1. Równo cztery tygodnie temu zaraziłem się koronawirusem.
No i nie wyszedłem ze szpitala. Wieczorem zaczęło nie boleć gardło. Więc postanowiono mi się jeszcze poprzyglądać. Potrzeba jeszcze trochę czasu, nim mój układ odpornościowy wróci na dobre tory. A teraz trzeba dmuchać na zimne.
2. Równo cztery tygodnie temu zaraziłem się koronawirusem. Przez dezynwolturę. Przez prawie rok pandemii człowiek zaczął się przyzwyczajać. Funkcjonował w jako-takim reżimie. W związku z pracą – w ograniczonej grupie stosunkowo często testowanych ludzi. Później odcięty na wsi. Kiedy przyjeżdżałem do Warszawy, znowu spotykałem się z tymi samymi ludźmi. Niby pamiętając o zasadach. Ale nie zawsze je stosując.
No i przez ten prawie rok było bezpiecznie.
Wirusem zaraził mnie kolega, który przyjechał oglądać tamten dom w lesie. Za pierwszym razem był świeżo po teście. Zdrowy. Później wpadł drugi raz. Cztery dni później. Już chory. Istnieje spora szansa, że gdybyśmy byli w maseczkach, byłbym pozbawiony doświadczeń z ostatniego miesiąca. Na przykład bym się nie spotkał z określeniem „burza cytokinowa”. Gdybyśmy byli w maseczkach. Nie byliśmy. Nie dopilnowałem tego.
Przez rok łatwo się przyzwyczaić. Przyzwyczaić do tego, że pandemia jest, ale jakoś nas omija. Czasem na żyletki, czasem większym łukiem. Maska pod nosem? Imprezka z kolegami? Krupówki? Pozbawiony realnego znaczenia uliczny protest? Otwierana dla znajomych knajpa? Spoko.
A wirus się zmienia. Pojawia się taki „brytol” i się nagle okazuje, że wcale nie jest tak, jak wcześniej. Że przebijamy 20 tys. Dziś. Zobaczymy co będzie jutro. Co będzie za tydzień. Szpitale nie są z gumy. I nie byłyby z gumy niezależnie od tego, kto by nie rządził. Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, że byłoby lepiej, gdyby u władzy byli koledzy tych dwóch żenujących młodzieńców, którzy najpierw się awanturowali, że Państwo wyrzuca setki publicznych milionów na tymczasowe szpitale, by teraz się awanturować, że tych szpitali jest za mało.
Swoją drogą – po moich ostatnich doświadczeniach – mało mnie rzeczy tak denerwuje, jak ludzie bezmyślnie krytykujący te tymczasowe szpitale. Denerwuje – słabo powiedziane. Budzi agresję, która by się mogła przerodzić w przemoc fizyczną.
3. Witold Waszczykowski. I tu mógłbym skończyć.
Choroba opozycyjności dotyka nie tylko posłów opozycji. Możliwość rzucenia bon motu, który na pewno trafi do rzeszy trzystu naszych potencjalnych wyborców, być może tych, którzy będą potrzebni by następny na liście nas nie przeskoczył.
Pięć lat temu, nowopowołany Minister Spraw Zagranicznych udzielił zupełnie niepotrzebnego wywiadu „Bildowi”. Wywiadu, z którego przebiło się jedno zdanie: „nie chcemy świata złożonego z rowerzystów i wegetarian”.
–Ja nie wiem, o co Witkowi chodziło z tymi rowerzystami. Miał rower. Jeździł na nim. Aż mu go ukradli – jakiś czas później skomentowała te słowa jego żona.
Siadł mi wzrok. Być może pocovidowo. Być może się to cofnie. Na razie mam problem – nie widzę literówek.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz