Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 530d. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą 530d. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 19 sierpnia 2014

19 sierpnia 2014


1. Najpierw mi się śniło tsunami w Wenecji. Zasadniczo do Wenecji ta Wenecja nie była podobna, ale wiedziałem, że to Wenecja. Fala sięgała trzeciego piętra, a nikomu to specjalnie nie przeszkadzało. Prawie utonąłem, ale się nie obudziłem. Potem była druga druga fala. Też się nie obudziłem. I wtedy przyśnił mi się Steven Mull, amerykański ambasador. Wyluzowany. Popatrzył mi głęboko w oczy i zapytał: Marcin, a dla kogo ty właściwie pracujesz? No i wtedy już się obudzić musiałem, choć zasadniczo mógłbym spać jeszcze dobrą godzinę.

Pojechałem do Krakowa. Przed Radomiem usłyszałem w radio, jak jakaś pani z Kancelarii Prezydenta komentuje stawiający jej szefa w – delikatnie mówiąc – niezbyt dobrym świetle materiał „Wprost”. Materiał oparty o aneks do Raportu Macierewicza.
Otóż ta pani, zamiast powiedzieć, że nie ma co komentować, bo aneks jest tajny, zaczęła opowiadać, że prezydent Kaczyński nie miał o tym dokumencie zbyt dobrego zdania. Czyli, chyba niechcący potwierdziła, że to, co napisali Latkowski z Majewskim naprawdę jest w aneksie.
I to nie jest dobra informacja, bo wolałbym, żeby urzędnicy tego szczebla myśleli zanim, coś powiedzą.

2. W Krakowie załatwiłem co miałem załatwić i pojechałem do ojca, który chciał mnie ugościć ziemniakami i maślanką. Z maślanki zrezygnowałem, wybierając w jej miejsce żurek.
Ojciec stwierdził, że woli 530 od Z4, co nie jest dobrą informacją, bo jest droższa o 50 tys.
Zresztą gust ma mniej-więcej stały. Parę lat wcześniej od MX5 wolał 5GT.
Pojechaliśmy w odwiedziny do jego siostry. Ciocia Basia opowiedziała historię swojej amerykańskiej przyjaciółki, której matka na łożu śmierci powiedziała, że tak właściwie, to nie jest jej matką. Przyjaciółka cioci Basi została w szafie wywieziona z warszawskiego getta. Więc w celu poszukiwania korzeni pojechała do Izraela. Jej małżonek wziął iPada i tym iPadem zrobił mnóstwo pięknych zdjęć. Z Izraela polecieli do Polski i tym iPadem małżonek przyjaciółki cioci Basi zrobił jeszcze więcej pięknych zdjęć. Zdjęcia były tak piękne, że przyjaciółka cioci postanowiła się nimi ze swoją przyjaciółką – ciocią podzielić.
Wujek Staszek, mąż cioci Basi podłączył iPada małżonka przyjaciółki do swojego komputera, żeby zdjęcia zgrać. Niestety machinalnie nacisnął OK i zamiast przegrać zdjęcia z iPada na komputer, przegrał z komputera na iPada. I teraz przyjaciółka cioci z małżonkiem szukają po całych Stanach kogoś, kto je odzyska. Czarno to widzę.
Wujek Staszek, to jeden z mądrzejszych ludzi, jakich znam. To on opowiadał o zdjęciach. Miałem wrażenie, że robił to by odpokutować. I ta pokuta sprawiała mu satysfakcję.
Przez większą część życia wydawało mi się, że wujek jest fizykiem jądrowym, ale się okazało, że jest fizykiem od jakiejś fizyki bardziej skomplikowanej.
Ciocia z wujkiem są osobiście zainteresowani pokojem w Gazie, bo muszą przyjaciółce cioci (z małżonkiem) zafundować wycieczkę do Izraela, żeby mogli jeszcze raz zrobić piękne zdjęcia iPadem. Wujek podłączy iPada do chmury, żeby zdjęcia się na wszelki wypadek bekapowały.

3. Później wpadłem do mojego osobistego doktora po recepty. Doktor się zbierał na dyżur. Pracuje w kilku szpitalach. Dyżuruje na Szpitalnych Oddziałach Ratunkowych. Za dyżur dostaje 1500 zł. Kiedy skonstatowałem, że to kupa kasy, odpowiedział że i tak, i nie. Bo na normalnym oddziale dostaje się połowę tych pieniędzy, a przez większość czasu się śpi. Dlatego normalni lekarze nie chcą dyżurować na SOR-ach. Zostają ci zdeterminowani. I dziwni. Sugerował, żeby się SOR-ów wystrzegać, bo większość lekarzy ma tam o pracy średnie pojęcie. I to nie jest dobra informacja.
W każdym razie medycyna to niezła opcja. Jak już na nią wyślecie dzieci, pilnujcie, żeby się dobrze uczyły. Na wszelki wypadek.

Ledowe reflektory BMW są wybitne. Migacze również. Zrobiłem sobie zdjęcie pod tablicą „Diament”. Migacz oświetlił mnie jakby był zachodzącym słońcem.


Wziąłem w Radomiu autostopowicza. Kucharza-posadzkarza. Teraz wylewa, a wolałby gotować. Gdyby ktoś szukał kogoś do kuchni – mam do niego telefon.

poniedziałek, 18 sierpnia 2014

18 sierpnia 2014

1. Obudziło mnie jakimś bladym świtem. I to nie jest dobra informacja, bo nic mi się konkretnego nie udało zrobić. Połaziłem godzinę po domu i wróciłem do łóżka.
Obudziło mnie przed jedenastą. W sam raz na „Lożę polityków” (czy jak się to tam nazywa). Kajdanowicz nie panuje nad gośćmi. Ci się tak przekrzykują, że nic nie można zrozumieć.
Swoją drogą to, że Platforma wysyła do takiego programu Michała Kamińskiego najwyraźniej oznacza, że – używając języka polskiej dyplomacji – ma wyjebane. Znaczy albo nie wierzy, że coś jej już może pomóc; albo nie wierzy, że coś jej może zaszkodzić; albo uważa, że może wszystko.
Słuchałem piąte przez dziesiąte. Interesujący był moment, kiedy Rozenek od Palikota chwalił prezydenta i wydatki obronne.
2. Po długim śniadaniu poszliśmy do parku. Połowa parku jest tak zarośnięta, że praktycznie nie jest dostępna i to nie jest dobra informacja. Większa połowa. Zaczęliśmy nawet jakieś prace porządkowe, ale mój kolega Wojciech zaprotestował, mówiąc, że on w niedzielę nie będzie pracował. Mój kolega Wojciech jest zaangażowanym czytelnikiem Starego Testamentu. Nie aż tak zaangażowanam, żeby np. nie jeść wieprzowiny (If you know what I mean), ale gałęzi nosić w niedzielę już nie chce. W ogóle nie chce w niedzielę pracować, choć z drugiej strony ta niechęć nie przeszkadzała mu w tym, żeby popołudniem urządzić sesję fotograficzną BMW, przy okazji której zebrałem kilka prawdziwków. Złą informacją jest, że wszystkie były duże, więc żadnego nie przywiozłem Krzysiekowi do zamarynowania.
3. Wieczorem ruszyliśmy do Warszawy. Kiedy mijaliśmy Trzciel zadzwonił mój kolega Wojtek, który został na wsi, by doglądać koty. Stanął mu Suburban. Tak to bywa, kiedy braknie paliwa. Ja, głupi, zapomniałem mu powiedzieć, że na schodach stoi kanister. Wywarliśmy więc presję moralną na Kamilaę, która wsiadła w volvo i przywiozła mu tę bańkę. Nasz dług u sąsiadów wciąż rośnie.
Wojtek nie zdążył na mszę. I to nie jest dobra informacja. Można się oczywiście nabijać z cudzej religijności, ale utrudnianie jej praktykowania nie jest ok.
BMW 530d w trasie tak super, że aż nudno. Mam wrażenie, że mocniejsza wersja trochę mniej pali.
Przed pierwszą stacją benzynową za Strykowem był korek. W znaczeniu: tyle samochodów chciało zatankować, że się kolejka zaczynała jeszcze na autostradzie. Pan premier powinien teraz załatwić, żeby w weekendy paliwo było tam lane za darmo.
Rację ma Maciej, który ostatnio załamywał ręce nad umiejętnościami jazdy autostradowej naszych rodaków. Zwyczaj spania na lewym pasie jest trudny do wytrzymania. Gdyby policja zaczęła ścigać tych, którzy się nie trzymają prawej krawędzi jezdni, na autostradach przycięłaby więcej pieniędzy niż za prędkość.
Ja zauważyłem, że świetnie budzą światła diodowe, zwłaszcza, jeżeli się szybko do śpiącego zbliżają.
Optymalnym samochodem na polską autostradę jest X5 M50d.
Swoją drogą dotarło do mnie dlaczego Złomnik tak hejtuje właścicieli SUV-ów. Człowiek trzymający się zasad (wymyślonych przez siebie), które każą mu jeździć na co dzień niewygodnym tysiącletnim japończykiem musi jakoś rozładowywać swoją frustrację.
Lepiej, kiedy ludzie trzymają jakichś zasad. Można się z tego oczywiście nabijać, ale nie powinno się im w tym przeszkadzać.

17 sierpnia 2014

1. Obudziłem się w przekonaniu, że jest niedziela. Włączyłem TVN24, by obejrzeć „Lożę polityków” (czy jak tam się nazywa to, co idzie kiedy Rymanowski jest na urlopie). Przez godzinę obcowałem z Kuźniarem. I nie jest to dobra wiadomość, bo uważam, że telewizje śniadaniowe wpływają destrukcyjnie na inteligencję. I jeżeli tak, jak „Wstajesz i wiesz” mają – jak niektórzy twierdzą – wyglądać media przyszłości, to ja się udaję na wewnętrną emigrację.
„Wstajesz i wiesz” jest o tyle gorsze od „Dzień dobry TVN”, że udaje telewizję informacyjną. I to jest perfidne.

2. No więc się okazało, że jest sobota, więc dostałem dzień w prezencie. Zapomniałem napisać, że przyjechało do mnie BMW 530d kombi. Znaczy nie tyle 'kombi' tylko 'touring'. Przyjechało we czwartek wieczorem. Nie pisałem o tym, bo kiedy następnego dnia rano zobaczyłem je przed domem, było tak oczywiste, jakby stało tam zwykle.

No i tym BMW pojechaliśmy do Boczowa.
Boczów to ostatnia miejscowość przed Świeckiem przy starej dwójce. Jeżdżę tam od dobrych dwudziestu lat. Człowiek o pięknie brzmiącym imieniu Zbigniew stworzył biznes polegający na opróżnianiu berlińskich mieszkań, których lokatorzy zmarli. I sprzedaży ich zawartości. W ciągu dwudziestu lat wiele się zmieniło. Teraz umierają inni Niemcy, zresztą Zbigniew odkrył, że więcej może zarobić na sprzedaży, więc wszystko podrożało. Meble już nie takie jak kiedyś. Jest jeszcze parę tysięcy winyli. A wśród nich perełki, jak kupiona przeze mnie parę lat temu składanka „Yes sir, I can boogie”.

Spędziliśmy tam ze dwie godziny. Nie mogłem się opędzić od skojarzenia z – toutes proportions gardées – muzeum w Auschwitz. To ciekawe, ale wcześniej w ten sposób nie myślałem. Pewnie kryzys wieku średniego. Zbiera człowiek całe życie różne przedmioty, a potem, jeżeli nie zrealizuje jakiegoś planu – lądują one w kontenerze, albo Boczowie (jeżeli jest berlińczykiem)

Chcieliśmy poznać cenę pewnej witryny, więc przyszedł do nas plenipotent pana Ryszarda. A jak zobaczył samochód, to nas zaprosił do zamykanego (podkreślono) miejsca, gdzie są lepsze meble. Specjalnie nie było tam nic ciekawego, ale rzeczony plenipotent zaczął się z Bożeną dzielić swoimi życiowymi doświadczeniami. Powiedział, że kobiety go unieszczęśliwiają, bo jest romantykiem, więc ich nie bije. A tylko bicie daje szanse na szczęśliwy związek. Bożena zapytała skąd to wie, skoro nie bije. Odpowiedział, że z obserwacji.
Kiedy powiedział, że jest z Przemyśla, to mi się przypomniało, że z pięć lat temu go poznałem. Wtedy nie był plenipotentem, tylko szeregowym pracownikiem. Wtedy narzekał na szefa a nie na kobiety, które go tak źle traktowały, bo jest romantykiem i ich nie bije.

Witryny nie kupiliśmy, choć w pewniej chwili plenipotent zaczął się targować sam ze sobą.
Lamus, bo tak się nazywa boczowski interes pana Ryszarda miał reklamę w lokalnej telewizji. Mogła się przyśnić. Śpiewał ją jakiś lokalny zespół disco polo. Przypomniała mi się. I to nie jest dobra informacja.
Wracając wpadliśmy do Lidla. Szpinak jednak jest.


3. Bożena kontynuowała przeglądanie starych die Dzienników. Rzucił mi się w oczy tytuł „Nieudana misja Sikorskiego” (w Kijowie).
Pan Radek jest mistrzem. Chyba jedyna rzecz, jaka mu się w życiu udała to żona. A wciąż świetnie funkcjonuje. I to nie jest dobra informacja.