1. Wstałem, odleżałem swoje w wannie i udałem się po nadredaktora Muchę. Złą informacją jest, że nie zjadłem śniadania. Z rzeczonym udaliśmy się do Mordoru. W Mordzorze przeżyłem mordorowe poszukiwanie miejsca parkingowego. Średnio skutecznie. Na koniec się okazało, że mój nowy pracodawca dysponuje miejscami w parkingu podziemnym. Parkingu w przeciwfazie do tych przed budynkiem – zupełnie pustym.
2. Śniadania nie zjadł również nadredaktor Mucha. Udaliśmy się więc z Mordoru do Beirutu. Nadredaktor zjadł hummus z chrzanem, moi haloumiburgera. Nie byliśmy jakoś specjalnie usatysfakcjonowani, więc przeszliśmy na Wilczą by zjeść po Pho. Tam się na chwilę rozstaliśmy. Wróciłem do domu, żeby się spakować. Skutecznie.
Znowu się pojechałem po nadredaktora Muchę i razem się udaliśmy na rozmowy na szczycie. Złą informacją jest, że nie pamiętam, czy osoba, z którą rozmawialiśmy życzy sobie występować w Negatywach, więc – na wszelki wypadek – pominę nazwisko.
Później, po rozstaniu z Nadredaktorem udałem się na kolejne rozmowy na szczycie. Tym razem – zgodnie z precedencją – szczycie wyższym. Skoro poprzednie nazwisko pominąłem. To pominę też.
3. Ruszyłem do Rokitnicy. Jeszcze w Warszawie dorwała mnie burza. Zlało mnie, gdy tankowałem na byłym Orlenie przy Łopuszańskiej. Potem lało jeszcze bardziej. Zjechałem na MOP koło zjazdu na Grodzisk. I czekając na to, aż przejdzie zajmowałem się Gazetą, w której: protest gorzowskich ratowników medycznych, bukszpanową ćmę, budowę Miejskiego Centrum Kultury w Gorzowie i o tym, gdzie mogła się dziać akcja „Szatana z siódmej klasy”.
Deszcz przeszedł. Jechało się nieźle. LPG na autostradzie tańsze niż przy świebodzińskim Tesco.
Prawie dojechałem do domu. Zatrzymały mnie w Świebodzinie rogatki przejazdu kolejowego. Trzymały chwilę. Przejechał towarowy. Dziwne wagony DB ciągnięte przez polski elektrowóz. Po pół godzinie stania zawróciłem i przejechałem objazdem koło Policji i Straży pożarnej. Ciekawe, czy gdybym się nie zdecydował na objazd, czy dalej bym tam stał. Nie wiem. I to jest zła informacja.
Kiedy podjechałem do bramy, z wiejskiej ciemności wyszedł Kocio. Konkretnie od strony dębów posadzonych z okazji urodzin Führera. Wszedł do domu. Pokręcił się chwilę i poszedł. Rudzi nie ma. Kocięcia nie ma od wczoraj. Rudzia rano wpadła zjeść.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz