1. Śniła mi się praca. I to jest zła informacja. Śniły mi się w pracy spiski. Częściowo wymierzone we mnie, które to spiski odkrywałem i musiałem je neutralizować. Jest to o tyle zabawne, że większość opisywanych przez naszych publicystów spisków w rzeczywistości nie istnieje. We śnie zdawałem sobie z tego sprawę i odkrywanie wymierzonych we mnie spisków powodowało dysonans poznawczy.
2. Obudziłem się więc z poważnym bólem głowy. I to jest zła informacja.
Walczyłem z bólem na różne sposoby. W końcu postanowiłem go zignorować. Uruchomiłem kosiarkę. Kosiłem w parku. Maszyna do zbierania trawy nabierając trawy przykładała wektor siły (nie jestem w pełni przekonany, że tę sytuację tak się nazywa) od spodu ucha do którego była przymocowana. Czyli unosząc tył kosiarki zmniejszała nacisk tylnych kół, a co za tym idzie – zmniejszała trakcję. Innymi słowy – im więcej było zebranej trawy, tym większy był problem z jazdą – koła ślizgały się w najmniej odpowiednich momentach. Potem, podczas cofania (żeby wyrzucić zebraną trawę na kompost trzeba cofnąć pod górę) rozwaliła się konstrukcja, którą zmontowaliśmy z sąsiadem Tomkiem. Pękły szpilki (te, które nie są ostre, tylko grube i gwintowane). Później zerwała się linka układu kierowniczego. I tyle było z koszenia.
Nie było źle, bo zasadniczo wykosiłem większość tego, co chciałem.
W międzyczasie sąsiad Gienek, kosą swoją spalinową Stihla wykosił najpierw przy płocie, później poprawił po mnie. Czyli pełen sukces.
3. Złą informacją jest, że nie bardzo wiadomo, kiedy ruszę kosiarkę.
Kiedy my z Gienkiem zajmowaliśmy się parkiem, Bożena kosiła trawnik. W pewnej chwili sprzed kosiarki wyskoczył jej ptaszek. Przestraszyła się, że mu zrobiła krzywdę, bo jakoś słabo latał.
Wrzuciłem zdjęcie na Twittera, żeby się dowiedzieć co to za ptak. Wyszło, że mały kos. Nie chciał pić, nie chciał jeść, nie wyglądał na poturbowanego. Kiedy Bożena go wypuściła, natychmiast koło niego pojawiła się matka, która pilotowała go do kupy gałęzi, która leży obok domu.
W każdym razie od teraz wiem, że te czarne ptaki z pomarańczowymi dziobami to kosy. Samce.
2. Obudziłem się więc z poważnym bólem głowy. I to jest zła informacja.
Walczyłem z bólem na różne sposoby. W końcu postanowiłem go zignorować. Uruchomiłem kosiarkę. Kosiłem w parku. Maszyna do zbierania trawy nabierając trawy przykładała wektor siły (nie jestem w pełni przekonany, że tę sytuację tak się nazywa) od spodu ucha do którego była przymocowana. Czyli unosząc tył kosiarki zmniejszała nacisk tylnych kół, a co za tym idzie – zmniejszała trakcję. Innymi słowy – im więcej było zebranej trawy, tym większy był problem z jazdą – koła ślizgały się w najmniej odpowiednich momentach. Potem, podczas cofania (żeby wyrzucić zebraną trawę na kompost trzeba cofnąć pod górę) rozwaliła się konstrukcja, którą zmontowaliśmy z sąsiadem Tomkiem. Pękły szpilki (te, które nie są ostre, tylko grube i gwintowane). Później zerwała się linka układu kierowniczego. I tyle było z koszenia.
Nie było źle, bo zasadniczo wykosiłem większość tego, co chciałem.
W międzyczasie sąsiad Gienek, kosą swoją spalinową Stihla wykosił najpierw przy płocie, później poprawił po mnie. Czyli pełen sukces.
3. Złą informacją jest, że nie bardzo wiadomo, kiedy ruszę kosiarkę.
Kiedy my z Gienkiem zajmowaliśmy się parkiem, Bożena kosiła trawnik. W pewnej chwili sprzed kosiarki wyskoczył jej ptaszek. Przestraszyła się, że mu zrobiła krzywdę, bo jakoś słabo latał.
Wrzuciłem zdjęcie na Twittera, żeby się dowiedzieć co to za ptak. Wyszło, że mały kos. Nie chciał pić, nie chciał jeść, nie wyglądał na poturbowanego. Kiedy Bożena go wypuściła, natychmiast koło niego pojawiła się matka, która pilotowała go do kupy gałęzi, która leży obok domu.
W każdym razie od teraz wiem, że te czarne ptaki z pomarańczowymi dziobami to kosy. Samce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz