środa, 3 stycznia 2024

2 stycznia 2024


1. Kot u Mazurka. Nie jestem za bardzo w stanie zrozumieć powodów, dla których Robert rozmawia ze swoimi kolegami artystami. Znaczy, to nieprawda, że nie jestem w stanie. Jestem. Rozmawia z nimi dlatego, że są jego kolegami. Nie rozumiem raczej dlaczego tych rozmów słucham, skoro moimi kolegami nie są. W odległych czasach, kiedy byłem dziennikarzem lajfstajlowym (co samo w sobie jest tautologią), wywiady z aktorami, których zwykle nie rozpoczynałem na trzeźwo, zaczynałem od pytania: czy uważasz, uważa pan/pani, że inteligencja przeszkadza aktorom w pracy? Reakcje zwykle były dość zabawne. 

Koncept, że inteligencja przeszkadza aktorom w pracy nie był mój. Usłyszałem te słowa od kolegi z podstawówki, Jasia Sznajda. Z Jasiem łączyły nas wspólne klasówki z chemii. Otóż było tak, że rzeczonego przedmiotu uczył nas dr Paśko, który jako wykładowca ówczesnej WSP, testował na nas projekt podręcznika do chemii. Uczył chemii w sposób rewolucyjny. Teraz to mało co pamiętam, ale w liceum jeszcze rozwalałem system, gdyż wiedziałem więcej niż było trzeba. Dr Paśko robił co chwilę klasówki. Żeby nie było spisywania, dzielił nas na trzy grupy. Z siedzącym obok Jasiem, korzystając z prawa do robienia notatek – rozpisywania wzorów na brudno, używając wspólnej kartki, konsultowaliśmy się co do odpowiedzi na pytania, dzięki czemu zwiększaliśmy prawdopodobieństwo sukcesu. 

Lat parę po zakończeniu podstawówki wpadłem na Jasia, chwilę po tym, jak rzuciła mnie pierwsza narzeczona, co zasadniczo nie było prawdą, ale to zupełnie inna historia, w każdym razie nie chciałbym być znowu późnym nastolatkiem, bo to jednak żenujący był czas, no i rzeczona narzeczona zaczęła się spotykać z pewnym przedstawicielem arystokratycznej rodziny o spełnionych później aktorskich ambicjach. No i Jaś, syn aktorki i profesora medycy stwierdził właśnie, że inteligencja przeszkadza aktorom w pracy. I stąd to wziąłem. Narzeczona jest od trzydziestu lat żoną kolegi mojego z liceum, arystokrata jest grającym raczej ogony aktorem, a Jaś lekarzem. Nie widziałem do lat ponad trzydzieści. Słyszałem, że się kiedyś, z powodów politycznych, zachował jak excusez le mot chuj. Ale cóż, takie czasy. I to jest zła informacja. 


2. Co dzień (chyba, że mnie nie ma) chodzę ze psem (Drachem) na spacer. Procedura wygląda tak: wzuwam trzewiki wojskowe (Wojsko Polskie ma teraz bardzo dobre buty), ubieram (nie mogę sobie darować krakowskiego regionalizmu) za dużą kurtę, zabieram smycz behawioralną (zdarza się, że wszystkie te czynności pies (Drach) usiłuje mi uniemożliwić), przed bramką uwiązuję psa (Dracha) i wychodzimy. Przez chwilę jest spokój. Później pies (Drach) wchodzi w utarczkę z psem sąsiada. Bywa to dla mnie trudne, gdyż całą swoją pięćdziesięciokilową masą próbuje się wyrwać i polecieć pod sąsiedzką bramkę. Wtedy znikąd pojawia się pies sąsiada Gienka Lucky i sam przeprowadza atak na wymienioną wcześniej bramkę. Wtedy udaje się psa (Dracha) odciągnąć i udajemy się w stronę lasu. Razem z psem sąsiada Gienka Lucky'm (Choć właściwie Lucky jest bardziej psem żony sąsiada Gienka – Jolki). Ale ostatnio jest tak, że sąsiad, ten z bramką, gdzieś psa zamyka. Więc pies (Drach) nie próbuje atakować bramki, więc pies Lucky się nie pojawia. Wtedy pies (Drach), w połowie drogi do lasu rozpoczyna protest. Znaczy całym sobą nie chce iść dalej. Ja się excusez le mot wkurwiam i próbuję go wlec w stronę lasu, ale w końcu się poddaję. Idziemy wtedy przez wieś, gdzie w końcu pies Lucky się do nas dołącza. 

I tak było tym razem. Na koniec poszliśmy zupełnie do innego lasu. Pies Lucky się znudził i poszedł do domu, myśmy weszli w knieje. Pies (Drach) zaczął w pewny momencie świrować. Trwało to chwilę. Na koniec czmychnął przed nami albo duży koziołek, albo mały jeleń. Pies (Drach) by go pewnie dogonił. Ale był na smyczy, więc się nie dowiem co by się wtedy stało. I to jest zła informacja. Wilczarz mojej matki kiedyś poleciał za sarną, dopadł ją, przewrócił, całą wylizał, i puścił. Psychoterapia musiała ją później wiele kosztować. 



3. Musiałem pojechać do Zielonej. Nawet nie było specjalnych korków. Wracając słuchałem Przydacza w RMF-ie. Ze społecznościowych mediów wynika, że najbardziej rezonował fragment o możliwości wysłania budżetu do TK. No więc najświatlejsi przedstawiciele narodu się oburzali, najwyraźniej niedoczytując punktu drugiego, artykułu 224 Konstytucji: W przypadku zwrócenia się Prezydenta Rzeczypospolitek do Trybunału Konstytucyjnego w sprawie zgodności z Konstytucją ustawy budżetowej albo ustawy o prowizorium budżetowym przed jej podpisaniem, Trybunał orzeka w sprawie nie później niż w ciągu dwóch miesięcy id dnia złożenia wniosku w Trybunale.

Wieczorem obejrzeliśmy film „She Said”, co jakiś geniusz przetłumaczył na „Jednym Głosem”. W summie uwielbiam oglądać filmy o amerykańskich mediach. W Polsce to wszystko działa inaczej. I to jest zła informacja. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz