1. Obejrzeliśmy wczoraj na Netfliksie „L'incredibile storia dell'isola delle rose”. Czyli opowieść o chyba największym sukcesie włoskich sił zbrojnych w XX wieku.
Od razu mi się przypomniał mój sto lat starszy kolega z liceum – Bogumił Franciszek Nowotny. Dowodzony przez niego SMS Scharfschütze w maju 1915 roku, wpłynął tyłem do Porto Corsini i zrobił Włochom kuku.
Teraz sobie myślę, że specyficzny stosunek, który mam do Włochów i ich sił zbrojnych – to jakaś pamięć genetyczna. Pradziadek mój, legionista po kryzysie przysięgowym wylądował na włoskim froncie. Pradziadek zmarł czternaście lat przed moim urodzeniem. I to jest zła informacja, bo teraz większość wiedzy na jego temat mam z teczek z Centralnego Archiwum Wojskowego.
2. Pojechaliśmy po chleb do Tesco. W Radoszynie skręciłem na Darnawę. Nie wiem iledziesiąt razy jechałem przez Radoszyn a w Darnawie nigdy nie byłem. Prosta droga przez pola. Bez drzew. Tylko słupy telekomunikacji. Jeden dostał strzała i leżał. Idealnie prosta droga przez pola prowokuje, żeby z niej wylecieć. Darnawa ładna. W dolince. Z kościołem na środku.
Wracaliśmy tą samą prostą drogą. Okazało się, że zorientowana jest na wieżę kościoła, tego, który się wali. W Radoszynie są dwa kościoły. Jeden obok drugiego. Jeden ma się nieźle, drugi się wali. Ten, który ma się nieźle jest z końca XV wieku, ten się walący z roku 1802.
Złą informacją jest, że w realnym czasie ten walący się w końcu zawali.
3. W Świebodzinie można było odnieść wrażenie, że ktoś ukradł Chrystusa. Ledwo go było widać. W Tesco nie ma sera z kminkiem. Od dawna nie ma. I to jest zła informacja, bo nigdzie indziej nie można go dostać.