1. Postanowiłem zmienić system
koszenia. Zamiast robić spirale wielkie, postanowiłem robić
mniejsze. Strasznie byłem dumny z tej innowacji. Niestety nie
przełożyła się ona na efektywność koszenia. I to jest zła
informacja.
2. Od niepamiętnych czasów chcieliśmy
na wieś kupić lodówkę podobną do bramy triumfalnej. Frustracja
spowodowana niemożnością przyklejenia ostatniego trójkącika
zaowocowała determinacją. Zadzwoniłem do znalezionej na Allegro
pani, która w miejscowości Trzciel [ehemalige Tirschtiegel] miała
do sprzedania taką lodówkę Samsunga. Cztery lata temu zwiedzając
fabrykę we Wronkach zamieniłem słów kilka z Panem Inżynierem
Technologiem, od tego czasu jestem pełen wiary serwisowalność
lodówek tej marki. Pani z Trzciela [ehemalige Tirschtiegel]
zobowiązała się dostarczyć lodówkę podobną do bramy
triumfalnej na miejsce darmowo małżonkiem.
My zaś musieliśmy
się udać do Świebodzina po gotówkę. W Ołoboku były trzy
bociany. Dwa te, co zwykle i jeszcze jeden na kominie kilka domów
dalej. Najpierw wpadliśmy do Lidla, gdzie zasadniczo nie było nic
ciekawego, później do Mrówki, gdzie Bożena kupiła doniczkę.
Doniczki dziś nie muszą być ceramiczne. Mogą być plastikowe.
Z
rok temu poznałem pana, który zarobił sporo pieniędzy na imporcie
chińskich doniczek. Ceramicznych. Robił to pracując w naszej
pekińskiej placówce. Wspominał te czasy z
rozrzewnieniem.
Wróciliśmy równo z przyjazdem pana małżonka.
Przyjechał z dwójką dzieci. Niestety żadne nie nadawało się do
wyciągania lodówki podobnej do bramy triumfalnej z samochodu,
którym przyjechał. Przez chwilę próbował namówić mnie, byśmy
to zrobili we dwóch. Lodówka podobna do bramy triumfalnej waży
ponad sto kilo, więc szybko spasowałem.
Poszedłem na budowę
domu sąsiada Tomka. Majster w łaskawości swojej pozwolił ekipie
udać się z pomocą. Przyszli w pięciu. Pomagali we trzech.
Wszystkim dałem po piwie. Wszystkim pięciu.
Małżonek wręczył Bożenie paragon
fiskalny i pojechał. Nam została lodówka podobna do bramy
triumfalnej.
Będę musiał ją jakoś podłączyć do instalacji
hydraulicznej. I to jest zła informacja, bo nie ma zestawu złączek,
który temu służy.
3. Rozebrałem krajzegę. Na tyle, by
wyciągnąć silnik. Czyli właściwie – zupełnie. Razem z
sąsiadem Gienkiem rozebraliśmy rzeczony silnik. Przednie łożysko
właściwie znikło. Łożysko 60 00 – to ponoć ważna informacja.
Uruchomiliśmy kupionego przez Bożenę Bang Olufsena. Przyszedł
z płytą „Bach na śniadanie”. W związku z tym, że było już
po południu wsadziłem pierwszą płytę, jaka mi wpadła w ręce.
Niesłuchaną z dziesięć lat „Pogodno gra Fochmana”.
Zapomniałem zupełnie piosenkę
„Rozstaje”. I to jest zła
informacja, bo przekaz jej jest ponadczasowy.
Kryminał ciąg dalszy:
Tak się złożyło, że
tego dnia z wizyty u kolegów w bratnim Berlinie, do Warszawy wracało
pięciu najlepszych w kraju funkcjonariuszy jednostek
antyterrorystycznych. Mieli lekkiego kaca po pożegnalnej kolacji.
Jeden słyszał kiedyś wiele dobrego o restauracji, więc
postanowili się nawpierdalać. W środku było trochę duszno. Do
tego dwa milioncalowe telewizory, połączone z odpowiedniej skali
systemem audio, nadawały na przemian rosyjskie i niemieckie
teledyski. Usiedli więc na zewnątrz. Akurat wolny był najbardziej
na zachód wysunięty stolik.
Jedli milcząc. Kotlety schabowe,
frytki i kapustę zasmażaną. Zamówili po dwa zestawy. I w
momencie, w którym jeden zapytał resztę – czy też są głodni?
– padł strzał. Później drugi i trzeci. Po trzecim (zupełnie
jak na filmach) odezwały się kobiece krzyki.
Panowie wstali od stołu, z bagażnika
samochodu wyjęli trzy pistolety Glock, i dwa maszynowe MP-5 chyba w
wersji A5 (wszystkie – prezent od prezydenta berlińskiej policji)
. Później taktycznym krokiem weszli do burdelu, gdzie, wzięci za
żołnierzy konkurencyjnego gangu, zostali ostrzelani, (jeden nawet
został lekko ranny). Odpowiedzieli ogniem. Po dziesięciu minutach
organizacja przestępcza nieodwracalnie straciła szefa, (właściwie
dwóch szefów – braci), ich cztery prawe ręce i sześciu
żołnierzy.
Tak się złożyło, że tego dnia ta
właśnie organizacja przestępcza przeprowadzała największy w
swojej historii przerzut kokainy do Niemiec. Narkotyki ukryte w
przeciwwagach wózków widłowych przywiezionych na remont do Polski
wracały pociągiem za Odrę. Pociąg był ochraniany przez resztę
organizacji przestępczej i specjalnie wynajętych do tego celu
Ormian.
Tak się złożyło, że dzień
wcześniej po półrocznej obserwacji Wydział Wewnętrzny Straży
Granicznej zdjął opłacanego przez organizację przestępczą
dowódcę strażnicy, ten szybko poszedł na układ – powiedział,
że następnego dnia coś będzie przerzucane pociągiem. Dowództwo
Straży informacje zinterpretowało błędnie i założyło, że
pociągiem będzie przerzucana wielka grupa nielegalnych imigrantów
i obstawiła stację oddziałem składającym się z prawie trzystu
średnio wyszkolonych, lecz uzbrojonych funkcjonariuszy.
Gdy pociąg wjechał na stację został
otoczony. Ormianie – trochę dzicy – zaczęli się ostrzeliwać.
Wyszła z tego jatka, zwłaszcza, że wybuchły zbiorniki gazu w
wózkach widłowych. To, że zginął tylko jeden strażnik, może
świadczyć jedynie o tym, że Bóg lubi chroniących granice.
W każdym razie tego dnia organizacja
przestępcza kierowana przez braci Gawronów z Kasznicy Wielkiej
zakończyła definitywnie swoją prawie trzydziestoletnią
działalność. No i właściwie tego dnia ta część województwa
lubuskiego została całkowicie pozbawiona zorganizowanej
przestępczości.
W burdelu w Płotach zaroiło się od
policji. Komendant powiatowy próbował przez moment ukryć fakt, że
przed śmiercią kierownik jego wydziału kryminalnego razem ze
starszym Gawronem wypili chyba dwa litry wódki Chopin i jeszcze
skorzystali z usług trzech – niestety 14-letnich – prostytutek,
specjalnie prowadzonych z Tajlandii, na świętowanie największej
akcji braci.
Próbował przez chwilę, ale szybko
zrezygnował, widząc, że koledzy z Warszawy – jakby to powiedzieć
– nadają na innych falach.
Starał się wyrzucić ze świadomości
to, że gdyby nie zbieg okoliczności byłby w Płotach kilka godzin
wcześniej i brał w imprezie udział. Jak to wcześniej bywało.
(Trzecia Tajka zasadniczo czekała na niego)