niedziela, 20 kwietnia 2025

19 kwietnia 2025


1. Żeby nie oglądać pierwszego odcinka „The Last of Us” (W końcu ktoś podjął jedynie słuszną decyzję, by nie zawsze tłumaczyć tytuły filmów. Jedynie słuszną dla każdego, kto musiał się zastanawiać dlaczego film o zamachu na lotnisko nazywa się „Szklana pułapka 2”, choć jeszcze bardziej idiotycznie brzmi „Szklana pułapka 3”) obejrzeliśmy serial o dziewięciu trupach w meksykańskiej kostnicy. Nie polecam. Murzyn od ubezpieczeń jest agentem DEA, morduje niby lekarz, który jest przemytnikiem narkotyków. Na koniec, znaczy prawie na koniec, narkotyki są w trupach. I trupów wcale nie jest dziewięć, tylko osiem. Bo niby lekarz trupa tylko udaje. Na zupełny koniec ucieka z narkotykami awionetką. Ale kończy mu się paliwo i w domyśle rozbija się tam, gdzie samolot z początku. 

Nie ma za co. Uratowałem wam parę godzin życia. 

Jakoś wzrusza mnie, że platformom streamingowym chce się jeszcze sączyć odcinki w tempie jeden na tydzień. Złą informacją jest, że człowiek odzwyczajony od takiego sączenia, może się pogubić. Zapomnieć, który z pięciu oglądanych seriali, kiedy ma premierę odcinka. 
Kiedyś życie było prostsze. 

2. Pojechałem do Zielonej. Do Makro. A przede wszystkim po kolegę Miśka. W Makro tłum. Oczywiście w skali, gdyż zwykle, w godzinach gdy tam bywam, nie ma wręcz żywego człowieka. A teraz było ze dwudziestu klientów. Stałem chwilę przy stoisku z rybami, licząc na to, że się pojawi ktoś z obsługi. Chwila trwała, choć akurat w tym przypadku nie było to oczekiwane. Oczekiwanie nie było oczekiwane. Oczekiwał jeszcze jakiś ojciec rodziny. W końcu wpadł na pomysł i zadzwonił do stoiska z rybami. Pomogło. Pani od ryb była zupełnie gdzie indziej, ale za to z telefonem. I przyszła. Obsługując mnie rozmawiała przez ten telefon z mężem o tym, gdzie są ubrania córki. – Widzi pan, chłop dziecka ubrać nie potrafi – skomentowała, wręczając mi filety z pstrąga łososiowego. 

Z kolegą Miśkiem wracaliśmy przez Świebodzin, obok Chrystusa zaczęliśmy rozmawiać o „Żywocie Briana”. Figura akurat nie miała na to wpływu. Raczej przegadywanka, nieco koszarowa, na temat nazwiska pewnego człowieka. Kolega Misiek oglądał ostatnio ten film z synem. Na synu wrażenie zrobiło, że Pythoni aż tak grubo idą. Ciekawe, że to grubo, w momencie powstawania filmu wcale grube nie było, zaś to, co było wtedy grube, grube dziś być przestało.

W Świebodzinie stanąłem pod cukiernio-piekarnią. Było koło 14:00, więc wszystko zmierzało tam do końca. Co chwilę wbiegał tam kolejny klient licząc, że uda coś mu się jeszcze kupić. 

3. Byłem jeszcze w sklepie w Ołoboku. Człowiek przede mną brał dwadzieścia jajek, cztery żubry i połówkę. Ja z tego zestawu wziąłem tylko jajka. I to jest zła informacja, bo przecież Święta. 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz