1. Wstałem idiotycznie wcześnie. Oporządzając piece, słuchałem u Mazurka Roberta Kropiwnickiego na żywo. Usłyszałem, że każdy poseł Zjednoczonej Prawicy, który przejdzie na stronę Platformy będzie mile widziany. Każdy. Właściwie szkoda, że Mazurek nie napisał, czy miel widzianym by był Antonii Macierewicz. Albo Zbigniew Ziobro. Albo… Skoro każdy, to każdy. Mam wrażenie, że rozmowa straciła resztki sensu, kiedy Kropiwnicki zaczął opowiadać jak świetnie miała się służba zdrowia za rządów Platformy. Że mimo iż procent budżetu wydawanego na ochronę zdrowia spadał, to tak naprawdę pieniędzy przybywało, bo PKB rosło jak nigdy później i nie było inflacji. Żyjemy w czasach, kiedy Poseł na Sejm Rzeczypospolitej może w najważniejszej rozmowie radiowej duby smalone bredzić i nic się nie dzieje. Niebo się nie otwiera i piorun jasny z tego nieba rzeczonego Posła nie trafia.
To nie jest kraj dla starych ludzi. I to jest zła informacja.
2. Pojechałem do Starostwa. Postanowiłem wyjechać wcześniej, więc wyjechałem później. Drogi jak w Warszawie. Zanim się nie przyzwyczaiłem do tego, że mnie tył auta na zakrętach lata – poruszałem się z prędkością średniowytrenowanego maratończyka. Ubity śnieg ma swoje plusy. Na przykład zatyka dziury w asfalcie i pozbawia sensu istnienia progów spowalniających. Dojechałem. Połamałem ramkę wyciągając tablicę rejestracyjną. Mimo wszystko zdążyłem. Musiałem udać się do banku, by zapłacić opłatę skarbową za pełnomocnictwo, gdyż w niedzielę przelałem na złe konto. W banku, za wpłacenie na konto konto nim prowadzone siedemnastu złotych, zapłaciłem złotych chyba cztery. Za to było miło.
Wyposażony w nowe tablice FSW, udałem się do Lidla, w którym nakupiłem dużo jedzenia dla ptaków. I ogórki kiszone. I czosnek. Później w Tesco kupiłem chleb wiejski, który po odmrożeniu jest jak nowy. No i wracałem do domu. Przez Skąpe. Jazda po śniegu tak mi się spodobała, że zamiast w lewo do domu skręciłem w prawo do Ołoboku. Przez Niesulice do Kalinowa. Przez Złoty Potok do Przełaz. Później Niedźwiedź, Toporów, Poźrzadło. W Mostkach skręciłem w prawo, żeby przez las dojechać do Ołoboku drogą, którą nie jechałem z pięć lat. Jechałem przez las niczym Vorläufer przez dziewiczy śnieg. Prawie dziewiczy, gdyż przede mną, czas jakiś wcześniej szła rodzina z sankami i psem. Dziury w drodze urosły od poprzedniego razu – pod śniegiem był lód, pod lodem kałuże. Jak to w nienaprawianych od 45 roku leśnych duktach. Przejechałem dwie trzecie trasy. Dojechałem do zwalonego drzewa. Którego się nie dało ani objechać, ani przeskoczyć. Ze śladów można było wywnioskować, że ktoś do tego drzewa dojechał również z przeciwnej strony. Przyszło mi się wycofać, co nie było łatwe, bo opony w kierunku przeciwnym miały jakby gorszą trakcję. Przy pierwszej okazji spróbowałem nawrócić. Skutecznie, choć na początku wyglądało, że się nie uda. Wróciłem do Mostek. Później przez Wilkowo, Borów i Ołobok dojechałem do domu. W którym zdążyły prawie wygasnąć piece. I to jest zła informacja, bo się musiałem zabrać za przynoszenie drzewam, na co nie miałem specjalnej ochoty.
3. Z tego wszystkiego nie wstawiłem Lawiny do stołówki i zasypał ją śnieg. I to jest zła informacja. Bo nie lubię odśnieżać samochodów. Z drugiej strony, sąsiad Tomek zauważył, że korzystając z tego, że przez mróz śnieg jest sypki, można go przemieszczać dmuchawą do liści. Jeżeli uda mi się ją jutro odpalić – to może być ciekawe doświadczenie.
środa, 10 lutego 2021
9 lutego 2021
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
"Postanowiłem wyjechać wcześniej, więc wyjechałem później." Uwielbiam. Brzmi niemal jak "przyszedłem do pracy później, więc wyjdę wcześniej". Pozdrawiam. Paweł Burdzy
OdpowiedzUsuń