Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Berlin-Warszawa-Express. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Berlin-Warszawa-Express. Pokaż wszystkie posty

środa, 16 sierpnia 2017

15 sierpnia 2017



1. Bożena zawiozła mnie na kolejowy dworzec. W literaturze występuje instytucja podwody. Ale zwykle w przeciwną stronę. Znaczy ze stacji do majątku.
Pociąg przyjechał mniej-więcej o czasie. Wagon z przedziałami. Naprzeciw mnie Azjata z ADHD i para: Nieazjata w typie Adama Hofmana sprzed zakończenia kariery politycznej i trudna do opisania dziewczyna. Azjata i Nieazjata mieli zegarki o średnicy zmierzającej do dziesięciu centymetrów. Nieazjata z partnerką porozumiewali się są pomocą tekstowych wiadomości w telefonach. Choć, co jakiś czas również zdarzało się im do siebie mówić. Podczas którejś z takich wymian werbalnych Nieazjata nazwał Azjatę Chińczykiem. Niezbyt celnie, gdyż robaki, które podejrzałem na Azjaty iPhone zdecydowanie nie były w typie chińsko-japońsko-koreańskim. Typ ten ma jakieś określenie, ale w tym momencie nie pamiętam jakie. I to jest zła informacja.
Czas temu jakiś Bożena kupiła mi w prezencie słuchawki, jaki podejrzałem w wyposażeniu cas. Kiedy casą lecieliśmy raz pierwszy słuchawki takie dano każdemu z pasażerów. Póżniej były tylko w części vipowskiej. Bose z aktywnym tłumieniem hałasu. Od kiedy je mam życie jest prostsze. Podczas koszenia i podróżowania. Nawet, kiedy trwa ono cztery i pół godziny, jak teraz, gdy pociąg jedzie przez Gniezno, bo tory są remontowane. Te same tory, które remontowane były parę lat temu.

2. W Warszawie ciepło, choć trudno powiedzieć, czy upał. Pałac stoi. Płotków nie ma. W piwnicy nazywanej grotą rozstawiono pingpongowy stół. Znaczy, mam wrażenie, że rozstawił go już ktoś wcześniej, ale tym razem ktoś (w znaczeniu jeden z fotografów i jeden z operatorów) grał. Muszę zapytać któregoś z kancelaryjnych nestorów, czy prezydent Wałęsa też grał w grocie, czy rozstawiano mu stół w kolumnowej. Kolumnowa nie takie rzeczy widziała i wcale mi nie chodzi o obrady okrągłego stołu.
Wróciłem do domu. Kwiaty na balkonie w świetnym stanie. I to osobista zasługa dyrektora Zydla, który wpadał je podlewać. Rośnie jeden wielki słonecznik, który najprawdopodobniej wyrósł z nasienia słonecznika rosnącego przy Klonowej naprzeciw hotelu. Przyuważyłem tamten odwiedzając Druha Podsekretarza, Odczekałem aż dojrzeje i zebrałem kilka nasion. I jest efekt.
Pojechałem na Wojskowe Powązki. Kierowca z Mytaxi nie bardzo wiedział, które są to są. Ledwo zdążyłem przed kolumną.
Uroczystość wręczenie pośmiertnych nominacji generalskich. Wzruszająca uroczystość. Mimo iż MON w tradycyjny dla siebie sposób nie dopilnował, by zaproszeni byli odpowiedni goście, czy znane były nazwiska odbierających nominacje osób. Ważne, że dla niezorientowanych w bałaganie wyglądało godnie. I interesująco. Zwłaszcza dotyczące historii fragmenty przemówienia pana Ministra. W uroczystości mieli brać udział przedstawiciele jednej z nowo powstałych brygad OT. Niestety coś im się pomyliło i przybyli spóźnieni o półtorej godziny. I to jest zła informacja, bo Obrona Terytorialna wbrew temu, co niektórzy mówią ma głęboki sens. I trzeba ją ze wszelkich sił wspierać.

3. Wieczorem dotarło do mnie, że Andrzej Hrechorowicz się jednak zwolnił. W związku z tym, że się zwalniał już od roku, miałem nadzieję, że się jednak nie zwolni, a się jednak zwolnił. I to jest zła informacja, bo zasadniczo, z żalu też się powinienem zwolnić. A nie mogę.
Mogę za to napisać, że przy tej liczbie [i determinacji] głupich bab i pyszałkowatych chłopów, jaka przez lata starała się Andrzeja do zwolnienia doprowadzić, wykazał się nie lada determinacją wytrzymując aż tyle. Hrechor to twarda sztuka, ale go w końcu dopadło zmęczenie materiału.

czwartek, 30 października 2014

29 października 2014



1. Monika Olejnik wrzuciła na fejsa swoje zdjęcie z Romanem Polańskim zrobione podczas otwarcia Muzeum Żydów Polskich. Mam wrażenie, że kiedy rozmowy o panu Romanie były modne, czyli kiedy siedział w szwajcarskim areszcie pani Monika nie miała o nim jednoznacznie pozytywnego zdania. Ale oczywiście mogę się mylić.

Szczerze mówiąc wolałbym, żeby pan Roman do Polski nie przyjeżdżał. Jeszcze bardziej bym wolał, że gdyby przyjechał, to na lotnisku zostałby zatrzymany i dość szybko przekazany Amerykanom.

To właściwie fascynujące, że rządzi nami partia, która chciała kastrować chemicznie pedofilów, a jej przedstawiciele nie mają problemu w spotykaniu się z gościem, który trzynastolatkę upił, poprawił dragami a na koniec zerżnął analnie. Też by tak chcieli?

Zazdroszczę Amerykanom systemowego uporu w wymierzaniu sprawiedliwości. U nas tego nie ma. I to jest zła informacja.

2. Skończyło się paliwo do piły z Tesko i dmuchawy Husqvarny. Wziąłem więc okno (do szklarza) i pojechałem do Świebodzina. Szklarz mieści się przy parkingu sklepu Netto. W ramach przyzwoitości zawsze kiedy odwiedzam szklarza wchodzę do Netto. To jest taka Biedronka, tylko żółta.
Na wypatrzyłem chemiczne ogrzewacze do rąk. Dawno, dawno temu. Czyli ze trzydzieści lat (ale jestem stary), w kaponierze fortu Grębałów, znaleźliśmy strasznie dużo chemicznych ogrzewaczy do rąk. Leżały tam od wojny. Czyli od czasu, kiedy fort używany był przez Wehrmacht jako magazyn. Tamte, żeby działać potrzebowały wody (śniegu) tym z Netto wystarczy powietrze.
Sam fort ciekawej konstrukcji. Zaprojektowany przez Maurycego von Brunnera. Różniący się od typowych konstrukcji Emila Gołogórskiego. Bardziej wpisany w krajobraz z tradytorem i grodzową kaponierą.
Za niecały miesiąc będzie setna rocznica Pierwszej Bitwy o Kraków. Fort brał w niej udział.

Z Netto pojechałem do Lidla. Dziewczyny zażyczyły sobie truskawkowy kisiel, którego nie znalazłem w pierwszym sklepie. Do kasy stałem za gimnazjalistą, który kupił kolę i czipsy. Dołożył do tego paczkę prezerwatyw, którą dyskretnie przyłożył czipsami – żeby nie widzieli czekający na niego koledzy. Minąłem ich później. Wsiadali do autobusu – wyglądało, że jadą na szkolną wycieczkę.

Zatankowałem piłę i dmuchawę. Pociąłem ściętego dzień wcześniej klona. Dziewczyny zdmuchiwały liście. Dmuchawa jest zbyt mocna, żeby można ją używać do rozdmuchiwania ogniska. I to jest zła informacja. Bo liście zamiast się spalić tliły się całą noc.

3. Piłem piwo u sąsiadów, kiedy zadzwoniła Józka, że właśnie wsiada do pociągu i będzie ją trzeba odebrać ze Świebodzina. Akurat rozmawialiśmy o tym, że 0,2 promila jest bez sensu. Im bardziej na wschód tym niższy poziom dopuszczalny. Że w Niemczech, że w Holandii, że we Francji etc.
Przyjechał pan Zgirski z synem. Pan Zgirski to rolnik. Nie ma ich u nas na wsi zbyt wielu. Rozmawialiśmy cenach samochodów i maszyn.
Sąsiad Tomek mówił, że strasznie dużo w tym roku zainwestował w sprzęt. No to mu powiedziałem, że mógłby te pieniądze wydać na porządne auto.
Pan Zgirski na to: że samochód się kupuje na końcu, że on ma traktor za 300 tys. i samochód za 100 tys.
Powiedziałem, że to i tak najdroższy we wsi samochód, więc się trochę zawstydził.
Żeby mu przykro nie było, przypomniałem, że ja co jakiś czas zawyżam średnią Rozmowa zeszła na Gelendę. Pan Zgirski powiedział, że takie pieniądze nie robią na nim wrażenia, bo zna kogoś, kto ma trzy siewniki, każdy po milion złotych. No ale ma tysiąc hektarów.
Zapytałem ile z tego jest dopłat. Wyszło, że rocznie koło miliona. Czyli siewnik.


Piwa nie dopiłem. Wróciłem do domu. Dziewczyny zrobiły częściowo obiad. Z drugą częścią postanowiły zaczekać na Józkę.
Na dworcu przy drugim peronie stał pociąg pełen volkswagenów. Pewnie z fabryki, w której – jak mówił nam jego ekscelencja Rüdiger Freiherr von Fritsch – występuje najmniej w całym Koncernie pracowniczych absencji. Kiedy wszedłem na peron od strony Niemiec wjechał pociąg bez volkswagenów. Później przez megafony ogłoszono, że wyjątkowo Berlin-Warszawa-Express wjedzie na peron trzeci. Peron drugi wszakże zajęty był przez volkswageny.

Wieczorem próbowałem obejrzeć kolejny odcinek „The Wire”, ale nie dałem rady za bardzo mi się spać chciało. I to jest zła informacja.  

środa, 15 października 2014

14 października 2014



1. Postanowiłem spać do oporu, bo do drugiej oglądałem trzecią serię „The Wire”. Dlatego pewnie wstałem chwilę po siódmej. Panowie przyjechali w okrojonym składzie. Bez wywrotki marki Scania i jej kierowcy. Wywrotka o ładowności ponoć 15 ton woziła ponoć ton dwadzieścia parę.
Miała niestety problemy z trakcją. Ze dwa razy ledwo się wykopała, rozwalając przy okazji koszony przeze mnie od dobrych ośmiu lat trawnik.
Bez wywrotki pan Janek, wirtuoz koparki musiał sypać obok. Więc zasypywał tym, co wykopał, a że kopał w gruzie – będę musiał kupić nowe noże do kosiarki.

Scania przyjechała. Panowie kierowcę scanii mobingują. Tak naprawdę. Kierowca ponoć całe życie jeździł TIR-ami. Jazda TIR-em generalnie polega na tym, że przyczepiają ci naczepę, a ty jedziesz. Do przodu. Raczej nie cofasz. Wywrotką na budowie wciąż się musi manewrować. Kierowca scanii robi to zbyt wolno. Więc wkurwia całą ekipę, która daje to po sobie poznać. Kierowca scanii ma post TIR-owskie zwyczaje. Poważnie podchodzi do tego okrągłego czegoś, co jest w liczniku prędkości i pisze z jaką prędkością się jechało. No i mówi, że nie może ruszyć, bo ma jeszcze siedem minut przerwy.
Panowie rozpoczęli więc proces minimalizowania szkód, które poczynili. Nawozić ziemię, ubijać, rozsypywać. Wcześniej jednak przekopali się do sąsiadów. Pod murem. I u sąsiadów posadowili ostatnią studzienkę.
Pan Janek, wirtuoz koparki westchnął, że kiedyś to by była wiecha. Kiedyś był dzień budowlańca. A teraz to człowiek ma się cieszyć, że ma pracę.

Później panowie pojechali, żeby coś robić z drogą i się okazało, że porządkami się zajmą dopiero za parę dni. I to jest nie jest dobra informacja, bo przed domem wygląda strasznie.

2. Wziąłem dmuchawę Husqvarny, żeby trochę na betonie posprzątać. Dmuchawa przydała się wcześniej przy wykopaliskach. Wydmuchiwała piasek więc zostawały tylko skorupy.
Z dużym zaangażowaniem zacząłem zdmuchiwać piasek, który nawiozły maszyny. Po chwili okazało się, że zdmuchnięty pył nie opada. I robi się z niego mgła, którą wiatr delikatnie przesuwa w stronę lasu. Wyglądało to pięknie. Minus taki, że trochę pyłu osiadło na Kadetcie Jolki. I wypada, żebym go umył.

Wylazłem na piętro, żeby sfotografować Althamera (strasznie brzydki tryptyk) (choć nazywanie tego tryptykiem jest pewnym nadużyciem, bo to jest jeden obrazek, tylko namalowany na trzech płytach). Usłyszałem, że ktoś jest w pokoju obok. A nikogo tam być nie powinno, bo od paru dni byłem sam w domu.
Okazało się, że to sikorka. Otworzyłem jedno okno – nic, drugie, trzecie. W końcu jakoś wyleciała. To druga sikorka w takiej sytuacji. Poprzednia była dziesięć dni temu. W każdym razie, gdyby nie Althamer Sikorka by pewnie padła z głodu.

3. Gienek podwiózł mnie na stację. Razem czekaliśmy na pociąg. Opowiadał, jak z wojska jeździł do domu. O 19 wsiadał do pociągu w (chyba) Zabrzu. O drugiej w nocy był w Zielonej Górze. Szedł na stopa. W Świebodzinie czekał na autobus, który o piątej wiózł go domu. Gorzej miał, kiedy trafił do Orzysza. Gorzej nie tylko dlatego, że była to kompania karna, ale również, że podróż wtedy trwała 24 godziny. –Najgorsze było, że człowiek zupełnie nie miał pieniędzy. Oszczędzało się, żeby mieć na bułkę. A wtedy w pociągach chodzili ludzie i sprzedawali piwo. A człowiekowi się w środku aż skręcało.

Pociąg spóźnił się dziesięć minut. Kiedy wsiadłem natychmiast pognałem do Warsu i kupiłem sobie dwa żywce.

Jechałem w ostatnim bezprzedziałowym wagonie. Ciekaw jestem co pił człowiek, który nadawał numery miejscom. To musiało być coś więcej niż dwa małe piwa.

Nad moim siedzeniem była naklejka – „Okno bezpieczeństwa” Kilka osób próbowało ją już oderwać. Z marnym skutkiem.

Opóźnienie pociągu uległo zmianie. Wzrosło do dwudziestu minut. Kiedy dotarłem do domu okazało się, ze rozbiłem 30% wiezionych jajek. I to nie jest dobra informacja.
Dobrze, że nie mieszkam z Jarosławem Kuźniarem., bo on ma na jajka jakieś uczulenie.
Choć raczej: dobrze, że nie mieszkam z Jarosławem Kuźniarem, bo ja mam na niego uczulenie.  

czwartek, 21 sierpnia 2014

21 sierpnia 2014


1. Na trzecim peronie Centralnego miotała się ekipa TVN24. Ominęli mnie dużym łukiem. Pewnie nie pasowałem do profilu.
Z Twittera się dowiedziałem, że Intercity ogłosiło iż będzie sprzątać kilka pociągów. Berliński zawsze był dość czysty, ale to może dlatego, że w połowie jest niemiecki.

Na Centralnym w bardzo dziwny sposób wymawiane jest słowo Hauptbahnhof. Brzmi to jakoś jak hałbanchof. I to we wszystkich językach zapowiedzi.

Pociąg się nie spóźnił. Nawet na każdej stacji był wcześniej i chwilę stał i to jest dobra informacja. Złą jest, że w ramach darmowego poczęstunku była tylko woda (do wyboru herbata i kawa). Niegazowana. Nie było wafelka, na który bardzo liczyłem.

2. Wygląda na to, że Suburban zaczął palić dwa razy więcej niż kiedy jechałem nim na wieś. I to nie jest dobra informacja. Jedyna nadzieja w tym, że może tyle spalił, bo jeździł nim mój kolega Wojtek.

3. Tomek, nasz sąsiad zaczął wieczorami wykaszać park i nie jest to dobra informacja, bo zamiast się obijać będę musiał w porządkowaniu brać udział.

Tomek zrobił zdjęcie kota Pawełka, który wystraszony przez psa udawał wiewiórkę. Ciekawe, czy potrafiłby udawać jeża.


Jeż przyszedł kiedy siedzieliśmy z Tomkiem na ganku. Duży jeż. Łaził sprawiając wrażenie, że wszystko ma gdzieś. Używając języka polskiej dyplomacji napisałbym, że jeże mają wyjebane. Przynajmniej wyglądają jakby miały. Ale nie wiem, czy to prawda.

środa, 13 sierpnia 2014

13 sierpnia 2014

1. Koniec jeżdżenia Z4. I to jest zła informacja. Podziwialiśmy chwilę z Kamilem linię auta. Nawiązującą do BMW 507. (Oczywiście, gdyby nie Kamil nie sprawdziłbym jak 507 wygląda.) Dowiedziałem się też, że Z4 ma skrzynię z M3. To – wbrew pozorom – wiele wyjaśnia.
W BMW był najazd obcokrajowców. W wydawnictwach prasowych, jeżeli dzieje się coś takiego – czuć napięcie. Tam – spokój. Znaczy lepsza branża.

Wiem, jak zacznę tekst o Z4. Ze dwa miesiące temu stałem z Krzysiekiem przed Beirutem. Przyjechał taką dwudziestoparoletni młodzieniec. Zaparkował pod Tel Avivem, męczył się przez chwilę z zamykaniem. Przeszedł na naszą stronę ulicy i zaczął się przechadzać bawiąc się brelokiem przy kluczach. Brelok miał dobre 10 cm długości. To było powiększone Z4.
Przeszedł jeden raz, przeszedł drugi. Ale jakoś nikt na niego, ani na jego brelok nie zwrócił uwagi. Dlaczego? Bo nawet, gdyby miał jeszcze czapkę Z4 (taką jak ja mam) i tak nikt by nie uwierzył, że to jego auto.

2. Bejrut, choć bardziej Kraken. Wpadliśmy Robertem na prezentację nowej pozycji w menu. 'Ryba w papilocie' to tilapia chyba pieczona w papierze z pomidorami (takimi małymi) ryżem, przyprawami. Dobra.
Krzysztof nie powiedział ile będzie kosztować. Powiedział tylko, że nie będzie zbyt tania, żeby nie obrazić gości.
Jeżeli to ma być jedyny efekt afery podsłuchowej, to nie jest dobra informacja.

3. Jechałem pociągiem Berlin-Warszawa-Express w przeciwną niż nazwa stronę. Spóźnił się tylko chwilę, więc nie będę na Intercity narzekać. Obyło się też bez tradycyjnych zadym z biletami.dowiedzuałem się tylko, że jeżeli człowiek przekracza granicę, to musi sobie bilet wydrukować. Nie wystarczy pokazać go na ekranie telefonu.
Jechałem wagonem bezprzedziałowym. Napierw koło mnie usuadła para Hindusów z dzieckiem, które, nie, żeby jakoś darło mordę, ale ciche nie było. Bogu dzięki przenieśli się kawałek do przodu. Ich miejsce zajęła rosyjskojęzyczna para. Po zupełnym braku smaku w doborze dodatków można było mieć pewność, że to byli Rosjanie.
On strasznie się bał, że zostanie cofnięty z granicy. Dziwne – był już w Schengen.
Im bardziej na zachód, tym w wagonie było trudniej. Za Poznaniem młody Hindus zaczął odbijać żółty balon z połową wagonu. Do tego para postenerdowców żarła chyba najbardziej śmierdzące kebaby na świecie.
Facet, który usiadł za mną. Inżynier od budowy mostów opowiadał przez telefon swoje życie koledze. Stara się o nową pracę w Niemczech. Ma dwie córki, które mają studiować: jedna w szkole artystycznej w Łodzi, druga– ekonomię w Poznaniu. Ta druga jest strasznie uczciwa. Tak uczciwa, że będzie się jej z tym trudno żyło. Ojciec sugerował jej, że czasem powinna kłamać, a ta – nie. Córki z żoną zwiedzały Wrocław, miały wrócić dopiero o 23, więc na dworzec po pana inżyniera miał wyjechać kolega. Inny niż ten, z którym rozmawiał. Na studiujące córki, to będzie potrzebował po dwa tysiące. Miał nawet propozycję pracy na miejscu, w Świebodzinie, za cztery tysiące, ale jego panie powiedziały, że się z tego nie uda wyżyć.
Będzie musiał podszlifować niemiecki. I w nowej firmie nie wiedzą o tym, że mosty dziś buduje się z żelbetu. Wszystko ze stali. O wie, że ze stali robiło się kiedyś różne rzeczy. Np. wieżę Eiffela, ale żelbet to żelbet.

Kiedy wysiedliśmy zwróciłem mu uwagę, że Eiffel wieżę zbudował z żelaza, nie ze stali. To się zawstydził. Powiedział, że wie. Że ostatnio w Bydgoszczy rozbierał XIX-wieczny kolejowy most żelazny. I to jest zła informacja, bo to na pewno była piękna konstrukcja, a teraz jej już nie ma.