1. Mazurek z puszki, gdyż pojechaliśmy odwieźć Józkę na berliński pociąg. Rozmowy z Niedzielskim zawsze są przyjemne. Na Dworcu żywego ducha. Zwykle na pociąg czeka kilka osób. Byliśmy my. Później się pojawiła jakaś para.
Chwilę przed przyjazdem berlińskiego, z przeciwka przyjechał pociąg składający się z samych pustych podczołgówek. Choć może to były bardziej podkołowetransporteryopencerzonówek.
Wracając odwiedziliśmy targ zwany rynkiem. I Lidla. W Lidlu kupiliśmy biały oleander, który był tak zaniedbany, że się go nam żal zrobiło. I jakoś nie wypadało go zastawić na uschnięcie.
2. Wczoraj wieczorem obejrzałem (dla mnie przypadkowy) odcinek serialu „Schtisel”. Jednym okiem oglądałem. Bardziej słuchałem. Od słowa, do słowa. Odkryłem, że wiem, jak jest po hebrajsku sznycel. Parę słów jeszcze było, ale tylko שׁנִיצֶל zapamiętałem.
O ile życie by było prostsze, gdyby w Izraelu mówiono w jidysz.
Biden w Europie. „Fakty”. Radość w głosie Kasi Kolendy przypomniała mi się wieczór po wylocie z Warszawy Trumpa. Na Placyku siedziała ekipa z TVN-u. Młodsza część była szczerze uradowana kawałem dobrze wykonanej roboty, część starsza wyglądała jakby jej listonosz rowerem ulubioną żabkę przejechał. Cóż, przez dwa dni musieli się zachwycać stosunkami polsko-amerykańskimi.
Wolność mediów kończy się zwykle w miejscu, gdzie zaczynają się interesy ich właścicieli.
3. Bożena znalazła mysz. Na podłodze, na środku salonu. Nieruchomą. Podejrzewaliśmy Kocia, że złapał, przyniósł, utłukł i zostawił. Jednak oddychała. Kiedy wynosiłem ją na zewnątrz, okazała się całkiem sprawna. W sumie ciekawa strategia. Położyć się na środku podłogi domu z kotem i udawać, że się nie istnieje. A może to raczej taktyka?
Kocio większość dnia spędził na tarasie. Ruszył się dopiero, gdy wieczorem zacząłem podlewać rośliny.