1. Pojechałem do Castoramy. Po zaprawę zduńską. I coś tam jeszcze. Jechałem przez Sycowice i Nietkowice. Świeżym asfaltem. Poprzednim razem zauważyłem głaz. Z inskrypcją. Dziś stanąłem, żeby przeczytać. Otóż głaz był z okazji stulecia niepodległości i sześćdziesięciopięciolecia Koła Łowieckiego „Dąb” Zielona Góra.
„Mądrość przyrody ogromna jest
Myśliwi matce naturze wierni są”
Składnia trochę łacińska. Choć bardziej brzmi jak spisana mądrość mistrza Jody.
Pierwszy raz od niepamiętnych czasów wjechałem na prom bez zatrzymywania. Czyli, gdy podjeżdżałem, obsługa promu – łatwo poznać po kamizelkach – przygotowywała prom do, niezbyt może długiej, ale zawsze – drogi.
W Castoramie nie znalazłem gumowych podkładek. Zaprawę znalazłem. I taśmę do uszczelnienia rur kominowych. Więc jeżeli reszta potrzebnych rzeczy trafi do paczkomatu – skończę proces podłączania pelleciaka.
2. Udało mi się połączyć kropki i dojechać tam, gdzie chciałem bez pytania googla. By się przejść po deptaku, porzuciłem auto na placu Bohaterów. Uniwersalność tej nazwy dobrze świadczy o decydentach. Przypomniało mi historię sprzed ćwierć z okładem wieku. W którejś z podkrakowskim miejscowości – Zielonkach? Węgrzcach? – ulice nazwano numerami. Tak po amerykańsku. Nie pamiętam, czy to było z czasów mojej pracy w Krakowskiej czy już w Superaku. Pojechaliśmy do włodarza, który decyzję tę podjął, by zapytać, co za nią stanęło. Odpowiedział, że chodziło mu o to, że jak się będzie patronów szukać, to straszne awantury będą. Jakieś baby przyjdą z kolejnymi świętymi, czy coś. A on chciał mieć spokój. Na placu Bohaterów jest fontanna. W fontannie łaził prowadzony na myczy przez łażącego obok fontanny właściciela pies w typie retrievera. Lata temu pies–suka w typie retrievera przerażał niektórych na krakowskim Rynku. Biegał, merdał ogonem, co jakiś czas sobie kogoś upatrzył. Wtedy zaczepiał. Ktoś zaczepiony się psem zachwycał – że taki piękny. Głaskał. I w ogóle. I nagle znikąd pojawiali się policyjni wywiadowcy, którzy tego kogoś zwijali, bo pies był psem na narkotyki, które wywąchiwał w kieszeniach porynkowych spacerowiczów.
Ani pies w fontannie, ani do niego przyczepiony smyczą właściciel nie wyglądali na policyjnych wywiadowców. Przyglądali się im za to chłopiec i mężczyzna. Obaj w czarnych garniturach, z czarnymi krawatami. Jak agenci FBI z „Twin Peaks” (nie licząc Mouldera, który w „Twin Peaks” był agentem kobietą). Swoją drogą muszę kiedyś zagryźć zęby i dooglądać „Twin Peaks” do końca. Próby czasu nie przetrzymał, ale wielkie wrażenie na mnie te trzydzieści lat temu robił.
Kawałek dalej z bilbordu „Nadzieja dla Polski” łypał Kosiniak-Kamysz. Władka znam. Naprawdę sympatyczny gość. Ale nadziei z nim jakichś specjalnych nie wiążę.
3. Wracałem przez Tesco. W Tesco spotkałem Wronów. I czytelnika Negatywów. Wrona mógł na własne oczy zobaczyć, że jakąś karierę robię.
Generalnie polecam Marcina Wronę. Jest świetnym gościem. Z zakupionych przez siebie produktów zrobił obiad. I jeszcze przepraszał, że nabrudził. Porozmawialiśmy o polityce transatlantyckiej. O polityce amerykańskiej. I o mediach. O kondycji polskich ma ciut lepsze zdanie niż ja. Ale tylko o ciut. Będzie w niedzielę wieczorem występował w coniedzielnej debacie o kondycji dziennikarstwa.
Kiedy pojechali zabrałem się za buraki. Kiszenie buraków, które wcześniej praktykowałem tylko przed Bożym Narodzeniem, pandemia wpisała na stałe do moich zwyczajów. Stąd nerwowe ich poszukiwania w świebodzińskich sklepach. Obieranie buraków i reszty potrzebnych jarzyn wiąże się u mnie z czytaniem 27 numeru miesięcznika „Wszystko co najważniejsze”. Wielokrotna lektura ułatwia zrozumienie.
Koleżanka kocia zachowuje się tak, jakby się miała zamiar wprowadzić. Powoduje to pewną u Kocia nerwowość. Archetypiczna – że tak powiem – sytuacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz