Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Aleksander Kwaśniewski. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Aleksander Kwaśniewski. Pokaż wszystkie posty

piątek, 1 października 2021

30 września 2021


1. U Mazurka Kwaśniewski. Jakże on przyjemnie manipuluje. Też bym tak chciał potrafić. Bez zmrużenia oka. Nie potrafię. I to jest zła informacja. 

2. W Sulechowie jest pułk artylerii. Piąty. Pojechałem oglądać zmianę dowódcy. Zmiana, jak zmiana. Z tym, że wydawało mi się, że przy przekazaniu sztandaru trzeba nim pomachać. A nie machali. Więc może już nie trzeba. 
Artylerzyści różnią się od czołgistów. Być może dlatego, że nie muszą udawać, że są kawalerzystami. Są artylerzystami. Od średniowiecza. Wiem, bo też jestem artylerzystą. Honorowym. Z 85 strzelałem. O ile huku się spodziewałem, to zaskoczeniem było atak poruszonego wystrzałem pyłu. 
W Sulechowie stoi Pion. Czyli sowiecka armata do wystrzeliwania pocisków jądrowych. Pierwszy raz, na żywo widziałem. Robi wrażenie. 
Ze czterdzieści kilometrów na północ przechowywano do takich amunicję. 
Złą informacją jest, się nie dowiedziałem, czy Piony stacjonowały w Sulechowie, czy tylko ktoś postanowił zbudować muzeum artylerii. 

3. Błażej rzucił robotę. I to jest zła informacja, bo to jednak będzie strata dla Pałacu. Źli ludzie mówili, że zdecydował się już dość dawno. W każdym razie, przez trzy lata bardzo się dużo nauczył. 
Ciekawe, w sumie, co będzie dalej. Powrót do sytuacji sprzed Łapy, czyli bez rzecznika? (Nikt już nie pamięta, że Marek nie był rzecznikiem. Był dyrektorem biura.)

 

sobota, 19 czerwca 2021

18 czerwca 2021


1. Jest ciepło. Znaczy, w domu jest super. Ciepło jest na zewnątrz. Zbyt ciepło. 

Mazurek zarzucił Kwaśniewskiemu brak patriotyzmu. Bo nie chciał stawiać pieniędzy na zwycięstwo Polski w piłce kopanej. Później z Mazurka zeszło powietrze i stał się Mazurkiem kieszonkowym, łykającym wszystko, co mu Kwaśniewski łyżeczką podawał. Inna sprawa, że Kwaśniewski to wybitny specjalista. Teraz już takich nie robią. 

Wyjąłem z Kocia dwa kleszcze. Strasznie szybko zleciały te cztery tygodnie, podczas których miał być przed kleszczami zabezpieczony. 

2. Kosiarka. Traktorek – kosiarka. Zrekonstruowałem coś, co służy do podwiedzenia kosiska. Sprężyna i linka. Mogłem kupić oryginalne części za jakieś cztery stówki, wybrałem drogę Adama Słodowego. Konstrukcja na razie działa. Zobaczymy jak długo. 
Skosiłem spory kawał parku. Kosiłem aż rozleciał się pasek klinowy łączący silnik z kołem pośrednim. Najpierw się rozciągnął. Pewnie z gorąca. Później zaczął ślizgać. Ślizgając rozgrzał tak, że się zaczął dymić. Podymił, podymił, i się rozpadł. Część wkręciło pod pasek napędzający kosiko, Reszta wylądowała w trawie. 
Nowy pasek będę miał najwcześniej we wtorek. Szukając paska odkryłem, że kosiarka jest z 1994 roku, czyli to teraz najstarszy pojazd w rodzinie. 

Kiedy szukałem – padł mi internet. Wyglądało na to, że zmarł router. Prawie go pochowałem. W ostatniej chwili coś mnie tknęło – no i się okazało, że to nie tyle router, co UPS, który go zasilał. UPS wyglądał dobrze, świecił zieloną lampką, tylko nie wypuszczał z siebie prądu. Świntuszek. 

3. Kiedy poprzednim razem składałem moduł ABS lawiny, nie miałem pasty termicznej. Takiej, przez którą ciepło z elementów elektronicznych przechodzi na obudowę, która w tym przypadku pełni rolę radiatora. Odkręciłem. Gdzieś mi poleciała jedna z mocujących moduł śrubek. Nie mogłem jej znaleźć. Poszedłem do sąsiada Tomka po wykrywacz metalu. Nie pomogło. 
Najdłużej zajęło mi zdrapywanie sylikonu, którym skleiłem moduł. Zamontowałem. Zgubiona śrubka tkwiła między przewodami hamulcowymi.
Leżąc pod Lawiną zauważyłem delikatny wyciek oleju. Chyba z simeringu wałka sprzęgłowego.

Znowu trafiłem na teleturniej prowadzony przez kolegę Nowickiego. Tym razem dwie panie poległy na Rembrandcie. Myślały, że to nazwisko. Nie znały nikogo, kto by miał tak na imię. W sumie ja też nie znam. Poza Rembrandtem. Ale – z drugiej strony – czy można powiedzieć, że go znam. Coś tam widziałem w Ermitażu. Ale tak właściwie, to było ciemno. 




 

środa, 28 kwietnia 2021

27 kwietnia 2021


1. Warszawa jest trudna. Nie tylko dla Kocia. 

Niby oglądałem ministra Budę u Piaseckiego. Ale chyba śpiąc. Pamiętam tylko, że w pewnym momencie w rogu ekranu mignęła ręka, która coś położyła przed nim na stole. Kiedy przełączyłem na Graffiti – nie było Olgi Semeniuk. Ponoć się pojawiła później. Ale nie doczekałem. 
Oprzytomniałem przy Mazurku. Dwadzieścia podpisów zebranych. Tych za likwidacją TVP. Poncyliusz podzielił się z nami sentencją: Lepiej być posłem, niż prezesem MPO. Melium quam praesidis purgato civitatem senatoris esse. Google translator nie umie w łacinę. Ja też. Niestety. 

Rozmowa była zabawna. Poncyliusz brnął, Mazurek mu nie przeszkadzał. „Prezydent może powołać kogoś, do kogo ma zaufanie, kogoś, kto reprezentuje jego wrażliwość”. W MPO.

2. Cały dzień chodziłem po mieście. Rozmawiałem. Wykonałem jakieś 70% planu. Co jednak jest sukcesem. 
Najważniejsze, że kupiłem makaron. W Piccolo Italia. Bożena nie lubi spaghetti. Ja wręcz przeciwnie. Nie jestem wielbicielem tagliatelle. Bożena lubi. Spotykamy się przy tagliolini. 
Przeszedłem przez Poznańską. Zamówiłem kolację w Krakeno-Beirucie. Dobra zupa z soczewicy. Wszystko właściwie dobre. Okolica żyje nadzieją, że za dwa tygodnie będą otwarte ogródki. 

3. Oglądałem kawałek Kwaśniewskiego u Olejnik. Trochę jak ze ślepym o kolorach. Czy Rada Języka Polskiego zajęła już stanowisko w sprawie tego dyskryminującego powiedzenia? Muszę przyznać, że bardzo lubię manierę znudzonego Kwaśniewskiego. Ale pani redaktor, Fundusz Odbudowy nie ma nic wspólnego z prawami kobiet. Ale pani redaktor, to są unijne pieniądze, ich wydatkowanie będzie kontrolowane, wszystkie na pewno nie zostaną rozkradzione. Ale pani redaktor, gdyby Platforma chciała współpracować, to by zagłosowała na Ikonowicza.

Prezydent Kwaśniewski (NIE Z PIS-u) obalający narrację platformy (i po części dziennikarzy TVN24) o Funduszu Odbudowy. Tak właściwie to sporo ludzi mogło dziś przeżyć dysonans poznawczy. 


 

sobota, 24 października 2015

24 października 2015




1. Dzwonek bezprzewodowy może człowiekowi utrudnić poranek. Dawno temu w redakcji czasopisma „Networld” wyjaśniono mi, że WiFi zawsze będzie gorsze niż kabelek. Bo coś tam. Dzwonek bezprzewodowy potrafi zadzwonić sam z siebie. Furtka niestety nie jest widoczna z żadnego z okien, więc trzeba wystawić głowę na zewnątrz. Czyli się trzeba ubrać. Ubrany byle jak człowiek staje na progu i widzi, że przed furtką nie ma kuriera/listonosza z kupioną na Allegro koroną pieca. Nie ma nikogo. No i zostaje człowiek z tym przedwcześnie rozpoczętym dniem jak Himilsbach z angielskim.

Listonosz płci żeńskiej przyjechał później. Poza koroną przywiózł album o Pałacu Prezydenckim. Wydany za czasów Aleksandra Kwaśniewskiego. Z jednej strony pokazujący Pałac, z drugiej historię prezydentury. Album brzydszy niż ten wydany za czasów Bronisława Komorowskiego. Za to zdecydowanie bardziej sensowny.
No i jest w nim zdjęcie stołu z gabinetu wojskowego. Z intarsją w czołgi, samoloty i okręty (również desantowe). Stół, który państwo Komorowscy kazali wywieźć wstawiając na jego miejsce dość paskudny stół z Lucienia.
Gabinet wojskowy bez mebli stracił sens. I to jest zła informacja.

2. Pojechałem do szklarza. W Świebodzinie na każdym kroku radiowóz. Zresztą przed Świebodzinem też. Idzie nowe. Znaczy jedzie. Szklarz zaszklił. W czynie społecznym poprawił jeszcze kit. Kit w wieku Karola – syna sąsiada Tomka. Istnieje podejrzenie, że okna trzeba malować co jakiś czas. Ten czas wkrótce nadejdzie. I to jest zła informacja.
Byłem w Lidlu. Kupiłem chleb. Znaczy: dwa chleby. Nie było precli. Były za to wielkie gotowane krewetki. Nie kupiłem ich, bo miały strasznie dużo nóg.
Na parkingu chyba Tuareg zablokował TIR-a. TIR wyglądał to majestatycznie, ale miał cienki klakson.

3. Byli pilarze z podnośnikiem. Podocinali poszkodowane lipcową wichurą lipy. Człowiek nie zdaje sobie sprawy ile jest drewna w drzewie. Wszędzie są gałęzie. Z liśćmi, bez liści, cienkie, grube. A lipy wcale nie wyglądają na bardzo ogołocone. Mniej-więcej rok temu udało się nam uporządkować miejsce między domem a zbiornikiem gazu. Dziś znowu jest tam góra drewna. Poprzednim razem sprzątanie trwało dziesięć lat. I to nie jest dobra informacja.

Jest cisza, więc nie napiszę o galerii plakatów, jaka pojawiła się na naszym płocie. Na początku byłem – jak to się mówi – porażony bezczelnością. Przeszło mi. Myślę nawet, że to interesujący sposób na zamknięcie pewnego etapu w historii Polski.

Trawa wyrosła. Prawie nie ma śladu po panach kopaczach kanalizacyjnych.

piątek, 24 października 2014

23 października 2014



1. Miałem nie wychodzić z domu, ale kac wygnał mnie do apteki, brak wybielacza do Rossmanna, buty do szewca, inne buty do innego szewca.

Zacząłem od innego szewca. Zaniosłem mu do sklejenia inne buty. Narzekał, że materiał, z których je zrobiono bardziej przypomina ceratę niż skórę. Szewc opowiedział jak kiedyś jakaś pani próbowała mu sprzedać coś zrobionego z czego, co nazwała 'skórą ekologiczną' i co jej powiedział.
Coś mnie podkusiło i zażartowałem, ze skóra od skóry ekologicznej różni się tym, co demokracja od demokracji ludowej. Szewc popatrzył na mnie, zapalił papierosa i zaczął komentować bieżącą politykę. Kiedy doszedł do tego, że Kwaśniewski wstydzi się swojego rodowego nazwiska, zadzwonił telefon i mogłem się dyskretnie wycofać.
Poszedłem do Rossmanna na Nowowiejską. Nie lubię Rossmanna. To taka Biedronka dla snobek. Kupiłem wybielacz. Nie kupiłem chusteczek rumiankowych w promocji. I poszedłem dalej.

Na Placyku była kilkuosobowa demonstracja z transparentem „Gender zabija”. Uczestnicy wyglądali na zagrożonych śmiercią raczej z naturalnych powodów.

Co jakiś czas zmuszam się do pójścia na Placyk. I zawsze czuję się tam obco. I to jest zła informacja. Bo jak tu karierę robić nie siedząc w tej pretensjonalnej i przereklamowanej Szarlocie.

Przez Mokotowską i Kruczą doszedłem na Wilczą. Do szewca, od którego odebrałem inne buty. Stamtąd były dwa kroki do apteki, gdzie jakaś jeszcze inna pani zauważyła, że znowu przyszedłem. Powiedziałem, że marzę o tym, żeby w aptece mieszkać, bo tu jest tyle fajnych rzeczy. Odpowiedziała, że na dłuższą metę obcowanie z nimi nie jest wcale takie fajne (choć może odpowiedziała coś innego, ale tak właśnie zrozumiałem).
Właściwie to mógłbym być felczerem. Lekarzem, to by mi się nie chciało. Swoją drogą ciekawe, czy jakiś uniwersytet trzeciego wieku kształci kadry medyczne?
Może to świetny pomysł, by zaradzić na brak geriatrów.

Pod squatem Syrena stał duży kontener pełen śmieci. Ciekawe, czy ktoś się wyprowadzał, czy wręcz przeciwnie.

2. Skręciłem do Faster Doga. Pawełek zaprezentował mi koszule firmy Pendleton. Koszule ze specjalnie tkanej wełny. W klasycznych wzorach. Firma działa od 1863 roku. Więc jest kolejną po: butach Frye, wiadukcie w Krakowie i Powstaniu Styczniowym – tak datowaną.
Koszule ładne. Pawełek trochę się martwi, że mało ludzi tu doceni historię tych koszul. Ale należy być dobrej myśli.
Mają koszulę taką samą jak Beach Boys na okładce pewnej płyty. Beach Boys tak w ogóle, to wcześniej się nazywali The Pendletons.

Pawełek z Patrycją załatwili sobie amerykańskie wizy. I to akurat nie w związku ze zbliżającym się konfliktem zbrojnym, o którym oczywiście też rozmawialiśmy. Zastanawiam się, czy wszyscy wkoło rozmawiają o wojnie, czy to ja ze wszystkimi o wojnie rozmawiam.
Pawełek miał monolog na temat tego, że świat zmierza ku przepaści. Między innymi dlatego, że ludzie zamiast kupować rzeczy dobre, które starczą na dłużej, kupują rzeczy byle jakie, by je wyrzucać i kupować nowe. Trudno się z tym nie zgodzić.

Tak właściwie, to nie chodzę w wełnianych koszulach, ale kupię sobie taką. Teraz nie, bo mnie nie stać. Właściwie na nic mnie nie stać. I to jest zła informacja.

Już chyba ponad pięć lat chodzę sobie pogadać Faster Doga. I jak wcześniej tylko ja narzekałem na to, co się w Polsce dzieje, to teraz narzekamy wszyscy.
Ech ta pisowska zaraza.

3. W domu obserwowałem dyskusję na temat autoryzacji. Dyskusja przestała spełniać znamiona dyskusji. Jedna strona mówi, że autoryzacja zakłamuje, bo wywiadowany może napisać wszystko od nowa. Druga – dziennikarze przeinaczają słowa, podkręcają, słowem – kłamią. 
To prawda. Znaczy to i to – prawda.
Dziennikarze powinni być uczciwi, autoryzacji powinno nie być.
Do końca życia będę pamiętał (trzymał nagranie) rozmowę z jednym z ministrów poprzedniego rządu, który powiedział, że Państwo nie zdało egzaminu w Smoleńsku. A później wszystko usunął modyfikując jeszcze pytania, żeby logika była. Powiedział też, że słyszy od różnych ludzi, że gdyby był ministrem czegoś innego, to katastrofy by nie było. To oczywiście też usunął.
Dużo mówił. Przede wszystkim o sobie.

Zadzwonił dyrektor Ołdakowski i opowiedział historię, której nie mogę powtórzyć. I to jest zła informacja, bo nie znoszę nie móc powtarzać historii.

Wieczorem oglądaliśmy z Bożeną Supermena w jakiejś nowej wersji. Świetnie obsadzone drugoplanowe postaci.
Zazdroszczę Amerykanom ich superbohaterów. I nie chodzi o to, że mają supermoce, tylko, że opowieści o nich w sposób łatwo przyswajalny pokazują dużo głębsze problemy niż polskie kino za ponoć najlepszych swoich czasów.


A, jeszcze jedno. Rano Waldemar Kuczyński zrobił na Twitterze literówkę – nazwał prezydenta Komorowskiego „rezydentem”. Kiedy mu zwróciłem na to uwagę – zwyzywał mnie od idiotów. Unia Wolności to partia ludzi o głębokiej kulturze osobistej.