sobota, 16 kwietnia 2022

15–16 kwietnia 2022


1. Piątek (Wielki). Obudziłem się nieprzytomny. Ciekawe w sumie ile bym musiał spędzić czasu w Warszawie, żebym się znowu przyzwyczaił. Pamiętam pierwszy świt w mieszkaniu przy Wilczej. Najpierw tramwaje – Warszawa nie przyswoiła stosowanej w centrum Krakowa węgierskiej technologii, dzięki której tramwaju, jak jedzie, nie słychać. A później śmieciarka, przez dźwięk której obudziłem się w przekonaniu, że wybuchła wojna. Prze lata zdążyłem się przyzwyczaić. Ale teraz śpię jak trusia.  
Najpierw spotkanie w Koszykach, podczas którego dwa razy zabrali prąd. Jak na wsi. Później Zebrwizyta w centralnej administracji. Później wizyta w instytucji kultury. Niby święta, a wszędzie jakoś smutno. 
Wg planu wyjechać miałem przed trzecią. Wyjechałem po szóstej. I to jest zła informacja. Do tego podjąłem serię złych decyzji dotyczących skręcania. No i wylądowałem na jakiejś dziwnej drodze za Cargo. Konkretnie – ulicy Kinetycznej. Ciekawe doświadczenie. W końcu, odwiedziwszy chyba Raszyn (chyba odwiedziwszy, bo pewności czy granicę przekroczyłem – nie mam) trafiłem na autostradę, którą przez prawie pięć godzin, z których ze dwie w ulewie, dojechałem do domu. 

2. Sobota (Wielka). Bożena, parę dni temu, wymyśliła, że przed świętami zbierzemy liście z miejsca pod naszym płotem, gdzie zostawiają auta przyjeżdżający do kościoła ludzie. Zebraliśmy. Wyszło pięć wielkich worów. Śmieciarze, zbierający biodegradowalne, się niemi nie zainteresowali. Załadowałem wory na lawinę i wyrzuciłem koło miejsca, gdzie powstaje kompost. W przyszłym tygodniu, albo zawiozę je do Punktu Selektywnej Zbiórki Odpadów Komunalnych. Albo wysypię na kompost. 
Puściłem wodę do stołówki. Testowo podlałem drzewko-morelę. Już miałem wracać do domu, ale coś mnie tknęło i cofnąłem się do środka, No i się okazało, że pękła rura i stołówkę zaczęło zalewać. Przyjdzie mi testować umiejętności hydrauliczne. A tam spore przekroje, więc prosto nie będzie. Niby to zła informacja, ale to nic przy numerze, który wykręcił kotek Rudolf. Ten, który się boi zejść z drzewa, chyba, że przyjeżdża Gmyz. 
Otóż kotek Rudolf wyskoczył z okna. Na drugim piętrze. Czyli jakieś 10 od ziemi metrów. Może więcej. Po upadku dostał takiego hercklekotu, że musieliśmy pojechać do weterynarza. Co nie było proste, bo w Wielką Sobotę, weterynarze mają inne rzeczy na głowie, niż przesiadywanie w swoich lecznicach. Weterynarz – jak się okazało – motocyklista, zaczekał na nas chwilę, zrobił roentgen, stwierdził, że kot sobie niczego nie zrobił. Dał profilaktyczny antybiotyk i coś przeciwbólowego i kazał kotka-Rudolfa przywieźć za dwa tygodnie na kastrację. A potem zaczął opowiadać, jak to jest, gdy się na motorze wymija, z prędkością 250 kilometrów na godzinę, TiR-a.
Kotek Rudolf w samochodzie zasnął. Po powrocie wypił i zjadł. Ale jest trochę obolały. Zobaczymy, co będzie jutro. 

3. W szczycie afery z kotkiem-Rudolfem, (żeby nie zapomnieć) miałem sobie coś wysłać SMS-em, a wysłałem tweeta. I to jest zła informacja, bo żadne jest to wytłumaczenie. Zwłaszcza, że chwilę zajęło, nim do mnie dotarło, co się dzieje. Cóż, kara musi być. 

 

1 komentarz:

  1. Zatem ten nieszczęsny tweet to miał być SMS "do siebie"? Żeby nie zapomnieć?
    Skoro tak, to nieźle wyszło. Długo Panu nie zapomną.

    OdpowiedzUsuń