1. I po Świętach. Rano przyjechali panowie robotnicy w mocno okrojonej liczbie. Odbezpieczyli boczne wejście. Powiedzieli, że potrzebują gipsowej masy szpachlowej. Takiej, jakiej resztkę miałem.
Pojechałem więc do miasta. A najpierw do podmiejskiej hurtowni. W hurtowni nie mieli konkretnie takiej. Pan hurtownik odwiódł mnie od koncepcji kupowania innej. Wytłumaczył mi, że do zamówień fachowców należy podchodzić z szacunkiem, bo się skończy tak, że kupię inną, oni stwierdzą, że taką robić nie będą i będę musiał jechać jeszcze raz.
Pojechałem więc do Mrówki. W Mrówce była. Była też zadziwiająco duża kolejka. Jakby ludzie przez te Święta postanowili, że koniecznie muszą coś pomalować, przybić albo posadzić.
2. Wróciłem i poszliśmy się przespacerować z pieskiem. Piesek ostatnio jakoś niespecjalnie lubi maszerować. Znów poprowadził mnie w okolicę miejsca, gdzie myśliwi mają swoją wieżyczkę strzelniczą. Na przedpolu wieżyczki rozsypują kukurydzę. Zupełnie jak wędkarze. Z tym, że ci drudzy, przed rozsypywaniem, kukurydzę gotują. Poza tym w lesie jest bardzo ładnie. Niestety nie ma grzybów, bo huby się raczej nie liczą.
3. Obejrzeliśmy dwa ostatnie odcinki „1923”. Bardzo to jest dobre, jak chyba wszystko, czego dotknął Taylor Sheridan. Serial powinien się podobać w Krakowie, bo najczarniejszym z charakterów jest Brytyjczyk chcący rozhulać biznesy w branży turystycznej. W serialu robią na koniec z nim porządek. W Krakowie się to nikomu nie udało.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz