1. Dzień zacząłem od wyprasowania koszuli. Zwykle tego nie robię. W czasach, nim wyjechał do Ameryki, mój ojciec codziennie chyba prasował sobie koszule. Mówił, że przyzwyczajenie zostało mu po liceum, bo kiedy chodził do liceum, wszyscy musieli nosić wyprasowane koszule. Ćwierć wieku później, gdy ja do liceum chodziłem, nie było takiego obowiązku, więc przyzwyczajenia prasowanie koszul nie nabyłem. I to jest, w sumie, zła informacja.
2. W wyprasowanej koszuli i dawno nie używanym garniturze, tak dawno, że pięć dych, które znalazłem w spodniach warte pewnie było z dzisiejszych siedem, wsiadłem na hulajnogę. Wsiadłem i pojechałem na plac Zamkowy. Hulajnogę chciałem zostawić przy dzwonnicy kościoła świętej Anny, obok dwóch niedomytych pawi, okazało się jednak, że plac cały prawie jest terenem zastrzeżonym i muszę hulajnogę porzucić gdzieś indziej. Na przykład na Miodowej. Udałem się więc na Miodową. Złą informacją jest, że cały czas, w związku z zastrzeżeniem strefy, awanturowała się aplikacja, a ja na to nie zwracałem uwagi.
3. Obchody. Naprawdę niezłe przemówienie. Mogłoby być bardziej skondensowane. Znaczy, nie mogło, bo wtedy by było zupełnie inne. Dobry też był toast w ogrodach Pałacu.
3 maja to nie tylko polskie święto. Niby oczywistość, a tak mało ludzi sobie z tego zdaje sprawę. I to jest zła informacja.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz