1. Postanowiłem przełożyć koła z
750 do 735, gdyż opony na tych pierwszych były wyraźnie lepsze.
Wymiana koła w samochodzie osobowym wymaga wykonania serii czynności
w pewnwj kolejności. Najpierw trzeba poluzować śruby. Później po
zablokowaniu przynajmniej jednego z kół za pomocą podnośnika
unieść samochód. Wtedy odkręcić śruby, zdjąć koło, założyć
nowe, wkręcić koło nowe, wkręcić śruby, spuścić samochód,
przykręcić śruby. Przy przekładaniu kół z jednego do drugiego
auta trzeba czynności te wykonywać w obu naraz.
Więc zacząłem
od luzowania śrub. Najpierw w 750. Udało się. Później w 735. Tył
poszedł stosunkowo łatwo. Z lewego przodu udało się z trzema.
Zostały dwie. I to była zła informacja.
2. Znalazłem
nasadową 17, przedłużkę, grzechotkę i rurę, by ramię
przedłużyć. Jedna poszła. Druga nie. Włożyłem drugą rurę.
Kręcę. Strzeliła grzechotka. Wyszukałem takie coś, co się
wkłada w to coś, co się nasadza na śrubę i z tego czegoś pod
kątem prostym wystaje pręt. Pręt przedłużyłem jeszcze dłuższą
rurą. Cięgnę – pręt się gnie. Czyli nic z tego nie
będzie. Poszedłem do sąsiada Gienka. Wyszukał lepszy klucz,
lepszą grzechotkę. Odkręcił. Przechodzimy na drugą stronę.
Poszły cztery. Jedna nie chce. Zaczynają się rozsypywać kolejne
klucze. Do akcji włączył się szwagier sąsiada Gienka – Darek.
Męczymy kolejne klucze. Bezskutecznie. Główka śruby zatraca
powoli swój wielokątny kształt. Darek mówi, że bez spawarki nie
pójdzie. Znaczy – trzeba do śruby dospawać nakrętkę. Spawarki
nie ma. Trzeba czekać na to, aż z Zielonej wróci Tomek. Zięć
sąsiada Gienka.
[tu upływa parę godzin, które schodzą nam na
powolnych przygotowaniach do wyjazdu]
Wraca z Zielonej Tomek.
Nieźle wygląda w garniturze. Patrzy na śrubę, mówi, że trzeba
spróbować z kluczem pneumatycznym. Bierzemy wózek od Gienka i
jedziemy do garażu, który kiedyś był pierwszym warsztatem Tomka.
Ładujemy na wózek sprężarkę i jedziemy nazad.
Przy aucie się
okazuje, że nie wziąłem przewodu ciśnieniowego. Wracam więc do
garażu. Po drodze się okazuje, że jednak go wziąłem, tylko po
drodze spadł z wózka.
Podpinamy kompresor, zakładamy klucz.
Przychodzi przyszły zięć Gienka. Mówi, że to nie zadziała, bo
kompresor jest zbyt słaby. Nikt się tym nie przejmuje, bo mówi to
po niemiecku – jest wszakże Niemcem. Próbujemy – nie idzie.
Potem zaczyna, z tym, że nie tyle odkręcać, co okręcać się
wokół śruby. Rozpoczynamy akcję spawarka. W ostatniej chwili
przed wyruszeniem ekspedycji do garażu po spawarkę Tomek pyta, czy
auto jeździ. Jeździ. Rezygnujemy więc z wiezienia spawarki. Jadę
pod garaż. Na podwórku trzeba wykonać prosty Sokoban, bo na drodze
stoi Polo. Nie ma do niego kluczyków, kierownica jest zablokowana.
Przepychamy go więc najpierw do przodu, by mogła minąć go beemka,
później do tyłu, by beemka mogła podjechać pod garaż.
Przychodzi Józek, ojciec Tomka. Pyta, co robimy. Mówimy, że
nie możemy odkręcić śruby. Mówi, że ją odkręci. My
odpowiadamy: dobra, dobra. Bierze młotek słusznej wielkości. Nieco
mniejszy stalowy pręt. Wali młotkiem w przyłożony do śruby pręt.
Później odkręca śrubę palcami.
Lat temu ze dwadzieścia.
Na zwierzynieckim Placu na Stawach była budka z artykułami
żelaznymi. Sprzedawał w niej siwy pan z siwą brodą. Wszedłem tam
kiedyś byłem po przysłowiowe kilo gwoździ [nie pamiętam
przysłowia o kilogramie gwoździ, ale w dzisiejszych czasach
'przysłowiowe' może być wszystko]. Nim się zdążyłem odezwać
siwy pan patrząc na mnie powiedział: Bez majzla i młota chujowa
robota. Czym mogę panu służyć?
I to był znak, którego
naonczas nie dostrzegłem. I to jest zła informacja.
3.
Zmieniłem koła. Auto mi w międzyczasie spadło z podnośnika. Bez
strat w sile żywej i sprzęcie Bogu dzięki. Ruszyliśmy koło
dwudziestej. Planowaliśmy o piętnastej. Przez pierwsze sto
kilometrów tłukły się koła, a przynajmniej prawe przednie.
Dopiero przed Poznaniem kupiłem na stacji odpowiedniej wielkości
klucz i koło dokręciłem. Więc się zrobiło przyjemniej.
Jechaliśmy i jechaliśmy aż dojechaliśmy do Strykowa, gdzie przed
maską wyrósł nam policjant z świecącą na czerwono pałką.
Najpierw kazał mi dmuchać w kierunku czegoś żółtego, aż się
zapali zielona lampka. Kiedy się zapaliła na zielono po raz drugi
pogratulował mi odpowiedzialności i tego, że nie prowadzę po
alkoholu. Później koniecznie chciał od Bożeny dokument
potwierdzający jej obywatelstwo. Dokument był zagrzebany w
bagażniku, więc musiało mu wystarczyć nasze oświadczenie. Do
końca miał z tym jakiś problem. Ale większym było, że się
okazało, że zamiast potwierdzenia posiadania polisy OC, Bożena
wydrukowała przez pomyłkę potwierdzenie wpłaty, na którym był
numer polisy, ale nie było numeru rejestracyjnego auta, które ta
polisa dotyczyła. Czyli mandat. Pan policjant bardzo chciał tego
mandatu nie nakładać, sugerował, byśmy poszukali w mejlach, czy
nie ma gdzieś polisy wersji elektronicznej – nie było. Więc
potwierdził w CEPiK-u, że polisa jest, wypisał mandat, powiedział,
że auto piękne. I się pożegnaliśmy.
Złą informacją jest,
że trwało to wszystko z pół godziny. Więc zamiast być w domu
koło północy, byliśmy przed pierwszą.