Od miesiąca piszę Negatywy. Łatwo nie jest.
1. Odpuściłem sobie słuchanie Pawła Zalewskiego. Zbyt wiele razy komentowałem jego wpisy na Twitterze linkiem do youtubowego filmu „Jedzmy banany”. Ktoś mógłby zebrać w telewizyjnym studio grupę wyborców Trzeciej Drogi, prezentować im desygnowanych przez tę partię członków rządu, pytać, czy na pewno o to im chodziło i nagrywać reakcje. Złą informacją jest, że pewnie trudno by było zebrać taką grupę, gdyż – co prawda to dowód anegdotyczny, ale takie lubię najbardziej – znam dwóch wyborców TD, którzy od pewnego czasu opowiadają, że nie głosowali.
2. Byłem w Mordorze. Z człowiekiem, który nie wiem, kim jest, ale zawsze mnie zagaduje, odbyłem korytarzową pogawędkę na temat talentów Jerzego Urbana, widać korporacja próbuje się przygotować do nowych czasów.
Z Mordoru pojechałem do Organu Konstytucyjnego. W Organie zjadłem pół paczki słonych paluszków, wypiłem dwa pomidorowe soki i usłyszałem, że jutro rada nadzorcza „Orlenu” odwoła Daniela Obajtka z funkcji prezesa.
Z Organu Konstytucyjnego, pojechałem do prywatnej spółki z branży zbrojeniowej, gdzie w przerwach w negocjowaniu poważnego kontraktu, generał Kraszewski udzielił mi wywiadu. Rozmowa bardzo interesująca, choć mam wrażenie, że mówiłem więcej niż on. Jarek uważa, że wojny nie będzie, ale i tak się musimy do niej poważnie przygotowywać. A na razie marnujemy czas. I to jest zła informacja. Dobrą jest, że widzi jakąś szansę dla Ukrainy, co nie jest dziś specjalnie popularne.
O podpisaniu budżetu przeczytałem w tramwaju, gdzieś na wysokości Ogrodu Saskiego. Jeżeli miałbym mieć jakieś zdanie na ten temat, to: podpis był oczywisty, a odesłanie do TK to dzisiejsza wersja katońskiego „Ceterum censeo Carthaginem esse delendam”. Niby pozbawione znaczenia, a jednak w sumie Kartaginę w końcu zrównano z ziemią.
3. Ruszyliśmy na wieś. Józka prowadziła, ja męczyłem komentarz do piątkowej gazety. Postaliśmy sobie na wysokości Bolimowa ze czterdzieści minut. Chyba zapalił się TiR. Bliźni, karnie utworzyli korytarz życia. W sumie jechaliśmy z pięć godzin. Można było spokojnie zrezygnować z autostrady. Trasa zajęłaby podobny czas, a w kieszeni by została stówka. A właściwie sto dziesięć, bo jeżeli człowiek na wysokości Słupcy zjedzie z A2, żeby zatankować (stacja z rozsądnymi cenami jest zaraz koło zjazdu), za powrót trzeba zapłacić 12 złotych. Jest to rozbój w biały dzień, bo już raz się za przejazd zapłaciło. Złą informacją jest, że nikogo to nie interesuje. Nikt z tym nie zrobi porządku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz