1. No więc rano pojechaliśmy do Sulechowa. Na drodze żywego ducha. Może ze dwa samochody. Za to pod lecznicą kilka samochodów i kolejka. Jak kiedyś do mięsnego – zauważył pan, który przyszedł z żoną i kotem. Ja tam sobie nie przypominam, żeby kiedyś ludzie do mięsnego stali ze zwierzętami na rękach.
Pan, który przyszedł z żoną i kotem próbował pokazywać na telefonie jakieś filmy. Ona słusznie zauważyła, że to iż ktoś mu coś wysłał nie jest wystarczającym powodem do tego, by musiała to coś oglądać.
Żona od tego pana stwierdziła, że Kocio ma piękne oczy. Pan stwierdził, że też uszy. Nam się udało wejść do środka, gdzie zmierzono Kociowi temperaturę i dano zastrzyk. Temperaturę miał w porządku. Jutro mamy go zawieźć do Świebodzina. Wygłodzonego, bo będzie mu pobierana krew. I to jest zła informacja, bo jest wystarczająco zły z powodu aresztu domowego.
2. Przez cały dzień oglądaliśmy „The Crown”. Skutecznie. Mamy to już z głowy. Złą informacją jest, że serial tak mnie odmóżdżył, że nie mam pomysłu co o nim napisać. Że twórcy filmu nie przepadali za Margaret Thatcher? Że Diana była nieszczęśliwą idiotką? Swoją drogą ciekaw jestem, jak bym ten film odbierał, gdybym zupełnie nic nie wiedział o tamtych czasach.
3. Przed Świętami obejrzałem na Netfliksie „The Liberator”. Chyba po drugim odcinku dotarło do mnie, że to historia oddziału, który 29 kwietnia 1945 roku wyzwolił więźniów obozu w Dachau.
Napisałem o tej historii w 68 jej rocznicę. Miałem nadzieję, że ktoś zrobi o tym film. Zrobił Netflix. Muszę przyznać, że na finał czekałem z pewną ekscytacją.
Przez wszystkie odcinki serialu autorzy próbowali nas przygotować na Dachau.
Niestety poprawność polityczna zmusiła autorów serialu do pominięcia ponad pięciuset zastrzelonych przy tej okazji SS-manów. W XXI wieku nie wypada pokazać Natywnego (Rdzennego?) Amerykanina, porucznika Jacka Bushyheada który z cekaemu rozwala 346 jeńców.
Czasy mamy takie, że prawda historyczna z aktualnie obowiązującą poprawnością przegrywa. I to jest zła informacja.
Niżej wrzucam tamten tekst.
29 kwietnia 1945 r. dowodzony przez ppłk. Feliksa L. Sparksa 3. batalion ze 157. pułku piechoty 45. dywizji piechoty amerykańskiej 7. Armii wyzwolił obóz koncentracyjny w Dachau niedaleko Monachium. „Wyzwolił” to chyba nie jest najlepsze określenie, gdyż Dachau, podobnie jak Monachium, leży w Bawarii, kraju należącym do Niemiec. Obóz został raczej zajęty. Wyzwoleni – więźniowie. Ci, którym oczywiście udało się przeżyć.
Dzień wcześniej dowodzący obozem (i wszystkimi jego filiami) SS-Obersturmbannführer Martin Weiss, zrobił coś, co niezbyt przystoi niemieckiemu oficerowi. Razem grupą kolegów (niem. Kollegen) wziął i zwiał.
Na wiele mu się to nie zdało, bo rok później został przez Amerykanów powieszony.
Herr, a właściwie: Parteigenosse Weiss, to interesująca postać. Był komendantem obozów w Neuengamme, Majdanku i Dachau. I o ile w Majdanku nie odróżniał się specjalnie od reszty komendantów, w Dachau uchodził za jednego z bardziej ludzkich. Cóż, pobyt na Wschodzie specjalnie niemieckim menadżerom nie służy. Nawet dziś.
Warto pamiętać o jeszcze jednej sprawie. W kwietniu 1945 r. Himmler wydał rozkaz o zniszczeniu obozów podległych Weissowi (czyt. wymordowaniu więźniów i usunięciu śladów po nich i po obozach). Weiss tego rozkazu nie wykonał. Być może dzięki temu kilku z nas żyje dziś na tym świecie.
Gdy Weiss zniknął, dowództwo przejął SS-Obersturmführer o wyraźnie germańskim nazwisku: Skodzensky. Jego kariera nie trwała zbyt długo, 29 kwietnia podczas porannego apelu wydał rozkaz o poddaniu obozu. Chwilę przed jedenastą wyszedł na spotkanie Amerykanów. Legenda głosi, że wziął sobie do towarzystwa znającego angielski więźnia. Ppor. William P. Walsh, któremu Skodzensky się poddał, wręczył więźniowi pistolet maszynowy i zaproponował by ten zrobił ze Skodzenskym na co ma ochotę. Więźnia namawiać nie było trzeba. Skodzensky – najniższy stopniem komendant obozu koncentracyjnego w Dachau stał się również najkrócej żyjącym.
Amerykanie mogli być rozdrażnieni. Wcześniej na bocznicy prowadzącej do obozu natknęli się na pociąg z 5000 więźniów z Buchenwaldu. Martwych, bądź w agonii (ale ci w mniejszości). Wcześniej pewnie coś słyszeli o obozach koncentracyjnych, ale prawda raczej nie mieściła się im w głowach.
Po 11 wkroczyli na teren obozu. Dość szybko znaleźli komorę gazową. Pełną zwłok. Podobnie jak pomieszczenia obok. 30 minut później rozstrzelali 122 esesmanów. Równocześnie więźniowie używając czego popadnie (łopat, kilofów etc.) zaczęli wymierzać sprawiedliwość strażnikom i kapo.
Około południa ppłk. Sparksowi udało się na chwilę przywrócić spokój. Na chwilę, bo amerykański żołnierz, któremu wydało się, że grupa Niemców próbuje uciec zastrzelił 12 z nich z cekaemu.
O 12:25 do obozu przyjechał gen. Henning Linden razem z wycieczką korespondentów wojennych. Sytuacja się uspokoiła, ale przed 13 doszło do gwałtownej wymiany zdań pomiędzy nim a Sparksem, w wyniku której generał wyjechał.
O 14:45 rozstrzelano pozostałych jeńców. Por. Jack Bushyhead osobiście z cekaemu zastrzelił 346.
Po 18 do obozu wkroczył 1. batalion 157. pułku, który ostatecznie przywrócił porządek.
W sumie w Dachau 29 kwietnia 1945 r. zginęło 560 członków SS.
Amerykańska prokuratura wojskowa przeprowadziła śledztwo. Raport jednoznacznie wykazywał odpowiedzialność US Army za masakrę. Zalecał postawienie płk. Sparksa przed sądem wojennym. Sprzeciwił się temu gen. Patton. Raport utajniono.
Żołnierze płk. Sparksa złamali prawo wojenne, ale robiąc to przywrócili wiarę w sprawiedliwość 30 tysiącom wyzwolonych 29 kwietnia 1945 r. więźniów Dachau. Nie wiem ilu z nich umarło w ciągu kilku następnych tygodni.
Dlaczego o tym piszę? Kilka dni temu właściwie przypadkiem pojechałem do Dachau. Byłem pod Monachium na prezentacji nowych modeli BMW (M6 Gran Coupe, to może być kolejny najlepszy samochód, którym w życiu jechałem) i zamiast pobijać rekordy prędkości na autostradzie skręciłem w drogę, która zaprowadziła mnie do obozu. Po powrocie przeczytałem o tej historii. Od razu przypomniała mi wyrok w sprawie masakry w grudniu 1970 r. „Pobicie ze skutkiem śmiertelnym”. Pobicie za pomocą broni pancernej, śmigłowców i karabinków automatycznych.
Może szkoda, że dwadzieścia parę lat temu nie wyzwolili nas żołnierze płk. Sparksa.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz