1. No więc wstałem. I jak stałem
poszedłem do Aïoli na śniadanie prasowe MINI. Piszę MINI, bo się
dowiedziałem, że MINI się tak pisze.
W Aïoli tłum. Przed Aïoli stało
MINI takie jak to, którym jeżdżę, tylko w brzydszym kolorze, bo
niebieskie nie zielone. Przepraszam, nie w kolorze british racing
green. Niebieski pewnie też ma jakąś specjalną nazwę. Ale to bez
znaczenia, bo jest brzydszy.
Używam wciąż nazwy Aïoli, bo skoro
udało mi się znaleźć to i z dwiema kropeczkami, to żal używać
zaimka. No więc w Aïoli na piętrze zebrał się tłumek
dziennikarzy chyba lajfstajlowych. Piszę „chyba”, bo większości
nie znałem. Za oknem grupa budowlańców trzymała folię okrywającą
samochody. Ktoś postanowił naprawić krzywdę, jaką wyrządził
MDM i zaczął zabudowywać dziurę, która została po budynkach
niegdyś stojących przy koszykowej. Lano strop kolejnej kondygnacji.
Folia chroniła samochody przed uszkodzeniami. Budowlańcy trzymali,
żeby jej nie zwiało.
Część Aïoli jest teraz inspirowane
przez MINI. Znaczy przeprojektował tę część architekt Płoski.
Nie przepadam. Aïoli ma coś robić z placem konstytucji razem z
Miasto jest Nasze i Bęc Zmianą. Nie bardzo wiem co, ale mam
nadzieje, że im nie wyjdzie. Inaczej – skoro zaangażowane ma być
Miasto jest Nasze, to raczej im nie wyjdzie.
Reasumując: jedzenie w Aïoli niezłe.
Na stołach (u góry) stoją modele MINI (ładne). A najważniejsze,
że nad wejściem jest napis MINI. Jak na razie nowe MINI kojarzą mi
się wyłącznie pozytywnie, więc kiedy będę przechodził placem
Konstytucji będzie mi się poprawiał nastrój.
Zaprezentowano wykuty ze ściany podpis
Michaela Jacksona. Król Popu był w Aïoli, kiedy jeszcze nikt o
nazwie Aïoli tu nie słyszał, a samochody Mini wciąż jeszcze
produkowane były przez angielskich kowali z klasyczny, brytyjski
sposób – znaczy byle jak.
Podczas prezentowania podpisu puszczono
wiązankę przebojów Michaela Jacksona. I to jest zła informacja,
bo od razu mi się przypomniało, jakiego dzień wcześniej miałem
kaca.
2. Kandydat Duda, gdzieś w
świętokrzyskim rozpalił w kominku. Prezydent Komorowski na
poznańskim rynku zapiął rozporek. To w TVN24. (Cała prawda, całą
dobę).
Później Superstacja odkryła, że w
japońskim parlamencie, chwilę po tym, jak prezydent wyszedł na
coś, co nie było fotelem, bo na fotel było zbyt niskie, jakaś
pani powiedziała „Ja pierdolę”.
Najpierw myślałem, że to raczej
mało prawdopodobne, że się raczej wszyscy przesłyszeli. Bo skąd
by się taka pani wzięła? Albo z – tu napiszę, jakbym był
starszym analitykiem – KanPrez, albo z ambasady. Ale przypomniała
mi się historia z Pont du Gard sprzed 25 lat. Nie całych, bo to
było w czerwcu. A może w lipcu.
W każdym razie z budki
telefonicznej (głowę bym dał: z której widać akwedukt)
próbowałem się dodzwonić do Polski. Naprzeciw, w drugiej budce
próbował się dodzwonić pan, o wyglądzie kulturalnego ojca
rodziny. Ja próbowałem, on próbował. Nic z tego nie wychodziło.
Było ciepło (jak to na południu Francji). Ja próbowałem. On
próbował. Bez efektu. Nawiązaliśmy kontakt wzrokowy. Ja
próbowałem. On próbował. Bez efektu. Słońce grzało. Gardon
sobie płynął chyba stosunkowo majestatycznie. On próbował. Ja
próbowałem. Bez efektu. Słońce grzało. Ja próbowałem. On
próbował. Bez efektu. W pewnym momencie pan ładnie się do mnie
uśmiechnął i powiedział „kurwa mać”. Ja się do niego
uśmiechnąłem równie ładnie i odpowiedziałem (już nie pamiętam)
coś o tym, że się trudno dodzwonić, czy że telefony są
denerwujące. Pan się zrobił strasznie czerwony, bo przecież nie
myślał o tym, że ktoś może rozumieć, co mówi. To było 25 lat
temu. Wtedy spotkanie kogoś z Polski na francuskiej prowincji było
podobnie prawdopodobne jak dziś spotkanie kogoś mówiącego po
polsku w Tokio.
Kiedyś było prosto. Byle kto się ani do
dyplomacji, ani tym bardziej do KanPrez nie mógł załapać. A tylko
byle kto używał wtedy takich wyrazów. Dzisiaj jest inaczej. I to
jest zła informacja.
3. Kierowca Hołowczyc miał proces z
Policją w sprawie przekroczenia prędkości o jakieś sto
kilkanaście kilometrów na godzinę. Nie przyjął mandatu, bo się
okazało, że stare policyjne pojazdy z wideorejestratorami mierzą
wyłącznie prędkość radiowozu. Prędkość drugiego pojazdu
ustalana jest na oko. Przypomina to trochę dowcip, w którym
radziecki milicjant ustalał prędkość pojazdu na podstawie
dźwięku, jaki wydawał przejeżdżając.
Ja tam bym wolał
państwo, w którym wszystkie wątpliwości działają na rzecz
obywatela a policja wykroczenia udowadniała w niepodważalny sposób.
Ale nie o tym. O sprawie zrobiło się głośno. Odezwali się
natychmiast domorośli fachowcy od bezpieczeństwa w ruchu drogowym.
Skądinąd sympatyczny człowiek napisał na Twitterze: „kiedyś
w Niemczech rozpędziłem się S500 przyjaciela do 220, to jest zero
szans na jakąkolwiek reakcję, IMO samobójstwo”.
Są
ludzie, którzy uważają, że samobójstwem jest wsiadanie do
samolotu. Są tacy (jak ja) dla których irracjonalne jest jeżdżenie
na nartach. O wspinaczce nie wspomnę, bo ta idiotyczna jest chyba
dla większości rozsądnych ludzi.
Ale o co mi chodzi? Bo nie o
ekstremalne sporty. Jest taki kraj, w którym nie ma ograniczenia
prędkości. Znaczy są, ale w miejscach, gdzie być powinny.
Redaktor Pertyński opowiadał kiedyś historię o pewnym panu, który
w tamtym kraju wygrał odszkodowanie od władz za to, że na drodze
ktoś niepotrzebnie ograniczył prędkość. To autostrada była. Pan
musiał jechać z prędkością 120 (chyba) km/godz. A chciał
szybciej. Sąd przyznał mu milionowe odszkodowanie. Władza nie jest
od ograniczania prędkości, tylko od tego, żeby na drogach było
bezpieczniej.
Mercedes klasy S, który przy prędkości 220
km/godz. daje zero szans na jakąkolwiek reakcję jest zepsuty. I
jeżdżąc nim stwarza się większe zagrożenie niż kiedykolwiek
Krzysztof Hołowczyc. Samochody się różnią. Są takie, do których
lepiej wcale nie wsiadać. Inne, przy 80 km/godz. są w stanie dają
małe szanse na przeżycie. Inne są zaprojektowane tak, żeby przy
prędkości 300 km/godz. zachowywać się tak, jak inne jadące trzy
razy wolniej.
Samochody się różnią. Jako wychowany w garbusie
– długo nie mogłem uwierzyć, że się da jeździć szybciej niż
100 km/godz. Da się.
Różnią się również kierowcy. Nie
każdy zdąży się nauczyć dobrze prowadzić. Ale to nie znaczy, że
inni się nie nauczą.
Hołowczyc nie powinien przekraczać
dopuszczalnej prędkości. Ale mam poważne podejrzenia, że
większość ludzi, którzy nazywają go potencjalnym mordercą
codziennie na drodze stwarza dużo większe zagrożenie niż on jadąc
GTR-em dwie paczki po prostej drodze z szerokimi poboczami. I to jest
zła informacja.