1. Zwlokłem się z łoża boleści by
się udać do Iluzjonu na prezentację raportu o cyfryzacji polskiej
gospodarki. Spóźniłem się blisko godzinę, więc ominęło mnie
wystąpienie człowieka, który wydrukował Internet. Nie żałuję.
Trafiłem na panel dyskusyjny. Znaczy, na scenie siedziało
dziewięciu panów i jedna pani. Monologowano.
Inna pani, siedząca przede mną grała w Boom Beach. Jej baza nie była jakoś specjalnie rozbudowana.
Było nudno. Choć i tak warto było siedzieć. Dla jednego pana, który powiedział [mniej/więcej], że słowo „startup” służy do pasożytowania na europejskich pieniądzach przeznaczonych na rozwój innowacyjności. Dla drugiego pana, który [po angielsku] powiedział [mniej/więcej], że Polska jest ojczyzną wybitnych inżynierów od programowania i że wystarczyłoby im więcej tu płacić, bo jak na razie rozwijają innowacyjność w innych krajach. No i dla trzeciego pana z publiczności, który dopytywał, czy to prawda, że każdy przedsiębiorca musi mieć stronę internetową i codziennie ją uzupełniać. [Wcześniej ktoś powiedział, że w jakiejś starej unijnej dyrektywie jest obowiązek posiadania mejla i strony].
Od początku urzędniczej kariery narasta moje uczulenie na bezproduktywne gadanie. Jest to rodzaj choroby autoimmunologicznej. I to jest zła informacja.
2. Z Mokotowa pojechałem pod GNŻ [żyłem lat ponad 40 bez wiedzy, że Grób Nieznanego Żołnierza nazywany jest przez wtajemniczonych GNŻ-em] na spotkanie organizacyjne w związku z obchodami Dnia Żołnierzy Wyklętych. Ciekawa sytuacja, kiedy w jednym miejscu, przy okazji jednego projektu spotykają się z jednej strony służby, dla których taka impreza to chleb z masłem, z drugiej społeczny komitet, dla którego te obchody to coś najważniejszego na świecie.
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.
Choć właściwie nie mówi.
Mimo wszystko, pan upierający się, by zrobić trzecią zwyżkę dla mediów w dość idiotycznym miejscu, twierdzący, że telewizje na pewno przyślą po kilka kamer – był jakoś rozczulający.
Spotkanie trwało tyle, że dwa razy zmieniała się pod GNŻ-em warta. Grzecznie robiono żołnierzom przejście. I to jakoś było budujące.
3. Wieczorem kontynuowaliśmy „Narcos”. Co ja biedny poradzę, że Pablo Emilio Escobar Gaviria kojarzy mi się z Lechem Wałęsą. I nie chodzi wyłącznie o wąsy. Czy outfity. Wiele osób porównuje Lecha Wałęsę do marszałka Piłsudskiego. I nie chodzi raczej o wąsy.
Czekam aż ktoś porówna Lecha Wałęsę do płk. Kuklińskiego.
Inna pani, siedząca przede mną grała w Boom Beach. Jej baza nie była jakoś specjalnie rozbudowana.
Było nudno. Choć i tak warto było siedzieć. Dla jednego pana, który powiedział [mniej/więcej], że słowo „startup” służy do pasożytowania na europejskich pieniądzach przeznaczonych na rozwój innowacyjności. Dla drugiego pana, który [po angielsku] powiedział [mniej/więcej], że Polska jest ojczyzną wybitnych inżynierów od programowania i że wystarczyłoby im więcej tu płacić, bo jak na razie rozwijają innowacyjność w innych krajach. No i dla trzeciego pana z publiczności, który dopytywał, czy to prawda, że każdy przedsiębiorca musi mieć stronę internetową i codziennie ją uzupełniać. [Wcześniej ktoś powiedział, że w jakiejś starej unijnej dyrektywie jest obowiązek posiadania mejla i strony].
Od początku urzędniczej kariery narasta moje uczulenie na bezproduktywne gadanie. Jest to rodzaj choroby autoimmunologicznej. I to jest zła informacja.
2. Z Mokotowa pojechałem pod GNŻ [żyłem lat ponad 40 bez wiedzy, że Grób Nieznanego Żołnierza nazywany jest przez wtajemniczonych GNŻ-em] na spotkanie organizacyjne w związku z obchodami Dnia Żołnierzy Wyklętych. Ciekawa sytuacja, kiedy w jednym miejscu, przy okazji jednego projektu spotykają się z jednej strony służby, dla których taka impreza to chleb z masłem, z drugiej społeczny komitet, dla którego te obchody to coś najważniejszego na świecie.
Czucie i wiara silniej mówi do mnie
Niż mędrca szkiełko i oko.
Choć właściwie nie mówi.
Mimo wszystko, pan upierający się, by zrobić trzecią zwyżkę dla mediów w dość idiotycznym miejscu, twierdzący, że telewizje na pewno przyślą po kilka kamer – był jakoś rozczulający.
Spotkanie trwało tyle, że dwa razy zmieniała się pod GNŻ-em warta. Grzecznie robiono żołnierzom przejście. I to jakoś było budujące.
3. Wieczorem kontynuowaliśmy „Narcos”. Co ja biedny poradzę, że Pablo Emilio Escobar Gaviria kojarzy mi się z Lechem Wałęsą. I nie chodzi wyłącznie o wąsy. Czy outfity. Wiele osób porównuje Lecha Wałęsę do marszałka Piłsudskiego. I nie chodzi raczej o wąsy.
Czekam aż ktoś porówna Lecha Wałęsę do płk. Kuklińskiego.
Dziś można powiedzieć każdą
bzdurę. Nawet, kiedy się jest profesorem. I to jest zła
informacja.
Ekscytując się tym, kto, kiedy, co tam wysyłał do gen. Kiszczaka, czy tym, ile (i czy w ogóle) Lech Wałęsa wziął pieniędzy, od którego oficera prowadzącego, przestajemy widzieć najważniejsze: otóż przez lat 27 tzw. Wolnej Polski pan Czesław trzymał w domu kwity, których mieć w domu nie powinien. No i nie wygląda na to, że trzymał je tak sobie, bez powodu.
Cóż, ludzie wolą się zajmować kolejnymi wersjami tłumaczeń Wałęsy, a jeszcze bardziej tym, czy pan Czesław poznał bliżej gwiazdę srebrnego ekranu, niż – na ile posiadanie przez niego takich czy innych dokumentów mogło wpływać na ważne momenty najnowszej historii Polski.
Ekscytując się tym, kto, kiedy, co tam wysyłał do gen. Kiszczaka, czy tym, ile (i czy w ogóle) Lech Wałęsa wziął pieniędzy, od którego oficera prowadzącego, przestajemy widzieć najważniejsze: otóż przez lat 27 tzw. Wolnej Polski pan Czesław trzymał w domu kwity, których mieć w domu nie powinien. No i nie wygląda na to, że trzymał je tak sobie, bez powodu.
Cóż, ludzie wolą się zajmować kolejnymi wersjami tłumaczeń Wałęsy, a jeszcze bardziej tym, czy pan Czesław poznał bliżej gwiazdę srebrnego ekranu, niż – na ile posiadanie przez niego takich czy innych dokumentów mogło wpływać na ważne momenty najnowszej historii Polski.
Ale czego wymagać od zwykłych ludzi, skoro
historykom japoński wywiad przypomina SB.