niedziela, 31 stycznia 2021

30 stycznia 2021


 1. Poprzednim razem, gdy byliśmy w Lidlu, Bożena kupiła jedzenie dla ptaków. Orzechy i trudno powiedzieć co napchane do niby pończochy. Powiesiła to coś na balkonie i martwiła się, że wisi nie tak i nie tam, gdzie trzeba, że ptaki się nie zjawią, że się będą bać kota etc. 

Wstałem – jak ostatnio – zbyt wcześnie. Śnieg, który ledwo padał gdy wczoraj dojeżdżaliśmy zmienił zdanie. I zasypał wszystko. Było bardzo atrakcyjnie wizualnie. Wkoło wiszącej na balkonie niby pończochy uwijało się z tuzin sikorek. Bogatek. Była też jedna uboga – bardziej szara. Podlatywały, dziobały, właziły jedna na drugą. Odlatywały. Niby pończocha się kiwała komplikując im działania. 
Przypomniało mi się, że poprzednim razem oglądałem jedzące ptaki na skwerze przed hotelem Lombardy w kowidowo pustym Waszyngtonie. To były wróble. Rzucaliśmy im z kolegą Kunstetterem czipsy. Prawie wydziobywały nam je z rąk. Pusty Waszyngton robił niesamowite wrażenie. Poza nami i wróblami na skwerze funkcjonowało dwóch chyba narkomanów, z tych, których życie ma znaczenie. Może to nie byli narkomani, tylko wariaci, a może nawet nie wariaci. Tylko po prostu dzieliła nas przepaść kulturowa i nie rozumieliśmy ich ekspresji. Na elektrycznej skrzynce ktoś porzucił „Patriot games” Clancy'ego. 
[Pamiętam miny dwojga urzędników Departamentu Stanu, gdy w 2014 roku powiedziałem, że lubię książki Clancy'ego. Bardzo mili ludzie. Od paru tygodni pewnie znów czują się dobrze w swoim kraju wolnych, ojczyźnie dzielnych ludzi.]
Puste ulice, witryny ogacone płytami ze sklejki, duże banery #endracism, wróble, nas dwóch i wydziobywane czipsy. Jutro mi się kończy amerykańska wiza. I to jest zła informacja, bo takiej fajnej już raczej miał nie będę. 

2. W związku z tym, że na śniadanie zjedliśmy resztkę chleba – pojechaliśmy do miasta. Przez zaśnieżony las. W latach osiemdziesiątych, kiedy jeszcze TVP nie emitowała reklam, między programami były różne zapchaj dziury. Na przykład obrazki z drogi przez zaśnieżony las. Zupełnie takie same, jak te, które mogliśmy oglądać przez okna samochodu. 
Wracaliśmy też przez las, tylko bardziej, bo zjechałem z głównej na drogę leśną, z nietkniętym kołami śniegiem. Audi, prócz wszystkich swoich plusów ma też minus – nie da się wjeżdżać nim do lasu, bo ma zbyt niskie zwieszenie. Więc przez parę lat nie oglądałem tych dróg. A sporo się pozmieniało. Coś wycięto, coś wyrosło, coś posadzono. Tylko drogi gorsze. Leśne maszyny je rozjeżdżają, nikt od wojny nie poprawia. I to jest zła informacja, bo kiedyś będę musiał spełnić swoje marzenie z dzieciństwa i kupić M113. Jeżeli oczywiście gdzieś będzie można takie znaleźć.


Z pomocą kolegi Kapli wyprowadziłem ze stołówki 750. Było to trudne, gdyż samochód nie miał ani hamulców, ani wspomagania. A trzeba się było nakręcić. 

Wstawiłem chevroleta. Gdybym go wstawił wczoraj – nie musiałbym się zastanawiać, co zrobić z wodą, w którą zamienia się przywieziony na aucie śnieg. 

3. Obserwowałem twitterową awanturkę wywołaną przyznaniem przez Wprost tytułu „Człowieka Roku” Danielowi Obajtkowi. Fascynujące, że po trzydziestu edycjach tak trudno jest zrozumieć, że „Człowiekiem Roku” zostaje człowiek roku.

Przeczytałem rano Zarembę w „Plusie Minusie”. Mieszanka autocytatów, nieprawdziwych plotek i oczywistości. 
Spora część naszych politycznych analityków zajmuje się tworzeniem medialnych rzeczywistości równoległych. Złą informacją jest, że często te równoległe rzeczywistości medialne wpływają na tę realną robiąc niepotrzebne zamieszanie. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz