1. 18 stycznia. Dziś Królewska. Krakowianie zrozumieją.
Bladym świtem, czyli chwilę po dziewiątej, obudził mnie telefon z propozycją, bym nazajutrz komentował rzeczywistość. Odmówiłem, tłumacząc, że to dla mnie środek nocy. I to jest zła informacja, bo wystarczyłoby, gdybym sobie wymyślił jakieś zajęcie na dwie godziny, to bym z marszu mógł w tej telewizji wystąpić.
2. Jak już mi się udało dobudzić i dokończyć niedokończone obowiązki dnia poprzedniego, zainstalowałem a Lawinie fotel pasażera. Skutecznie zainstalowałem. No i pojechałem do Zielonej.
Najpierw do pana fachowca od skrzyń biegów, gdzie od prawie pół roku stoi Suburban.
Historia wygląda tak, po wieloletnim naprawianiu skrzyni biegów w okolicy Siedlec, stanęło na tym, że Suburban biegów ma dwa. Miało to swoje plusy, człowiek nie był narażony na mandat za przekroczenie dopuszczalnej prędkości, a PiS-owski reżim podniósł rzeczone do niebotycznych rozmiarów. Jednak te plusy nie były w stanie przykryć minusów, więc kupiłem skrzynię na ebay-u. Skrzynia działała chwilę, do momentu, kiedy wyprowadził się wsteczny. Samochodem, bez wstecznego da się jeździć, bo to nie jest francuski czołg. Mimo wszystko jednak zacząłem szukać w okolicy kogoś, kto się skrzynią zajmie. Zeszło mi chwilę, ale nie będę tego opisywał, w każdym razie trafiłem na tatuowanego pana, który spodobał mi się od pierwszego wejrzenia. Powiedział, że problem rozwiąże w ciągu tygodnia. Nie rozwiązał. I nie odbierał telefonów. Na różne sposoby to interpretowałem. Nie będę pisał jakie. W końcu zebrałem się w sobie i pojechałem zrobić wizję lokalną. Złą informacją jest, że warsztat mieści się na końcu Zielonej Góry i nie jest to koniec i bliski. Pojechałem, przyjechałem i dość szybko dotarło do mnie, że pan nie odbiera telefonów, bo nie lubi. Więc nie ma się czym przejmować i trzeba być cierpliwym. Ćwiczę więc cierpliwość. Dzisiaj powiedział, że jak zrobi forda, to się weźmie za Suburbana, bo pięciotonowy podnośnik jest potrzebny. Zobaczymy.
Głównym powodem jazdy do Zielonej była konieczność zrobienia przeglądu w Lawinie. Udało się osiągnąć na tym polu sukces. Mimo iż się okazało, że nie mam prawego stopu.
Później pojechałem do TK-Max, który to sklep dekonstruuje mit kalendarzy Moleskine. Otóż rzeczone kalendarze, znane z tego, że są dobra i drogie, w tym sklepie wciąż są dobre, ale są również tanie.
Wracając z Zielonej, zahaczyłem o świebodzińskiego Lidla, w którym, na swoje nieszczęście kupiłem wór kukurydzianych chrupek.
3. Na swoje nieszczęście, gdyż Drach dorwał się do nich i porozrzucał je po całym pokoju.
Mnie w każdym razie udało się postawić u góry kominek. Bardzo w sumie szybko. Dumny jestem z siebie, gdyż używając najprostszych narzędzi udało mi się wykonać dwuosobową robotę samemu.
Złą informacją jest, że sprzątanie syfu, jaki przy okazji powstał, zajmie mi za dwa dni.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz