1. Śniło mi się, że gdzieś przestałem pracować. Znaczy przyszedłem do pracy. Zarządzałem jakimiś ludźmi. I nikt nie chciał uwierzyć w to, że już nie pracuję, tylko przyszedłem wyciągnąć od kadrowej dokument, że zaliczyłem szkolenie BHP. Kwit był mi potrzebny w jakiejś innej pracy. Nie pamiętam, czy mi się ten kwit udało wyciągnąć i to jest zła informacja, bo gdybym go wyciągnął od tamtej kadrowej i później, jakimś sposobem, przetransponował ze snu na jawę, byłby jak znalazł.
2. Mieliśmy przesadzać krzaczki. Konkretnie dwie borówki amerykańskie i dwie porzeczki. Wciąż nie wiem, przez jakie ż/rz się pisze „porzeczka”. Chyba się już nigdy nie nauczę.
Mieliśmy przesadzać, więc pojechaliśmy do miasta kupić coś na kolację. Konkretnie rybę. Najpierw jednak wpadliśmy do Mrówki kupić ziemię. Nie było tam specjalnie fajnie, gdyż pod Mrówką, a konkretnie pod sąsiadującą z Mrówką masarnią stało wuko. Stało i śmierdziało, choć nie tak, jak się zdarza wuko śmierdzieć. Wszystkim niezaznajomionym z nazwą „wuko” wyjaśniam, że chodzi o samochód służący do przetykania kanałów. `
W Lidlu, zasadniczo, nie było nic ciekawego. Kupiliśmy rybę łosoś, która nie była tłusta, za to nie była też tania.
W skrzynce pocztowej czekał na mnie, kupiony od Chińczyków za sto złotych dron. Na razie wiem, że lata, ale kamera coś słabo kameruje.
Z pieskiem znaleźliśmy codzienną porcję kań, znanych również jako sówki.
3. Muszę znów zacząć pisać felietony, gdyż tematy leżą na ulicy. Albo w innych miejscach. A sporą ich część już kiedyś opisałem. Na przykład kilometrówki. Dziesięć lat upłynęło, a dziennikarze wciąż nie przeczytali sejmowych przepisów ich dotyczących. Od dziennikarzy – jak powiedział klasyk – głupsi są tylko aktorzy. Więc nie ma się czemu dziwić.
Za to dziwne jest, że przepisów wciąż nie czytają posłowie. I brną, tak jak brnęli dekadę temu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz