czwartek, 29 lutego 2024

28 lutego 2024


1. Ledwo zasnąłem, już musiałem wstawać. I to jest zła informacja. Wsadziłem głowę do V Liceum. Pan chyba woźny (bo przecież odźwiernym go nie nazwę) oglądał „Park Jurajski” (bo przecież chyba nie słuchał tylko muzyki z tego filmu). Ze Studenckiej, przez plac Sikorskiego i Jabłonowskich poszedłem na Sarego. Przez Sebastiana na Miodową. Bożego Ciała, chwilę Dietla, mimo wczesnej pory przy tej samej ławeczce, co wczoraj, urzędowała ta sama grupa panów. Flaszki nie widziałem. Stradom, Grodzka, Szewska, Karmelicka, Królewska, pod Biprostal. 

2. Spotkałem się tam z kolegą W. Udaliśmy się do miejsca, w którym cztery dekady temu sprzedawno pizzę włoską. Wciąż sprzedają. Złą informacją jest, że razem przypaloną.
Stamtąd przez Karmelicką, Batorego, Asnyka, św. Tomasza, na Mikołajską, gdzie się z kolei spotkałem z niedawno poznanym Ł.
Ł. podwiózł mnie później w okolice Jubilata. Miałem się tam spotkać z K. Nic z tego nie wyszło, gdyż dotarło do mnie, że samolot mam godzinę wcześniej, niż się mi wydawało. Zamówiłem więc Bolt i pojechałem do Balic. Na miejscu się okazało, że nie ma kolejki do kontroli bezpieczeństwa, więc mam ekstra godzinę. Poprzednim razem tłum był taki, że ledwo dało ruszyć. Tym razem nawet było gdzie siedzieć. 

3. Samolot. W Warszawie podłączyli nas na samym końcu terminala. Przeczytałem na tablicy, że bramkę mam po przeciwnej stronie. No więc przeszedłem cały terminal, by się dowiedzieć, że przy mojej bramce stoi opóźniony parę godzin Budapeszt. No i przeczytałem, że Zielona ma nową bramkę. Po przeciwnej stronie. Wróciłem więc przez cały prawie terminal. Samolot. Samochód. Dom. 
Zła informacja jest taka, że jestem nieprzytomny. Będę musiał wstać o świcie i zrobić całą robotę, której dziś nie zrobię, bo zasypiam. 


 

środa, 28 lutego 2024

27 lutego 2024


1. Organoleptycznie nabyłem wiedzę na temat godziny, o której panowie od chodników rozpoczynają pracę. Jest to siódma. 
W związku z nadmiarem czasu, jaki udało mi się po drodze uzyskać, udałem się w miejscowości Nowe Kramsko do sklepu Żabka, celem zamówienia hot-doga. Złą informacją jest, że zbyt hot to on nie był. Wsiadając do samochodu minąłem dziecię, które – jak to na wsi – powitało moją osobę mówiąc: dzień dobry. Odpowiedziałem, I ruszyłem w stronę portu lotniczego. Po drodze naszła mnie konstatacja, że właściwie to mogłem wyżej wymienione dziecię podwieźć, gdyż droga prowadziła mnie obok szkoły, do której dziecię zmierzało. Droga niezbyt długa. Dotarło do mnie, że gdybym dziecię do samochodu zaprosił, naraziłbym się na oskarżenia o różne straszne rzeczy. I nawet, gdybym się udowodnił, że nie jestem człowiekiem, który straszne rzeczy robi, to – nie robiąc strasznych – mógłbym narazić dziecię na straszne rzeczy, gdyż bym dziecięcia czujność osłabił. 

2. W przerwie między lotami z Zielonej, a do Krakowa, błąkając się obok bramki wciąż wpadałem na posła Budkę. Miotał się ci on po Okęciu, jak gdyby od wylotu jego do Krakowa zależała co najmniej obsada parafii kościoła Mariackiego. 
Do mnie, z kolei dotarła na Twitterze (no nie będę go nazywać X, gdyż nazywanie go X jest bardziej żenującym mnie działaniem niż ewentualne spalenie wózka krakowskiej kwiaciarki)(w sumie nie wiem, skąd to skojarzenie, skoro to nie o Sienkiewicza, tylko o Sikorskiego chodzi) imba, w kwestii służby w amerykańskim wojsku syna ministra Sikorskiego. Nie jest to pierwsza imba związana z kwestią szeroko traktowanej lojalności rzeczonego ministra. Wcześniej chodziło o to, że on sam łączył obywatelstwo polskie z byciem poddanym brytyjskiej koronie.
Przyjaźniłem się z człowiekiem, którego córka służyła w Marines. Człowiek już nie żyje. W związku z PTSD, na który cierpiał (był przez lata frontowym fotoreporterem) popełnił samobójstwo. Delikatnie mówiąc, nie pomagała mu świadomość, że jego córka w każdej chwili może być przerzucona w miejsce, w którym chował się przed kulami. Można oczywiście spekulować, że w związku z tym, iż żona ministra Sikorskiego jest bardzo ważną personą w amerykańskim establishmencie, syn nie jest traktowany, jak zwykły amerykański obywatel, jednak jeżeli za rok się w Stanach władza zmieni, można będzie spekulować coś zupełnie odwrotnego (Te spekulacje nie mają specjalnego sensu). Pamiętajmy, że Stany Zjednoczone prowadzą wciąż regularne wojny i ich żołnierze przelewają krew. Decyzja o tym, że się do amerykańskiego wojska idzie, wiąże się z realnym, a nie hipotetycznym ryzykiem tego, że człowiek wyląduje na froncie. Nie ma więc się o co Radosława Sikorskiego czepiać, a pytania: które z obywatelstw w jego rodzinie jest ważniejsze; czy jeżeli Rosja napadnie na Polskę, czy jego syn bez rozkazu amerykańskiego prezydenta będzie Polski bronić, są zwykłą złośliwością. 
Ludzie są złośliwi. I to jest zła informacja.

3. Przeszedłem przez pół Krakowa. Pół – biorąc rozmiary z czasów mojej świętej pamięci prababci Helenki. Z Zabłocia, na Dietla. Na Dietla spasowałem i zamówiłem podwodę. Warszawskie korki, przy krakowskich to naprawdę nic. Czekając na Bolta, który minutowy według aplikacji odcinek pokonywał przez kwadrans i kapeczkę obserwowałem życie na dietlowskich plantach. Na jednej ławce pięciu ludzi piło wódkę z gwinta, dwie ławki w stronę Grzegórzeckiej siedziała płacząca dziewczyna. Po chodniku przejechał radiowóz. Zatrzymał się przy pijących panach. Panowie przy radiowozie nie pili. Radiowóz postał chwilę. Załoga, nie wysiadając, rozmawiała z pijącymi chwilę wcześniej panami. Jeden z panów pijących chwilę wcześniej panów, charakterystycznym ruchem zdjął czapkę z daszkiem, radiowóz ruszył, po przejściu dla pieszych, na wysokości Bożego Ciała przejechał na drugą stronę tramwajowych torów. Załoga (w połowie) wysiadła, zaczęła trzepać jakąś siedzącą na kolejnej ławce młodzież. Chwilę wcześniej pijący panowie, zmienili się we wciąż pijących panów. Do płaczącej dziewczyny dosiadł się chłopak. Wyglądało na to, że nie do końca wie jak się zachować. Po mnie przyjechał Sierhij w czerwonym fordzie C-Max.


Złą informacją jest, że to są najpóźniej pisane w tej serii Negatywy, gdyż zasnąłem w na początku drugiego punktu – stąd problem z podpalaniem wózka krakowskiej kwiaciarki. 


 

wtorek, 27 lutego 2024

26 lutego 2024

 


1. Horała u Mazurka. Dziad o chlebie, baba o fiołkach. Bez wskazania, kto w tym konkretnie przypadku był dziadem. 
Inwestycja – lotnisko, to nie to samo co inwestycja – chodniki. W sprawie chodników łopatę wbito. Niejedną. Położono nam nawet przed domem krawężnik. Ciekawe, jak miną kościół, gdyż jest tam wyraźnie wąsko. W każdym razie robota wre. Złą informacją jest, że od rana.
Swoją drogą pomysł przedłużenia kadencji samorządów to nie był najlepszy pomysł. Gdyby trwała lat cztery, to chodniki już dawno mielibyśmy gotowe. Tak mówią złośliwcy. Bo tak naprawdę, to nie wiadomo. Pewnie by wtedy kasy z rządowych programów nie starczyło. Więc chodniki raczej by szansę miały na powstanie za jakiej dwa lata. 
Z rozpędu wysłuchałem też Patryka Jakiego z Zetki. No i nie jest to mój ulubiony typ polityka. 

2. Byłem w mieście po pietruszkę. I smycz. W znaczeniu 10 metrów pokrytej jakąś gumą taśmy z karabinkiem i pętelką. Po przeciwnych stronach. Pani w zwierzęcym sklepie przyznała się do znajomości z psem mojej matki. Pokazałem więc jej zdjęcie, jak wyglądał, kiedy go wiozłem z Warszawy prawie cztery lata temu. Wilczarz, który dziś jest wielkości średniego kucyka, wtedy mieścił mi się na kolanach, nie utrudniając prowadzenia samochodu. Obawiałem się, że matkę ktoś w konia zrobił podrzucając szczenie wilczura, miast wilczarza. 
Wszedłem do Lidla po tę pietruszkę. Wyszedłem z nie tylko pietruszką. Zła informacją jest, że tym razem nie udało mi się załapać na żadną zniżkę. I na koniec, w tej idiotycznej zdrapce, wydrapałem 50% zniżki na śląską, której nie jem. I nie dam też zwierzętom, gdyż o nie dbam.

3. Dziesięciometrowa smyczo-taśma to z pewnością bardzo dobry wynalazek. Niestety wymaga wprawy. I to jest zła informacja. Przez połowę drogi zaplątany w nią byli albo piesek albo moja osoba. Po drodze wysłuchałem Felsztyńskiego w Kanale Zero. Niby wszystko człowiek wcześniej wiedział, a i tak ciekawe. No i jak się słucha całości, to i lapsus Mazurka o braku rewolucji w Rosji staje się nieco bardziej zrozumiały. Pił on do tego, że od upadku Związku Radzieckiego wszystkie bunty przeprowadzali post-czekiści. 

Wieczorem obejrzeliśmy Wesa Andersona: „The French Dispatch” – jakiż to piękny film i „The Royal Tenenbaums”, nie tak piękny, ale też wart obejrzenia. Gdyby ktoś szukał – oba na Disney+.

poniedziałek, 26 lutego 2024

25 lutego 2024


1. Namówiony przez Tomasza Lisa, który zniechęcał jak tylko potrafił do oglądania „Trzeciego Śniadania” Mellera, zlałem tradycyjną publicystykę i chwilę po jedenastej zacząłem słuchać Mellera i jego gości.
Najważniejszym komunikatem, jaki usłyszałem, było wezwanie red. Słowika, by w kwestiach geopolitycznych nie słuchać gości „Trzeciego Śniadania”, tylko Dębskiego z Andrzejczakiem. Co tam jeszcze było?
Sprawa Pabla Moralesa. Złą informacją jest, że nikt z gości nie zauważył, że był ci on opłacany z dotacji, czyli publicznych pieniędzy. Zupełnie jak TVP Info. 
Było też o popierdoleniu Elizy Michalik. Nazwanym wczoraj przez Stanowskiego. Szułdrzyński (Kraków produkuje ludzi z pretensją, którzy, gdy zrobią karierę w Warszawie, ta pretensja bywa dla mnie trudna do wytrzymania) powiedział, że Stanowski popełnił błąd, bo przez to, że użył takich słów, wszyscy mówią o tym, co on powiedział, a nie o tym, co powiedziała wcześniej ona. Brzmi dobrze, choć w rzeczywistości, tym, którzy mówią o tym, co powiedział Stanowski i tak by nie mówili o tym, co wcześniej powiedziała Eliza. Lub by mówili, ale w superlatywach. Swoją drogą, pracowałem z Elizą, dwadzieścia prawie lat temu w „Ozonie”. Wyglądała identycznie jak teraz, choć była twardą prawicową publicystką. 

2. Wszyscy fascynowali się amerykańską trasą Radka Sikorskiego. Sprawny jest – nie ma co ukrywać. Profesor Rau też był sprawny. Z różnicą taką, że miał – excusez le mot – wyjebane na media. No i nie miał żony, która by go ustawiała w Stanach. Parę przemówień miał naprawdę porządnych, ale nikogo to w Polsce nie interesowało. 

Im bardziej mi się podoba, co Sikorski w Stanach mówi, tym większa mi się z tyłu głowy rodzi wątpliwość. Nie mam tego jeszcze do końca poukładanego i to jest zła informacja. O co chodzi? Generalnie chodzi o to, dlaczego Republikanie blokują pieniądze dla Ukrainy. Możemy oczywiście opowiadać, że są prorosyjscy tyle że w to naprawdę mało kto rozsądny uwierzy. Raczej chodzi tu o rozgrywkę transatlantycką. Z amerykańskiego punktu widzenia, Ukraina/Rosja to problem przede wszystkim europejski. A stara Europa wciąż się jakoś specjalnie nie chce zaangażować w pomoc dla Ukrainy. Woli, kiedy robią to Stany. Po pierwsze – fajniej, gdy inni wydają pieniądze. Po drugie, wojna nie będzie trwała wiecznie, a po wojnie będzie można rozpocząć współpracę z Rosją. A łatwiej się ją będzie rozpoczynać, gdy przy stole negocjacyjnym będzie można tłumaczyć: to nie my, to Amerykanie. Mogliśmy wysłać Taurusy, nie wysłaliśmy. Nie spieszyliśmy się z dostawami sprzętu. A mogliśmy. Widzicie, jakie były nasze intencje. 
Amerykanie blokując pomoc i wzywając do większego zaangażowania starą Europę – psują te plany. 
No i wtedy wjeżdża cały na biało minister Sikorski. I robi to, co jest w interesie starej Europy, a zwłaszcza kraju na literkę N. (nie Norwegii, Norwegia jest w porządku). Atakuje Rosję (kraj na N. może później tłumaczyć – to nie my, to Polacy). Korzystając z moralnego kapitału, jaki zebrała Polska, może sobie pozwalać na ciśnięcie Republikanów w sprawie odblokowania pomocy, gdyby coś takiego mówił człowiek z kraju na N., to by usłyszał, że sam płacił, ma z czego, dorobił się przecież na Nord Streamach. Wątpliwość moja brzmi: czy nie jest tak, że my się tu moralnie ekscytujemy, a tymczasem chodzi tu o realną politykę? 
No i gdzie tu są polskie interesy? Czy bardziej powinno nam zależeć na zwiększeniu zaangażowania kraju na N. w pomoc Ukrainie, czy na tym, żeby kraj na N. miał fajniejszy start w ewentualnych negocjacjach z Rosją?

3. Słuchając „Śniadania” dokonałem na audi serii czynności serwisowych. Zdjąłem koło. Prawe przednie. Okazało się, że urwały się przewody od czujnika klocków. W tak perfidny sposób się urwały, że nie było szans na to, żeby je połączyć. Zmostkowałem. I samochód się przestał awanturować. Drugi, bardziej dotkliwy alarm, bo czerwony i z piszczeniem okazał się dotyczyć poziomu płynu hamulcowego. Udało się więc prosto ten problem rozwiązać. Złą informacją jest, że trzeba będzie niedługo wymienić tarcze. I klocki. A to nie są tanie rzeczy. 


 

niedziela, 25 lutego 2024

24 lutego 2024


1. To musiało być w 2016 roku. W Gdańsku. Combo. Porozumienia sierpniowe i Westerplatte, a może wtedy był most w Tczewie. Nie pamiętam. Przyjechaliśmy. Położyli nas w jakimś hotelu, wkoło którego nic interesującego nie było, poza hamburgerownią i monopolowym. Po zjedzeniu hamburgerów wylądowaliśmy w hotelu. Jakaś flaszka, jakieś piwa. Wcale nie jakieś wielkie ilości. Nie wiadomo kiedy, z opowiadania dowcipów i oplotkowywania kierownictwa Kancelarii, zeszło na 2010 rok. Dwóch kolegów wtedy pracowało (Już widzę, że nie uda mi się tej sytuacji opisać). Zaczęli opowiadać o pogrzebach, przy organizacji których pracowali, opisywać to wszystko, co się działo, później jak ich traktowała ekipa Komorowskiego. I nagle dorośli mężczyźni, których miałem za scynizowanych (wieloletnia urzędnicza praca w centralnym urzędzie cynizuje) zaczęli płakać rzewnymi łzami (nie udało mi się tego napięcia oddać). Jakby to nie brzmiało – mam wrażenie, że wtedy zaszczepili mi trochę swojej traumy. Zawsze, gdy słyszę „Anielski orszak twoją duszę przyjmie”, to sobie przypominam: „Stary, to piękna pieść, ale jak ją kurwa słyszysz w ciągu paru dni trzydziesty raz, to zaczynasz jej nienawidzić”.

2. Im jestem starszy, tym częściej bywam na pogrzebach. W sumie nie ma się czemu dziwić. W dzieciństwie to była jakaś abstrakcja, bo można było odnieść wrażenie, że należę do nieśmiertelnej rodziny. 
Na pierwszym pogrzebie, to chyba byłem w liceum. Kolega z klasy, Tomek Markiewicz. Wnuk profesora. Jego ojciec teraz też jest profesorem. Na logikę, młodszy brat, który wtedy był niemowlęciem, pewnie też. Czerniak. Jak już chorował, chodziliśmy do niego grać w brydża. Nie pamiętam, ale na logikę, musiałem tam chodzić z moim kolegą, późniejszym mordercą. Pierwszy raz w życiu jadłem tam ryż gotowany z kurkumą. Pogrzeb na Rakowicach. Pamiętam jak mnie zbrzydzili grabarze, którzy, ubrani w brudne drelichy komentowali nas, stojących wkoło, podczas zasypywania trumny. 
Następny też był na Rakowicach. Mąż jakiejś nauczycielki. Nie wiedziałem, jak się składa kondolencje. A jako szefowi samorządu wypadało mi to zrobić. 
Później się zaczęły rodzinne. Brat babci, prababcia, siostra babci, dziadek (spóźniliśmy się z bratem, jechaliśmy Suprą z Warszawy, ale coś się spieprzyło chyba z ładowaniem). Drugi dziadek. Mama Bożeny. Jeszcze wcześniej oglądałem z wieży Katedry wawelski pogrzeb generała Sikorskiego. Pogrzeb Piotra, dziadka dziewczynek. Pogrzeb profesora Marka Eminowicza. Z wojskową asystą, którą jedna z emerytowanych nauczycielek skomentowała: nawet po śmierci musi szpanować. W kościele przemawiał profesor Nowak. Niestety pamiętam tylko, że zrobiło na mnie wielkie wrażenie. Pogrzeb Rafała – kolegi z harcerstwa – z tego najbardziej pamiętam stypę. Bardzo muszę przyznać była oczyszczająca. Aż żałuję, że nie jestem skandynawskim dramaturgiem, bo byłbym to wtedy w stanie opisać. Pogrzeb sąsiadki z piętra, której raz na rok programowałem kolejność kanałów w dekoderze Polsatu. 
Pogrzeb babci, wiejski kościół, wiejski cmentarz. Pierwszy osobisty. Nikt wcześniej nie był tak bliski jak babcia. 
Później zaczęły się pogrzeby państwowe. Łupaszki, Inki. Premiera Olszewskiego – skrzypiące koła ruskiej armaty, ciągnionej przez Humvee z rejestracją UB. Pogrzeb Kornela Morawieckiego. Adamowicza w Gdańsku. Pogrzeb Pawła Zarzecznego, na którym byłem obstawą odznaczającego Restitutą Piotrka Nowackiego. W Wilnie Kalinowskiego i Sierakowskiego. Litewskie wojsko walące w wielkie bębny, których dźwięk odbijał się od kamienic. I mróz taki, że szło zamarznąć. Kolejność pewnie pomyliłem, ale to chyba nie ma znaczenia. Później – pierwsze chyba moje wyjście na świat po wyjściu ze szpitala – pogrzeb zabranego przez COVID ojca sąsiada Gienka. 
Potem w lecie, w Krakowie, Ewa, koleżanka z podstawówki. Rak miał ją zdmuchnąć w pół roku, a przeżyła lat parę.

3. Od kiedy nie pracuję w Pałacu, postanowiłem, że krawat ubierać będę tylko na pogrzeby.
No i dziś miałem krawat. Chowaliśmy Józefa Karpińskiego, ojca sąsiada Tomka. 
To był strasznie porządny człowiek. Mądry. Z gigantyczną wiedzą. I wyobraźnią. Ze specyficznym poczuciem humoru. I darem, jakim była umiejętność naprawienia chyba wszystkiego, co się dało naprawić. A do tego jeszcze modyfikowania rzeczy tak, by działały lepiej.

Byłem u niego chyba niecałe dwa tygodnie temu. Tomek woził go na chemię do szpitala w Zielonej Górze. Złapał jakiegoś wirusa. W dwa dni chyba zrobiło się z tego zapalenie płuc, szpital, respirator, drugi szpital, ECMO, koniec. 
Pogrzeb. Pełen kościół. Dawno nie byłem na mszy, na której ludzie modlili się i śpiewali pełnym głosem. W ogóle dawno nie byłem na mszy. 




 

sobota, 24 lutego 2024

23 lutego 2024


1. Mazurek czepiał się Matysiakównej. Spałem, więc nie jestem w stanie przytoczyć. Zarzucał jej brak logiki w działaniu Razemków. Ale coś mi nie pasowało w jego logice. Do nich miał pretensje, że głosują z rządem, którego nie popierają, a nie miał pretensji do PSL-u, który częściowo nie głosował z rządem, który popiera. Ale w sumie nie jestem pewien, czy to było tak, bo spałem.
Złą informacją jest, że się nie wyspałem. 

2. Postanowiłem rozpocząć nowy rozdział w życiu. Nie napiszę o co chodzi, bo to dopiero za dwa tygodnie. Istnieje spora szansa na to, że będę sobie pluł w brodę, a na mnie pluć będą tysiące ludzi. Ale co tam. 
Pojeździłem po Warszawie. Boltami (nawet mi się raz rodak kierowca trafił), tramwajem, potem jeszcze samochodem własnym. Jakoś mnie tym razem miasto do siebie nie przekonało. Przez pół dnia przyglądałem się twitterowej dyskusji, jaką wzbudził mój felieton o Pegasusie. Rozwalają mnie – muszę przyznać – ciągi logiczne, typu: skoro poseł Brejza mówi, że na tvp.info pokazano jego sfałszowany SMS-y, to jest niezbity dowód na to, że służby wgrały coś na jego telefon. Albo: skoro sędziowie wydawali zgody na użycie technik operacyjnych, to musi znaczyć, że Służby ich oszukiwały. 
No i sędzia Tuleya. Najśmieszniejsze by było, gdyby się okazało, że to on się podpisał pod zgodą na inwigilację posła Brejzy. Cóż, nawet gdyby tak było, to się tego nie dowiemy. I to jest zła informacja. 

3. Korki, później ruch na autostradzie. Jak to w piątek. Dopiero za Łodzią zaczęło się Ground Zero z ekscelencją Cichockim. Bardzo to było dobre. Sporo historii znałem. Tej o prezydencie Komorowskim, który nie wszedł do formatu Normandzkiego, bo… nie wszedł, nie znałem. Ubawiłem się, jak panowie sprawnie ominęli działalność (sprzed dekady) ministra Sikorskiego. Może dlatego, że zachowuje się on teraz niewiarygodnie wprost porządnie, odpowiedzialnie etc. Jakby był zupełnie kimś innym. Nie doszedłem do końca, bo dojechałem. Dosłucham może jutro.

Zaczęło samo się z siebie włączać ogrzewanie fotela kierowcy. To może być wina chińskiego włącznika. Ale może też innych rzeczy. 
Przypomniało mi to dykteryjkę połowy lat dziewięćdziesiątych, którą usłyszałem od mojego ciut starszego kolegi, który pracował wtedy w firmie fonograficznej. Otóż lider zespołu muzycznego (bardzo popularnego) kupił sobie S-Klasę. To było bardzo upalne lato Przyjechał nią a był na jakimś strasznym poalkoholowo-narkotykowym kacu. Mówił, że chory jest, bo się z niego pot strumieniami leje. Mieli gdzieś z tym moim ciut starszym kolegą pojechać. Wsiadają do auta, lider zespołu muzycznego narzeka. Że umrze zaraz mówi. A mój ciut starszy kolega pyta: a czemu masz włączone ogrzewanie foteli. A tamten: Jakie ogrzewanie?
U nas też idzie lato. I to jest w tym kontekście zła informacja. 





 

piątek, 23 lutego 2024

22 lutego 2024


1. W ramach ogólnoświatowego spisku, który miał na celu niewysypianie się mojej osoby, walczę z tą częścią mojej osoby, która chciałaby zasnąć natychmiast. 
Na razie walczę nieskutecznie. I – zasadniczo – jest to zła wiadomość.

2. Rano, w RMF, u Mazurka wystąpił Jurij Felsztyński. Fascynujące były dwie rzeczy. Mazurkowa znajomość rosyjskiego i to, że Rosjanin, Felsztyński, wzywał NATO do zbombardowania Moskwy. Złą informacją jest, że nikt nie chce o tym bombardowaniu słyszeć.

3. Kancelaria Sejmu odmówiła mi stałej przepustki. I to jest zła informacja, gdyż wcześniej, z niezdrową radością, wbijałem się w okolice prasowego stolika, by wyprowadzać z równowagi technicznych pracowników mediów. Cóż, techniczni pracownicy mediów, zwykle mają o wiele zdrowszy stosunek do rzeczywistości, niż występujący przed kamerami ich koledzy.
Mimo wszystko udało się mojej osobie wbić na teren parlamentu. Wprost przed Kosiniaka-Kamysza, który opowiadał mediom, że Unia nie jest OK. Wczoraj o nieokejowskości Unii mówił wiceminister Kołodziejczak.
Nieokejowskość UE jest tematem paneuropejskim. U nas niestety próbuje się z protestujących rolników robić ruskich szpiegów. Problem polega na tym, że mało kto zdaje sobie z tego sprawę. 


 

czwartek, 22 lutego 2024

21 lutego 2024


1. Panowie, którzy od dwóch dni hałasowali rano, tym razem się nie pojawili. Nic więc nie przybyło. Zauważyłem tylko, że poza koparką, koparko-ładowarką, ciężarówką,toi toi-em, kontenerem z drzwiami, jest jeszcze wibracyjna ubijaczka.

Tymczasem w Krakowie, kandydujący na stanowisko prezydenta miasta, wiceprezydent Kulig ogłosił, że trzeba wyburzyć most Grunwaldzki, bo się do niczego już nie nadaje. I to jest zła informacja, bo most jest moim rówieśnikiem. Do tego jest ze zbrojonego betonu, więc materiału twardszego, niż ten, z którego zrobiono mnie. 

2. U Mazurka wystąpił minister Gramatyka. Znowu nie śpiewał szant. Ale to jest właściwie bez znaczenia. Zdecydowanie ciekawsza jest konstatacja, która moją osobę naszła. Mazurek atakował, Gramatyka się zgadzał. Nie kluczył, nie protestował, nie próbował bronić. Nowe czasy. 
I to nie tylko Gramatyka.
Pablo Morales. Platforma płaciła (publiczne pieniądze) za hejt. Mało płaciła. Poza tym w dobrej sprawie (to akurat argument Tomasza Lisa).
Wiadomo, że nie ma co żałować róż, gdy płonie las. Ale przecież 15 października pożar lasu zgaszono. Konstatacja, która moją osobę naszła – nowe przyszły czasy. Donald Tusk w dwa miesiące zrobił coś, przed czym przez osiem lat ostrzegał, że zrobi to kiedyś Jarosław Kaczynski. Nie ja to zdanie wymyśliłem. Nie pamiętam kto. I to jest zła informacja. 

3. Całą właściwie drogę do Warszawy słuchałem debaty o rolnictwie na Kanale Sportowym. Złą informacją jest, że gdybym nie miał wcześniej doświadczeń z Michałem Kołodziejczakiem, to bym o nim wyrobił sobie całkiem dobra zdanie.

Znowu wracam do publikowania Negatywów koło trzeciej. Tym razem winny jest Spotify. Otóż przypadkiem się okazało, że jest tam płyta Marvina Pontiaca, o której istnieniu nie wiedziałem.
Wiedza o istnieniu tego zjawiska nie jest zbyt popularna. 

Polecam: https://open.spotify.com/album/2FUj9AoKjQFPefeCyehD1h?si=nfMC9TS1TwyArslZZsYv8Q


wtorek, 20 lutego 2024

20 lutego 2024


 1. Od świtu hałasowano za okniem. Panowie ustawili kontener. Taki z drzwiami. I toi toi'a. Po 10:00 pozamykali się w szoferkach i zaczęli jeść. Koło 12:00 pojechali. Tym razem zostawili jeszcze koparko-ładowarkę. Zobaczymy co zostawią jutro. 

U Mazurka, Wipler powiedział, że Putin ma milionową armię na terenie Ukrainy. Chyba jednak nie ma. Swoją drogą, w radio, Wipler brzmi bardzo podobnie do Mastalerka. Ciekawe, czy nauki pobierali u tego samego mistrza, czy to jest pokoleniowe. 

Próbowałem posłuchać wczorajszych obrad Pegasusowej komisji. Jakoś nie dałem rady. Było zbyt nudno. I to jest zła informacja, bo może później było coś sensacyjnego. 

Na i.pl trafiła rozmowa z generałem Kraszewskim. Jeżeli ktoś nerwowo potrzebuje przeczytać, że wojny nie będzie, polecam. Tu link.


2. Próbowałem uruchomić kosiarkę. Najpierw spuściłem paliwo z gaźnika, później zalałem zbiornik dziewięćdziesiątką ósemką. Później naładowałem akumulator. Później podpiąłem kablami do akumulatora odpalonej Lawiny. Wszystko na nic. Rozrusznik nie chce nawet ruszyć. 
Kosiarka jest już z nami prawie siedemnaście lat. Wydawało mi się, że jest wieczna. Znaczy wiecznie nie do końca sprawna, ale użyteczna. Przyjdzie władować ją na przyczepkę i zawieźć do fachowca. I to jest zła informacja, bo wyraźnie skracają się interwały pomiędzy kolejnymi jej u fachowca wizytami. 

3. Obejrzeliśmy dwa filmy. Pierwszy właściwie wyparłem. Szwedzki na Netfliksie. O tym, że się przez szkody górnicze zapada Kiruna. Amerykanie by tego tak nie spierdolili. W każdym razie, jeżeli w Szwecji jest jak na filmie, znaczy, że nie opanowali tam sztuki zbrojenia betonu.
Później był drugi. Z tym amerykańskim aktorem, który ma siostrę, która grała w filmie o początku branży porno w Nowym Jorku i się jakoś tak dziwnie nazywa. Film pod tytułem „Demolition”, o panu, któremu żona ginie w wypadku samochodowym, na chwilę przed śmiercią czepiając się w kwestii lodówki, w której cieknie woda. Swoją drogą, ta woda, bo później ją widzimy, kapie w dziwnym jak na lodówkę miejscu. Woda w lodówce pojawia się, kiedy grzałka zaczyna odszraniać parownik. Parownik zwykle jest z tyłu, a tam ciekło z góry. Niby zamrażalnik był u góry, czyli musiał mieś swoją grzałkę. Czyli się musiał zapchać odpływ. Bohater nie znał się na lodówkach. Swoją rozwalił na kawałki, jak i różne inne rzeczy. Łącznie z domem. Jedna rzecz nie trzymała się kupy – nie rozwalił porsche, którym jeździł. 
Złą informacją jest, że – wstyd się przyznać – lubię takie amerykańskie filmy. 

19 lutego 2024

1. Czy się położę o czwartej, czy się położę chwilę po północy, tak samo jestem niewyspany. I to jest zła informacja. 

2. Jak już wstałem, okazało się, że na powiatowej drodze koło domu trwają przygotowania do rozpoczęcia jakiejś inwestycji. Siatką leśną wygrodzono trawnik przed pozbawioną dachu stodołą. Za pomocą spalinowych wiertnicy i piły spalinowej osadzano bramę. Panowie z użyciem koparki rozładowywali ciężarówkę, na której przyjechał do tej koparki osprzęt. Gdy rozładowana ciężarówka wyjeżdżała, stojący na jej pace pan gestykulował na modłę peerelowskiego dygnitarza. Dostarczając w ten sposób wiele radości oglądającym go kolegom. Po jakimś czasie panowie znikli. Pozostawiając po sobie koparkę i ciężarówkę. Wygląda na to, że po ośmiuset (co najmniej) latach istnienia wsi, powstaną u nas chodniki. 

Profesor Nowak w Arcanach  wezwał Jarosława Kaczyńskiego do oddania władzy. Punktując w bezlitosny sposób. Złą informacją jest, że jako potencjalnych następców wymienił Jakiego i Czarnka. Jakoś trudno mi sobie wyobrazić, że wiedzione przez nich ugrupowanie zyska wystarczającą do przejęcia władzy liczbę głosów. 

3. Odwiozłem panu ze sklepu motoryzacyjnego na targu zwanym rynkiem stary akumulator. W zamian dostałem trzydzieści złotych. I obietnicę, że gdy będę potrzebował następny akumulator, będzie w ofercie ciut pojemniejszy.

W „Mrówce” kupiłem śruby, za których pomocą udało mi się odsunąć konieczność rozbijania ściany w łazience. Spłuczka działa. Choć zaraz się może okazać, że przez to, iż są sztywniejsze, niż oryginalne plastikowe, coś innego pęknie. Tzw. gerberity to zło. Zwłaszcza te w wersji budżetowej. 
Skończyliśmy „True Detective”. Szczerze mówiąc nie wiem, co sądzę o rozwiązaniu. Znaczy, coś tam wiem. Na przykład, że nie jestem tak zachwycony, jak byłem zachwycony pierwszą serią. 

Później za to oglądaliśmy Czarnka w Kanale Zero. Ma chłop gadane. Złą informacją jest, że im bardziej okazuje się elokwentny, tym bardziej jest – excusez le mot – wkurwiający. 
Być może, właśnie dlatego, trudno mi sobie wyobrazić wielką, centroprawicową partię pod jego przywództwem. 

poniedziałek, 19 lutego 2024

18 lutego 2024



1. Porzuciłem zajmującą się trójkątem w Białym Domu „Kawę na ławę” dla „Trzeciego śniadania” Mellera. Przez chwilę, w sumie, było śmiesznie. Kiedy goście się zaczęli kłócić, a Meller, przyzwyczajony do sytuacji, w której goście spijają sobie z dzióbków, a to on jest jedynym, który wrzuca jakieś kontrowersyjne teksty, nie wiedział za bardzo, co robić.
Później się uspokoiło, gdyż Jaruzelska odpuściła, Kierownik Jeziora zajął się sobą, niezbyt błyskotliwe dziewczę z Oko przestało się odzywać i tylko Czarek Łazarewicz błyszczał wewnętrznym światłem.

Ciekaw w sumie jestem, czy Meller zbierze kiedyś regularnie symetrystyczny skład, gdzie po jednej stronie będą symetryści platformerscy, a po drugiej pisowscy.
Mało to jest w sumie prawdopodobne. I to jest zła informacja. 


2. Próbowałem naprawić blokujące się okno pasażera w Lawinie. Poddałem się. I to jest zła informacja. Potrzeba do tego dwóch zaangażowanych osób.

Jednocześnie słuchałem, bo bardziej słuchałem niż oglądałem, Stanowskiego o Derpieńskiej. 
Stanowski jest dziesięć lat młodszy ode mnie. Okazuje się, że akurat ta dekada to strasznie dużo. Rzeczy dla mnie jakoś oczywiste, dla niego okazują się niezwykłe. 
Okna nie naprawiłem, ale założyłem włącznik grzania fotela pasażera. Ten za który Państwo policzyło mnie 8,50. 


3. Byliśmy z pieskiem. Bez specjalnych przygód. Później zaczęliśmy oglądać jakiś dziwny serial na Netfliksie. O Chińczykach sto lat temu w San Francisco. Ponad sto lat temu. Dwa odcinki za nami, a wciąż nie wiadomo, o co zasadniczo chodzi.

Muszę jutro pojechać do Mrówki i kupić jakąś śrubę, która zastąpi plastikową, która wyzwala spłuczkę. Plastikowa się złamała. Tzw. Gerberit to wynalazek diabła. Spłuczkę musi się dać serwisować. Pomysł, żeby ukrywać ją w ścianie to efekt spisku hydraulików i fliziarzy. 
W mieszkaniu przy Filareckiej, mieliśmy porządny górnopłuk firmy Niagara. Praktycznie niezniszczalny. Złą informacją jest, że dziś już takich nie robią. 

A tak w ogóle, to jest wiosna. Kwitną przebiśniegi. Wyszły z ziemi tulipany. Zapączyła magnolia. Trzeba będzie zaraz opony na letnie wymieniać.

niedziela, 18 lutego 2024

17 lutego 2024


 

1. Poczułem imperatyw wysłuchania „Śniadania w Trójce”. Że człowiek, który czasem komentuje politykę, powinien wiedzieć, co politycy mają do powiedzenia. Wytrzymałem do momentu, kiedy poseł Myrcha powiedział, że nie jest tajemnicą, że premier Tusk i prezydent Biden mają od lat bardzo dobre relacje. 
O słowach Myrchy nikt nie będzie pamiętał, gdy na jakichś Wikileaks wypłyną materiały, z których wynikać będzie, że pomysł zaproszenia w tej konfiguracji, wziął się z obawy amerykańskiej strony o amerykańskie interesy, z tego, że jak polski rząd ogłosi na przykład zerwanie umów na atomówki w szczycie amerykańskiej kampanii wyborczej, to go Republikanie zjedzą. Innymi słowy – nienormalne rozwiązania wynikają zwykle z nienormalnych sytuacji, a nie ze świetnych relacji. 
A tak w ogóle, to mnie boli noga. Kuśtykam. I to jest zła informacja. 

2. Poszliśmy z pieskiem inaczej niż zwykle. Złą informacją jest, że w pewnym momencie nie byłem pewny, gdzie jestem. I to jest zła informacja, bo zwykle się potrafiłem zorientować. Piesek nie pomagał, gdyż wywierał miejscami presję prowadzącą do kręcenia się w kółko. Generalnie był grzeczny. Nawet przez chwilę go puściłem, żeby sobie pobiegał. I dał się po tym złapać. Zrobiliśmy z osiem kilometrów. Swoją drogą ciekawe, że w trzewiku wojskowym noga mnie nie boli.

3. Wieczorem oglądaliśmy „Mission Impossible. Dead Reckoning Part One”. Dokładniej: film szedł, a moja osoba spała. Zauważyłem tylko, że w filmie zagrały Ospreye. I to pierwsza taka sytuacja, którą widziałem. 
Ospreye na żywo widziałem w Kuwejcie. I nie mogłem się napatrzeć, bo to jest do niczego nie podobne i na niebie zachowuje się w dziwaczny sposób. W pewnych sytuacjach mogłoby robić za UFO. Złą informacją jest, że przez to iż spałem nie wiem, czy w filmie była scena wysadzania mostu. 
A historia z tym mostem to też coś do opisania we wspomnieniach. Znaczy: nie z tym. I Bogu dzięki.


sobota, 17 lutego 2024

16 lutego 2024


 1. Jakże piękny jest świat o świcie. Ścielące się mgły, wznoszące się ponad nie słońce. Słońce świecące przez drzewa. Niestety, wrażenia te nie są w stanie przykryć zbrodni na psyche i somie, jaką jest wstawanie o tej niechrześcijańskiej porze. I to jest zła informacja. 

Lotnisko w Babimoście dorobiło się większej liczby stanowisk kontroli paszportowej. I, w miejsce obsługiwanego przez młodego człowieka dowolnej płci stoiska z alko-spożywką, pojawiło się porządniejsze, firmowane Baltoną.
Samolot na Okęciu zaparkował na parkingu dla autobusów. Było to tak niedorzeczne miejsce, że się nawet przez chwilę zastanawiałem, czy nie wpadnie zaraz jakieś AT, żeby zrobić z nami porządek.

2. Następny samolot pełen był francuskiej wycieczki. Pociąg na Główny kosztował ze cztery razy więcej, niż ten z Okęcia na Centralny. Przy wejściu do podziemnego przejścia na Planty nikt nie odświeżył funkcjonującego tam przez część lat dziewięćdziesiątych napisu: witajcie kmioty ze stolicy. I to jest zła informacja, bo w tym akurat mieście tradycja jest ważna. 
W mieście wpadłem na byłą żonę szwagra prawicowego magnata prasowego (choć w tym przypadku wpadłem jest pewną przesadą, gdyż minęliśmy się po dwóch stronach ulicy. Kolegę z harcerstwa i kolegę z podstawówki (z tym, że kolega z harcerstwa był też kolegą z podstawówki, który chodził do klasy z tym drugim kolegą z podstawówki, a żaden z nich nie chodził do klasy ze mną). Z wymienioną wyżej byłą żoną szwagra prawicowego magnata prasowego, jak i ze szwagrem prawicowego magnata prasowego chodziłem do liceum. Z prawicowym magnatem prasowym nie chodziłem nigdzie, gdyż jest on chyba z Warszawy. U prawicowego magnata prasowego byłem ze dwa razy na kolacji. Byłem też na kilku organizowanych przez niego galach. Od pewnego czasu na swoje gale mnie już nie zaprasza. Właściwie nie ma się czemu dziwić.

Załatwiłem, co miałem załatwić. Poszedłem na Główny, gdzie się trochę zgubiłem, bo zamiast na peron trzeci, trafiłem na peron z tramwajem. Ponoć szybkim. W każdym razie wsiadłem do pociągu. Pomogłem jakiemuś młodzieńcowi, który nie był pewien, w którą stronę pociąg jedzie. I dojechałem na lotnisko. 

3. Lotnisko strasznie w sumie klaustrofobiczne. Z przewalającym się tłumem ludzi. Może nie tyle przewalającym się tłumem, tłumem snujących się ludzi. Ze czterdzieści lat temu leciałem z tego lotniska do Gdańska antonowem 24. Cały prawie lot rzygałem. Lotnisko za to było bardziej przestronne. Udało mi się kupić lokalny dziennik z moim felietonem i wywiadem z prof. Lewickim, polecam oba. Choć nie rozumiem, dlaczego redakcja dodała znak zapytania do tytułu „Cieknący transatlantyk”.
Samolot dostarczył mnie do Warszawy. W Warszawie kupiłem dwie pary okularów, które na lotnisku nie dość, że są tańsze niż w mieście, to jeszcze miały obniżoną o 50% cenę. Przy odpowiednio kupionych biletach, opłaca się po nie przylecieć do Warszawy. 

W samolocie do Zielonej Góry zauważyłem miejscowego senatora. Gdybym był moim kolegą Życzkowskim, senator – jak to ma w zwyczaju – pewnie by podszedł i zwyzywał mnie od najgorszych. Nie jestem, więc mi to nie grozi. Choć jeszcze nie wiadomo, co będzie gdy wylądujemy.

Cały dzień słuchałem środowego Mazurka z Mentzenem z Kanału Zero. Słuchało się tego dobrze, choć Mentzen zupełnie mnie nie przekonywał. Im dłużej słychałem, tym zupełniej.

Senator siedział z przodu. Ja z tyłu. Więc się, przy wysiadaniu nie spotkaliśmy. Życie jednak pisze interesujące scenariusze. Samolotem, którym przylecieliśmy chwilę później, do Warszawy, wracał profesor Majchrowski (sędzia, nie mylić z profesorem Majchrowskim, prezydentem). Profesora na lotnisko odwoził kolega Życzkowski. Naprawdę niewiele brakowało, by na senatora wpadł. 
Senator był wcześniej bardzo dobrze ocenianym samorządowcem. Jak trafił do Senatu, zwariował. Ludzie w parlamencie często wariują. I to jest zła informacja.



czwartek, 15 lutego 2024

15 lutego 2024


 

1. Obudził mnie listonosz. Bardzo w sumie późno. Wyleciałem do niego w negliżu. Chciał ode mnie 8,50 opłat, jakie nałożyło na mnie Państwo Polskie w związku z importem włącznika ogrzewania fotela pasażera. W sumie drogo, za coś, co kosztowało 8 dolarów. 
Włącznika nie próbowałem zamontować. Zbieram energię, bo przy okazji będę próbował coś zrobić z blokującym się oknem. 
Później kurier przyniósł Idler Arm, który kupiłem po to, żeby się upewnić, że wymienić mam Pitman Arm. Mam wrażenie, że nie mają one nazwy w języku polskim. Występują jako wąsy, ramiona, wsporniki, do tego oba pod tą samą nazwą. I to jest zła informacja.
Pojechałem do mechanika do Wilkowa umówić się na wymianę. Mam dzwonić we środę, bo jedzie na krótkie ferie. 
Później pojechałem do Lidla, gdzie metodą docenta Gibona oszczędziłem ponad pięćdziesiąt złotych. Później na oddanej przez złego Obajtka jeszcze gorszym Węgrom stacji benzynowej oszczędziłem kolejne 12 złotych, bo źli Węgrzy z okazji Walentynek sprzedawali paliwo ze zniżką 15 groszy na litrze. 

2. wróciłem, poszedłem z pieskiem. Piesek był w sumie grzeczny, ale nie mógł się zdecydować dokąd chce iść. Pochodziliśmy więc w kółko po ciemnym lesie. Co mialo swoje plusy. Na przykład mogłem dosłuchać do końca Dębskiego z Andrzejczakiem. I bardzo to było dobre. A wcześniej panią sędzię Manowską u Mazurka. Rozmowę z panią sędzią każdy powinien posłuchać Złą informacją jest, że nie wszyscy zrozumieją. Ani co mówi, ani dlaczego powinni tego posłuchać. Uprawiałem kiedyś small talk z sędzią Gersdorf. Z sędzią Manowską nie miałem okazji. A szkoda, bo na pewno by to była ciekawsza rozmowa.
A co do dwóch łysych panów, generał trzema właściwie zdaniami rozbił argumentację mówiących o wojskowym aspekcie, wrogów CPK. Warto tego posłuchać. Jeżeli się komuś nie chce słuchać całości – to jest pod sam koniec. 

3. Wieczorem obejrzeliśmy dwa odcinki „The New Look”, jakież to jest niemożebne, ahistoryczne gówno. (Nie muszę chyba pisać, że to jest trzecia zła informacja)

14 lutego 2024

 


1. Jakoś ubawił mnie brak wiary Mazurka w to, że człowiek Masta nie rozmawiał z prezydentem Dudą o Pegasusie. Kiedyś, z kimś tam, rozmawiałem o niejawnych dokumentach. Akurat byłem świeżo po szkoleniu i mogłem cytować przepisy. Nie pasowało to, do jego wizji wszechświata, więc ciągle mnie pytał: no dobra, to przepisy, ale jak jest naprawdę. A kiedy mu powiedziałem, że nie widziałem tajnej notatki na oczy, się obraził, przekonany, że go okłamuję.
Ludzie sobie dali wmówić, że Pegasus to coś wyjątkowego i nic ich od tego nie odwiedzie, bo gdyby odwiodło, to by się okazało, że sobie dali wmówić. A nikt nie lubi wychodzić na naiwniaka. 
Mnie tam najbardziej by interesowało obejrzenie uzasadnień, które trafiały do sędziów wydających zgody na inwigilacje. Złą informacją jest, że ciekawość moja nie będzie zaspokojona. Z dwóch powodów. Po pierwsze dlatego, że ujawnianie takich rzeczy osłabia państwo. Po drugie, bo politycznie raczej nie będzie to w interesie inwigilowanych. 

2. Zrobiłem 60% warszawskiego planu. I tak nieźle. Co się nasłuchałem, to moje. Na przykład, że jest przynajmniej jedna osoba, której szczerze się podobał występ Samuela u Stanowskiego. To Samuel. Że kwestia przejmowania mediów przejmującym będzie wychodzić bokiem. A dla niektórych może się naprawdę nieciekawie skończyć, gdyż sędziowie, tyle się przez lata nasłuchali o niezależności, że biorą tę niezależność do siebie. I stosują prawo. Zahartowanym w walce z pomysłami Zbigniewa Ziobry Adam Bodnar wcale nie musi być tak straszny. Przez ostrożność procesową nie napiszę, z czym mi się będzie kojarzył nowy przewodniczący delegacji PiS w Parlamencie Europejskim. I to jest zła informacja, bo kiedyś jednak bardziej tu kozaczyłem.

3. Wracaliśmy przez Łódź. Mam nadzieję, że pani Zdanowska będzie tam prezydentem po wsze czasy, bo ktoś inny mógłby naprawić drogi i skąd wtedy człowiek by wiedział, że jest w Łodzi. 
Za Łodzią zaczęliśmy słuchać wczorajszych Dębskiego i Andrzejczaka. Wyraźnie lepsze niż za pierwszym razem. Jeżeli progres (tak się nazywają – swoją drogą – postradzieckie statki kosmiczne) będzie w tym tempie, to jeszcze dwa tygodnie i będziemy mieć do czynienia z arcydziełem. Złą informacją jest, że kiedy Andrzejczak używa słowa atencja, umiera jakieś małe puchate puchate zwierzątko. Jeszcze gorszą, że po dwóch godzinach, kiedy się zrobiło naprawdę interesująco, dojechaliśmy do domu. Więc nie wiem, co było dalej.



Na zdjęciu: brak bezwonnego pisuaru w Beirucie. 

środa, 14 lutego 2024

13 lutego 2024



1. Nie udało się spać do południa. I to jest zła informacja. Miło było słuchać spełnionego Mazurka, który rozmawiał z jakimś doktorem z Defence24 o Afryce. Trochę to przypominało moje robienie wywiadów. W znaczeniu: rozmawiający ma więcej do powiedzenia niż rozmawiany.


2. Pojechałem za Konstancin. Źle skręciłem, w znaczeniu: nie skręciłem. Dojechałem aż do Baniochy. Czyli na miejsce dojechałem spóźniony, od nie tej co trzeba strony. 

Pojechałem tam rozmawiać z profesorem Lewickim. Byłem tak wygłodzony rozmowy z mądrzejszym ode mnie człowiekiem, że wywiad, którego redagowaniem się będę zajmował, jak skończę to pisać może być trudny do zredagowania. Dopiero, gdy wyjechałem dotarło do mnie, że Lewickiego dystans do polskiej rzeczywistości może się brać z tego, że całe zawodowe życie zajmuje się on badaniem najstarszej demokracji w nowożytnym świecie, więc z tym wszystkim miał już do czynienia. 


Wpadłem później do mojego brata. Młodszego. Raptem trzy lata, ale jednak młodszego. A skoro młodszego, to nie mogę się wyzbyć protekcjonalnego o nim myślenia. Niesłusznie. Brat mój od miesiąca bawi się Chatem GPT. Od niecałego miesiąca, bo zaczął po mnie. I bawiąc się wymyśla kolejne jego zastosowania. W kwadrans pokazał mi rzeczy, które nawet przez myśl mi nie przeszły. I to jest zła informacja, bo chyba powinny. 


3. Byłem u kamieniarza, gdzieś koło Wyszkowa. Konkretnie w Słopsku. Od tygodni w Lawinie jeździł kamień. Na tyle ciężki, że nieco oślepiałem nadjeżdżających z przeciwka. Kamieniarz ze Słopska ma ten kamień pociąć w plastry. W każdym razie kamieniarz, poza cięciem kamieni na projekty artystyczne, robi nagrobki. Również taki, jakie by sto pięćdziesiąt lat temu stanęły na niemieckim cmentarzu. Polskim, pod zaborami, też. 

Wracając spod Wyszkowa wylądowałem w centrum handlowym koło Marek, czyli chyba na Targówku. Najpierw w TK Max wpadałem na ludzi, którzy wyglądali na polskich ekranów. Najpierw wyglądali z daleka, a później z bliska okazywali się tymi gwiazdami. Tak było w pierwszym przypadku. Bo w drugim było odwrotnie. Na gwiazdę najpierw wpadłem, później, im dalej od niej byłem, tym mniej na tę gwiazdę wyglądała. 

Później w serwisowej sieciówce wymieniłem olej w Lawinie. Znaczy, oni wymienili. Bez mojego udziału. Jak wymienili, to zadzwonili żebym auto odebrał. Wystawili rachunek. Czytam: zdjęcie osłony silnika – 15 złotych. Mówię panu przy kasie, że auto nie ma osłony silnika. Pan się zrobił czerwony. – No bo auto duże – zaczął tłumaczyć. Małe nie jest. To prawda. Ciekawe w sumie jak się to ma do przepisów karno-skarbowych. Profesor Lewicki mówi, że nasze wnuki mają szansę żyć w normalnym kraju. Optymista. 

Wieczorem wyszliśmy coś zjeść. W Noli się nie dało, bo był koncert. Dęte blaszane i perkusja, bardzo pięknie grali. Zamieszczony wyżej filmik wrzuciłem na Twitter. Dyskusję wywołała występująca na nim tęczowa flaga. Ludzie są – excusez le mot – popierdoleni. I to jest popularna, ale wciąż zła informacja. Jedni uważali, że występowanie rzeczonej powinno działać odstręczająco, dla innych nie byłem godny wchodzić do miejsca, gdzie wisi. 

wtorek, 13 lutego 2024

12 lutego 2024


1. Tobiasz Bocheński u Mazurka. Nigdy nie głosowałem w warszawskich wyborach. Tym razem też nie będę głosował. Więc właściwie nie mam legitymacji, by się na ten temat wypowiadać. Może tyle, że jako okazjonalny użytkownik Stołecznego Miasta będę wynikiem wyborów dotknięty.
Widać ewolucję myślenia w Prawie i Sprawiedliwości. Poprzednim razem wystawiono człowieka charakterystycznego, który – delikatnie mówiąc – nie wstrzelił się w gusta Warszawiaków. Tym razem postanowiono więc wystawić człowieka bez właściwości. A, nie. Z jedną właściwością. Człowiek jest z Łodzi. Nie mówię, że to coś złego. Mówię, że to jedyna jego charakterystyczna cecha. 
Miałem nadzieję, że przynajmniej kandydat PiS-u zacznie się awanturować w sprawie idiotyczności strefy czystego transportu. A pan Tobiasz jest za. W dwóch/trzecich jest za. Ręce opadają i to jest zła informacja. 
Ech, gdyby w 2018 roku PiS poparł (nie wystawił przeciw niemu kandydata) takiego Janka Ołdakowskiego…

2. Pan na targu nazywanym rynkiem, z niewiadomych powodów, miał akumulator do Lawiny. Identyczny jak ten, który mi sprzedał półtora roku temu. Rozwiązany został więc problem odpalania. Wciąż pozostaje problem niskiej żywotności akumulatorów w Lawinie. I to jest zła informacja, bo nie wiem, jak się za to zabrać. 
Ożyło też audi. Zalane dziesięcioma litrami 98-oktanowej benzyny. I jakimś wiążącym wodę zajzajerem. Ciekawostka – na trzech stacjach nie sprzedawano 98.

3. Po 22:00 ruszyliśmy Lawiną do Warszawy. Przez pół drogi słuchaliśmy Pereirę ze Stanowskiego. Bożena dłużej nie zdzierżyła, więc nie wiem, do czego to miało prowadzić. W sumie nie wiem, co było gorsze. Pereira twierdzący, że nie było problemu, czy Stanowski powtarzający excusez le mot pierdoły o misji publicznych mediów. TVP Info, to zawsze był informacyjny kanał rządowy. Robiony lepiej lub gorzej. Zwykle gorzej. Misję publiczną wypełniały inne kanały. Mieszanie jednego z drugim nie ma specjalnego sensu. Dlatego ta rozmowa nie miała sensu. Samuel nie przyznał się do tego, że robił informacyjny kanał rządu, Stanowski nie widział tego, że znakomita większość budżetu TVP szła na misję, a nie na propagandę.
Drugą połowę drogi słuchaliśmy Mazurka z Żukowską. Nic właściwie ciekawego nie miała do powiedzenia, ale słuchało bardzo bezboleśnie. 
Z tego wszystkiego zrobiła się 3:00. I to jest zła informacja. 



 

poniedziałek, 12 lutego 2024

11 lutego 2024


1. Poranną publicystykę zdominował Trump. Wzburzenie, jakie spowodował, było zdecydowanie warte lepszej sprawy. Bo to przez cały czas jest rozmowa o tym samym. Nasi dziennikarze, a zwłaszcza politycy nie potrafią tego ogarnąć. A może potrafią, tylko nie widzą w tym interesu.

Co powiedział Trump? To samo, co mówi od ośmiu przynajmniej lat. Czyli, że uważa, iż wszyscy członkowie NATO muszą wypełniać zobowiązania. To powoduje histeryczną reakcję krajów, które zobowiązań nie wypełniają. Europejskie kraje, w tym do niedawna Polska, żyły w przekonaniu, że sama obecność w Pakcie rozwiązuje wszystkie problemy związane z bezpieczeństwem. A skoro problemy są rozwiązane, to po co w bezpieczeństwo inwestować. W pewnym momencie się okazało, że historia się wcale nie skończyła i Rosja jest realnym zagrożeniem. Europejskie kraje, zwłaszcza jeden na literkę N (nie Norwegia), postanowiła nie dopuszczać tego do siebie. I robić z Rosją interesy jak gdyby nigdy nic. No i wtedy objawił się Trump, który popatrzył na wszystko świeżym okiem i stwierdził, że coś jest nie tak. Że Unia Europejska z jednej strony konkuruje gospodarczo z USA, a z drugiej jej członkowskie kraje nie wydają na obronność pieniędzy do wydawania których się zobowiązały. Nie wydają, bo czują się bezpiecznie. A czują się bezpiecznie, bo na obronność pieniądze wydają Stany Zjednoczone. Kiedy Trump zaczął głośno mówić, że to nie jest w porządku, usłyszeliśmy, że niszczy NATO, jest nieodpowiedzialny etc. Trump z tych pokrzykiwań nie specjalnie sobie coś robił. Tylko zaczął punktować kraj na literkę N., że inwestując w rurociągi, będzie pompował pieniądze w Rosję, a Rosja te pieniądze wyda na zbrojenia, więc Stany będą musiały wydawać na zbrojenia więcej. Wtedy zaczęliśmy słyszeć, że jest prorosyjski. Kiedy Trump ogłosił, że zmniejszy liczbę amerykańskich żołnierzy stacjonujących w kraju na N., słyszeliśmy, że pozbawia Europę obrony. Kiedy zwiększał liczbę żołnierzy amerykańskich w Polsce, że prowokuje Rosję. 
Trudno pewnie będzie w to uwierzyć, ale dzięki tym nieodpowiedzialnym, prorosyjskim etc. działaniom Trumpa Europa jest bezpieczniejsza, gdyż jest więcej Amerykanów na wschodniej flance, a stara Europa powoli zwiększa wydatki na obronność. 

Nikt chyba głośno nie powiedział, że Trumpowi, gdy mówił, że Stany nie będą bronić państw, które nie płacą, nie chodzi o to, żeby te państwa płaciły Ameryce, jemu chodzi, żeby wydawały te pieniądze (zgodnie ze zobowiązaniami) na własną obronność. Śmiesznie brzmią komentarze polityków, na przykład takiej pani Biejat, która mówi, że w związku ze słowami Trumpa powinniśmy włączać się w budowę europejskiej armii. Jakiej armii? Przecież Trumpowi właśnie chodzi i to, że europejska obronność leży i kwiczy. A Komisja Europejska zajmuje się wpływem wojskowości na poziom CO2, projektem ekologicznej armii. 

Wrócił z urlopu pan premier i napisał na Twitterze, że słowa Trumpa powinny być tematem Rady Gabinetowej. Ładnie się ten jego tweet zestawia z poprzednim, tym w którym obrażał republikańskich senatorów.

Stultorum infinitus est numerus. I to jest zła informacja. 

2. Rozpoznałem listwę, znalazłem przewód ją zasilający. Dłużej zajęło mi poszukiwanie płaskiej siedemnastki. Odkręciłem, zakręciłem (rozrusznikiem) nie leciało. Odpiąłem komputer gazowy. Zakręciłem (rozrusznikiem) poleciało. Ale jakoś mało. Postanowiłem pojechać po paliwo. Ale się okazało, że akumulator w Lawinie ma 9 voltów. Więc go ładuję. Może do rana się uda. Pojadę do miasta, zamówię akumulator, kupię paliwo, naładuję akumulator w audi, może się coś pozytywnego wydarzy. Złą informacją jest, że jakoś w to nie wierzę. 

3. Bo jeszcze padał deszcz. Cały czas. Poszliśmy z pieskiem. Pieska wzięło na kopanie. On kopał, ja stałem, deszcz padał. Piesek miał to gdzieś, gdyż ma dobrze wymyślone futerko. Mnie przemokła czapeczka i spodnie, na odcinku między kurtą a butami. Z dwugodzinnego spaceru kopanie zajęło połowę czasu. 
Gryzelda” to nie „Narcos” i to jest zła informacja. 

niedziela, 11 lutego 2024

10 lutego 2024


 

1. Po tygodniach walki udało mi się uruchomić Pro. Mniej więcej wszystko działa. Co jest jakimś sukcesem, gdyż poruszałem się po omacku. Ostatni problem polegał na tym, że nie chciał startować z wrażego dysku NVMe. Musiałem więc wsadzić normalny dysk SSD i na nim zainstalować to coś OpenCore. W każdym razie piętnastoletni komputer całkiem sprawnie sobie radzi. 
Złą informacją jest, że walka z trzema właściwie komputerami zaowocowała strasznym syfem w pokoju, z którego – w moim tempie – wychodził będę pewnie z pół roku. 

2. Co wyszło w komputerach, nie idzie w motoryzacji. Akumulator Lawiny, po szesnastu godzinach ładowania, wciąż bierze 10 Amperów prądu. Co nie świadczy o nim najlepiej. Audi wciąż nie pali. Zauważyłem, że nie słychać pompy paliwa. Chciałem się do niej dobrać, ale się okazało, że na drodze stoi zbiornik LPG, którego wyciąganie, jak na razie, przekracza moje kompetencje. Z drugiej strony, Kamil poradził mi, żebym sprawdził, czy jest paliwo w listwie. Zajmę się tym jutro. Złą informacją jest, że nie wiem jak właściwie ta listwa wygląda i czy jest do niej jakiś dostęp.

3. „Oppenheimer”. Bardzo porządny film (Na pewno lepszy niż „Barbie”). Swoją drogą o amerykańskich komunistach wiedzę zwykle czerpiemy z hollywoodzkich wyciskaczy łez o powojennym polowaniu. Wyciskaczy łez, bo robionych z punktu widzenia polowania ofiar, które co prawda chodziły na spotkania partii komunistycznej, ale to było dawno. 
Ciekawe, czy jest jakiś film, który pokazuje realny rozmiar infiltracji Stanów przez sowiecką agenturę. Może Joseph McCarthy wcale nie był takim świrem. Albo był, tyle że jego wariactwo uratowało Stany przed upadkiem. Albo taką degrengoladą, jaką widzimy w naszych czasach.

Dwadzieścia lat temu, przy okazji robienia serii książeczek o II wojnie światowej, dowiedziałem się, że jeden z funkcjonariuszy, który przesłuchiwał polskich oficerów nim zginęli w Katyniu, prowadził później przez jakiś czas Rosenbergów. 

Bardzo porządny ten „Oppenheimer”, w przeciwieństwie do serialu „Halo”, który na moje nieszczęście zacząłem oglądać. I znowu jest trzecia w nocy. I to jest zła informacja, bo znowu przez pół dnia będę chodził nieprzytomny,

sobota, 10 lutego 2024

9 lutego 2024


1. Zawsze jak mam wstać wcześnie, nie śpię. Znaczy śpię, tylko się co chwilę budzę i sprawdzam która jest godzina. I potem nie mogę zasnąć. Aż budzę się na jakieś czterdzieści minut przed budzikiem i się poddaję. Ale zamiast wstawać, sprawdzam, co się ciekawego wydarzyło. No i wciągnął mnie wykład o historii, jaki Putin wygłosił do Carlsona i jego milionów widzów. Wiem, że to uchodzić może za przykład reductio ad Putinum, ale świetnie się zgrał z tym w czasie nasz kochany premier, atakując republikańskich senatorów. 
Stało się coś złego, bo Bóg wie ilu widzów, usłyszało o tym, że Polska współpracowała z Hitlerem i trudno od nich wymagać, żeby podeszli do tych słów krytycznie. A bardzo podobne jest, że im się to złożyło z tamtym dyplomatolskim tweetem. Nie ma co szydzić z Amerykanów, że nie znają historii naszej części Europy, kto z nas wie na przykład skąd się wzięło teksaskie hasło „come and take it”. Powinniśmy jakoś do tych ludzi dotrzeć, a w dyplomacji historycznej zbyt mocni nie jesteśmy. Najlepiej by było, gdyby ktoś sprawny wystąpił szybko u nieszczęsnego Carlsona. Kłopot polega na tym, że nie widać nikogo, kto by się starał, a i tak pewnie gdyby się udało, to głównym tematem rozmowy nie byłby pakt Ribbentrop-Mołotow, tylko nieszczęsny tweet. Ogólnie jest słabo. I to jest zła informacja.

2. No więc z tego wszystkiego wyszedłem z domu późno. No i się okazało, że audi rzuciło palenie. Mam podejrzenie, że to przez stare paliwo. Coś się z tą benzyną dzieje, że jak za długo postoi, to się robi problem. A to paliwo jeszcze z obajtkowej zniżki wakacyjnej. No więc audi nie chciało zapalić. Przeniosłem się do Lawiny. No i jeszcze cały cały czas padało coś zimnego i mokrego. Dojechałem za Kije i dogoniłem kolumnę oflagowanych traktorów. Przed Sulechowem kolumna połączyła się z inną i skręciła na starą drogę do Zielonej przez Cigacice. Udało mi się do sądu zdążyć na minutę przed terminem rozprawy. Po chwili się okazało, że rozprawy nie będzie. Z powodów proceduralnych. Wygrał współoskarżony kolega, któremu rolnicy zablokowali drogę koło domu. Następna rozprawa w kwietniu.
Tyle moje, że posłuchałem sobie rozmów karnistów, o tym, że reformy Ziobry (kodeksowe) wywróciły wszystko do góry nogami, nadając – z tego, co zrozumiałem, przedziwne uprawnienia prokuratorom. Przykład anegdotyczny: świadek oskarża kogoś, że kogoś innego porwał, zawiózł do lasu, zabił i zakopał, prowadzi do lasu i wskazuje miejsce, gdzie zwłoki leżą. Okazuję się, że nie leżą. A nawet nigdy nie było w tym miejscu kopane. Co robi prokurator? Oskarża o porwanie. Innych dowodów, niż słowa świadka nie ma. 
Nie wiem, jak się sprawa skończyła, ale mogę sobie łatwo wyobrazić, po uniewinnieniu oskarżonego, konferencję orłów z Ministerstwa Sprawiedliwości, podczas której opowiadają, że z sędziami trzeba w końcu zrobić porządek, bo wypuszczają bandytów. A, no i oczywiście, że porządku nie ma przez hamulcowego z pałacu przy Krakowskim. 

Prawie zablokowała mnie demonstracja rolników. Policjant w cywilu o dobrym sercu pozwolił mi w ostatniej chwili wyjechać zamkniętą już ulicą Bohaterów Westerplatte. 
Swoją drogą pomysł, że Westerplatte miałoby wrócić do miasta Gdańska to jednak jakieś przegięcie. Byłem tam na chwilę przed nacjonalizacją, było tam trochę jak na poniemieckim cmentarzu u nas na wsi. Z tą różnicą, że u nas nikt tam nie chodzi imprezować, więc nie było tyle pustych flaszek.

Byłem zobaczyć Suburbana. Pan znowu miał logiczne wytłumaczenie, dlaczego się za niego nie zabrał. Gość wygląda i mówi jak biały człowiek, więc mam do niego podobne zaufanie, jak niektórzy do potencjalnych pozapartyjnych kandydatów na stanowisko prezydenta. Mam dzwonić we środę. Może się coś wtedy zmieni. Złą informacją jest, że Lawina też ma jakiś problem z paleniem, tylko, że w jej przypadku albo coś jest nie tak z rozrusznikiem, albo akumulator się żegna. 

3. Piesek ma szelki. Takie z idiotycznym napisem, jak te psy służbowe. I smycz, co się zwija. Z dnia na dzień coraz bardziej zaczyna łapać o co chodzi z jej pięciometrowym zasięgiem. Złą informacją jest, że przejął decydowanie dokąd idziemy. Jak mu nie pasuje, to się kładzie. I leży. Na razie wytrzymałem dwadzieścia minut. 

Polski akcent w „Masters of the Air”, dobrze, że Apple TV nie jest popularne wśród – excusez le mot – psychoprawicy, bo by były już ogólnopolskie protesty.





 

piątek, 9 lutego 2024

8 lutego 2024


 1. Maciek Wąsik powiedział, że w więziennej bibliotece nie było Sienkiewicza. Był za to Wołoszański, i że może to jakoś wyjaśniać wyniki wyborów w więzieniach. 

Od paru dni zastanawia mnie dlaczego Wąsik z Kamińskim wciąż są nazywani przestępcami. Dla jednej połowy zainteresowanej tematem części bliźnich jako ułaskawieni w 2015 roku przestępcami nie są. Druga połowa uznaje ułaskawienie z 2024. Wyraźnie zapisano tam zatarcie wyroku. Czyli, z punktu widzenia prawa, wyroku nie ma, więc nie można ich nazywać przestępcami, a wciąż się nazywa. Robią to również państwowi funkcjonariusze. Wąsik z Kamińskim mogliby za to właściwie pozywać. Karnie. Z 212. Złą informacją jest, że większość pozwanych ma immunitet.


2. Premier Donald Tusk napisał tweet:

Dear Republican Senators of America. Ronald Reagan, who helped millions of us to win back our freedom and independence, must be turning in his grave today. Shame on you.

Odpisał mu Elbridge Colby:

As America faces deep strategic, economic, and immigration problems, many Americans are wondering whether staying engaged abroad is worth it. I argue it is, albeit more selectively and shifting to a partnership rather than dependency model. 
Here we have the leader of a country that values NATO more than any and is directly threatened by Russia. It proclaims the importance of America's commitment to NATO. Such moralistic haranguing seems almost designed to alienate Americans.
This is especially bizarre as Poland is a model in shifting to a more self-reliant approach to its security given its rising defense spending. But moralistic, lofty attacks on the representatives of a great fraction of Americans clouds that otherwise sterling message. 

Honestly, this kind of rhetoric is almost perfectly pitched to undercut NATO rather than put it on a sustainable footing in a new and changed world. 

"Shame on you! You're terrible people!" Also: "Could you please risk nuclear war to help defend us?" Does that work?


Elbridge Colby jest typowany na doradcę ds. obrony następnego prezydenta USA. 
Później w tej sprawie zaczęli się odzywać amerykańscy senatorowie. I komentatorzy. Nie tylko amerykańscy.


Przedziwną zaiste politykę transatlantycką prowadzi nasz rząd. Amerykańska Polonia nie jest wcale tak zwarta i gotowa, by głosować, jak jej polski premier każe. Nie mamy więc żadnego wpływu na wynik amerykańskich wyborów. Pozostaje nam na ten wynik czekać i utrzymywać dobre stosunki niezależnie od ich wyniku. 
A u nas ministrowie przyjmują inspekcje ambasadora Brzezińskiego, Departament Stanu z dnia na dzień odwołuje spotkanie ministra Sikorskiego z sekretarzem Blinkenem, a jednocześnie premier pozwala sobie na obsztorcowywanie amerykańskich senatorów. Nie dość, że w mało dyplomatyczny, to jeszcze niezbyt mądry sposób. Bo w stosunkach transatlantyckich, rolą polskiego rządu nie jest reprezentowanie interesów Niemiec, tylko interesów Polski, a one jednak nie są tożsame. Wbrew temu, co się większości ludzi wydaje, Trump, swoimi zapowiedziami wycofania się z Europy, wcale NATO nie osłabia. On mówi po prostu, że bezpieczeństwo jednej z największych światowych gospodarek nie może być zapewniane wyłącznie na koszt amerykańskiego podatnika. Co Trump chce osiągnąć? Żeby Niemcy (i reszta krajów NATO) zaczęła się wywiązywać ze swoich zobowiązań. Czyli wzmacniać własną obronę. Czy w polskim interesie jest, żeby Niemcy wydawali więcej na obronność? No jest. Czy Niemcy chcą wydawać więcej na obronność? Nie chcą. Wolą, żeby wydawali Amerykanie. Zła informacją jest, że mało kto to rozumie. 

Swoją drogą chciałbym, żeby Meller poprosił pisarza Żulczyka o skomentowanie tuskowego tweeta. 


3. Rano jadę na rozprawę do Zielonej Góry. 212 K.K. Za felieton, co jest w sumie zabawne. 
Złą informacją jest, że rozprawa jest o 9:00, muszę więc wyjechać o 8:00, wstać odpowiednio wcześniej. A jest już po drugiej. 


czwartek, 8 lutego 2024

7 lutego 2024


1. Pół Twittera (przynajmniej mojej bańki) szydzi z ambasadora Stanów Zjednoczonych i jego aktywności polegającej na fotografowaniu się z kolejnymi ministrami. Połowa z tej połowy bardziej szydzi z ministrów, którzy pana ambasadora przyjmują. Pan ambasador wyszedł z roli, a ministrowie, miast delikatnie pomagać mu do roli wrócić, jeszcze bardziej go nakręcają. I to jest zła informacja. Bo się to w złym kierunku zmierza. Ministrów objeżdża już nie tylko ambasador, ale również jego nowa partnerka życiowa. Trudno powiedzieć w jakim charakterze. Swoją drogą, opowiadał mi pewien niedoszły dyplomata, iż podczas szkolenia usłyszał, że będąc na placówce nie powinien się wiązać z obywatelkami (bądź obywatelami) kraju, w którym jest akredytowany. Ale tak naszych dyplomatów uczą, z amerykańskimi pewnie jest inaczej. 
Ambasador lata po ministerstwach, a jednocześnie ministrowi Sikorskiemu w ostatniej chwili odwołują wizytę. Nie ma przypadków. Są znaki. 

2. Nie zauważyłem momentu, w którym gen. Andrzejczak powiedział, że po wybuchu wojny nie zaktualizowaliśmy przepisów dotyczących strącania wlatujących na polski teren rakiet. I to jest zła informacja. Nie to, że nie zauważyłem, tylko to, że powiedział. Bo są zaktualizowane. Swoją drogą bardzo tę aktualizację zaangażowany był gen. Piotrowski, dziwne więc, że Szef Sztabu to przeoczył. Powtórzę po raz kolejny: z emerytowanymi generałami dzieje się coś dziwnego. 

3. Debata w sprawie CPK. Słuchałem końcówki. Wysłucham od początku. Panowie profesorowie, ci, co to nie chcą CPK, pletli duby smalone. Na przykład, że wojsko nie potrzebuje lotnisk, bo może używać drogowych odcinków lotniskowych. Już widzę Galaxy lądujące na autostradzie. Szkoda gadać. Złą informacją jest, że skoro mimo realnego braku argumentów przeciw CPK, wciąż trwają dyskusje, znaczyć może, ze CPK nie powstanie, bo nie o argumenty tu chodzi. 

 

środa, 7 lutego 2024

6 lutego 2024


1. Wieje. Wieje. No wieje i rozwiewa mnie. Niby ciepło, bo osiem stopni w lutym to jednak ciepło. Z drugiej strony wieje i czasem pada. A jak wieje i pada, to zimno. 
Czekam na mrowie przesyłek. Tych, które od dawna być już tu powinny – nie ma. Przychodzą inne wcześniej. Wrażenie można odnieść, jakby był trzeci tydzień grudnia. A nie jest i to jest w sumie zła informacja, bo bym wolał, żeby zaraz były Święta.


2. Od dwóch tygodni walczę z komputerem. Jeśli chodzi o samochody i komputery jestem zwolennikiem idei zero waste. Czyli staram się używać je jak najdłużej. Komputer to Mac Pro z 2009 roku. Z wymienionym procesorem, załadowany RAM-em, z dyskiem NV-coś tam. Chodził sobie bardzo dobrze, póki nie kupiłem trzeciego monitora. Monitor okazał się nie do końca sprawny. I to jest zła informacja. Od momentu, w którym monitor ten podłączyłem, komputer zwariował. Przestał widzieć dyski. Znaczy widzi je, ale nie montuje. Próbowałem różnych sposobów. Wypinałem. Przypinałem. Wyciągałem dyski z innych komputerów. Nie pomogło. Na koniec, kiedy po przekopaniu połowy domu znalazłem systemowe DVD i też nie pomogło, dałem sobie spokój. W czwartek przyjedzie do mnie taki sam i z dwóch może się uda zrobić coś działającego.
Przy okazji poszukiwania czegoś, co rozwiąże problem, na jednym ze starych komputerów trafiłem na dysk z backupem Negatywów z 2015 i 2016 roku. To nawet ciekawe sobie pewne rzeczy odświeżyć. Odkryłem na przykład, że minister senior Kolarski, który wtedy był jeszcze druhem podsekretarzem założył się o flaszkę wina z redaktor Kądzińską, że Donald Tusk nie odzyska władzy w Polsce. Najwyraźniej przegrał. W sumie to też bym się wtedy tak zakładał. Ważne, że się nie założyłem. 


3. Przyszedł w końcu pilot do telewizora. Przywiezienie go ze Świdnicy zajęło Inpostowi dziesięć dni. Gdyby człowiek był odpowiedniego charakteru, to by Inpost bojkotował. I nie w związku z jakością usług, tylko sposobem traktowania przez firmę kurierów, bo to woła o pomstę do nieba. Człowiek odpowiedniego charakteru nie ma. I to jest zła informacja. Zresztą twórca firmy jest odznaczany, więc może tak ma być. 

Dębski z Andrzejczakiem jednak mnie wynudzili. Być może dlatego, że wiem o tym, iż obaj mają dużo interesujących rzeczy do powiedzenia, więc nie muszę przez dwie godziny słuchać o tym, co będą mówić w przyszłości. Zobaczymy za tydzień. 





 

wtorek, 6 lutego 2024

5 lutego 2024


1. Prokuratura wznowiła ponoć śledztwo w sprawie tzw. Wież Kaczyńskiego. Przypomniało mi się, jak „Gazeta” opisała pierwszy raz sprawę, zapowiadając to jako aferę, która zmiecie PiS. 
Akurat tego dnia nawiedziła mnie, w moim pałacowym pokoiku przedstawicielka bardzo poważnej agencji prasowej. Przedstawicielka kanadyjskiej Polonii, która wróciła do kraju ojców. Po wymianie serii uprzejmości, przeszła do tematu, który ją poważnie nurtował. – Proszę pana, nikt mi tego nie jest w stanie w biurze wyjaśnić o co w tej aferze z Kaczyńskim chodzi. Ja pracowałam rok w Brukseli, więc wiem, że Kaczyński to taki Orban, tylko mniej groźny, może mi pan wyjaśnić o co w tej aferze chodzi, że on chciał biurowiec wybudować? – zapytała patrząc na mnie wielkimi niebieskimi oczami. Po tych paru latach w Polsce nie zadaje już takich pytań. I to jest zła informacja.

2. Dosłuchałem do końca rozmowę z Andrzejczakiem. Muszę przyznać, że rozwalił mnie mówiąc o „Zielonej Granicy”, że mu nie przeszkadza, bo tam mowa nie o wojsku, tylko o Straży Granicznej. Gdyby nie to zdanie, byłoby bardzo rozsądnie. Film to film. To jak z wczorajszym „Equalizerem” jakoś nie słyszałem, żeby ktoś się we Włoszech oflagowywał w związku z tym, że w filmie włoska policja jest skorumpowana, a wszystkim rządzi mafia. Mamy w Polsce zadziwiającą predylekcję do zajmowania się pierdołami. I to jest zła informacja.


3. Słuchałem wywiadu Sroczyńskiego z Przydaczem. Sroczyńskiego miałem za mądrego gościa, nie mogę więc zrozumieć w jaki sposób wyciągnął logiczny wniosek: skoro prof. Pawłowicz wypisuje idiotyczne tweety, to nie jest niezależnym sędzią TK. Prawda jest taka, że gdyby prof. Pawłowicz słuchała sugestii z matki partii, to by swoje konto na Twitterze zlikwidowała, gdyż jej socjalmediowa publicystyka – delikatnie mówiąc – nie służy sprawie.
Przydacz się od tweetów pani Profesor (bez specjalnego zaangażowania) odcinał. Powiedział, że korzysta z wolności słowa i ponosi za to odpowiedzialność. Pani Profesor usłyszała i wyraziła sprzeciw na Twitterze. Ciekawe, czy Sroczyński wyciągnął z tego jakieś wnioski. 
W sumie wątpię. I to jest zła informacja.

poniedziałek, 5 lutego 2024

4 lutego 2024


1. Z „Kawą na ławę” wygrało „Trzecie śniadanie” Mellera. Na początku było właściwie śmiesznie, bo goście za wszelką cenę udowadniali, że nie przeszli na PiS-owską stronę. Dla niektórych ich wielbicieli występowanie w kanale Stanowskiego to najzwyklejsza zdrada, która kara musi być unfollowem, jeżeli nie wytarzaniem w smole, pierzu i wygnaniem z miasta. Później dyskusja utrzymywała poziom Karoliny Korwin-Piotrowskiej. Interesujące były badania, które przyniósł Marcin Duma, niestety Meller średnio sprawdził się jako autor pytań. 


Generalnie wyszedł TVN. Ito do kwadratu, bo goście bardzo chcieli podkreślać swoją koszerność. Kiedyś, dawno temu, pytałem Mellera, dlaczego nie zaprasza kogoś spoza towarzystwa wzajemnej adoracji, odpowiedział, że mu oglądalność spada i się stacja burzy. Teraz ma szansę na innego widza. No i stacja sprawia wrażenie nieco bardziej otwartej. Mam więc nadzieję, że doczekam programu, w którym dyskusja o prezydencie nie będzie licytacją, dla kogo jest większym debilem.

Złą informacją jest, że nie wiadomo czy doczekam w jakimś realnym czasie. 

2. Przez cały dzień, rzecz jasna z przerwami, słuchałem wczorajszej rozmowy z generałem bezprzymiotnikowym rezerwy. Skąd generał bezprzymiotnikowy? Otóż mamy w wojsku cztery stopnie generalskie: generał jednogwiazdkowy – brygady; generał dwugwiazdkowy – dywizji; generał trzygwiazdkowy – broni; generał czterogwiazdkowy – bez przymiotnika, po prostu generał. I takim właśnie był Rajmund Andrzejczak. Znaczy jest. W rezerwie. 

Rozmowa uaktywniła groupies (obu płci), które to groupies zaczęły wzdychać, że marzy im się pozapartyjny prezydent i że Rajmund byłby świetny. Mam dla nich złą wiadomość. Napisaliśmy sobie w taki sposób konstytucję, że prezydent powinien być politykiem. I to najlepiej z własnym mocnym partyjnym zapleczem. Bez takiego zaplecza, jedyne właściwie co może robić, to blokowanie inicjatyw sejmowej większości, bo jeżeli z sejmową większością mu po drodze, robi się z niego tej większości notariusz. 
Złą informacją jest, że nie chce mi się teraz tego dokładnie wyjaśniać, ale naprawdę mam jakąś wiedzę na ten temat, bo się z bliska naoglądałem prezydenta, który bardziej niż politykiem jest prawnikiem. Bardziej żołnierz niż polityk, to może być coś jeszcze gorszego. 

3. „Masters of the Air” coraz lepsi, choć wciąż gorsi niż „Kompania braci”. „Stróżowie Prawa. Bass Reeves” – jakże się cieszę, że się już skończyli. Na koniec wieczoru obejrzeliśmy trzecią część „The Equalizer”. To, gdzie Denzel Washington gra emerytowanego zabójcę z CIA, który niby stary, a wciąż potrafi zabić czymkolwiek, parę osób naraz, ale tylko złych. Tym razem wszystko z pięknymi włoskimi plenerami. Washington w tym filmie bardzo jest podobny do Andrzeja Hrechorowicza. Andrzej ma wiele umiejętności, ale chyba tak nie potrafi mordować złych ludzi. I to jest zła informacja. Bo dobrze czasem znać kogoś z takimi umiejętnościami. 

niedziela, 4 lutego 2024

3 lutego 2024


 

1. Spałem – wstyd się przyznać – do południa. Być może dlatego, że mi się przyśniło, iż byłem na imprezie zorganizowanej przez amerykańską ambasadę. W realu ambasada mnie nie zaprasza, z drugiej strony, nawet gdyby mnie zapraszała, to nie jestem pewien, czy bym z tych zaproszeń korzystał. No więc śniło mi się, że wszedłem na imprezę i się po niej plątałem, pamiętając, że przecież nikt mnie nie zapraszał, a nawet gdyby mnie zaprosił, to bym raczej nie przyszedł. Czyli śnił mi się dyskomfort. Na imprezie było dużo dzieci, poprzebieranych w różne dziwne stroje. Dzieci śpiewały piosenki. Chyba po hebrajsku. No i na koniec imprezy otwarto sklep. Trochę jak PX (sklep ze wszystkim w amerykańskiej wojskowej bazie). Ludzie ustawili się w kolejce. Stanąłem i ja, bo się nam wczoraj skończyła amerykańska aspiryna, którą kupiłem, gdy byłem w Waszyngtonie w czerwcu. Złą informacją jest, że nim doszedłem do lady, się obudziłem, więc nie kupiłem tej aspiryny. A bardzo by się przydała. 

2. Odwinąłem sobie prof. Lewickiego z piątku. Lubię go słuchać. Z dziesięć lat temu zrobiliśmy z nim, razem z kolegą Kaplą, wywiad do „Malemena”. Rzuciłem ostatnio okiem – miejscami wciąż aktualny. 
Później słuchałem „Śniadania w Trójce”. Michał Kobosko to jakaś potworna postać. Efekt medialnych szkoleń. Potrafi w czasie kilku minut diametralnie zmienić zdanie, ale mówi w taki sposób, że nikt tego nie zauważa, a większość słuchaczy fascynuje się jego elokwencją i inteligencją. 
Chyba Halicki oburzył się, gdy red. Michniewicz, cytując fragmenty wczorajszego wywiadu, użyła nazwy Kanał Zero. Ależ ten projekt niektórych boli. Swoją drogą, jeszcze nikt nie połączył kropek i znalazł koronny dowód na podejrzaną proweniencję Kanału. Otóż Kanał ma sponsorów. Reklama jednego z nich wisi na budynku przy Srebrnej. Tej SREBRNEJ. Jak to wyjdzie, to się nie podniosą. 

Złą informacją jest, że „Mazurek i Stanowski” byli gorsi niż liczyłem. Choć parę dowcipów było naprawdę niezłych. 

3. W związku z ważnym gościem, który nas nawiedził, generała bezprzymiotnikowego słucham dopiero teraz. Mówi mądrze. Jak na razie słuchało go kilkaset tysięcy ludzi. Istnieje spora szansa na to, że w ich głowach coś zasieje. Może się oczywiście natrząsać z tego, że pierwszy żołnierz RP został youtuberem, ale wygląda na to, że w ten sposób zrobi dużo dobrego – jak by to nie brzmiało – dla Polski.
Złą informacją jest, że audycja zaczęła się od jakiegoś smętnego gościa w BMW. Trybut firmie, która pożycza samochód można wypłacać w bardziej wyszukany sposób. 








Gdyby się komuś nudziło, niżej nasz wywiad z profesorem Lewickim, z wiosny 2013 roku: 


Demokracja epoki kamienia łupanego

Grzegorz Kapla: Co kilkadziesiąt lat ludzkość staje w obliczu konieczności zupełnego przewartościowania poglądów, wartości, sposobu mylenia. Sytuacja abolicyjna zmusiła Amerykanów ale i świat do zupełnego przewartościowania, dlatego, że zanim została podjęta nikt nie był sobie w stanie wyobrazić jakie da skutki. 

Interesuje nas ten moment w historii. Co jakiś czas się z nim stykamy. I teraz może stykamy się z nim znowu. W związku z dyskusją na temat związków partnerskich.

Chwilę temu mówiono, że doszliśmy do końca historii, że już nie będzie żadnych zmian, że nadchodzi powszechna szczęśliwość, a tu po siedmiu wiekach papież abdykuje. 

Są symptomy tego, że znowu jesteśmy w czasie zmiany. I o tym chcielibyśmy porozmawiać.


Marcin Kędryna: A tak w ogóle, to oglądał pan „Lincolna” 


Zbigniew Lewicki: Tak, tak. Oczywiście.


GK: I to jest nasz punkt wyjścia. Bo taka sytuacja jest tam pokazana.


ZL: Może zacznę od tego, że abolicja w Stanach Zjednoczonych nie była początkiem procesu, była końcem procesu, ponieważ państwa europejskie wcześniej odrzuciły niewolnictwo. 

Czyli to było wydarzenie niezwykle ważne w historii Stanów Zjednoczonych, choć nie najważniejsze w tym czasie ale niekoniecznie w skali świata. Można powiedzieć, że to był koniec niewolnictwa w świecie cywilizowanym.

To pierwsza sprawa. Druga sprawa, film oczywiście mija się z prawdą. Lincoln jest bohaterem narodowym Stanów. Ludzie mają go kochać. Pokazuje się go jako człowieka, który walczy o zniesienie niewolnictwa, w rzeczywistości są jego znane i często cytowane stwierdzenia: „Moim celem jest jedność państwa. Jeżeli mógłbym ją ocalić nie uwalniając żadnego niewolnika, to zrobiłbym to. Gdybym mógł ją ocalić uwalniając wszystkich niewolników, zrobiłbym to. Gdybym mógł ją ocalić uwalniając niektórych niewolników, zrobiłbym to.”

Lincoln nie był abolicjonistą. On nie był zwolennikiem niewolnictwa. Ale absolutnie do głowy nie przychodziła mu równość ras. To było dla niego nie do pomyślenia. 

Niewolnictwo uważał za niestosowne. Natomiast nie był to walczący abolicjonista. 

To, co wtedy działo się w Stanach, to właściwie dwie kwestie. Pierwsza, to było zderzenie dwóch kultur. Kultury Północy z kulturą Południa. 

Kultura Południa oparta na rolnictwie. Oparta na niewolnictwie. Niepasująca do drugiej połowy XIX wieku. 

Mało się o tym mówi, ale niewolnictwo było ekonomicznie deficytowe. Wbrew temu, co nam się mówi, że to jest taka tania siła robocza – to droga siła robocza. 

Niewolnik na dzisiejsze pieniądze kosztował tyle, co samochód. Są samochody lepsze, gorsze, używane, nowe, itd. Ale to był samochód. Duży wydatek. Kupno dziesięciu, stu, tysiąca niewolników to był ogromny wydatek. Nikogo właściwie nie było stać. Plantatorzy się zadłużali. Oni byli ciągle w długach, ponieważ niewolnik kosztował. Jak się kupuje samochód, to – że tak powiem brutalnie – trzeba o niego dbać. Nikt normalny nie bierze bejsbola i swojego samochodu nie rozwala. Ubranie, wyżywienie, lekarze, to wszystko kosztowało. Zyski, jakie niewolnik generował zbierając bawełnę w najlepszym razie zbliżały się do kosztów, jakie trzeba było na niego ponosić. Tyle tylko, że południe nie miało innej możliwości. Nie umiało zachowywać się inaczej. Powiększali plantacje, bo tylko ucieczka do przodu dawała jakieś szanse. I byli koszmarnie zadłużeni. 

No i kultura Północy. Kultura przemysłu, nowej rewolucji, pracy najemnej, gdzie traktowano murzynów zresztą dużo gorzej niż na plantacjach. Nie byli niczyją własnością, więc nikt o nich nie dbał. 

Proszę pamiętać, że pomiędzy Północą a Południem nie było granicy fizycznej. Murzyni, gdyby chcieli – mogliby uciekać. Ta ich ścigano, ale łapano niewielu. Uciekały jednostki. Na ogół motywowane to było sytuacją z wyjątkowo sadystycznym nadzorcą – bo i tacy byli. Nadzorcy, a nie właściciele, bo nadzorca jak się wyżywał, to nic na tym nie tracił. To nie był jego majątek. Do tego jeszcze jakieś tragedie osobiste, podziały rodzin, ale to były jednostki. 

Nie było powstań murzyńskich. Było jedno lokalne malutkie Nata Turnera [1831 w Wirginii]. Dziś mówimy o wolności, oczywiście jest to nadzwyczajna wartość. Ale nie ma żadnego dowodu na to, że dziewiętnastowieczni niewolnicy w Ameryce rozumieli pojęcie wolności i byli gotowi dla niej…


GK: Zginąć


ZL: Dokładnie!.

Lincoln chciał zachować jedność państwa, które było podzielone na dwie części pod każdym względem. Poziomu życia, rodzaju gospodarki, podejścia do sprawy niewolnictwa też, ale to była pochodna sprawy gospodarki. I na tym mu zależało. 

Proklamacja Lincolna [trzeba wyjaśnić] wykluczała wszystkie tereny będące pod kontrolą Północy. W tej proklamacji jest wyraźnie powiedziane, czego ona dotyczy. Dotyczy tamtych terenów. Rejony będące pod kontrolą północy, gdzie jeszcze było niewolnictwo zostały z niej wykluczone. To było działanie na pokonanie ekonomiczne południa, a nie na to, żeby robić jakiś wielki czyn humanitarny. Czy to był przełom?

Jeszcze jedną rzecz muszę dodać. Gdyby Południe nie rozpoczęło wojny (najpierw secesja, potem wojna), to w konstytucji amerykańskiej, w zgodzie z amerykańską konstytucją nie dało się znieść niewolnictwa. Bo w amerykańskiej konstytucji nie było słowa o niewolnictwie. Więc trzeba było zrobić poprawkę. A do tego potrzebna była zgoda 3/4 stanów – taki jest przepis. W całej Unii razem z Południem nigdy by nie było 3/4. 

Gdyby nie secesja Południa – niewolnictwo prawdopodobnie by trwało do Pierwszej Wojny Światowej. Bo nie było legalnej możliwości.

To wszystko wygląda inaczej niż nam pokazują.


GK: Niż ta legenda.


ZL: Niż ta legenda. 



GK: ale kiedyś to przewartościowanie musiało nastąpić. Musieliśmy uznać, że rasy są równe. 


ZL: Ale wtedy nie uznano, że rasy są równe. To było tylko uwolnienie niewolników. Zrównanie ras nastąpiło dopiero w ostatnich dwudziestu, trzydziestu latach. 

Proszę pamiętać, że po wyzwoleniu niewolników, po Wojnie Secesyjnej weszły Czarne Kodeksy, weszły rozmaite inne przepisy zgodnie z którymi niewolnicy na Południu nie byli formalnie niewolnikami, ale faktycznie nie mieli żadnych praw obywatelskich. Nie mogli głosować, nie mogli posiadać broni i wiele innych rzeczy. Lokalne przepisy. Stanowe i lokalne. Sprawa się zawiesiła na następne sto lat. Ruszyła dopiero w latach sześćdziesiątych XX wieku. Martin Luther King, ten cały ruch…


GK: Studenci…


ZL: Studenci, Johnson z ustawodastwem antydyskrymnacyjnym. Po tym, to już poszło. Ale tamten okres zmitologizowano niezwykle. Amerykanie mają problem z niewolnictwem. To coś wstydliwego, ale próbują pokazać, że wcale nie było tak źle – mieliśmy bohatera. To zupełnie jak z Kościuszką w polskiej historii. Superbohater. A tak naprawdę, to on ani w polskiej historii ani tym bardziej w amerykańskiej specjalnego znaczenia nie ma. To jest mit. Może i ładny mit.

Przykro mi bardzo, że to idzie wbrew temu co pan mówi…


GK: wbrew pozorom nie. Kultura ludzka zbudowana jest nie na prawdzie, tylko na mitach


ZL: to prawda


GK: Mity są potrzebne


ZL: To prawda. My sobie budujemy historię do naszych potrzeb. Szukamy tych bohaterów, którzy nam pasują do dzisiejszych potrzeb, odrzucamy tych którzy nam nie pasują. Choć wówczas mogło być zupełnie inaczej. 


MK: A gdyby poszukać podobieństw pomiędzy Stanami Zjednoczonymi w połowie XIX wieku, a dzisiejszą sytuacją w Unii Europejskiej. To może brzmieć trochę naiwnie…


ZL: nie, nie, ja często robię takie porównanie. Koledzy mnie za to bardzo krytykują, mówiąc, że formalnie biorąc tamto to jedno państwo… Pamiętajmy o tym, o czym się w Polsce zapomina. „State” to jest po angielsku państwo. Trzynaście niezależnych państw połączyła się w unię. Potem dołączały się inne państwa. Zresztą w tym znaczeniu słowo „stan” występuje w polszczyźnie: Pakistan, Lechistan, tylko zapomnieliśmy o tym. 

Do dzisiaj wszystkie stany mają wszelkie atrybuty państwowości. Mają granice, mają konstytucje i inne ustawy, mają władze, natomiast zdecydowały się oddać politykę zagraniczną i pare innych rzeczy. Jeżeli się pan przeprowadza ze stanu do stanu musi pan zrobić nowe prawo jazdy. Pomiędzy stanami przestępców się ekstraduje. To są państwa. W tym sensie Unia Europejska da się porównać do Stanów. Z tą różnicą, że tamten proces następował powoli i ze wstrząsami. Wojna Secesyjna była największym wstrząsem. Były inne wstrząsy wcześniejsze, bo nie wszystkim to odpowiadało. Do dzisiaj nie wszystkim odpowiada.

Natomiast my w Europie robiliśmy to wszystko na chybcika. Na wariata, na już, na wczoraj. Łączymy się, wspólne to, wspólne tamto, nie było momentu refleksji. A może nie… Wielka Brytania mówi: a może nie… w innych krajach: a może to Euro, to nie o to chodzi.

To jest naturalny proces, który tam też nastąpił. Tam też były momenty, kiedy poszczególne stany mówiły: chcemy mieć prawo nie stosować na swój terytorium ustaw przyjętych przez kongres. Tak jest do dzisiaj. Małżeństwa homoseksualne są zawierane w jednych stanach a w innych nie są. 

Odrębność jest potrzebna. Refleksja jest potrzebna. Czasami nawet bunt jest potrzebny. 

Unia Europejska jest tworzona z ogromną szybkością w sytuacji braku wspólnoty językowej.


GK: I kulturowej


ZL: I kulturowej. I historycznej. I jakiejkolwiek innej. A język jest tym, co sprawia, że Ameryka jest jednym państwem.


GK: Chrześcijaństwo jest tym, co powinno łączyć Europę gdzieś u zarania…


ZL: Chrześcijaństwo jest podzielone na protestantyzm i katolicyzm. Gdybyśmy wszyscy byli protestantami bądź katolikami na pewno byłoby łatwiej, ale ta walka. Ale ta walka pomiędzy Rzymem a Londynem czy Canterbury, jest rzeczywistą walką. Niby chrześcijańskie ruchy a nie mogą się wcale dogadać. Nawet anglikanizm, który jest prawie identyczny z katolicyzmem poza dogmatem o nieomylności papieża też się nie może dogadać. To nie jest takie proste. 


GK: Łączy nas tylko strach przed wojną?


ZL: Nie. Łączy nas zachłyśnięcie ideą. Że będziemy silniejsi, jak będziemy jednością. No i niewątpliwie łączą nad korzyści ekonomiczne. 


MK: W Stanach, przed Wojną Secesyjną był ekonomiczny konflikt pomiędzy Północą a Południem? Konkurencja?


ZL: To był konflikt filozofii państwa. Czy ma być nowoczesne jak Północ – przemysł, potencjał, coraz szybszy rozwój, czy ma pozostać państwem agrarnym.


GK: czyli tak naprawdę chodziło o rewolucję kapitalistyczną, przemysłową?


ZL: Tak, to był ostateczny etap amerykańskiej rewolucji kapitalistycznej, która przesądziła o tym, że Stany nie poszły w kierunku wykorzystywania ogromnych zasobów ziemskich, choć do dzisiaj produkują mnóstwo żywności. W gruncie rzeczy model południowy wyglądał tak: produkujemy bawełnę, sprzedajemy ją, a pieniądze wydajemy. Nie budujemy przemysłu, nie rozwijamy edukacji, nie rozwijamy niczego, bo nas stać na zakup wszystkiego. 


GK: Lincoln wiedział, że trzeba pójść w kierunku rozwoju nowoczesnego.


ZL: Tak, on wiedział, na czym polega budowanie nowoczesnego państwa. Ale absolutnie nie zależało mu na wojnie. Wolałby to zrobić bez wojny i nie on tę wojnę rozpoczął. On do tej wojny został przymuszony przez zupełnie irracjonalne postępowanie grupy – bo nawet nie całego Południa. Grupy południowców. 

To z ich strony były kwestie ambicjonalne. Pytanie brzmiało, czy model amerykański polega na powszechności niewolnictwa i wyjątkach od tego, czy polega na powszechności wolności i wyjątkach od tego na południu.

Południe nie chciało być traktowane jako gorsze. Jako – ci dzicy ludzie z południa. Te chamy, które mają niewolników.


GK: Ameryka „B”


ZL: Dokładnie. A poza tym – i to jest zupełnie niezwykły fakt. Ale fakt. Niebywała popularność „Chaty wuja Toma”. Książka, panowie czytali, o tym biednym niewolniku… Autorka nigdy nie była na Południu. Ona nie miała pojęcia jak wyglądało życie na południu. Ale napisała super-hiper-bestseller, w którym nagle ci murzyni dostali imiona. Wcześniej – to byli niewolnicy. Kto to jest niewolnik? Nie wiem. Ale Tom, czy jakaś inna…


GK: Dostał osobowość


ZL: No właśnie. Bity, zabijany, źle traktowany… ludzie płakali czytając. To był taki superharlequin. Ludzie się zaczytywali. Dorośli, wykształceni mężczyźni. Nagle zaczęto postrzegać Południe jako krainę dziką. A południowcy byłi bardzo, bardzo dumni. To był naprawdę naród, znaczy półnaród z wielką kulturą i wielkim poczuciem dumy. To widać w „Przeminęło z wiatrem”, to była taka szlachta, arystokracja państwowa, a północ to byli nuworysze. I nagle ci nuworysze mówią nam, szlachetnym południowcom, że jesteśmy prymitywne chamy. To my nie chcemy z nimi. My nie chcemy z nimi wspólnego państwa mieć. 


GK: To bardzo podobne do dzisiejszej dyskusji o miejscu Polski w Unii Europejskiej…


ZL: Tak, jak najbardziej. Mamy różne kultury. Kto ma dominować? Czy Niemcy mają dominować? Czy Polska, czy katolicyzm, czy wartości chrześcijańskie…


GK: Czy to nasze, szlacheckie, wewnętrzne…


ZL: Przekonanie, że jesteśmy najwspanialsi. Może nie jesteśmy najbardziej rozwinięci, ale mamy w sobie coś takiego…


GK: Mamy coś, co mieli południowcy…


ZL: Dokładnie. To porównanie jest jak najbardziej uzasadnione. 


GK: Powstrzymaliśmy Turków pod Wiedniem, Bolszewików w 1920, mamy prawo…


ZL: No i w Jałcie nas skrzywdzili, w związku z czym należy nam się zadośćuczynienie. Bez nas by Europa nie istniała. 


GK: Nie rozumiemy, dlaczego Europa tego nie dostrzega. 

A dlaczego tego nie dostrzega?


ZL: Z tym, to różnie bywa. Pracowałem w MSZ w latach dziewięćdziesiątych. I byłem na rozmowie Wałęsy u Clintona w sprawie rozszerzenia NATO. To była najbardziej decydująca rozmowa. 1993 rok. Tam miała zostać podjęta decyzja. 

Wałęsa na tym spotkaniu opowiadał Clintonowi o krzywdzie Polski. O Jałcie, o zdradzie Zachodu. Wydawać by się mogło, że rozmowa powinna wyglądać inaczej, że Wałęsa powinien pokazywać Polskę jako lidera przemian, poważnego partnera, a on o tym, jacy jesteśmy poszkodowani. Kiedy się spotkanie skończyło, myślałem, że Wałęsa przegrał przyszłość Polski. 

Jak wiemy nastąpiło rozszerzenie. Później Amerykanie wydrukowali takie studia: jak powstawała decyzja o rozszerzaniu NATO. Fascynująca rzecz. Jak to się dzieje w biurokracji, że powstaje tak ważna decyzja. I ja tam czytam, w dziewięćdziesiątym trzecim roku polska delegacja odwiedziła Clintona w Białym Domu, Wałęsa opowiadał, Polacy wyszli, Clinton powiedział do swoich współpracowników: W tej chwili podjąłem decyzję – rozszerzamy NATO. On to kupił. On to kupił w tłumaczeniu.

Bo nie chodziło o to, że Wałęsa ma tę swoją magiczną frazę. Clintona przekonała treść.

Więc są takie momenty, że to działa. W Europie gorzej.


Mnie ta sytuacja nauczyła pokory. Można być świadkiem historii i jej nie rozumieć. Nie dostrzec tego, co się dzieje.


GK: Ale to był przełomowy moment.


ZL: Wiem, ja byłem tam, siedziałem pomiędzy prezydentami, tłumaczyłem i nie zrozumiałem, co się dzieje. To dobra nauczka na przyszłość.

Świadek historii wcale nie jest kimś, kto musi zrozumieć, co się dzieje. Dopiero po jakimś czasie inne elementy to sprawiają.


Mamy takie poczucie. I czasami to się sprawdza.

W Europie jest troszeczkę inaczej. W Europie wszyscy są, jakby to powiedzieć, bardziej cyniczni. Amerykanie są jednak bardzo uczuciowi.Clinton był bardzo uczuciowym prezydentem. W Ameryce przywódcy są uczuciowi. Działają na zasadzie pewnych emocji. 


GK: No tak, ale myśmy marzyli o technokratach, którymi nie będą miotały te ideologiczne namiętności.


ZL: Dla nas to nie jest dobre, bo my nie jesteśmy do tego przygotowani jako Polacy. My nie jesteśmy przygotowani do rozmów na poziomie wyrafinowania zawodowego, my tylko potrafimy działać na poziomie emocji. Raz lepiej, raz gorzej. Jak wejdziemy na ten sam tor z rozmówcą, to super. Natomiast Anglicy, Niemcy, Francuzi nie wchodzą z nami w relacje na takim poziomie. Może pani Merkel, która ma w sobie pozostałość komunizmu, która sprawia, że pewne rzeczy ona odbiera inaczej, niż wszyscy inni, którzy patrzą na nas, jak na jakichś prostaczków, którzy jeszcze nie dorośli do XXI wieku, bo żyją mitami wieku XIX.


MK: Czy istnieje po stronie Unii, Komisji Europejskiej siła, która będzie mieć siłę Lincolna? Która postanowi dla naszego dobra nas zreformować?


ZL: Ale oni nam dają ogromne pieniądze w tym celu, oni nam dają szalone pieniądze, po to, żebyśmy…


GK: Ale Lincoln dał im mit założycielski…


MK: Pozbawił ich dumę siły, która wynika z gospodarki…


ZL: Ale nie pozbawił ich siły, która wynikała z pamięci. U Faulknera to widać. Dwa, trzy pokolenia później, Faulkner to opisuje – Południe, które ciągle żyje Wojną Secesyjną. To ich dziadkowie walczyli. A oni ciągle przeżywają te bitwy. Oni ciągle je toczą.


GK: Oni są do nas podobni.


MK: Wciąż na samochodach mają naklejki z flagami Konfederacji. 


ZL: Tak, oni dalej tym żyli, to była dla nich rzeczywistość. Oni do nas byli podobni.


MK: Kiedy Południe doszło do siebie gospodarczo po wojnie Secesyjnej?


ZL: Południe ruszyło gospodarczo, gdy zaczął się ruch migracyjny w Stanach. Kiedy ludzie z pieniędzmi zaczęli jechać na południe. To były siedemdziesiąte lata.

Południe ruszyło, bo nagle pojawiła się moda na to, żeby zostawić to zimno, ten deszcz, ten śnieg i pojechać na południe. Zaczęły tam powstawać wielkie osiedla dla emerytów, z wielkimi pieniędzmi, to przyciągało usługi, i w tej chwili Południe jest bogatsze w ogólnej skali, bo Północ jest mniej atrakcyjna. Tam zostali robotnicy, imigranci. 

Południe nigdy nie przyjmowało imigrantów. Ci, co przyjeżdżali do Ameryki z Europy, to zawsze przyjeżdżali na północ. Południe ich nie chciało. To jest bardzo homogeniczna społeczność. Do dzisiaj. Poza Florydą i, powiedzmy Nowym Meksykiem. Jeżeli się pojedzie do Luisiany, Georgii czy Missisipi – żadnych murzynów, żadnych Żydów, żadnych katolików, europejczyków, nikogo z północy. 

Kiedyś na stacji benzynowej do mnie podszedł facet – ty, z Nowego Jorku jesteś – na zasadzie, powiem, że tak – dostanę w mordę, powiem, że nie dostanę w mordę. 

Powiedziałem, że samochód z wypożyczalni. –A. chyba, że tak. 

Ale to było ewidentne. Chciał mi dać w mordę, bo zobaczył, że samochód był z Nowego Jorku. 


GK: Powiedzmy jeszcze o tej przemianie mentalnej, kulturowej rozpoczętej przez koniec niewolnictwa. Powiedział pan, ze ona trwała sto lat. 


ZL: To nie była jednorazowa przemiana. Na północy nic się nie zmieniło. Na północy czarni byli nadal tanią siłą roboczą, wykorzystywaną w najbardziej brutalny sposób…


GK: Ale potem był Martin Luther King, 


ZL: Dopiero sto lat później…


GK: Dopiero sto lat później, więc ten proces trwał… 


ZL: Przez prawie sto lat nic się nie działo. Dopiero w latach pięćdziesiątych, formalnie Sąd Najwyższy zniósł segregację w szkołach. I zniósł to bez klauzuli wykonalności, więc to jeszcze długo trwało. 

W sześćdziesiątych latach ruch biernego oporu Martina Luthera Kinga. Jeszcze wcześniej Truman zniósł segregację w armii. To był ważny krok, w czasie Wojny Koreańskiej już były oddziały mieszane. 

W 1946 roku, pierwszy czarnoskóry zawodnik w baseballu. Obrzucano go wyzwiskami, koledzy go nie tolerowali, kibice go wygwizdywali, ale był. Potem było ich więcej.

Krok po kroku. Trzeba powiedzieć, że Ameryka zrobiła nieprawdopodobny postęp w ciągu dwóch pokoleń. W latach sześćdziesiątych, to było nie do pomyślenia – czarny prezydent. W latach osiemdziesiątych też. I nagle – ja byłem przekonany, że Obama przegra. To jest ogromny postęp.

Ja jeszcze w dziewięćdziesiątych latach byłem w Waszyngtonie – to jest wbrew pozorom miasto południowe. Prowadzałem się tam z czarną dziewczyną. To nie było przyjemne. Wtedy dopiero człowiek czuje te spojrzenia, złośliwe komentarze, te jakieś takie potrącenia, niby się wydaje – co mnie to obchodzi. Ale jak się to poczuje na własnej skórze, zaczyna być problem. Ona mi wtedy powiedziała piękne zdanie: Słuchaj, gdybyś się zdecydował tu wyemigrować, znasz dobrze język, znasz kulturę, znasz historię, zajmie ci pięć lat i będziesz Amerykaninem, a ja zawszę będę murzynką. 


GK: A teraz dalej tak jest?


ZL: Tego panu nie powiem. Na pewno się rasizmu nie wyeliminuje z umysłów ludzi. W żadnym kraju. Są ludzie, którzy są rasistami, są tacy, którzy nie są rasistami. Natomiast dzisiaj nie ma mowy o rasizmie instytucjonalnym. Tu Amerykanie byli ogromnie skuteczni. W wyeliminowaniu języka nienawiści i języka upokorzenia z dyskursu publicznego. To ogromne osiągnięcie. 


GK: U nich się udało, u nas wręcz przeciwnie. Dwadzieścia lat temu, mimo iż dyskutowaliśmy o poważniejszych niż dziś sprawach, to język był…


ZL: Język był bardziej zakamuflowany. Jeszcze w '68 roku mówiło się o syjonistach, nie o Żydach. Syjoniści do Syjamu – te słynne napisy [śmiech].

Tak, u nas się to uwolniło, bo u nas jest to pierwszy moment demokracji. Ja się temu nie dziwię. Ludzie muszą w pierwszym odruchu wykipieć. A potem państwo powinno brać to pod kontrolę. Mamy słabe państwo – to jest inna sprawa. Powinno mówić – tak nie wolno, tego nie wolno, to jest niedopuszczalne, na to się nie można zgodzić, u nas tego nie ma…


GK: Dlatego każda dyskusja u nas jest taka trudna.


ZL: Tak, ponieważ nie ma autorytetu, który by narzucał reguły dyskursu publicznego. 


GK: Był papież kiedyś…


ZL: Ale jego się słuchało, gdy mówił to co się chciało słyszeć. Ilu katolików używa środków antykoncepcyjnych? Prawie wszyscy. On wyraźnie mówił, że nie wolno, ale co on tam wie na ten temat. Ja wiem lepiej. Nie mam zamiaru się zarażać, albo robić dziecko tylko dlatego, że papież coś tam mówi. No bez przesady. 


MK: Za to kremówki wszyscy jedli


ZL: My jesteśmy na tym etapie, bardzo trudnym, w którym przez demokrację rozumiemy prawo wszystkich do myślenia tak jak my. Każdy z nas tak rozumie demokrację. Masz prawo myśleć jak ja. Dopiero po tym musi nastąpić to prawdziwe rozumienie demokracji, którego się oczekuje. Prawdziwa tolerancja. Akceptuję twój punkt widzenia, choć się z nim nie zgadzam. I nie będę cię z tego powodu wyzywał, tępił szykanował. Ale do tego musi upłynąć czas. Ja to liczę na dwa pokolenia.


GK: Dwa pokolenia już minęły.


ZL: No nie, od wolności – ja jeszcze żyję. Dwa pokolenia nie w sensie dwudziestu lat. Wszyscy z nas, którzy funkcjonują z jakimś autorytetem ciągle niosą ten bagaż. 

Musi się pojawić prawdziwy autorytet państwowy, mit. Nie mamy mitu założycielskiego. Waszyngton, który był fatalnym dowódcą wojskowym, ale w micie uchodzi za twórcę państwa i zwycięzcę. I Lincoln, który wcale nie kochał niewolników, ale uchodzi za tego, który przemienił państwo. 


GK: Ale mamy Wałęsę


ZL: Jego opluliśmy tak, że już gorzej nie można. To tak, jakby Lincolnowi wyciągać, że on powiedział że uważa czarnych za rasę gorszą. On tak powiedział, ale nie to Amerykanie mu pamiętają. Pamiętają mu trzynastą poprawkę do konstytucji. 


GK: No, mamy jeszcze Solidarność. Dziesięć milionów ludzi…


MK: W partii też były miliony…


ZL: Dwa.

Solidarności też nie mamy. Opluliśmy wszystko. 


Potrzebujemy kogoś, kto będzie wyznaczał co wolno, co nie wolno. Siłą autorytetu.


Prezydent Stanów Zjednoczonych, kimkolwiek jest. Jest postrzegany jako osoba, która właśnie taką rolę pełni. To było u Reagana szczególnie widoczne. Ale nie tylko. To człowiek, który wyznacza pewne standardy, od którego się oczekuje przywództwa symbolicznego. Nie tego, że od będzie zmieniał ustawy, rządził, dekrety. On to robi, ale to drobna sprawa.

On ma być godny, ma się zachowywać jak należy, ma być wzorem dla dzieci, w szkołach się o tym uczy. Nie podważa się autorytetu.


GK: U nas komuniści potrafili takie autorytety budować.


ZL: Potrafili. Czy to był jakiś bezdenny facet – na ogół tacy byli. Bezdennie głupi. Gomułka, czy inni. Ale to były postaci…


GK: Budowano ten mit


ZL: To działało. Jak Stalin umarł – byłem wtedy dzieckiem. Ludzie płakali. Płakali nie dlatego, że musieli, tylko dlatego, że umarł bóg. Przez małe „b” ale jednak. A w tej chwili, jakby ktoś umarł. Od Tuska, przez Macierewicza po Wałęsę – to kto by płakał? Jedni by płakali, drudzy by pluli.


Jak papież zmarł, to płakaliśmy wszyscy. To był ostatni raz.


MK: Ale następnego dnia pojawili się ludzie w koszulkach „Nie płakałem po papieżu”


ZL: Ale w większości płakaliśmy. To był ostatni taki człowiek.


GK: Pańska diagnoza jest mało optymistyczna. 


ZL: My w tej chwili poprzez Internet, media, jesteśmy wszyscy szalenie niecierpliwi. Uważamy, że zmiany powinny następować z dnia na dzień. Najlepiej z minuty na minutę. Włączamy Internet i już się ma coś dziać.


GK: Czekamy na żółty pasek na ekranie


ZL: Coś się musi zacząć dziać. Nie dzieje się? Nuda. A historia dzieje się w pokoleniach. Stuleciach. I to, co dziś postrzegamy jako brak procesu może się okazać, że tak nie jest. Że z późniejszej perspektywy tu się coś zaczęło.


GK: Tak jak podczas spotkania Clinton–Wałęsa


ZL: Dokładnie. 


GK: Czyli dyskusja o związkach partnerskich, przed którą stoi nasze społeczeństwo też może już coś zmieniać?


ZL: Wprowadzenie prawa do tego, żeby ludzie żyli tak jak chcą – bo to do tego się sprowadza, jest absolutnie kluczowe dla przyszłości. Nie mam cienia wątpliwości. To rzeczywiście jest walka starego z nowym. To nie chodzi o to, czy jesteśmy za, czy przeciw małżeństwom homoseksualnym. Tu chodzi o związki partnerskie. 


GK: Tak, jak pan powiedział – chodzi o to, żeby każdy mógł żyć tak, jak chce.


ZL: I ludzie to robią. Kiedy byłem młodym człowiekiem, to w Warszawie z trudem, z najwyższym trudem, można było mieszkać z dziewczyną bez ślubu. Poza Warszawą nie było takiej opcji. Rodzina by nie pozwoliła. Sąsiedzi by nie pozwolili. Milicja by przyszła. 

Nie mógł się pan zameldować w hotelu, jak były dwa różne nazwiska. Nie tylko w Polsce. W Europie. Polskie małżeństwa miały problemy przez końcówki -ski -ska. Dla niektórych urzędników to były różne nazwiska.

A za życia jednego człowieka to się zmieniło. W tej chwili mieszkanie bez ślubu jest rzeczą do której nikt kompletnie nie przywiązuje żadnej wagi. Ie tylko w Warszawie. Wszędzie. Dzieci ze związków pozamałżeńskich nie są tępione w szkole. Nie są wytykane palcami. Ta zmiana się dokonała. Natomiast tutaj nie nadąża państwo. I to jest dla mnie dramat. Państwo, które powinno wyznaczać drogę, okazuje się zupełnie nie nadążać za zmianami społecznymi, które ogromna większość społeczeństwa dawno już zaakceptowała. 


MK: Rozmawiałem z pewnym posłem. Dlaczego z powodów humanitarnych nie poprzecie okrojonej wersji tej ustawy? On na to –żyjesz w wolnym związku. Zarejestrował byś się? Ja na to – nie. On: Zrobiliśmy badania, 90% ludzi żyjących w wolnych związkach by się nie rejestrowało. 


ZL: Z tego nic nie wynika. Ja chcę mieć prawo do zarejestrowania się, jeżeli będę miał taką ochotę. Gdyby nakazano rejestracji, to by było jeszcze gorzej. Natomiast teraz jest zakaz tej rejestracji. Ja chcę mieć po prostu możliwość.

To nie jest dobry argument. To jest argument abstrakcyjny. 

Co ja zrobię za pół roku? A co, jeżeli mnie dziewczyna poprosi, będzie chciała, będzie kwestia spadku albo wizyty w szpitalu. 


GK: Człowiek nie jest w stanie takiej sytuacji zrozumieć dopóki go nie dotknie


MK: Wracając do Lincolna. W filmie podczas dyskusji o trzynastej poprawce pada argument, jeżeli dzisiaj damy im wolność, jutro będą chcieli prawa głosu.


ZL: To bardzo współczesny argument. Ameryce zajęło to sto lat. 


MK: Czyli u nas sto lat, po wprowadzeniu związków partnerskich będzie trwało aż geje będą mogli adoptować dzieci?


ZL: Może nie sto lat, ale to będzie trwało. Tak jak utrudniono wtedy, tak i utrudni się to teraz. Może nie sto lat, bo życie przyspieszyło…


GK: Wczoraj przyspieszyło niezwykle. Po 700 latach papież abdykował


ZL: Tak, ale dla mnie to jest wydarzenie medialne. Żadne inne.


GK: to też jest jakaś zmiana, symptom


ZL: No tak, Jan Paweł II tego nie brał pod uwagę, bo to jest inne rozumienie kościoła. Roli papieża. Ma pan rację. Pytanie brzmi: kim jest emerytowany papież? Jeżeli patrzymy na to z punktu widzenia kościoła wąsko rozumianego, jest to następca św. Piotra. Osoba, która cieszy się specjalną pozycją nie tylko jako głowa kościoła…


GK: czy w dalszym ciągu jego oświadczenie jest wolą papieża?


ZL: No niby nie. Formalnie nie, z drugiej strony on nie przestał być tym wyznaczonym przez Boga, 


GK: Pomazańcem Ducha Świętego


ZL: Nie przestał być. To ciekawe pytanie. 

Benedykt zrobił ten duży krok – odszedł na rzecz realnego świata. On powiedział: Jestem zmęczonym starym człowiekiem i dlatego nie jestem w stanie tego robić. Jan Paweł II, który był w dużo gorszym fizycznym stanie uznał, że jest to niemożliwe, że pomazaniec boży musi pełnić tę funkcję do końca.


GK: I to jest rewolucja.


ZL: to prawda. 


MK: Z drugiej strony w momencie tworzenia prawa kanonicznego dopuszczono taką możliwość. Konstytucja, na której kościół jest zbudowany zadziałała


ZL: Ale to, że papież stał się bardziej człowiekiem to rewolucja. Może tego nie doceniłem, ale przekonał mnie pan.


GK: Z czego wynika trudność, że społeczeństwo już zaakceptowało przemiany, a politycy nie są w stanie sobie z tym poradzić.


ZL: Niedojrzałość klasy politycznej. Przypadkowość klasy politycznej. Do polskiego parlamentu (zresztą nie tylko polskiego) dostają się ludzie, którzy nie mają do tego żadnego przygotowania. Nie wszyscy oczywiście, ale większość. Żadnej legitymacji profesjonalnej. Przy tej ordynacji wyborczej – listach partyjnych, chodzi o to, kto lepiej żyje z szefem. Ci ludzie się nie sprawdzają w wyborach. Przy wyborach jednomandatowych trzeba się znacznie bardziej napracować. Teraz wystarczy raz pojechać na jakiś więc. Machnąć ręką. Ludzie głosują na PO, a ja jestem wysoko na liście, więc się załapię. 

Dostają się ludzie przypadkowi. Bez wykształcenia. Bez przygotowania. Lizusy. Ludzie z połamanymi kręgosłupami. 


GK: Na jakim etapie jest nasz parlamentaryzm?


ZL: Kamienia łupanego.


GK: Czyli jest gorzej niż w czasach Lincolna w Stanach?


ZL: Gorzej, jeśli chodzi o świadomość polityczną. U nas wybrańcy partii głosują tak, jak im każe partia. Tam jednak każdy myślał samodzielnie.


GK: Rodzi się pytanie kto nami rządzi?


ZL: Nie wiem. Myślę, że nikt konkretny. Jak nie wiadomo o co chodzi, to wiadomo, że chodzi o pieniądze.

Byłem świadkiem uchwalania kilku ustaw. W sejmie widać kompletną nieświadomość posłów i bardzo sprytne działania lobbystów. To nawet nie chodzi o przekupstwo, tylko o nieświadomość posłów tego co robią. Zamienimy jedno słowo na drugie, jedno słowo. A ono zmienia zupełnie sens regulacji prawnej. A poseł nie wie ani przed zmianą, ani po. Nie wie co robi. Brak profesjonalizmu jest najgorszy w polskim parlamentaryzmie.