1. Kocio urządził pobudkę przed siódmą. Na wsi człowiek by wstał, wypuścił Kocia i wrócił do łóżka. W Warszawie nie ma gdzie Kocia wypuścić. Balkon go nie interesuje. Więc narzeka. A człowiek nieprzytomny, bo się przed trzecią położył. Drzemiąc słuchałem Millera. Bardziej drzemałem niż słuchałem. Nie żałuję, bo wciąż jednak czuję do Millera niechęć pamiętając, co opowiadał po tym, gdy się załapał na szczepienie poza kolejnością. Powinno mi już przejść, bo przy tym tempie szczepień ani się obejrzymy jak większość chcących będzie zaszczepiona, a dwóch – excusez le mot – pajaców będzie organizować pod Narodowym konferencje: Po co rząd kupił tyle szczepionek. To marnowanie publicznych pięniędzy. Można je było przeznaczyć na psychiatrię dziecięcą.
Bardziej drzemałem niż słuchałem. Mogę się tylko domyślać, że skoro Kwaśniewski mówił to co mówił, to Miller musiał mówić coś innego.
Obudziłem się, by przełączyć na Żukowską w Graffiti. Zaraz zasnąłem. Mazurka odtwarzałem. Był obrażony, że Niedzielski mu nie powiedział, co będzie o 10:00 na Konferencji z Premierem. I tak przez prawie całe pół godziny.
Dyrektor Zydel udowadnia, że jak człowiek raz zostanie dyrektorem, to się to do człowieka przykleja. No i teraz jest dyrektorem muzeum. Etnograficznego. Ma gabinet. Windę. Sztandar. Bibliotekę i dwa związki zawodowe. Ma też zbiory. Jak się otworzy – wypada przyjść obejrzeć.
2. Zadzwonił pan Zbyszek (ojciec Kamila). W audi działa już wspomaganie. Wcześniej strzelił przewód ciśnieniowy. Część trudna do zdobycia. Silnik też jest już ponoć w porządku. Do roboty zostały hamulce. I zawieszenie. Od dwóch przeglądów diagnosta mówi, że trzeba wymienić wahacz. Jeden z dwunastu, jakie są w tym aucie.
Pan Zbyszek uważa, że jest za wcześnie na robienie głowic. Że trzeba jeszcze pojeździć.
Więc może będziemy wracać w dwa auta.
Byłem w Pałacu. Niby Covid, zdalna praca, a nie ma gdzie zaparkować. Wiszą nowe obrazy, mam wrażenie, że jeszcze gorsze niż poprzednie. Choć jest to raczej mało prawdopodobne, więc pewnie się nie przyjrzałem. Najlepsze obrazy zastaliśmy w 2015 roku. Poprzednia ekipa się – jak to mawiano przed laty – nie szczypała. Ogołociła stałą ekspozycję w Sukiennicach. Muszę się do tych Sukiennic wybrać, żeby popatrzeć na „Wieczór nad Sekwaną” Gierymskiego, koło którego, przez parę miesięcy, przechodziłem parę kilka dziennie.
Odzwyczaiłem się od jeżdżenia po mieście. Jest oczywiście Świebodziński korek przy poczcie. Ale to jednak coś innego niż jazda na Bielany koło siedemnastej. Wisłostradą, na której, przed tunelem stał zepsuty chyba Sprinter.
3. Poszliśmy po zupę do Beirutu. Był Krzysztof. Ukradli mu auto. To był chyba Range Rover. Pięcioletni. Już się odzwyczaiłem od tego, że można tak stracić samochód.
Policjanci sugerowali, że zapomiał gdzie zaparkował, że żona wzięła etc. Monitoring jednak przeciął te spekulacje.
Przypomniała mi się historyjka sprzed lat prawie trzydziestu. Jeden z właścicieli Free Pubu obudził się na strasznym kacu. Przyjechał do pracy taksówką. Zobaczył, że nie ma jego samochodu. Poszedł zgłosić na Policję. Policja przyjęła zgłoszenie i znalazła samochód pod jego domem. Kiedy następnym razem na ciężkim kacu nie znalazł pod pracą auta, policjanci zasugerowali, by sprawdził pod domem. Słusznie zasugerowali. I to nie był ostatni raz.
Polska się jednak bardzo zmieniła. Tak, jak prawie się nie kradnie aut, jeżdżenie na zerwanym filmie też nie jest tak popularne. Przykręcanie śruby przynosi czasem efekty.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz