcześniej do tego, że mniejszy lecz szerszy montował poprzednio wodomierz). Kiedy założyli dwie uszczelki przestało ciec. We czwartek przyjadą założyć drugi wodomierz. Podwodomierz. Opłata za ścieki liczona jest na podstawie zużycia wody. Jeżeli się używa wody do podlewania – nie trafia ona do ścieków. W związku z tym powinno się za nią płacić inaczej. Woda nie trafiająca do ścieków jest warta 1/3 wody zwykłej. I to jest zła informacja, gdyż mieliśmy jeden licznik, więc za całą wodę płaciliśmy pełną stawkę. Gdybyśmy mieli podlicznik mierzący zużycie wody, która do ścieków nie trafi – by się tę wodę odliczało.

3. Zrobiło się zimno. Ruszyliśmy na nasze nieszczęście do Warszawy. Kiedy wyjeżdżaliśmy było osiem stopni. Kiedy wjeżdżaliśmy do Warszawy było dwadzieścia trzy. Nie bez satysfakcji opowiadałem kolegom z pracy, że zimność idzie moim śladem. Nie kłamałem. I to jest zła informacja.

wtorek, 12 maja 2020

10 maja 2020


1. Jak krótko bym nie spał, jak bym nie spał źle – zrywa mnie ostatnio o 7:30. I to jest zła informacja, bo człowiek w czasie pandemii powinien się wysypiać.
Wszystko mnie bolało, od przerzucania drewna – jednak wiek robi swoje.

2. Nasza mysz utorowała sobie drogę do szafki z jedzeniem. W tym przypadku utorowała – znaczy wygryzła. Dziurę w mojej prowizorycznej blokadzie. Dobrała się do mojej koreańskiej zupki. Bez specjalnego zaangażowania. Przegryzła opakowanie nadgryzła makaron i tyle. Z większym zaangażowaniem dobrała się do plastikowego pudełka z pestkami dyni. Przegryzła i wlazła do środka. I to zła informacja. Przyjdzie wszystko wyrzucić.
Wysunąłem szafkę i przykręciłem kawał deski – teraz przegryzać się będzie ruski rok.

Oglądałem niedzielną publicystykę. Właściwie jednym okiem. Skończyło się na tym, że zasnąłem przy Loży prasowej. Nie wiem więc jak bardzo zażarta była dyskusja pomiędzy
Renatą Grochal i Jackiem Żakowskim. I które z nich uważało, że to źle, że się wybory nie odbywają w terminie, a które, że to bardzo źle, że się wybory nie odbywają w terminie. Ja tam osobiście uważam, że to źle, bo już bym wolał, żeby było po wyborach.

3. Żeby nie przespać całego dnia przed telewizorem – zwlokłem się przed dom. I dotarło do mnie, że Renata stoi wyładowana drewnem. No i że wypadałoby ją rozładować, bo sąsiad Tomek może chcieć ją do czegoś użyć. No i przypomniało mi się, że przed ułożeniem trzeba by co większe klocki porąbać. Więc po raz pierwszy od jakichś pięciu lat zabrałem się za rąbanie. Ech, jaka to by była przyjemna czynność, żeby nie to, że tak jest męcząca. Jakże przyjemne jest to uczucie panowania nad materią (w moim przypadku dość złudne, bo nigdy do końca nie wiem w co trafię). Parę pniaczków udało mi się porąbać. Z niemałą pomocą Bożeny rozładowaliśmy samochód (prawda wyglądała tak – kiedy ja się bawiłem siekierą – ona rozładowywała). Później się okazało, że nie mam już na nic siły. Do tego nie wiadomo skąd zaczął wiać zimny wiatr.

Wieczorem na TV Puls trafiłem na film „12 Strong”, z rok temu widziałem kawałek tego filmu w samolocie United Airlines, teraz udało mi się dooglądać do końca. Historia (prawdziwa) amerykańskiego oddziału, który po WTC w Afganistanie nawiązuje współpracę z dowodzącym częścią Sojuszu Północnego generałem Dostumem. Współpracę, która prowadzi do odbicia Mazar-i Szarif. Film porządnie zrobiony. Złą informacją jest, że twórcom nie udało się dobrze pokazać szarży. Kawaleryjskiej szarży. A to był – jak na razie – ostatni przypadek, kiedy amerykańscy żołnierze atakowali konno. 

Swoją drogą liczba dwanaście jest bardzo popularna w amerykańskiej kinematografii. Szkoda, że nikt przy tłumaczeniu tytułów nie używa klasycznego słowa „tuzin”. „Tuzin małp”. „Tuzin gniewnych ludzi”… 

poniedziałek, 11 maja 2020

9 maja 2020


1. Urodziny nie są moim ulubionym dniem w roku. Zdecydowanie wolę czas je poprzedzający. Zresztą podobnie mam ze świętami – kiedy już się zaczną to wiadomo, że zaraz się skończą. I to jest zła informacja.
Rok temu świętowałem w trasie między San Francisco a Reno. Dwa lata temu zorganizowałem imprezę w Beirucie. Trzy lata temu – nie pamiętam, Cztery – w Kanadzie, pięć – w ciszy wyborczej, osiem w barze Tektura – tym, którego miejsce zajął Kraken. Wtedy kolega z harcerstwa ofiarował mi książkę z dedykacją Jarosława Kaczyńskiego. To była pierwsza taką dedykacja. Drugą dostałem już osobiście. W „Porozumieniu przeciw monowładzy” książce, dzięki której – muszę przyznać – sporo zrozumiałem z dzisiejszej rzeczywistości.
W międzyczasie była jeszcze jedna impreza. Urządziłem proszony obiad. Głównym daniem były krewetki z pomidorami. W pewnym momencie się okazało, że osiemdziesiąt (około) procent męskiej części gości zadziwiająco długo na balkonie pali papierosy (w tej grupie również kilku niepalących). Wyszedłem na balkon, by sprawdzić co się dzieje. Wszyscy w milczeniu podglądali sąsiadkę z przeciwka.To właściwie połowa historii. Drugiej nie napiszę. I to jest zła informacja.

2. Przyjechał Piotr z kolegą swoim Mrówą i Dyziem. Dyzio to wilczarz – chart irlandzki. Wilczarz, czyli pies na wilki. Naprawdę wielki pies. Dyzio jest młody, sprawia wrażenie nie do końca pozbieranego. No i jest chartem. Piotr opowiadał, jak rzucił się w pogoń za sarną, dogonił ją (nie był to dla niego jakiś specjalny problem) przewrócił, po czym dokładnie wylizał i porzucił. Sarna wstała i poszła w swoją drogę. Pewnie nie opowiadała kolegom, co ją spotkało, bo i wstyd, i pewnie by nie uwierzyli.
Dyzio się wyraźnie nudził. Brakowało mu kogoś do zabawy. W końcu zaległ w trawie i zaczął drzemać.
Nie wiedzieć czemu przypomniał mi się „Dreamcatcher” Kinga i Duddits z jego niepasowaniem do świata i jednym celem życia. (Najstarszy Analityk Szacki powinien wiedzie o co mi chodzi, bo zawsze występuje z kolekcją książek Kinga w tle.) Więc z Dyziem jest tak samo. Jego wielkość, potencjalna krótkość życia, chorowitość, niepozbieranie straci znaczenie, kiedy się pojawi wilk zły. Dyzio stanie się wtedy sobą i sprawi mu łomot.

Zasadniczo, to Piotr przyjechał by zobaczyć co udało mi się odkuć w stodoło-stołówce. Ale kiedy już zobaczył, namówił mnie, byśmy się zajęli zbieraniem drewna zalegającego przy płocie. Pocięciem i zbieraniem. Wydawało mi się, że to będą resztki po ściętej rok temu suchej sośnie i parę kawałków akacji. Wyszło tyle, że musiałem pożyczyć od sąsiada Tomka Renatę, której skrzynię w całościśmy zapełnili. I to jest zła informacja, bo wciąż to czuję, W rękach, plecach, nogach. Zajmowanie się drzewem lepsze efekty daje niż siłownia. (Zgaduję bo nigdy z siłownią nie miałem na poważnie do czynienia).

3. Pisarz Piątek odkrył, że przy Baltic Pipe będzie pracować ta sama firma, która pracowała przy Nord Stream 2. W sumie, to powinienem napisać Tomasz Piątek bajkopisarz z Pruszkowa. Wciąż przeżywam lekturę ostatniego jego dzieła tego autora. Dzieła poświęconego Prezydentowi. Głupie to strasznie i byle jak zrobione. Gdyby się znalazł jakiś adwokat – mógłbym pozwać bajkopisarza z Pruszkowa Piątka i jego wydawcę. Wydałem na to dzieło ze cztery dychy, a autorom (jako drugi występuje właściciel wydawnictwa Marcin Celiński) nie chciało się nawet sprawdzić kiedy ogłoszono decyzję o starcie w wyborach.
W każdym razie tylko jedna firma dysponuje technologią układania podmorskich rurociągów. I ta firma przestała układać Nord Stream, za to zacznie układać Baltic Pipe. Obawiam się, że nie jestem w stanie wymyślić jakie wnioski z tego wyciągnie bajkopisarz z Pruszkowa Piątek. I to jest zła informacja, bo mam się za człowieka o szerokich horyzontach.

sobota, 9 maja 2020

8 maja 2020


1. Brytyjski Ambasador z okazji 75. rocznicy zakończenia II Wojny Światowej, dla upamiętnienia polsko-brytyjskiej przyjaźni wykutej we wspólnej walce przeciwko tyranii – wciągnął na maszt przy ambasadzie polską flagę. Bardzo ładny gest.
Natychmiast rzucono mu się do gardła wypominając Jałtę, wrzesień, defiladę zwycięstwa. Wśród tych, którzy się rzucili sporo było codziennych zwolenników normalizacji stosunków z naszym wschodnim sąsiadem. Coś w tym może być. Sąsiad ten wiele razy nas najeżdżał, mordował, wywoził na Syberię, okradał ale nie przypominam sobie, żeby nas kiedykolwiek zdradził. Raczej zawsze zachowywał się w łatwy do przewidzenia sposób.

Jadwiga Emilewicz rozmawiała rano w telewizorze z Waszym Krzyśkiem. Kiedy tylko zaczęła mówić rzeczy niepasujące do założeń wywiadu – jakość połączenia spadła na tyle, że trzeba było przerwać rozmowę. Kiedyś pandemia się skończy, skończą się rozmowy przez Skype. Ciekawe jak wtedy rozwiązywany będzie problem rozmówców mówiących rzeczy niepasujące do założeń. 
Pierwszy od dawna słoneczny dzień, więc od rana nad wsią zaczął się unosić szum kosiarek. 
Wiedziony odruchem standym też zabrałem się za koszenie. Ale nie wykosiłem tyle ile bym chciał, bo trawa urosła za bardzo. I to jest zła informacja.


2. Postanowiłem uruchomić młotowiertarkę z Lidla. Nasz największy budynek użytkowy to stodoła przerobiona za środkowego Gierka na stołówkę. Jednym z elementów przebudowy było przemurowanie wjazdów na wejścia. Od kilku lat chodziła za mną koncepcja powrotu do oryginału i doprowadzenia do tego, żeby do stodoło-stołówki dało się wjechać samochodem. 
Chciałem zbić tynk, żeby sprawdzić jak duże szkody wtedy zrobiono. Młotowiertarka dała radę. Dość szybko się okazało, że wjazdy zamurowano byle jak i dość łatwo będzie się dało te przemurowania usunąć. I to jest dobra informacja. Złą jest, że będę musiał wymyślić co zrobić z gruzem. Kiedy człowiek ma do dyspozycji prawie dwa hektary ziemi – trudno podjąć taką decyzję.

Złamałem się, wykorzystałem moje dygnitarstwo i korzystając z pomocy na poziomie ministerialnym dobiłem się do wysoko postawionych przedstawicieli InPostu, w związki z czym odnalazły się wszystkie moje przesyłki z żabą warsztatową lewarkiem warsztatowym 2T na czele. Równo miesiąc po tym, kiedy rzeczoną żabę-lewarek zamówiłem. Mogłem więc zmienić koła, na te z letnimi oponami. Trochę czasu mnie kosztowało znalezienie sposobu na przedłużenie klucza do kół. W końcu użyłem do tego, tego czegoś, co się wkłada w młotowiertarkę, by tym kuć. Muszę sobie jednak kupić jakieś do tego odpowiednie narzędzie.

3. Pojechałem do paczkomatu odebrać pasek do kosiarki i ram do komputera. 16GB. Pierwszy Mac, którego używałem miał osiem tysięcy mniejszą pamięć. Strasznie jestem już stary. Pod paczkomatem stała karetka pogotowia, więc najpierw poszedłem na zakupy. Tym razem nie kupiłem żadnej rzeczy, której przydatność by była dyskusyjna.

Zatankowałem w Tesco jeszcze tańszą benzynę. Nalałem też do kanistra. Podczas płacenia, obsługujący mnie pan zauważył, że przed tankowaniem do kanistra powinienem go poinformować. Ciekawe, czy następnym razem to zrobię.

Wracałem przez Skąpe. Zatrzymałem się przy moście obok którego parę miesięcy zginęła piątka nastolatków. Wylecieli na zakręcie z drogi i wpadli do kanału. To nie były pierwsze ofiary śmiertelne w tym miejscu. Tak jak mi się wydawało, kiedy poprzednim razem tamtędy przejeżdżałem – bariery energochłonne znowu nie są przymocowane do podłoża. Istnieje więc spore prawdopodobieństwo, że kiedy znowu ktoś na drodze od Ciborza będzie sprawdzał jaką prędkość maksymalną może uzyskać jego pojazd i znowu – jak to kilka razy wcześniej bywało – straci panowanie nad samochodem i wyrżnie w te bariery, to pewnie razem z nimi znajdzie się w kanale. I to jest zła informacja.




7 maja 2020


1. Pamiętam z końca lat osiemdziesiątych legendę, że pod Krakowem, w miejscowości Krzywaczka mieści się zaopatrująca całe miasto plantacja marihuany. Człowiek nazywany Krzywaczką miał ją prowadzić u swojej babci. Według legendy robił to całkowicie bezinteresownie. Przypomniało mi się to, bo przyszły zraszacze pulsacyjne metalowe. Niepozorne wielkością, acz skomplikowanie konstrukcyjnie urządzenia, które mogą (każdy z nich) pokryć wodą kilkaset metrów kwadratowych. Przyszły właśnie z podkrakowskiej Krzywaczki. I przypomniały mi tę historię.
Test krzywaczkowych zraszaczy wypadł świetnie. Nie dość, że moczyły odpowiednią powierzchnie, to robiły to w nietuzinkowy sposób. Było po deszczu, więc się nie zdecydowałem na sprawdzenie, jak działają w kaskadzie. I to jest zła informacja. 

2. Uruchomiłem strug (po angielsku planer) Musiałem skrócić nieco okna. Lata temu świebodziński stolarz zamontował nam własnoręcznie wykonane parapety. Materiał najwyraźniej był taki sobie, bo parapety zaczęły żyć własnym życiem. I nie było to życie proste. Pokrzywiło je na tyle, że cieżko było okna otwierać – skrzydła szorowały po parapetach. Zestrugałem (splanowałem) kilka milimetrów i sytuacja wróciła do normy. Złą informacją jest, że nie ma wcale gwarancji, że parapety wybiorą życie w prostocie.

Skręciłem półkę. Zajęło mi to pół godziny mniej. Zostało jeszcze osiem. Jeżeli uda mi się utrzymać krzywą, to ostatnią półkę skręcał będę przez dziewięć minut. 

3. W zupełnie nie wskazującym na taką zawartość pudełku znalazłem swój pierwszy dowód osobisty. Przez dekadę używałem go jako notatnika, większość zapisanych w nim numerów telefonów się zdezaktualizowała, reszta przestała mieć znaczenie. Ale to nie jest aż tak zła informacja. Gorszą jest, ze przyjrzałem się swojemu zdjęciu i muszę przyznać, że wolę wyglądać tak, jak wyglądam trzydzieści lat później. A to jakoś nie pasuje do wszechogarniającego nas kultu młodości. 

piątek, 8 maja 2020

6 maja 2020



1. Powinienem postawić barszcz. Nie zrobiłem tego i to jest zła informacja.

2. W ramach wspierania odmrażania gospodarki pojechaliśmy pod Gorzów, gdzie w stodole należącej kiedyś do książąt von Anhalt mieści się magazyn pana handlującego sprowadzanymi z Danii (chyba) meblami. Stodoła piękna, meble porządne, ceny negocjowalne. Bożena kupiła mi prezent urodzinowy. Nie powiem co, bo to niespodzianka. Przyjedzie razem zresztą zakupów pewnie z tydzień po urodzinach, bo zegarmistrz musi go uruchomić i wyregulować.
Za ścianą pokoju krakowskiego mieszkania mojej babci był zegar. Bijący. Kiedy pradziadek rozbudowywał dom, który przyjął w posagu, dogadał się z sąsiadem i oparł się o jego ścianę. Dlatego słychać było zegar z sąsiedniej kamienicy. No i człowiek zawsze czuł, która jest godzina. Bardziej czuł, niż wiedział. Podobnie mieli ci wszyscy, którzy mieszkali w zasięgu strażaka z wierzy kościoła Mariackiego. Swoją drogą ponoć wciąż żyją ludzie przekonani, że strażak trąbi tylko w południe. Legenda krakowska miejska głosi, że w latach sześćdziesiątych ubiegłego wieku pewien przewodnik zbierał pieniądze od wycieczek, by przekupić strażaka, żeby zatrąbił nie tylko w południe. Zarabiał na tym spore pieniądze ale w końcu wpadł.
Byłem w kiedyś na wieży i widziałem mikrofon philipsa, który zamontowano tam, kiedy Polskie Radio zaczęło transmitować hejnał. Dziewięćdziesiąt trzy lata temu. Złą informacją jest, że właściwie nie jestem pewien, czy radio dalej transmituje hejnał.

Spod Gorzowa wracaliśmy na około. Znaczy przez Lubniewice. Bardzo ładne miasto. Z wielkim drzewem i kamieniem upamiętniającym osadników wojskowych. Nie widzieliśmy pałacu, który zagrał w filmie o Wisłockiej. Jest w remoncie. Kupiony ponoć przez Kulczykównę.

3. Wracając wyciągnąłem z paczkomatu dobry zestaw filtrów powietrza do kosiarki i kawałek plastiku osłaniający halogen w audi. Cóż, pobyt obok Lidla zaowocował młotowiertarką i lutownicą. I, choć na obie mam rozsądnie brzmiące uzasadnienia – to jest zła informacja.

Serwisujący (do czasu) Suburbana mechanik samochodowy, który się zarzekał iż był wiceministrem w MON w rządzie Jana Olszewskiego (minister Parys jakoś sobie go nie przypominał) zaraził mnie ceramizerem. Czarodziejską chemią, która niweluje skutki zużycia powierzchni metalowych. Od dziesięciu lat wierzę, że działa. Wierzę, gdyż nie za bardzo mam narzędzia by to sprawdzić. Zwykle kupowałem ceramizer do silnika, tym razem zamówiłem również ten do układów hydraulicznych – wspomagania kierownicy. Proces aplikacji wymagał siedzenia w samochodzie i kręcenia kierownicą w prawo i lewo. Przez dobre 20 minut. Siedziałem i kręciłem patrząc jak dumnie powiewająca polska flaga odbija się podniesionej klapie silnika.

środa, 6 maja 2020

5 maja 2020


1. Ledwo się z łóżka zwlokłem. Najwyraźniej nie mam już zdrowia na takie trasy. I to jest zła informacja. Ech, żeby Lot zaczął latać. Z drugiej strony, gdybym poleciał samolotem, to bym nie wymienił klocków. Musiałbym się na to umawiać w Świebodzinie koło Lidla. Więc pewnie znowu bym nakupił jakichś dziwnych rzeczy, które potem wypadałyby na mnie z półek. Jak na przykład urządzenie do ostrzenia łańcuchów w piłach, którego od dwóch lat nie udało mi się zmontować i uruchomić.

2. Po kilkutygodniowych sugestiach Bożeny przeniosłem się z pracą z kuchni do mojego pokoju na piętro. Pokój zająłem piętnaście lat temu. Dość szybko został wyremontowany i od tego czasu pełni funkcję czegoś, co Niemcy nazywają słowem Abstellraum (od: abstellen – odstawić). Znaczy, kiedy nie wiem, co z czymś zrobić, to to coś odstawiam do mnie do pokoju. Żeby opróżnić biurko, musiałem sobie do niego przebić drogę. Największy problem robiło pudło po piecyku na pellet. Niby tylko tekturowe. Ale jednak ta tektura (jak napisano z boku) is suitable for overseas shipment, więc swoje waży. Trzeba było minąć kolekcję komputerów Apple Macintosh: Quadrę 650, Performę 5300, G4, dwie G5, kilka Powerbooków G3. Monitor aplowski – ten fikuśny [fikuśny? Co to za słowo?!) największy kineskopowy, jaki zrobili. Barco – nieosiągalne marzenie grafika-kolorysty końca lat dziewięćdziesiątych. Kilka bardziej lub mniej niedziałających drukarek, jeszcze jakieś dwa monitory ciekłokrystaliczne, kolekcję tonerów do drukarki, której od dziesięciu lat już nie mam. To był chyba Phaser 750. Trochę dziwnego sprzętu sieciowego – na przykład przegląd modemów do Neostrady. I mnóstwo kabli. Przeróżnych. FireWire 400, 800, 400 na 800, dziwne USB, nawet jakiś ADB.
Pamiętam, jak lat temu z dziesięć integrowałem się z młodymi deweloperami aplikacji mobilnych i na piwie zapytano mnie jak łączyło się sieć LocalTalk. Muszę sprawdzić, bo nie pamiętam, ale chyba Quadrę z Performą można po LocalTalku połączyć. Tylko by trzeba znaleźć transceivery.
O ile dobrze pamiętam, to na Quadrze 650 pracowałem kiedyś w wakacje składając ogłoszenia w Gazecie Krakowskiej. W jednym pokoju z żoną Leszka Maleszki. Miała ci ona taki talent, że materiały spod jej ręki permanentnie buntowały RIP naświetlarki. (Przed chwilą, na dni parę przed moimi czterdziestymi ósmymi urodzinami, pierwszy raz w życiu sprawdziłem skąd nazwa RIP. Otóż to akronim od Raster Image Processor). Ech, to były czasy sprzed technologi PDF. Ważniejszym niż to, że pracowałem z żoną Leszka Maleszki, było to, że pracowałem z kolegą Jankiem Miczyńskim. Choć od tego, że z nim pracowałem, ważniejsze było jak żeśmy razem imprezowali. Redakcja Gazety Krakowskiej mieściła się w budynku Ilustrowanego Kuriera Codziennego. Ale to już zupełnie inna historia.
Półki, które skręcam przeznaczone są na moje komputerowe zbiory. By miały gdzie czekać na czas, kiedy – będąc już na emeryturze – je sprzedam z wielkim zyskiem. Niestety od niedzieli nie skręciłem żadnej. I to jest zła informacja.

3. Im dłużej siedzę na wsi, tym bardziej z inteligencji pracującej zamieniam się w przedstawiciela proletariatu. W poprzek temu procesowi postanowiłem uinteligencnić dom wyposażając do w czujniki temperatury, wilgotności i ciśnienia kompatybilne z HomeKitem Appla. Czujniki – oczywiście chińskie. Walczyłem z nimi przez kilka godzin. Walka była ciężka. Zwycięska po tym, kiedy przeczytałem, że w ustawieniach regionalnych zamiast „Polska” trzeba wpisać „Chiny Kontynentalne”. Cóż, mają chłopaki rozmach. Choć właściwie, kiedy u nas się zabijano nienaostrzonymi kołkami, oni już świętowali milenium państwowości. 
W każdym razie udało mi się system uruchomić. I teraz z zaangażowaniem wartym lepszej sprawy monitoruję temperaturę w czterech pomieszczeniach na piętrze. Temperaturę, która waha się między 16 a 18 stopni Celsjusza. I to jest zła informacja, bo jeszcze nie doszedłem, skąd aż takie różnice. 

Cały dzień było zimno. Chwilę po tym, kiedy zdecydowaliśmy się wyjść na zewnątrz – zaczęło lać. Znaczy: i lało, i świeciło słońce. I po chwili nad domem pojawiła się tęcza. Minister Ardanowski to chyba prorok jakiś Powiedział, że w maju będzie padać i pada. Nawet w słoneczne popołudnie.






4 maja 2020


1. Długi dzień. I to jest zła informacja. Dzień długi, bo się zaczął w swój przeddzień koło dziesiątej wieczór, kiedy to się dowiedziałem, że rano będzie briefing (ten poświęcony rozpoczęciu budowy Baltic Pipe). Potem był tekst red. Stankiewicza, który nadał nowe znaczenie hasłu „tylko w Onecie”.

Tekst zainicjował serię telefonów. Telefony zaczęły się chwilę po siódmej. Nikomu nie udało się mnie obudzić – udaremniłem to wstając wcześniej. Później był rzeczony briefing – nasza administracja nadała nowe znaczenie temu słowu, kiedyś nazywało się to oświadczenie. Później były kolejne telefony. Aż się okazało, że muszę jechać do Warszawy. Służba nie drużba. Pojechałem, dojechałem, wróciłem. Koło drugiej w nocy. Pozytyw jest taki, że w Warszawie wymieniłem klocki hamulcowe. Złą informacją jest, że tarczom do końca ich życia brakuje po pół milimetra. 

2. Rano zdążyłem zauważyć ładowanie harwestera na podczołgówkę. I przeczytać „Wyborczą”. Mocna rzecz. I nie chodzi mi właściwie o tekst Wojtka Czuchnowskiego, choć fakt, że w procesie egzekwowania zaocznego komingautu, autorów wspiera wieloletni sekretarz zarządu Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka profesor Andrzej Rzepliński nie powinien zostać niezauważony. Chodzi mi o komentarz Piotra Stasińskiego. A konkretnie o zdania: Prawnik, który zrobił imponującą karierę, choć mimo biegłości w paragrafach nie powinien był, bo brak mu kwalifikacji etycznych. A zrobił ją nie pomimo wstydliwych zachowań, ale dlatego, że woli je ukryć.
W listopadzie 2014 roku, kiedy Policja zatrzymała w PKW– nielegalnie, jak później orzekł Sąd – dwóch dziennikarzy, Stasiński wzywał, by postawić im cięższy niż naruszenie miru domowego zarzut. Wciąż jest wicenaczelnym „Wyborczej”. I to jest zła informacja. Dobrą, być może jest to, że periodyk ten ma jakiekolwiek znaczenie wyłącznie dla dziadów takich jak ja. Tych, którzy pamiętają, jak ważne to było medium na początku lat dziewięćdziesiątych.
Jeżeli mam być szczery (a ja od dzisiaj chcę być szczery), mam nadzieję, że jak najwięcej czytelników nie będzie wiedzieć o co w tym punkcie chodzi.

3. W Warszawie w JSS Jacek zmienił mi klocki. Zanim mną się zajął, rekonstruował dotyczący prawego kierunkowskazu fragment instalacji elektrycznej w jeepie swojego znajomego. Na placu stał Hilux. Stał na tyle długo, że w skrzyni zdążyło się zebrać parę centymetrów deszczówki. Właściciel mógłby wystąpić o dotację z programu małej retencji.
Do wymiany klocków w A8D2 nie trzeba zdejmować zacisków. Żeby nie to, że następnym razem wymiana klocków, będzie wymagała wymiany tarcz i serwisu zacisków – spokojnie bym mógł sam to zrobić.
Swoją drogą, gdyby kierowcy zajeżdżający mi drogę do Warszawy wiedzieli w jakim stanie mam hamulce, być może nie robili by tego tak radykalnie. Właściciel jeepa zasugerował, żeby następnym razem wywiesić kartkę.
W latach osiemdziesiątych dość popularnym było obserwowanie pojazdów z dużym napisem – brak świateł stop – z tyłu. Kartka – Uwaga, brak hamulców! – winna być umieszczana z przodu. I najlepiej podświetlana niebieskim, migającym światłem.

W Świebodzinie zatrzymał mnie przejazd kolejowy. Pociąg towarowy. Lory – wagony platformy. Puste. Tylko na kilku jechały kontenery. Szlaban zasłaniał wagony, kontenery wyglądały trochę jak z Harrego Pottera.

Kilometr przed domem drogę przecięła mi dzicza rodzina. Odyniec, locha i warchlaki będące zresztą jeszcze pasiakami. Dawno temu przejrzałem myśliwych – generalnie chodzi im o to, żeby się przebrać w zielone ubranka i gdzieś w lesie się upić bez żon. Przy okazji nadając dziwne nazwy wszystkiemu, co się rusza w zasięgu ich wzroku.
W każdym razie dzicza rodzina wlazła mi przed zderzak z podobną dezynwolturą jak – kilka godzin wcześniej – ciężarówka z napisem Waldek-Trans. Swoją drogą, o ile zwykle uważam rebranding za sposób na wyprowadzanie kasy, to są przypadki, kiedy zmiany społeczne nadają nazwie nowe znaczenie i jej zmiana nabiera sensu.
Już miałem ruszać, kiedy z krzaków wypadł ostatni pasiasty warchlak. Przypominał trochę świnkę morską. Z pięć razy większą. Na dłuższych nóżkach. I w paski.

Kawałek za dzikami spotkałem lisa. Szedł wzdłuż drogi. Nawet się na mnie nie obejrzał. I to jest zła informacja, bo mam się za kogoś na tyle ważnego, że byle lis nie powinien mnie ignorować.








poniedziałek, 4 maja 2020

3 maja 2020


1. Witaj, majowa jutrzenko! 
Znaczy – bez przesady – wstałem po siódmej. Wcześnie, jak na niedzielę, lecz raczej zbyt późno by witać Wenus, bo Słońce u nas wstało o wpół do szóstej. Wyglądało na to, że dzień będzie deszczowy, ale koło dziewiątej się wypogodziło.

Marcin Parzyński na Fejsie: „Niesamowita jest potęga symboliki.
3 maja 1791 metodą klasycznego zamachu stanu, bez formalnego zwołania obrad, jedynie z imiennymi zaproszeniami dla »pewnych« posłów, przy obecności niespełna 37% składu, pod strażą wojska połączone stany uchwaliły Ustawę Rządową. Jej pełna treść została przekazana wybranej grupie posłów poprzedniego wieczoru. Co zresztą miało o tyle znikome znaczenie, że Ustawę uchwalono bez jej czytania. Ustawa raz na zawsze likwidowała Rzeczpospolitą, w jej miejsce wprowadzając dziedziczną monarchię, tron królewski przewidując dla władcy ościennego państwa. Radykalnie ograniczono liczbę obywateli z prawem wyborczym do władzy ustawodawczej. Religię rzymsko-katolicką formalnie uznano za panującą. Przewidziano możliwość zmian w konstytucji, jednak nie częściej, niż raz na 25 lat.
Zakazano zawiązywania konfederacji i sejmów »pod węzłem konfederacji« - co było o tyle ciekawe, że sama Konstytucja 3 Maja przez taki właśnie sejm została uchwalona. Wobec takiego postępowania władz państwa grupa obywateli zwróciła się o pomoc za granicę – do instytucji, która była formalnym gwarantem praw i wolności w Polsce. Ale to już zupełnie inna historia… 
Tak narodziło się polskie święto demokracji.

Od kilku dni zbierałem się, żeby coś takiego napisać. Nie zdążyłem. Może i dobrze – tak dobrze bym nie napisał. 
Mam wrażenie, że mało kto w Polsce nauczył się czegoś na historii. I to jest zła informacja. 

2. Postanowiłem świętować Święto skręcaniem półek, które jakiś czas temu kupiła Bożena. Każdy ma swój sposób na świętowanie. Na przykład pani prezydent Gdańska Dulkiewicz złożyła pod pomnikiem Jana III Sobieskiego kwiaty „w hołdzie tym, którzy tę konstytucję wywalczyli.” Ja postanowiłem skręcać. Zgodnie z kierunkiem wskazówek zegara. 
Plan był taki, żeby zmontować z pięć. Wyszła jedna. Zajęło mi to ponad dwie godziny, gdyż projektanci półki wymyślili, że trzeba ją skręcić osiemdziesięcioma śrubami. Osiemdziesiąt śrub, osiemdziesiąt podkładek, osiemdziesiąt nakrętek, pięć poprzeczek wzmacniających półki, dziesięć dłuższych elementów półek, dziesięć krótszych elementów półek, pięć płyt przykrywających półki, osiem elementów pionowych, cztery plastikowe podkładki. Można oszaleć. Do zestawu producent dołożył w bonusie pół podkładki. Może się kiedyś do czegoś przyda. 

Gdyby nie to, że gdzieś około roku 1975 rodzice kupili mi pierwszy zestaw Lego pewnie bym sobie nie dał rady. Samochód wywrotka, trochę jak kopalniany wagonik, bo rozładowująca się na boki. To się musi jakoś nazywać. Nie wiem jak i to jest zła informacja. 

3. Lasy Państwowe parę lat temu wyprodukowały aplikację „Czyj to liść?”. Wczoraj przetestowałem jej wersję rozszerzoną. Czyli, jeżeli aplikacja nie daje rady – wysyłasz zapytanie do zaprzyjaźnionego przedstawiciela Lasów Państwowych. W tym przypadku odpowiedź brzmiała: Czeremcha amerykańska. Bardzo inwazyjny gatunek, który trafił do Europy w XVII wieku. Amerykanie robią z niej meble. Pewnie ciężkie, bo ma dużo drewna w drewnie. U nas większość czeremchy to krzaki ale są też spore drzewa. Rośnie wszędzie, choć nie aż tak jak klony. Tych jest wszędzie pełno i strasznie trudno się ich pozbyć. Mamy też parę kasztanów. Jednego posadziliśmy z czternaście lat temu. Są też stare. Zadziwiająco dużo jest małych dębów. Ponoć jakieś ptaki je sieją – muszę posłuchać, o co z tym chodzi. Jakoś trudno mi uwierzyć, że ptak bierze w dziób żołędzia po czym go gubi. Leci po następnego i gubi prawie w tym samym miejscu?
Nie tak łatwo być ogrodnikiem. I to jest zła informacja.