wtorek, 22 kwietnia 2025

22 kwietnia 2025


1. I po Świętach. Rano przyjechali panowie robotnicy w mocno okrojonej liczbie. Odbezpieczyli boczne wejście. Powiedzieli, że potrzebują gipsowej masy szpachlowej. Takiej, jakiej resztkę miałem. 
Pojechałem więc do miasta. A najpierw do podmiejskiej hurtowni. W hurtowni nie mieli konkretnie takiej. Pan hurtownik odwiódł mnie od koncepcji kupowania innej. Wytłumaczył mi, że do zamówień fachowców należy podchodzić z szacunkiem, bo się skończy tak, że kupię inną, oni stwierdzą, że taką robić nie będą i będę musiał jechać jeszcze raz.
Pojechałem więc do Mrówki. W Mrówce była. Była też zadziwiająco duża kolejka. Jakby ludzie przez te Święta postanowili, że koniecznie muszą coś pomalować, przybić albo posadzić. 

2. Wróciłem i poszliśmy się przespacerować z pieskiem. Piesek ostatnio jakoś niespecjalnie lubi maszerować. Znów poprowadził mnie w okolicę miejsca, gdzie myśliwi mają swoją wieżyczkę strzelniczą. Na przedpolu wieżyczki rozsypują kukurydzę. Zupełnie jak wędkarze. Z tym, że ci drudzy, przed rozsypywaniem, kukurydzę gotują. Poza tym w lesie jest bardzo ładnie. Niestety nie ma grzybów, bo huby się raczej nie liczą.

3. Obejrzeliśmy dwa ostatnie odcinki „1923”. Bardzo to jest dobre, jak chyba wszystko, czego dotknął Taylor Sheridan. Serial powinien się podobać w Krakowie, bo najczarniejszym z charakterów jest Brytyjczyk chcący rozhulać biznesy w branży turystycznej. W serialu robią na koniec z nim porządek. W Krakowie się to nikomu nie udało. 


 

poniedziałek, 21 kwietnia 2025

21 kwietnia 2025


1. No i przeżyłem piątego papieża. Istnienia pierwszych dwóch prawie nie zanotowałem. Z trzecim spotkałem się tylko raz, w Castel Gandolfo, ale później pracowałem w wydawnictwie, które zarabiało na jego kulcie spore pieniądze. Czwarty, od prezydenta Kaczyńskiego, dostał w prezencie książkę, której byłem współautorem. Wychodzi na to, że najwięcej miałem do czynienia z piątym. Na Twitterze przez chwilę – wydawać by się mogło – wszyscy wrzucali swoje zdjęcia Franciszka bądź z Franciszkiem. Przejrzałem moje zbiory. W moich zbiorach przeważają zdjęcia moich byłych koleżanek z pracy i ich partyjnych koleżanek, które fascynuje przebywanie w bezpośredniej bliskości Ojca Świętego. Efektem tej fascynacji jest to, że się fotografują. To był czas, kiedy się jeszcze nie przyzwyczaiły do swoich limuzyn, o ile tylko Passata można nazwać limuzyną. 
No i oczywiście przypomniała mi się historia, którą przypomniałem tu w sierpniu 2021 roku. Przy okazji opisywania permanentnych spóźnień Jacka Kurskiego:
Najbardziej widowiskowe spóźnienie Kury uniemożliwił wtedy chyba jeszcze BOR-owik z Czasówek. Miało to miejsce na Jasnej Górze. Otóż Franciszek (papież) zaczął odprawiać mszę na wałach. No i ta msza już chwilę trwała. Pod wałami ludzi tysięcy setki, transmisja pewnie nie tylko do polskich telewizorów. Wpada Kura. No i zamierza przejść między Franciszkiem a światem. Widzi to BOR-owik z Czasówek. Nie wierzy własnym oczom. W ostatniej chwili szczupakiem się rzuca i blokuje Kurę, mówiąc, że może jednak przejdzie inną drogą.” 
Gdyby nie przerwy w pisaniu, mógłbym się tu zajmować wyłącznie autocytowaniem. Złą informacją jest, że mój opis nie oddaje w pełni dramatyzmu sytuacji. 

Czasówki to ci funkcjonariusze kiedyś BOR, a teraz SOP, którzy jadą na miejsce czasowego pobytu osób ochranianych i tam wspierają funkcjonariuszy z ochrony osobistej. 

2. Zgodnie z zapowiedzią, wóz bojowy OSP jeździł po wsi i polewał chętnych wodą. Bogu dzięki, jedynym sygnałem dźwiękowym, jakiego używano był klakson. 
Wszystko wina PiS-u. Wcześniej wóz bojowy był mniejszy i chyba nie dało się z niego polewać. 
PiS-owski reżim doposażył Ochotnicze Straże Pożarne. Nasza nie dostała nowego, tylko starego stara od OSP, która dostała coś nowego. 
Nikt już nie pamięta, że PiS-owski reżim na początku nie patrzył na OSP łaskawym okiem. Nawet nieco je głodził w ramach walki z PSL-em. Było to tak głupie, że nie trwało zbyt długo. 

Ludzie z miasta nie rozumieją idei OSP. I pewnie nie dociera do nich fakt, że to właśnie strażacy ochotnicy wyciągają ich z aut, którymi wbili się w drzewo, bo Państwowa Straż Pożarna zwykle przyjeżdża druga. 


3. Obejrzeliśmy drugiego „Gladiatora”. Dowiedziałem się, że piłkę nożną wymyślono w Numidii, w Rzymie wydawano gazety, a Lucylii, córki Marka Aureliusza, wcale nie wysłał na śmierć Kommodus. Kolega Misiek zapytał mnie, czy zauważyłem w filmie cokolwiek dobrego. Odpowiedziałem, że jest 19:30.

Przez sporą część dnia kropiło. Później wyszło słońce i pierwsza – mam wrażenie – w tym roku tęcza.
Odwiozłem kolegę Miśka do Zielonej, po drodze nieźle lało, później wyszły mgły. Kolory takie, że Fałat miałby używanie.

Wróciłem. Kiedy wystawiałem kubeł ze śmieciami (jutro zabierają zmieszane) piesek postanowił ruszyć na zwiedzanie wsi. I to była zła informacja, gdyż nie miałem go czym przytroczyć. 

 

niedziela, 20 kwietnia 2025

20 kwietnia 2025


1. Obejrzeliśmy „Commando”, niegdysiejszy przebój magnetowidów. Film okazał się lepszy, niż zapamiętałem. Nie zapamiętałem żartu o Boy George'u. Schwarzenegger przeglądając magazyn o gwiazdach pop mówi do córki, że wszystkim by było łatwiej, gdyby nazywał się Girl George. Teraz się tak nie żartuje. Chyba, że znów można. 
Swoją drogą, córka Schwarzenegger – moja rówieśnica – kontynuowała karierę. Była chyba nawet jurorką w jakimś amerykańskim „Top Model”.
Ktoś policzył, że Schwarzenegger zabija w filmie 81 osób. Liczyliśmy z kolegą Miśkiem, ale pogubiliśmy się koło sześćdziesięciu.
Nie mogę powiedzieć, że dziś się takich filmów nie robi. Robi się. Tylko gorsze. I to jest zła informacja.

2. Wiosna wróciła. Zrobiło się cieplej. W kuchni pojawiła się pierwsza w tym roku mucha. Próbowałem ją walnąć gazetą. Niestety „Wszystko Co Najważniejsze” ma za gruby papier. Nieco ogłuszoną złapałem do szklanki i świątecznie wywaliłem za drzwi. 

Jan Grabiec wrzucił na Twittera życzenia świąteczne. Zilustrował je zdjęciem stacji benzynowej Baltica z cenami: PB95 i ON – 5,15 zł; LPG – 2,89 zł. Tankowałem wczoraj audi. Zostawiłem na stacji prawie sześć stówek. Starałem się to wyprzeć, ale pan Jan mi to przypomniał. Mnie i sporej grupie odbiorców jego tweeta. Przypomniał jednocześnie o niespełnionej obietnicy Tuska. Tej o tańszym paliwie. Tym samym o innych niespełnionych obietnicach. A wszystko to w świąteczny poranek. Na chwilę przed tym, kiedy ludzie siadają do śniadania. Istnieje oczywiście jakaś grupa ludzi, która z tego tweeta mogła wyciągnąć wniosek, że paliwo znacznie potaniało, a za PiS-u było drożej.
Pan Jan, pisząc tweeta, przecenił pewnie wielkość tej grupy. Generalnie niemiłosiernie panująca nam władza ma swoich poddanych za idiotów. Istnieje oczywiście szansa, że jesteśmy wszyscy idiotami, ale szansa ta nie jest chyba zbyt duża. 


3. Spacerowaliśmy z pieskiem. Piesek nie miał na spacer specjalnej ochoty, więc szybko nam poszło. Przez resztę dnia piesek biegał po obejściu i szczekał na ptaki. I dzieci na elektrycznych hulajnogach jeżdżące za ogrodzeniem. Nam reszta dnia zeszła na patrzeniu na pieska, który biega po obejściu i szczeka na ptaki. Zwłaszcza gołębie. I dzieci na elektrycznych hulajnogach jeżdżące za ogrodzeniem. 

Jutro, w Śmigus Dyngus, koło naszego płotu, miejscowa straż pożarna ma polewać młodzież z motopompy. Wolę chyba jednak Boże Narodzenie. 




 

19 kwietnia 2025


1. Żeby nie oglądać pierwszego odcinka „The Last of Us” (W końcu ktoś podjął jedynie słuszną decyzję, by nie zawsze tłumaczyć tytuły filmów. Jedynie słuszną dla każdego, kto musiał się zastanawiać dlaczego film o zamachu na lotnisko nazywa się „Szklana pułapka 2”, choć jeszcze bardziej idiotycznie brzmi „Szklana pułapka 3”) obejrzeliśmy serial o dziewięciu trupach w meksykańskiej kostnicy. Nie polecam. Murzyn od ubezpieczeń jest agentem DEA, morduje niby lekarz, który jest przemytnikiem narkotyków. Na koniec, znaczy prawie na koniec, narkotyki są w trupach. I trupów wcale nie jest dziewięć, tylko osiem. Bo niby lekarz trupa tylko udaje. Na zupełny koniec ucieka z narkotykami awionetką. Ale kończy mu się paliwo i w domyśle rozbija się tam, gdzie samolot z początku. 

Nie ma za co. Uratowałem wam parę godzin życia. 

Jakoś wzrusza mnie, że platformom streamingowym chce się jeszcze sączyć odcinki w tempie jeden na tydzień. Złą informacją jest, że człowiek odzwyczajony od takiego sączenia, może się pogubić. Zapomnieć, który z pięciu oglądanych seriali, kiedy ma premierę odcinka. 
Kiedyś życie było prostsze. 

2. Pojechałem do Zielonej. Do Makro. A przede wszystkim po kolegę Miśka. W Makro tłum. Oczywiście w skali, gdyż zwykle, w godzinach gdy tam bywam, nie ma wręcz żywego człowieka. A teraz było ze dwudziestu klientów. Stałem chwilę przy stoisku z rybami, licząc na to, że się pojawi ktoś z obsługi. Chwila trwała, choć akurat w tym przypadku nie było to oczekiwane. Oczekiwanie nie było oczekiwane. Oczekiwał jeszcze jakiś ojciec rodziny. W końcu wpadł na pomysł i zadzwonił do stoiska z rybami. Pomogło. Pani od ryb była zupełnie gdzie indziej, ale za to z telefonem. I przyszła. Obsługując mnie rozmawiała przez ten telefon z mężem o tym, gdzie są ubrania córki. – Widzi pan, chłop dziecka ubrać nie potrafi – skomentowała, wręczając mi filety z pstrąga łososiowego. 

Z kolegą Miśkiem wracaliśmy przez Świebodzin, obok Chrystusa zaczęliśmy rozmawiać o „Żywocie Briana”. Figura akurat nie miała na to wpływu. Raczej przegadywanka, nieco koszarowa, na temat nazwiska pewnego człowieka. Kolega Misiek oglądał ostatnio ten film z synem. Na synu wrażenie zrobiło, że Pythoni aż tak grubo idą. Ciekawe, że to grubo, w momencie powstawania filmu wcale grube nie było, zaś to, co było wtedy grube, grube dziś być przestało.

W Świebodzinie stanąłem pod cukiernio-piekarnią. Było koło 14:00, więc wszystko zmierzało tam do końca. Co chwilę wbiegał tam kolejny klient licząc, że uda coś mu się jeszcze kupić. 

3. Byłem jeszcze w sklepie w Ołoboku. Człowiek przede mną brał dwadzieścia jajek, cztery żubry i połówkę. Ja z tego zestawu wziąłem tylko jajka. I to jest zła informacja, bo przecież Święta. 


piątek, 18 kwietnia 2025

16–18 kwietnia 2025


1. Niepisanie Negatywów prowadzi do tego, że znikają cudowne historie jakich doświadczam. W taką środę na przykład. Jechałem wstawić Lawinę na geometrię, a przede wszystkim na wymianę końcówek drążków, których poprzednim razem nie wymieniono, gdyż z Ameryki, w dobrym pudełku, przyszły nie takie, jak przyjść powinny. No więc przyjechałem na Ostroroga. Jana. Swoją drogą, był ci on przez chwilę kasztelanem międzyrzeckim, więc jakby krajan. Na Ostroroga nie było jak się obrócić. Więc dobre dwadzieścia minut zajęło mi porzucanie samochodu. W końcu, jak porzuciłem, to się okazało, że żadna podwoda nie chce przyjechać. W końcu się jedna znalazła. Kierowca miał być po dwunastu minutach, ale aplikacja pokazywała, że się nie rusza. Ruszyłem więc w jego kierunku. W aplikacji stał, w rzeczywistości jechał. Więc mnie minął. Zaczęliśmy się szukać, zajęło to kolejne minuty. Pominąłem najważniejsze – jechałem na Okęcie. Wsiadłem, mówię, że za czterdzieści minut samolot mi odlatuje. Wybrał więc najszybszą trasę. Przez jakieś osiedlowe uliczki. Białorusin z brodą. Słuchał rosyjskojęzycznej wersji disko-polo. Czyli raczej disko-białorusko. Jedziemy. Nie idzie. W związku z tym, że kierowca imigrant, stajemy na każdym żółtym świetle. Panowie w głośnikach śpiewają о любви. I o tym do czego ta miłość prowadzić może, do samego rana. Pan kierowca co jakiś czas przycisza i tłumaczy, że ruch duży. Ale on się stara. I że się inaczej jechać nie da. Na Komitetu Obrony Robotników pyta: o której, tak naprawdę muszę być na lotnisku. Odpowiadam, że za minutę (zgodnie z zasadą: najpóźniej piętnaście minut przed odlotem należy być przy bramce). – To co to będzie, jak pan nie zdąży? – pyta, sugerując w domyśle, że jakby co, to mnie może z tego Okęcia do miasta zawieźć. Dojeżdżamy. Wysiadam. Security. Przede mną rodzina z wózkiem. Następuje proces obmacywania wózka. Czas płynie. Wózek bezpieczny. Przechodzę. Bramka wylosowuje mnie do kontroli śladów pirotechnicznych. O raz pierwszy od kilkunastu lotów. Czas płynie. Śladów nie ma. Idę do bramki. Tyle dobrze, że jest blisko. Próbuję coś powiedzieć, ale człowiek przy bramce mówi, żebym nie gadał, tylko się skanował. Wchodzę do samolotu. Drzwi się zamykają. A w głowie wciąż wokalista śpiewa о любви. 
W Krakowie większość kierowców to Polacy. Jeden wiezie mnie wieczorem. Młody człowiek. Gadatliwy. Opowiada o deweloperach, którzy niszczą miasto. O tym, że Miszalski to kontynuacja Majchrowskiego. Miękko przechodzimy na politykę krajową. Będą kombinować z wyborami. Tak jak w Rumunii. Albo tak, jak we Francji z tą panią zrobili.
Na pożegnanie mówię, że ja głosować będę na Stanowskiego. Pierwsza tura sercem, druga nie na Trzaskowskiego, odpowiada. 
Następnego dnia na lotnisku jestem półtorej godziny przed czasem. Krakowskie lotnisko nie jest fajne. 

Lawina ze zrobionym układem kierowniczym i wymienionymi sworzniami wahaczy nie wpada w wibracje, do których na tyle się zdążyłem przyzwyczaić, że jakoś mi ich brakuje. Do tego mniej pali. Złą informacją jest, iż podejrzewałem, że tak będzie od dłuższego czasu. I nic z tym nie robiłem. 

2. Mamy na wsi remont. Od miesiąca. Wszystko stoi na głowie. Wstaję o jakiejś niechrześcijańskiej porze. Wszystkie okna są pozaklejane folią. Ciekawe doświadczenie. Zwierzęta mają problem, bo nie wiedzą, które drzwi aktualnie są czynne. Na razie nie wpadły na pomysł biegania po rusztowaniach. Tulipany, których cebulek słuszne ilości nawsadzałem jesienią, zostały rozjeżdżone przez żółtą maszynę do – w tym przypadku – wożenia betonu, a na kilku stoi toi-toi. 
Przed domem piętrzy się kupa gruzu. Powinienem wyciągnąć z niej całe cegły. Ale mi się nie chce. I to jest zła informacja. 

3. Rozmawiałem nie powiem z kim, bo jak go tu dekadę temu opisałem, to się obraził i wciąż mi tamto pamięta. I to jest zła informacja. Bo mógłby odpuścić.

Człowiek ustosunkowany po obu stronach głównej barykady. Po wymianie świątecznych nieuprzejmości przeszliśmy do omawiania rzeczywistości. Nie powiem kto, jest przekonany, że niemiłościwie panująca nam władza musi coś zrobić ze Stanowskim, bo im rozwalił cały misterny plan. Nie powiem kto, mówił, że Stanowskiemu służby wjadą, że mu odzyskana Krajowa Rada przywali grzywnę za cokolwiek, że coś muszą zrobić, bo nie może nie być kary. Wątpiłem. Zgodził się o tyle, że powiedział iż istnieje spora szansa, że jednak mamy do czynienia z gangiem Olsena. I mogą tego po prostu nie potrafić zrobić. 
Zauważył, że nikt, żaden PiS-ior, nie zrobił tyle na kierunku rozbijania Trzeciej RP, co Stanowski. Trudno się z tym nie zgodzić. 

Vamos Polska!