Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bartosz Arłukowicz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Bartosz Arłukowicz. Pokaż wszystkie posty

niedziela, 31 października 2021

31 października 2021


1. Z kotami wszystko w porządku. 

Kawa na ławę zmierza w kierunku „Drugiego Śniadania Mistrzów”, tyle że z przekrzykiwaniem. 
Po dzisiejszym programie zgadzam się ze zdaniem jednego z uczestników – szkoda czasu na tam chodzenie. 
W pewnym momencie Andrzej Zybertowicz próbował się podzielić informacją, że na wzrost cen gazu miała wpływ niska produkcja zielonej energii w 2020 roku. Przez którą zużyto zapasy, które trzeba było uzupełniać. Arłukowicz ze Zgorzelskim zaczęli rechotać. 
Nasze panele 9,6 kWp, w październiku 2020 r. wyprodukowały 498,85 kWh, a w październiku 2021 – 725,15 kWh, więc coś w tym jest. 
Złą informacją jest, że przy tych dwóch stałych gościach „Kawy” na merytoryczną dyskusję szans nie ma. 

2. Niemieccy goście sąsiedniej agroturystyki z całą mocą sprzętu słuchali dudniącej muzyki. A w związku z tym jak głośno jej słuchali, to rozmawiać musieli na siebie rycząc. Przez cały prawie dzień można było słuchać dudnienia i ryków. Myśmy mogli. Sąsiedzi bliżej – musieli. 
No to może inny cytat z „Cmentarza w Pradze” Eco: 
Niemców poznałem, pracowałem nawet dla nich. To najniższa kategoria rodzaju ludzkiego, jaką można sobie wyobrazić. Niemiec wydziela średnio dwa razy więcej kału niż Francuz – nadczynność funkcji trawiennych ze szkodą dla mózgowych, dowodząca fizjologicznej niższości. W czasach najazdów barbarzyńców germańskie hordy znaczyły przemierzane szlaki niepojętą ilością odchodów. Zresztą nawet w o wiele mniej odległych stuleciach francuski podróżnik zauważał natychmiast, że jest już w Alzacji, gdy widział na drogach niezwykłej wielkości kupy. Na tym nie koniec. Niemców charakteryzuje wydzielanie cuchnącego potu; dowiedziono też, że mocz Niemca zawiera dwadzieścia procent azotu, mocz zaś innych ras – tylko piętnaście.

Żeby nie było: narrator w książę opisuje też – w podobny sposób – inne nacje. 

Złą informacją jest, że tak się dobrze bawili, iż istnieje podejrzenie, że przyjadą raz jeszcze. 

3. Przyszła grupka zadowolonych z siebie dzieci z niespotykanym tu wcześniej zawołaniem „cukierek albo psikus”. Mimo iż mnie korciło, dałem cukierek. A nawet sześć. Amerykańskich. 

Misiek – poniekąd etnograf – tłumaczy, że anglosaskie świętowanie Halloween zupełnie nie pasuje do naszej tradycji, bo u nas się o duchy – w Dziady – dbało, a tam się je – w Halloween – przepędza. 

Złą informacją jest, że jak się te nasze duchy zdenerwują, to będziemy się mieć z pyszna. 

 

poniedziałek, 28 czerwca 2021

27 czerwca 2021


1. W „7 dniu tygodnia” Kownacki postawił znak równości pomiędzy aborcją a pedofilią. Oburzył się Czarzasty. Bardzo się oburzył. Przepowiadał, że wszyscy będą o tych słowach mówić. Energia wieszczenia jeszcze mu się nie zdążyła odnowić.
W naszym rządzie nikt do nikogo mejli nie wysyłał” – powiedział Arłukowicz u Rymanowskiego. Wyśmiałem to na Twitterze. 
Bardzo szybko się dowiedziałem, że Kaczyński chodzi w dwóch różnych butach. Z „Faktu” wiem, że to nieprawda. W dwóch różnych butach mnie się kiedyś zdarzyło przyjść do roboty. Niesamowity był wyraz twarzy Piotrka Nowackiego, kiedy to zauważył.

2. Pojechaliśmy mnie zaszczepić. Nie wiem kiedy położono nowy asfalt między Sycowicami a Nietkowicami. Parę lat temu tamtędy jechałem i nie było to łatwe. Teraz nowa droga pełni rolę deptaku. Młodzież na rowerach, rodziny z dziećmi. Nietkowice i Bródki, choć bardziej te drugie, wyglądają jakby nie mogły się zebrać po jakiejś wojnie. 
W Brodach trzy bociany w gnieździe. Wszystkie z rozdziawionymi dziobami wyglądały, jakby ich było dwa razy więcej.  
Płynęliśmy promem. Kiedy podjechaliśmy nad Odrę, akurat kończył się załadunek po zachodniej – choć w tym przypadku bardziej południowej – stronie. 
Na promie najbardziej lubię dźwięki. Niby cisza, bo prom bez silnika. Urywki rozmów. Radio w którymś samochodzie. Gość w A4 słuchał Big Cyca z pendrajwa wetkniętego w odtwarzacz. „Tu nie będzie rewolucji”. Nie przypominam sobie, żebym wcześniej słyszał. 

Ostatni fragment drogi do Punktu szczepień, jak z mokrego snu antyszczepionkowca. Jedziemy. Nagle zaskoczył nas drogowskaz „do punktu szczepień”, prosto w uliczkę prowadzącą na miejscowy cmentarz. 
Z uliczki można było wjechać pod salę gimnastyczną. Szczepienie bezbolesne. Bez kolejki. Szczepił ten sam człowiek na pomarańczowo, co poprzednim razem. Tym razem powiedział, żeby nie pić przez trzy dni. I wystrzegać się ostrego słońca.

Wracaliśmy przez Krosno. Po drodze zatrzymaliśmy się przy pałacu w Bogaczowie. Pani Konserwator najwyraźniej zgodziła się na rezygnację ze skrzynkowych okien. To dobra informacja. Zwiększa o prawie 50% szansę na to, że i my wymienimy nasze. Są co prawda skrzynkowe, ale zdecydowanie pochodzą z połowy lat siedemdziesiątych XX wieku. 

Za Krosnem, w Szklarce Radnickiej skręciłem do Grabina. Później, tym, co postało po drodze dojechaliśmy do Zawisza. Zabytkową aleją dębową. Gdyby nie tablica – można by nie poznać, bo między dęby wbiły się akacje i krzaki różne. Ciekawe doświadczenie. Jedzie człowiek przez las, gruntową drogą, zniszczoną przez leśne maszyny – Lawina dała radę, ale osobówka by miała problem. No i zauważa człowiek, że stoją znaki drogowe. Ograniczenia prędkości. Do trzydziestu. Może kiedyś stanie fotoradar. 

3. Po powrocie zacząłem podlewać choinki. Może im to pomoże, choć nie wyglądają dobrze. 


 

środa, 12 maja 2021

11 maja 2021


1. Z piętnaście lat temu, a raczej nawet siedemnaście, byłem redaktorem serii książek o II wojnie światowej. Przy okazji jednej o generale Maczku wyświetlił mi się generał Ferdinand Čatloš. Który dowodził siłami słowackimi, które najechały nas w 1939 roku. Pan generał był za ks. Tiso ministrem obrony i głównodowodzącym słowackich sił zbrojnych. Ferdinand Čatloš zmarl w 1972 roku. Pochowano go na Narodowym Cmentarzu w Martinie – takich słowackich Wojskowych Powązkach. Jak to się stało, że odznaczony Żelaznym Krzyżem minister faszystowskiego rządu leży na cmentarzu obok slowackich bohaterów? Otóż równolegle przewodził podziemnej organizacji w dowodzonym przez siebie wojsku. 
Przypomniało mi się to, gdy 
Piasecki czołgał Arłukowicza, wypominając mu że będąc prominentnym członkiem władz Platformy tak właściwie podpisał list do samego siebie. 
Później Mazurek czołgał Rasia. –Jestem patriotą PO – powiedział Raś. –Byli też księża patrioci – odpowiedział Mazurek. Raś mówił też o „pomarańczowej kartce”, jaką z innymi sygnatariuszami listu wystawił kierownictwu Platformy. 

Obawiam się, że „Pomarańczowa kartka” raczej nie wejdzie raczej do polszczyzny. 

2. Pojechałem do Wilkowa nabić klimatyzację w audi. Tym razem skutecznie. Z Wilkowa do Świebodzina, po Lawinę. U gazownika się okazało, że jednak nie uda mi się wrócić dwoma autami naraz. Zostawiłem więc audi w myjni. Jutro je odbierzemy. 
Wczoraj, kiedy jechałem do gazownika, wziąłem autostopowicza. Między Skąpem a Świebodzinem opowiedział mi sporą część życia. Wracał z detoksu w psychiatryku w Ciborzu. Jechał do pracy pod Gorzów. Konkretnie do miejscowości, gdzie kupiłem zmywarkę, piekarnik a wcześniej pralkę. Poszedł w tango, bo poprzedni pracodawca mu nie płacił. A wszystko przez czekoladowe baryłeczki z whisky, którymi częstowała jakaś pani, u której robił fuchę. Zjadł ich z sześć. No i poszło. Teraz ma dostawać dwadzieścia złotych za godzinę. Na budowie. Bo murarzem jest. 
Wysadziłem go na dworcu PKS. Jechał do Zielonej Góry, żeby wsiąść do pociągu do Gorzowa. Niezbyt to było logiczne. Ale może w związku z tym, że przez ostatnich lat trzydzieści ogołocono okolicę z linii kolejowych – inaczej się nie da. 

3. W związku z pogodą Kocio wyprowadził się z domu. Wpada tylko coś zjeść. Schudł. I jakby zmężniał. Jego koleżanka pojawia się coraz bliżej domu. 
Jutro przyjeżdża pan od pompy. Uszczelnić nieszczelność. I może przywiezie ze sobą innego pana, który formalnie pompę uruchomi. 
Miał być dzisiaj, ale mu samochód odmówił posłuszeństwa. 

Po pól roku zadzwoniłem do miejscowości Borki-Kosiorki (pod Siedlcami). Do mechanika, u którego stoi Suburban. Usłyszałem to samo, co pół roku temu. Że się na dniach za Suburbana zabierze. Wygląda na to, że to mi przyjdzie zabrać. Suburbana stamtąd. 


 

czwartek, 25 marca 2021

25 marca 2021


1. Słonce wstaje nad lodówką. Znaczy słońce wstając oświetla ścianę nad lodówką. Warto wstać o świcie, by mieć takie obserwacje.


Kosiniak u Piaseckiego. Ziew. Arłukowicz w Graffiti. Należę do ograniczonej grupy, która pamięta, że był Ministrem Zdrowia. Być może dlatego, że kierowana przez niego służba zdrowia wykończyła moją babcię. 

2. W końcu odebrałem twardy dowód rejestracyjny. Miękki stracił ważność dwa tygodnie temu. Jestem debilem, gdyż pani w urzędzie zaproponowała mi, że dowód wyślą pocztą. Ja odmówiłem. Najpierw się musiałem dodzwonić by się umówić na odbiór. To się udało dość szybko. Tydzień zleciał jak z bicza strzelił. Stanąłem w kolejce przed urzędem. Wyszła pani urzędniczka, wezwała. Proces wydawania trwał 10 minut. Zostało mi jeszcze OC – które się kończy za niecały miesiąc – i proces przejmowania Lawiny będzie można uznać za zakończony. 
Wpadłem do Tesco po chleb. W saloniku prasowym promowano książkę Josepha Murphy'ego „Niezwykłe Prawa Kosmicznej Mocy Umysłu”. Przy zakupię można było dostać 20% rabatu na „Potęgę Podświadomości” tegoż autora. Pomimo wszystko się nie zdecydowałem.  

Udało mi się wymienić baterię w iPhonie Bożeny. Nie gubiąc żadnej śrubki, mimo iż jedna wykazywała predylekcję do ucieczki. Na szczęście była na tyle duża, że mogłem ją dostrzec. Sukces. Ale była też porażka. Zamówiłem złą baterię. Zauważyłem to gdy już telefon rozebrałem i wyjąłem starą. Na szczęście jej nie uszkadzając. Już chciałem psy wieszać na sprzedawcy – ale się okazało, że to moja wina. Zamówiłem dobrą. Wymieniłem. Jednak sukces podwójny – dwa razy rozbierałem telefon i dwa razy nie zgubiłem ni śrubki.

Miałem pojechać do Warszawy. Już sobie ostrzyłem zęby na kilka spotkań – chciałem pokazać niedowiarkom, że jednak żyję. Entuzjazm mój zgasiła moja pani doktor –Nie zrobiliśmy jeszcze przeciwciał, więc nie wiadomo czy jest pan odporny. Proszę lepiej uważać. No i tyle by było z życia towarzyskiego w zapowietrzonym mieście. 

3. W „Fakcie” na jedynce zdjęcie ministra Niedzielskiego nad informacją, że Wojewoda Dolnośląski do szpitala tymczasowego kupił stare łóżka z Niemiec. W jednym ze szpitali leżałem na jakimś rodzaju tapczanu. Chyba wolałbym stare łóżko szpitalne z Niemiec. 
Za to na stronie piątej tegoż „Faktu” – materiał promocyjny Link4, o współpracy ubezpieczyciela z Orlenem. „–Sprzedaż produktów ubezpieczeniowych LINK4, spółki z Grupy PZU, przez ORLEN Usługi Finansowe jest dobrym przykładem współpracy polskich firm działających w różnych obszarach biznesowych – podkreśla Patrycja Kotecka, członek zarządu LINK4.
Państwowe spółki wspierają wolne media. Również te publikujące antyszczepionkowe fejkniusy. 

Przeczytałem w „Super Expressie”, że Monika Zamachowska po rozwodzie nie ma zamiaru rezygnować z nazwiska. Przypomniała mi się radość siedzącego w krakenowym ogródku Willa Richardsona, kiedy się dowiedział, że Monika po latach od rozwodu w końcu rezygnuje z jego nazwiska, by stać się Zamachowską. 

Posadziliśmy kolejne dwie choinki. Została ostatnia. 


 

sobota, 24 stycznia 2015

24 stycznia 2015


1. Sąsiedzi z naprzeciwka wygasili choinkę. Myślałem, że zrobią to wcześniej, bo sprawiają wrażenie tradycjonalistów. Pierwszego sierpnia wywieszają wielką biało-czerwoną flagę. Dziesiątego kwietnia też.
Niechętnie włączyłem telewizor. Na TVN24 co chwilę chodziła reklama pakietu onkologicznego. Reklamy w TVN24 zbyt tanie nie są. Zacząłem się zastanawiać ilu ludzi by można za wydany na nie budżet wyleczyć. Zapytałem nawet o to przez Twittera ministra Arłukowicza. Ale nie odpowiedział. I to jest zła informacja. Dyrektor Zydel, zanim został dyrektorem Zydlem i pracował w sieciowej agencji reklamowej jako inny dyrektor Zydel przy produkcji kampanii promującej in vitro. Próbowałem wyciągnąć z niego ile to kosztowało, ale milczał jak grób.
Swoją drogą takie akcje publiczna telewizja powinna produkować i emitować w ramach swojej misji. Wydaje przecież publiczne pieniądze. .
Oszczędzona pieniądze mogły by iść na coś pożytecznego. Do tego jeszcze skończyłyby się (oczywiście zupełnie nieuzasadnione) podejrzenia, że Rząd kupuje sobie za publiczne pieniądze przychylność niektórych mediów.

2. Wyjąłem z walizki komputer, z którego wiertarką wyciągałem w święta dysk. Zawiozłem do MacLife na Puławską. Wzięli, sprawdzą. Ponoć się spotkali z sytuacją, że w wymienionej przez Apple płycie po jakimś czasie znowu szlag trafiał grafikę. Ale może to nie to.
Mają tam Classica i Duo. Pamiętam czasy, kiedy były nowe.

Z Puławskiej pojechałem do mechanika Jacka, żeby mu podrzucić olej. Nie było już Espace. Na jej miejscu stała M3. Ze zdziwieniem zauważyłem, że zagazowana. Na gazie auto przejechało 80 tys. wcześniej 300 tys. A mówią, że te silniki źle znoszą gaz.
Olej, który przywiozłem jest zielony. Nazywa się Zenzation. I ma ponoć specyficzny zapach. Co jakiś czas u mechanika Jacka spotykam pewną panią, która kiedyś zieloność tego oleju zauważyła, powąchała i ten zapach tak jej się spodobał, że tym razem zapytała czy butelkę z olejem otworzyć.
Więc kiedy oglądałem nieco zdemontowaną M3, ona wąchała olej. I wyrażała radość z tego powodu. To miłe dostarczyć komuś radości w tak prosty sposób.

Od Jacka pojechałem do Lidla w alejach Jerozolimskich. W promocji były niby „delicje”. Paczka za chyba 1,50 zł. Za podobne, koło domu muszę zapłacić ze trzy razy więcej.
Lubię małe sklepy koło domu, ale coraz mniej mnie na nie stać. I to jest zła sytuacja.
W Lidlu za jedyne 39,99 można kupić symulator migotania. Chyba chcę dostać to w prezencie.

3. Nie zdążyłem wrócić na „Fakty po Faktach”. Zdążyłem na sam początek audycji redaktora Piaseckiego. Występowali u niego panowie Czarzasty i Kamiński. Ten pierwszy znów nie w sweterku. Panowie pili sobie z dzióbków. Zagadali nawet redaktora Piaseckiego.
Oglądaliśmy później film o wampirach Jarmuscha. Bardzo ładny, trochę nudny. Niestety nie wiem jak się skończył. Bo zasnąłem.
Później się obudziłem. Czekałem na powtórkę „Faktów po Faktach”. No i się nie doczekałem. I to jest zła informacja. Za to było dwugodzinne „Szkło kontaktowe”.





czwartek, 1 stycznia 2015

1 stycznia 2015


1. Miałem w tym roku napisać tekst o służbie zdrowia. O tym, co widziałem, kiedy umierała moja babcia. Nie udało mi się. I to jest zła informacja.

Babcia w wieku prawie 88 lat trafiła na ostry dyżur chirurgiczny ze złamaną nogą. Postanowiła pójść do kościoła. Kościół z XVII wieku. Drewniany. Żeby wejść, trzeba przekroczyć konstrukcyjną belkę. No i na tej belce babcia się potknęła.

Miała zostać zoperowana. Niestety ogólny stan był zły. Ordynator tłumaczył, że szpital nie jest przygotowany do takich sytuacji. Chciał babcię wysłać do szpitala, który przygotowany był. Stacja krwiodawstwa etc. Generalnie bał się odpowiedzialności.
I chyba miał problem z podjęciem decyzji.

Zawieszenie trwało chwilę. Nie bardzo wiedziałem co robić. W końcu jeden z lekarzy, przerwał grę w sapera i wyjaśnił mi co się dzieje.
Otóż szpital nie służy do leczenia ludzi, tylko wykonywania procedur medycznych. Bo takie zakontraktowane są przez NFZ. Przyjmując moją babcię ze złamaną nogą, zajął się wykonaniem procedury „złamana noga”. Za wykonanie procedury „złamana noga” szpital dostanie z góry ustaloną kwotę i nie ma możliwości, żeby tę kwotę cokolwiek zwiększyło. Koszty badań i konsultacji przypadku mojej babci już przekroczyły tę kwotę. Ale to jakoś jest wpisane w ryzyko – szpital dostaje ekstra pieniądze za ostry dyżur.
Więc to, że babcia czeka na zabieg, nie ma służyć wymuszeniu łapówki, bo łapówek się teraz brać zupełnie nie opłaca. Tylko wynika z asekuranctwa ordynatora. Że sam zabieg jest prosty, że można go zrobić w każdej chwili. Kiedy tylko ordynator się zdecyduje. Po paru dniach babcia będzie wypisana. Bo tu jest chirurgia. Tu się nie leczy, tu się operuje. I za to płaci NFZ.
Lekarz – wyluzowany starszy gość. Przez parę godzin operował, resztę dyżuru przesypiał, bądź grał w sapera.
Przy okazji opowiedział mi o największym problemie szpitali – lekarz rodzinny dostaje budżet na każdego pacjenta. W ramach tego budżetu powinien wykonywać badania z którymi wysyła pacjenta do szpitala, żeby ten wykonał jakąś procedurę medyczną.
Innymi słowy – pacjent do szpitala powinien trafiać z diagnozą.
Lekarze rodzinni wystrajkowali sobie to, że pieniądze nie wydane na pacjentów trafiają do ich kieszeni. Więc zamiast wysyłać do szpitala pacjentów zdiagnozowanych, wysyłają pacjentów z podejrzeniem. Więc badania musi robić szpital. Niestety NFZ mu za to nie oddaje pieniędzy, bo wypłacił je już lekarzom rodzinnym. Szpitale więc mają deficyt. Narastający.

Potwierdziła mi to pielęgniarka pracująca w SOR w innym szpitalu. Lekarze rodzinni potrafią namawiać pacjentów, którzy mają jechać na planowy zabieg, by dzwonili po pogotowie, mówiąc, że nastąpiło pogorszenie stanu. Dzięki temu lekarz nie musi płacić za transport.

Ordynator zdecydował się na wysłanie babci karetką do szpitala wojewódzkiego. Z 50 kilometrów w jedną stronę. Babcia spędziła na izbie przyjęć chyba kwadrans. Jakiś lekarz coś podpisał, wsadzono ją znowu do karetki i wróciła. Podobny do piłkarza Lewandowskiego kierowca karetki aż mnie przepraszał, że brał udział w czymś tak idiotycznym.

Babcię zoperowano. Wszystko poszło gładko, choć ordynator przed zabiegiem krzyczał na babcię (słabo słyszała), że może operacji nie przeżyć. Później było różnie. Babcia była raz w lepszym, raz w gorszym stanie. Szpital zrobił to, za co zapłacił mu NFZ, więc wiadomo było, że się zaraz będzie chciał babci pozbyć.
Próbowałem rozmawiać z lekarzami o tym, czy jest jakiś oddział, gdzie by ją można było przenieść – w gorsze dni leżała w malignie. Dałem sobie spokój, kiedy jeden powiedział, że lepiej, żeby umierała w domu.

Musiałem wrócić do Warszawy. Opiekę nad babcią przejęła matka. Udało mi się ubłagać ordynatora, żeby babcię wypisano dzień później, by matka zdążyła dojechać z Niemiec, gdzie pracuje. Karetka przywiozła babcię do domu. Po kilku godzinach wylądowała w stanie ciężkim w innym szpitalu (zapalenie płuc). Jej stan zaczął się poprawiać. I nagle zmarła.
Znajoma pielęgniarka sugerowała, żeby sprawdzić, czy dostała odpowiednie leki. Nie zrobiliśmy tego.
Drugi szpital jeden z pierwszych w sprywatyzowanych w okolicy. Delikatnie mówiąc – śmierdzący. 

Dowiedziałem się później przypadkiem, że lekarz rodzinny, który się zajmował moją babcią (kiedyś nie przepisał jej leków na ciśnienie, tłumacząc, że wyczerpał jakiś limit – babcia się nie awanturowała, zaczęła brać co drugi dzień, wypisał, kiedy poszedł do niego przyjaciel matki) zarabia rocznie kilkaset tysięcy złotych.

System ochrony zdrowia korumpuje lekarzy (chodzi mi o 'korupcję' w pierwotnym tego słowa znaczeniu). Nikt nic z tym nie robi.
Brałem kiedyś udział w twitterowej dyskusji z ministrem Arłukowiczem. Kiedy zapytałem go, czy to prawda, że do kieszeni lekarzy rodzinnych trafiają niewydane na pacjentów pieniądze – zamilkł.

Kiedy dziś widziałem Arłukowicza z Neumannem mówiących o dobru pacjenta – nie mogłem im uwierzyć. Firmują zły system. Zajmują się nim wyłącznie pod koniec grudnia. Kiedy pojawia się problem, którego nie mogą nie zauważyć. Nie może nie widzieć go lek. med. Ewa Kopacz.
Pewnie dlatego życzyła nam zdrowia.

Punktów 2. i 3. dziś nie będzie. Wystarczy pierwszy.

Miejmy nadzieje, że w 2015 nastąpi jakaś poważna zmiana.

PS. Na korkowej tablicy w pierwszym szpitalu był napis „Salus aegroti suprema lex”. 


http://blogroku.pl/2014/kategorie/1-stycznia-2015,ayz,tekst.html