1. Kanalizują nam wieś. Robią to za
unijne pieniądze. Jest to jakiś pożytek. Problem polega na tym, że
jak już tę kanalizację zrobią to, więcej pieniędzy z Unii nie
będzie, bo – jak był łaskaw zauważyć pan Wójt – tak jakoś
wyszło, że z miliardów załatwionych przez Platformę, tereny
wiejskie dostaną pieniądze tylko na kanalizację. Nie będzie na
drogi lokalne, nie będzie na remont szkół, sal gimnastycznych, nie
będzie kasy na rozwój przedsiębiorczości. Będzie kanalizacja –
czyli stracą pracę goście zajmujący się wywozem szamb.
Światłowodowy internet nie wyjdzie z
szafy, znaczy ten wielki lubuski sukces – spięcie wsi
światłowodami dalej się na nic nie będzie przekładał, bo
światłowód będzie łączył jedynie szafy. I to generalnie jest
zła informacja.
Pan Wójt ponoć zawsze kiedy się
spotyka z marszałek to jej złorzeczy, że o wiejskich obszarach jej
partia była zapomniała. Marszałek jest na niego zła, ale on się
nie przejmuje, bo nie jest z klucza partyjnego. Wójt pewnie znowu
wygra wybory, bo nie ma kontrkandydata, choć obywatele się
odgrażali, że tym razem go już nie wybiorą z zemsty za fotoradar,
który wynajął w jakiejś firmie na idiotycznych warunkach.
2. W każdym razie we wsi kopią
kanalizację. Pierwsze spotkanie z panami kopiącymi miałem 19 maja.
Podjechaliśmy citroenem C-Elysee, z tzw. fabrycznym gazem.
Auto dużo lepsze niż C1 i do tego
tańsze. Idealne do brania z wypożyczalni.
Zaczęliśmy z panami rozmawiać o
samochodach. Operator ładowarki słyszał, że BMW robi teraz
trzylitrowe, benzynowe auta, które potrafią spalić osiem litrów.
Potwierdziłem.
Tydzień później jeździłem 640i.
Byłem w Krakowie zagłosować, średnie spalanie wyszło mi 8,6.
Panowie zapowiedzieli, że będą u nas
kopać za jakieś trzy tygodnie. No i się okazało, że to były
trzy tygodnie z tych ruskich.
Usłyszałem, głowy nie dam, ale
wydaje mi się, że opowiadał to ś.p. profesor Marek Eminowicz, że
„ruski rok” wziął się z tego, że brani do carskiego wojska
słyszeli, że do domu wrócą za rok, wracali po latach piętnastu.
Trzy tygodnie od 19 maja minęły 6
października. Panowie zdemontowali płot, wycięli klon, jabłonkę
i kępę leszczyny, wykopali kwiaty i krzaczki Bożeny. I wtedy pan
Kierownik podszedł do mnie i powiedział: Wie pan, że jeżeli my to
teraz zrobimy, to do marca będzie pan odcięty od kanalizacji? Była
to bardzo interesująca perspektywa. Teoretycznie.
Pan Kierownik zasugerował, bym
zadzwonił do gminy, choć nie bardzo wierzył, że koło dziewiątej
coś załatwię. Zadzwoniłem.
Pan od spraw budowlanych jest moim
idolem. –Niech pan im zabroni robić cokolwiek, zanim nie
przyjedzie inspektor nadzoru. W najgorszym razie dokończymy na
wiosnę.
To drugi mój z nim kontakt. Za każdym
razem decyzje podejmuje zanim skończę mówić.
Poszukiwania rozwiązania zajęły ze
trzy godziny. Było parę ślepych uliczek, ale w końcu pani
projektant wymyśliła coś, co pan Kierownik chciał zrobić od
samego początku.
Przez cały czas poszukiwań
rozwiązania, koparka, wydawać by się mogło „Caterpillar”,
choć na jej tabliczce znamionowej stało jak byk: „Zeppelin”
stała z uruchomionym silnikiem. Zaczepiony o to pan Kierownik
powiedział, że rano nie chciała odpalić, więc boją się ją
gasić.
Przypomniało mi się, jak dwadzieścia
parę lat temu w Kijowie u Miszy Mitsela ciągle się palił gaz, bo
były problemy z zapałkami.
Prace ruszyły. Panowie musieli wykopać
czterometrową dziurę, by się włączyć do studzienki, którą
wkopali ze dwa miesiące temu.
Siedziałem wtedy na ganku. I coś
czytałem Nagle usłyszałem taki dialog (krzyki):
–Kurrrwa
–Co jest?
–Janek pierdolnął wodę.
Zaciekawiony podszedłem bliżej i
zobaczyłem gejzer bijący na dobre trzy metry w górę.
Pan Janek to wirtuoz koparki.
Przyjemnie patrzeć jak pracuje. Ale skąd miał wiedzieć o rurze z
wodą, o której nie wiedział.
Tym razem udało mu się wody nie
pierdolnąć, choć było blisko.
Do ominięcia zostało mu jeszcze:
światłowód, rurociąg z wodą, kolektor burzowy, zasilanie domu,
zasilanie latarni, rura zasilająca stołówkę. I to nie jest dobra
informacja. Bo różnie z tym może być.
3. Pan Kierownik wypatrzył na planie,
że jeżeli sąsiad Tomek będzie się chciał w przyszłości
podłączyć ze swoim w przyszłości wybudowanym domem do studzienki
u Gienka (swojego teścia) to to nie będzie działać. Wyszło, że
najlepiej by było wpiąć Tomka do studzienki, która będzie u nas.
Z tym, że dla dobra wszystkich by było, żeby zrobić wszystko za
jednym razem.
Więc Tomek został wyciągnięty ze
środka jakiegoś pieca, w którym poprawiał spawy po swoim
pracowniku. Przyjechał i zaczął negocjacje z panem Kierownikiem.
Pan Kierownik powiedział, że nie
można tego zrobić na lewo, bo trudno będzie w przyszłości to
przyłącze zalegalizować. Zasugerował, żeby Tomek pojechał do
gminy, by namówić Wójta, żeby za to zapłacił za zrobienie tego
w ramach kanalizowania wsi.
Tomek zabrał mnie, jako sąsiada,
który ma interes, żeby dwa razy mu nie rozkopywano działki.
W urzędzie się okazało, że ja radzę
sobie tam lepiej niż on. Znaczy wiem, gdzie Wójt gabinet ma.
Tomek zaczął od tego, że kupił od
Gminy działkę. Wójt wyraził z tego powodu ubolewanie. Tomek
powiedział, że ma się zamiar na niej budować i że chciałby się
przyłączyć do kanalizacji. Wójt wezwał pana od spraw budowlanych
(mojego idola) razem z projektem kanalizacji. Wyjaśnili obaj
Tomkowi, że nie mogą zapłacić za przyłącze do domu, który nie
dość, że nie istnieje, to nawet nie jest rozpoczęta jego budowa.
Bo gdyby to zrobili, Gmina mogłaby stracić unijne dofinansowanie.
Ale, że to na pewno nie będzie
drogie. Mówili to w oparciu o mapkę, która niestety powstała w
jakimś świecie równoległym, bo to, co na niej było różnicą
pół metra, w naszej rzeczywistości było metr większe. Wójt
wezwał jeszcze jednego pana, który miał pojechać z niwelatorem,
ale Tomek się przyznał do posiadania osobistego niwelatora, więc
tamten pan nie był potrzebny. Rozmowy trwały. Najpierw panowie
powiedzieli, że Tomek może teraz zakopać rurę, ale nie może się
przyłączyć do studzienki, zanim nie będzie budował domu. Później
stwierdzili, że zasadniczo, gdyby tę rurę zakopywał gminny
zakład, to by się mógł teraz wpiąć do studzienki, bo przecież
i tak nic nie będzie do kanalizacji wpuszczał, bo nie ma jeszcze
domu. Ale wtedy wrócił problem różnicy wysokości. I to, że może
sprzęt gminny nie może kopać aż tak głęboko. Więc grupowo
doszliśmy do wniosku, że najlepiej dla wszystkich by było, gdyby
Tomkową rurę zakopali ci panowie, którzy robią kanalizację, ale
nie w ramach projektu kanalizowania, tylko prywatnie. Gmina w osobie
Wójta obiecała, że nie będzie robić problemów z
zalegalizowaniem przyłącza. I że projekt przyłącza będzie mógł
powstać w przyszłości. I będzie projektem powykonawczym.
No i wyszło na to, że Tomek z rodziną
będzie musiał głosować na pana Wójta, bo kto wie, czy inny wójt
będzie respektował obietnicę pana Wójta.
Przeczytałem gdzieś, że w Wielkiej
Brytanii nie ma władzy na poziomie niższym niż powiat (hrabstwo).
I to jest zła informacja. Biedni Brytyjczycy nie mogą mieć takich
przygód.
Na odchodnym pan Wójt trzy razy podał
mi rękę. Idą wybory, a – jak mówią amerykańscy specjaliści –
im więcej uścisków dłoni, tym większa szansa na zwycięstwo.