1. Nie udało się spać do południa. I to jest zła informacja. Miło było słuchać spełnionego Mazurka, który rozmawiał z jakimś doktorem z Defence24 o Afryce. Trochę to przypominało moje robienie wywiadów. W znaczeniu: rozmawiający ma więcej do powiedzenia niż rozmawiany.
2. Pojechałem za Konstancin. Źle skręciłem, w znaczeniu: nie skręciłem. Dojechałem aż do Baniochy. Czyli na miejsce dojechałem spóźniony, od nie tej co trzeba strony.
Pojechałem tam rozmawiać z profesorem Lewickim. Byłem tak wygłodzony rozmowy z mądrzejszym ode mnie człowiekiem, że wywiad, którego redagowaniem się będę zajmował, jak skończę to pisać może być trudny do zredagowania. Dopiero, gdy wyjechałem dotarło do mnie, że Lewickiego dystans do polskiej rzeczywistości może się brać z tego, że całe zawodowe życie zajmuje się on badaniem najstarszej demokracji w nowożytnym świecie, więc z tym wszystkim miał już do czynienia.
Wpadłem później do mojego brata. Młodszego. Raptem trzy lata, ale jednak młodszego. A skoro młodszego, to nie mogę się wyzbyć protekcjonalnego o nim myślenia. Niesłusznie. Brat mój od miesiąca bawi się Chatem GPT. Od niecałego miesiąca, bo zaczął po mnie. I bawiąc się wymyśla kolejne jego zastosowania. W kwadrans pokazał mi rzeczy, które nawet przez myśl mi nie przeszły. I to jest zła informacja, bo chyba powinny.
3. Byłem u kamieniarza, gdzieś koło Wyszkowa. Konkretnie w Słopsku. Od tygodni w Lawinie jeździł kamień. Na tyle ciężki, że nieco oślepiałem nadjeżdżających z przeciwka. Kamieniarz ze Słopska ma ten kamień pociąć w plastry. W każdym razie kamieniarz, poza cięciem kamieni na projekty artystyczne, robi nagrobki. Również taki, jakie by sto pięćdziesiąt lat temu stanęły na niemieckim cmentarzu. Polskim, pod zaborami, też.
Wracając spod Wyszkowa wylądowałem w centrum handlowym koło Marek, czyli chyba na Targówku. Najpierw w TK Max wpadałem na ludzi, którzy wyglądali na polskich ekranów. Najpierw wyglądali z daleka, a później z bliska okazywali się tymi gwiazdami. Tak było w pierwszym przypadku. Bo w drugim było odwrotnie. Na gwiazdę najpierw wpadłem, później, im dalej od niej byłem, tym mniej na tę gwiazdę wyglądała.
Później w serwisowej sieciówce wymieniłem olej w Lawinie. Znaczy, oni wymienili. Bez mojego udziału. Jak wymienili, to zadzwonili żebym auto odebrał. Wystawili rachunek. Czytam: zdjęcie osłony silnika – 15 złotych. Mówię panu przy kasie, że auto nie ma osłony silnika. Pan się zrobił czerwony. – No bo auto duże – zaczął tłumaczyć. Małe nie jest. To prawda. Ciekawe w sumie jak się to ma do przepisów karno-skarbowych. Profesor Lewicki mówi, że nasze wnuki mają szansę żyć w normalnym kraju. Optymista.
Wieczorem wyszliśmy coś zjeść. W Noli się nie dało, bo był koncert. Dęte blaszane i perkusja, bardzo pięknie grali. Zamieszczony wyżej filmik wrzuciłem na Twitter. Dyskusję wywołała występująca na nim tęczowa flaga. Ludzie są – excusez le mot – popierdoleni. I to jest popularna, ale wciąż zła informacja. Jedni uważali, że występowanie rzeczonej powinno działać odstręczająco, dla innych nie byłem godny wchodzić do miejsca, gdzie wisi.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz