1. Nic mi się raczej nie śniło. Za to spałem obraźliwie krótko. Spać powinno się dłużej. Do śniadania obejrzeliśmy pana Kożuszka. Pan Kożuszek zastąpił eremefowe wywiady Roberta Mazurka.
O istnieniu rzeczonego dowiedziałem się u przyjaciół, którzy w całej Republice, oglądają tylko jego. To w sumie nieprawda, bo oglądają też inne rzeczy, ale rzadziej się do tego przyznają.
W każdym razie najpierw zacząłem oglądać „Codziennie Burzę”, a później „Kożuszka zza szafy” i „Trzech Panów K.”. I to jest zła informacja, bo w tak wielu kwestiach zgadzam się z Maciejem Kożuszkiem, że nie chce mi się uprawiać publicystyki, bo on mówi, co ja bym chciał napisać. Więc pisać mi się nie chce. A Kożuszek z Kitą i Kuziem są interesujący w bardzo ożywczy sposób. Chyba że – excusez le mot – pierdolą, ale to im się zdarza raz na ruski rok.
2. Mieliśmy kontrol służb konserwatorskich. W znaczeniu nasz remont miał tę kontrol. Ciekawe doświadczenie, jak człowiek w wieku lat ponad pięćdziesięciu, po dwóch dekadach obcowania z zabytkiem dostrzega, że to co przez lata uważał za formalistyczne czepianie się konserwatorskich służb, ma jednak głęboki sens, bo nie chodzi o to, żeby ładnie wyglądało, tylko o to, żeby wyglądało dobrze przez dekady. A fachowcy tłumaczący, że można coś zrobić lepiej, bo jest taka świetna nowa technologia i teraz tak się robi, mogą mieć nieco inny interes, w znaczeniu: na czym innym im może zależeć.
Złą informacją jest, że nabieram wiedzy z kolejnej zupełnie nieprzydatnej mi do życia działki. Jeszcze parę tygodni i będę mógł dyskutować ze specjalistami o adhezji, hydroksylacji i tych innych procesach, których nazw teraz nie pamiętam, ale w przyszłym tygodniu pamiętać będę.
3. Obejrzeliśmy „Havoc” na Netfliksie. Wy nie musicie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz