Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ewa Kopacz. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą Ewa Kopacz. Pokaż wszystkie posty

wtorek, 20 kwietnia 2021

19 kwietnia 2021

 


1. Pieski poniedziałek. Seria złych wiadomości. Ale to później.
Pomaska tłumaczyła Piaseckiemu, że wszyscy powinni wiedzieć, kiedy będą szczepieni. Piasecki dopytywał po co ta informacja, skoro wystarczy, że się posypią i trzeba będzie milionom ludzi podawać nowe terminy. Pomaska odpowiedziała, że chodzi o to, żeby ludzie mogli sobie coś planować. Platforma przyciągała specyficzny tym kobiet. 
Graffiti. Jestem coraz większym wielbicielem profesora Bodnara. Czego by nie powiedział – zawsze brzmi mądrze i przekonująco. Dopiero po chwili przychodzi refleksja. I pewnie niektórych nie przychodzi. Bo nie wszyscy są refleksyjni. 
Mazurka fascynują lekarze. Mógłby zrobić serię z nimi wywiadów o Covidzie, a z tego książkę.

2. Najpierw było ciemno i zimno. Deszcz lał. Nie dało się zrobić nic na zewnątrz. Nad domem przeleciały dwa amerykańskie Herculesy. Pół dnia przesiedziałem przy komputerze. Nic konkretnego zasadniczo nie robiąc. Twitter bombardował mnie zdjęciami z moskiewskiego prosektorium. Szczerze mówiąc – nie zrobiły na mnie szczególnie dużego wrażenia. Dlaczego? Bo pamiętam, czego dowiedzieliśmy się z ekshumacji. Swoją drogą, od pewnego momentu myślę, że sporej części protestujących przeciw ekshumacjom zależało na tym, żebyśmy się nie dowiedzieli w jakim stanie są zwłoki. Ktoś z Polski poleciał do Rosji, by dopilnować identyfikacji zwłok. Ktoś się zarzekał, że przeprowadzono badania genetyczne. Ktoś opowiadał, że przekopano metr w głąb. Ktoś wyraził zgodę na to, żeby zwłoki – lepszego słowa nie ma – sprofanować. I jest to coś ważniejszego niż zdjęcia z tatuowanym gościem w niebieskim ubranku. Ktoś powinien ponieść odpowiedzialność. Karną. I powinno się to wydarzyć już dawno temu. 

3. Najpierw dogoniła mnie rzeczywistość. Okazało się, że się szybciej muszę zebrać w sobie i wymyślić jakiś plan na życie. Później się okazało, że jutro będę bohaterem mediów. Pewnie niepozytywnym, bo raczej nikomu się nie będzie chciało czytać moich tłumaczeń. 

Wieczorem grzmiało. Na wszelki wypadek zagarażowałem Lawinę. Ale burza nie była na tyle zdecydowana, żeby uderzyć. No i wcześniej zobaczyłem pierwszą w tym roku jaszczurkę. Beznogą. Pytanie: jaka to wróżba.  


 

piątek, 23 października 2015

23 października 2015





1. Jestem na wsi. I to jest dobra wiadomość. Bycie na wsi to świetny pretekst do niepisania o mnóstwie rzeczy. Choć o kelnerze napiszę. Na kolacji (może to protokolarnie był obiad) wydanej przez Króla Belgów kelner zrzucił mi na plecy tacę ciastek. Normalna sprawa w slapstickowych komediach. Kiedy wybierał je spomiędzy moich pleców a oparcia krzesła rozsądnie zauważył, że całe szczęście, że nie było kremu. Będąc świadom ewentualnych skojarzeń z prozą Dołęgi Mostowicza, więc jakoś łatwo mi było odpuścić. I tak miałem oddać smoking do czyszczenia. Jednak, kiedy się okazało, że krem jednak był poprosiłem o wezwanie menadżera. Przyszli z nieszczęsnym kelnerem. Wielokrotnie przepraszali. Odpowiedziałem, że zależy mi nie tyle na przeprosinach, co rozwiązaniu problemu. Menadżer obiecał, że następnego dnia przyjedzie, odbierze itd. Nie przyjechał. Firma się nazywa Belvedere. Odradzam korzystanie z usług, bo jedzenie też – średnie.
[W końcu odebrali, ale wymagało to telefonu pewnego bardzo ważnego, choć niekoniecznie powszechnie znanego człowieka. Wniosek – nie jestem wystarczająco ważnym człowiekiem, żeby być poważnie traktowanym przez Belvedere i to jest zła informacja]

2. W domu są myszy. Mnóstwo myszy. Myszy mają wadę. Robią smród. Nie wiem, czy same śmierdzą, ale miejsce gdzie jest ich dużo – śmierdzi. Nawet, kiedy jest dużym domem. Naprawdę dużym. Smród być może bierze się z tego, że myszy chodząc defekują. Zupełnie jak konie, z tym, że mysze odchody wyglądają zupełnie inaczej. I nie chodzi wyłącznie o to, że są mniejsze. Końskie trudno pomylić z kminkiem. Zresztą trudno końskie znaleźć w kuchennej szufladzie. Zwłaszcza zamkniętej.
Przyjechaliśmy z kotami. Koty zaczęły na myszy polować. Z różnym skutkiem. Z różnym, czyli również efektywnie. Kot Pawełek, kiedy mysz złapie zjada jej głowę. Nie wiem, czy inne koty też. Jeżeli tak jest – może stąd się wzięły filmy o zombie.
Generalnie większa część rodziny jest po stronie kotów. Czasem mam wrażenie, że przekracza to granice kulturalnego kibicowania. No i mam z tym problem. Bo jest mi tych myszy żal.
Zwłaszcza tej, która lubi siedzieć w zmywarce.
Chyba w zeszłym roku dotarło do mnie jak nieciekawe życie mają myszy. Cały świat ma zamiar je zeżreć. Poza ludźmi, którzy mordują je choć ich nie jedzą. No więc jakoś strasznie mi żal myszy. Choć nie wynika to z bezwarunkowo dobrego serca, bo na przykład takiej pani premier Kopacz to wcale mi nie jest żal.

Jakiś czas temu byliśmy z Panem Kolegą Druhem Podsekretarzem Wojtkiem na spotkaniu promującym nową książkę Literata Goćka. Literat Gociek przysłał mi egzemplarz autorski z dedykacją. Jeszcze zanim zacząłem czytać pomyślałem, że nie będzie mi się teraz wypadać wyzłośliwiać. Książki z dedykacją to poważna sprawa. Chyba, że się jest jak pewien redaktor, którego nazwisko pominę. Znalazłem kiedyś koło śmietnika w redakcji, którą kierował zadedykowaną mu książkę „Co z tą Polską” Tomasza Lisa. Mógłbym dać ją Literatowi Goćkowi – mógłby udawać, że to on był tym Piotrem. Swoją drogą ciekawe, czy za parę tygodni redaktor Lis, z redaktorem, który pogardził nie będą razem tworzyć jakiegoś naprawdę niepokornego medium.

Literat Gociek pisze o – jak to pięknie wymyślił Tęgi Łeb – Odchodzącej Partii Władzy. Ciekawe, czy Literat Gociek wiedział o spisku Jana Rokity i profesora Geremka, który miał doprowadzić do wykorzystania środków Platformy do wzmocnienia śp. Unii Wolności.

Trochę czasu mi zajmie, zanim tę książkę przeczytam – literaturę faktu czytam wyłącznie na wsi, na której bywam teraz rzadko. I to jest zła informacja.

3. Zmarła pani Iwaszkiewiczowa, teściowa sąsiada Gienka. I to jest zła informacja. Do końca życia będę pamiętał jej opowieść o życiu towarzyskim okolicznych księży. No i inne. O tym, co się tu działo po wojnie. Dobrze, że mogliśmy ją poznać. Gdybyśmy przyjechali te dziesięć lat później – moglibyśmy się minąć. Tak, jak z jej mężem.  

niedziela, 28 czerwca 2015

28 czerwca 2015




1. Wyspałbym się jeszcze bardziej, gdyby nie jakaś starsza pani, która seryjnie dzwoniła do Bożeny, nim w końcu nie dotarło do niej, że się nie myli wybierając numer, tylko ma ten numer źle zapisany.
Tak, czy inaczej poszedłem po bułki. I ogórki małosolne. I „Plus Minus”.
Przy śniadaniu próbowaliśmy oglądać jakiś film o tornadach. Było trudno. Później, przez chwilę oglądałem „Drugie śniadanie mistrzów”. Wojciech Orliński opowiadał takie pierdoły o transporcie samochodowym, że aż dziwne, że pani Waltzowa nie zatrudniła go jeszcze na stanowisku wiceprezydenta Warszawy odpowiadającego za komunikację.
Ludzie, którzy zamieszkali na dalekich przedmieściach są sami sobie winni. To, że nie ma publicznych środków transportu, które by ich mogły do centrum zawieźć jest bez znaczenia. Sami postanowili mieć duże domy i jeszcze większe ogrody. Miasta powinny być zamknięte przed samochodami. Jak Londyn.
Orliński nie zauważył, że Londyn ma metro. Ma też rozbudowaną sieć kolei.
Moi poważni znajomi z niewiadomych przyczyn traktują to, co Orliński głosi poważnie. I to jest zła informacja.

2. Pani Premier wsiadła do pociągu. Postanowiła w ten sposób walczyć o głosy obywateli. Specjalnie na tę okazję puszczono hasztag #KolejNaEwę. Nie będę się z tego nabijał. To zbyt łatwe.
Napiszę tylko, że ktoś nie sprawdził, że Polska jeżeli chodzi o kolej w europejskim pociągu jest tym wagonem z czerwoną latarnią. I to jest zła informacja. 

Gazeta.pl puściła materiał o tym, że ktoś nagrał uprawiających seks w urzędzie Rosjan. Tak, wiem, że Wyborcza i Gazeta.pl są oddzielone murem. Chińskim murem.

Z panią Lisową rozmawiał marszałek Karczewski. Pani Lisowa pytała pana Marszałka w jaki sposób PiS chce walczyć z umowami śmieciowymi. [Pani Lisowa średnio ogarnia rzeczywistość. Uważała, że ustawa o in vitro trafi na biurko Prezydenta z ominięciem senatu.] Tłumaczyła, że na śmieciówkach pracuje się u mikroprzedsiębiorców. Interesujące. Pan marszałek próbował się przebić przez nawijającą panią Lisową przebijać. Z różnym skutkiem.
Nie powiedział jednej rzeczy. Do walki ze śmieciówkami wystarcza obowiązujące prawo. Trzeba je tylko zacząć egzekwować.
Swoją drogą ciekawe co będzie z niektórymi inicjatywami medialnymi, kiedy sądy zaczną zmieniać umowy o dzieło w umowy o pracę. Może się sporo zmienić. I może to być równie dotkliwe jak przykręcenie kurka z państwową kasą.

3. Pojechaliśmy na zakupy Michałowym SVX-em. Po czwartkowej wizycie w Radomiu inaczej patrzyłem na rejestrację tego auta.
W Lidlu nie było crocsów. Nie chcę sobie nawet wyobrażać, jak wyglądały o nie walki. Crocsy były za to w Makro. Droższe. Była też ziemia do kwiatków po jakieś trzy złote za dwadzieścia litrów.
Prześladowały mnie stare Legacy. W lepszym bądź gorszym stanie. Ich właściciele nie rozpoznawali w SVX-ie subaru. Cieniasy.

Wieczorem oglądaliśmy beznadziejną komedię z McConaugheyem [Co to za niechrześcijańskie nazwisko] Ile się ten chłop musiał wymęczyć, zanim zaczął grać.

Później „Jackass: Bezwstydny dziadek”. Muszę przyznać, że mnie strasznie śmieszył. I to jest zła informacja.

niedziela, 21 czerwca 2015

21 czerwca 2015


1. Więc najpierw zasnąłem w wannie. Z telefonem w ręce. Trochę zmókł, ale nie widać, żeby jakoś ciężko to przeżył. Zdarzało mi się drzemać w wannie, ale zazwyczaj w kontrolowany sposób. Tym razem kiedy się obudziłem woda prawie się wylewała.
No i właściwie, to lepiej by było, gdybym w tej wannie został. Budynek, w którym spałem to były niegdysiejsze koszary 15 Pułku Ułanów Poznańskich. Pomieszczenia, w założeniu dość ciemne, doświetlono dziurami w stropie, które wyglądały nieźle, niestety nie dało się ich niczym przysłonić. Więc od jakiejś czwartej z kawałkiem robiło się bardziej niż jasno. Rozmawialiśmy o tym przy kolacji. Redaktor Perczak powiedział, że jeżeli człowiek nie ma niczego na sumieniu, to może spać w pełnym świetle. Byłem przekonany, że nie mam sumienia. Okazało się, że się myliłem. I to jest zła informacja.

2. Po całkiem niezłym, jak na polskie warunki hotelowe śniadaniu ruszyłem na wieś. Po drodze wpadłem do Leroi Merlin kupić deszczownicę, bo jedna z naszych dwóch się – na skutek twardości wody – rozleciała. Jednym z sukcesów ostatnich dziesięciu lat jest to, że deszczownice zdecydowanie potaniały.
Jechałem starą dwóją na Pniewy. MINI Cooper, po obcowaniu z autami MINI Cooper Works zrobił się jakoś słaby.
Jechałem spokojnie łypiąc jednym okiem na konwencję PiS transmitowaną na Livestreamie. No i się okazało, że w kwestiach pisowskich przestałem być dobrze poinformowany, bo imprezie zdecydowanie zmienił się scenariusz, a ja nic o tym nie wiedziałem.
Po przemówieniu prezesa Kaczyńskiego dojechałem do Gronowa, gdzie się dowiedziałem, że dalej nic nie wiadomo, co to będzie ze skrzynią do Suburbana. Niczego, poza tym, że ci, od rozkładanego Tahoe, ze skrzynię chcą cztery tysiące. Za dużo. I to jest zła informacja.

Do domu dojechałem na przemówienie Beaty Szydło. Później TVP Info przeskoczyło na panią premier Kopacz. Zauważyłem, że w pewnej warstwie oba przemówienia były bardzo podobne. Różniły się jakością wygłaszania. No i tym, że to, pani Premier, było doprawione przez ministra Kamińskiego hejtem. No i tylko ten hejt powodował jakąś reakcję zebranej publiczności.
Nie będę się wgryzał w kwestie merytoryczne. No dobra. Jedna rzecz mnie uderzyła. Skoro umowy śmieciowe są takie złe, to dlaczego osoba tak wrażliwa, jak pani Premier pozwalała, bym na śmieciówkach był przez prawie cały czas rządów PO? Czy w ramach wrażliwości swojej zapłaci mi za ten okres składki?
No i druga rzecz. Na miejscu pani Kopacz poważnie bym się zastanowił przed zarzuceniem komukolwiek kłamstwa. Nie rozumiem. Czyżby spindoktorzy Platformy stracili resztki kontaktu z rzeczywistością? O pani Premier można mówić, że jest wrażliwa, ale że wiarygodna? Przy takich udokumentowanych wpadkach? Bez sensu.

3. Wziąłem się za koszenie. Wyrosło trochę zasianej przez panów kopaczy trawy. Z ziemi powyłaziły kolejne kamienie. Jak w końcu kupimy gabionowy kosz, to zaczniemy budować szaniec.
Drzewa rosną. Wierzba też. Znalazłem pierwszego w tym roku grzyba – dziwną niby pieczarkę. Kosiłem, aż zaczęło lać.
Zdrzemnąłem się przy Bondzie. Przespałem „Kill Billa”. Znaczy – nie tak do końca, bo momentami słuchałem ścieżkę dźwiękową. No i znowu zaraz będzie druga. I to jest zła informacja.


sobota, 13 czerwca 2015

11 czerwca 2015


1. No i zupełnie nie pamiętam co robiłem w ten dzień tygodnia, który mam opisać. Środę. I to jest zła informacja.

2. No więc wstałem. To pamiętam. Idąc oddawać się wolontariatowi chciałem kupić precle i sok pomidorowy. Niestety precli nie było. I to była zła informacja. Poszedłem więc w stronę Nowego Światu szukając po drodze jakiejś piekarni, w której by precle były. I nic. W końcu kupiłem w spożywczaku jakąś średnią bułkę. Za to sok był w promocji.

3. Dzień przeszedł mi na rożnych sprawach, którymi nie będę czytelników zanudzał. Po pracy z jednym z nowo poznanych kolegów trafiłem nad Bar Studio, gdzie absolwenci warszawskiej Akademii prezentowali swoje obrazy. Mam dziwne wrażenie, że studenci wyszli spod rąk dwóch profesorów. Bo obrazy były strasznie dla mnie podobne. Ale może nie mam racji, może po prostu było zbyt gorąco.

Wróciłem do domu, pani Premier zdymisjonowała spory kawałem swojego rządu. I marszałka Sikorskiego. Konstytucyjnie Premier powinien mieć – delikatnie mówiąc – ograniczoną władzę nad Marszałkiem Sejmu, ale jakie to ma znaczenie.
Pani Premier zdymisjonowała pana Marszałka, żeby schowany nie szkodził jej partii. Pan Marszałek natychmiast wystąpił na konferencji prasowej, by oświadczyć, że nie ma zamiaru być schowanym, znaczy, że ma zamiar być jedynką na bydgoskiej liście.
Swoją drogą jedynka na bydgoskiej liście wcale nie gwarantuje wejścia do parlamentu. Ci wszyscy, którzy wierzą w to, że pan Marszałek jest opatrznościowym mężem powinni się w wybory przenieść do Bydgoszczy, by na pana Marszałka zagłosować. Inaczej pan Marszałek może skończyć jako sołtys Chobielina-Dworu.
Swoją drogą najefektywniejszym sposobem dorżnięcia pisowskiej watahy jest zapisać ją do PO.

Wieczorem trafiłem na Placyk, gdzie integrowałem się z dwoma pracownikami Gazety Polskiej, którzy przyszli tam oglądać płaczących lemingów. Lemindzy nie płakali. Miały na kryzys rządowy – excusez le mot – wyjebane.

Placyk przypomina „Behemota” z 1992 roku. Tylko ludzie jacyś inni. Chyba nikt nie będzie wiedział o co mi chodzi. I to jest zła informacja.  

poniedziałek, 9 marca 2015

8 marca 2015


1. Nie akredytowano mnie na konwencji pana Prezydenta. I to jest zła wiadomość, bo w ten sposób nie powstał tekst „Konwencja okiem hejtera”.
Powstanie więc „Konwencja okiem ultrahejtera
Nie bez przyjemności oglądałem nawalankę w socjalmediach. Podstępną zemstę sztabowców PiS za zajęcie przez sztabowców PO domeny jutromanaimiepolska.pl
Zrobiłem sobie własny plakat na naszprezydent.pl, niestety nie zdążyłem go upublicznić, bo po tym jak poseł Tyszkiewicz oficjalnie ogłosił, że strona nie jest oficjalnym ich działaniem – wszystko znikło.
Jak napisał na Twitterze @exen „Whoever came up with this is either a complete moron or a political genius”. Coś mi się wydaje, że to drugie jest raczej mało prawdopodobne.
Później z radością zobaczyłem o tym, że sztabowcy PO pamiętają o „Kubusiu Puchatku” a konkretnie o Prosiaczku. „Go Bron” to chyba nawiązanie do prosiaczkowego dziadka.
Pan Prezydent wjechał na salę autobusem. Z półtorej godziny przebijał się przez tłum. No dobra. Dwadzieścia minut. Widać było, że pan Prezydent ma tradycyjny stosunek do podziału ról w rodzinie. Jego biedna małżonka przebijała się metr za nim.
Zaczęli przemówienia goście. Najpierw o maratonie mówił chodziarz z TVP. Poprzednim razem słuchałem go, kiedy prowadził konferencję dotyczącą cateringu na Narodowym przed Euro2012.
Z przemówienia aktora Pszoniaka nic nie zapamiętałem.
Zdziwiłem się, że nie wyłączono mikrofonu Janowi AP Kaczmarkowi, gdy ten brutalnie zaatakował pana Prezydenta przypominając mu, że ma inicjatywę ustawodawczą. Przemawiała też jakaś dziewczynka, która chciała spotkać pana Prezydenta i jej się udało. Premier Buzek, któremu też się udało. Była też jakaś pani z dzieckiem o imieniu Bronek i startupowiec, którego chyba poznałem kiedyś w Bukovinie. Był też kuzyn pana Sonika i prezydent Majchrowski. Później min. Bartoszewski przyznał, że się wybiera na tamten świat. Na koniec wystąpiła premier Kopacz, której minister Kamiński napisał przemówienie na motywach reklamówki pani Clintonowej. Tej z telefonem. Pani premier atakowała krwiożerczo. A przynajmniej tak się wydawało ministrowi Kamińskiemu. Nie zauważyłem kiedy zasnąłem. Chyba przed Janem AP Kaczmarkiem. W końcu przemówił pan Prezydent. Ciekawe, czy na kartce miał napisane „tutej”.
Przespałem całe przemówienie. Ocknąłem się, kiedy pan Prezydent raczył powiedzieć, że nie stać nas na przypadkowe inwestycje. Przypomniało mi się lotnisko w Radomiu. Ekrany przy autostradach. Zylion Aquaparków. Pendolino. I od tego przypominania znowu zasnąłem.
Przez sen usłyszałem, że KanPrez powstaje program dla wsi. Kiedy otwierałem jedno oko, widziałem, że młodzieży za panem Prezydentem definitywnie skleiły się oczy.
Później ogłoszono hasło. Wybierz skodę i bezpieczeństwo usłyszałem. Ale to jednak nie była prawda.


2. Pan Prezydent wsiadł do szesnastu Bronkobusów. Ja wsiadłem do BMW i pojechałem zatankować. Gaz wciąż zdecydowanie poniżej 2 zł. Benzyna za to nieco podrożała. I to jest zła informacja.
Przeczytałem wywiad red. Mazurka z panią językoznawcą. I chyba będę się starał nie pisać już więcej socjalmedia. No i wiem już jak pisać „michniki, kuronie”.

3. Profesor Nałęcz uważa, że słowo establishment ma znaczenie pejoratywne. I to jest zła informacja, bo to niby prawdziwy profesor. Inny profesor, Śpiewak uważa, że będzie druga tura wyborów. I – co ciekawe – wierzy bardziej niż Andrzej Urbański.
Obejrzeliśmy kolejne odcinki „Banshee”. Trzeci sezon zdecydowanie najlepszy.

A, przypomniało mi się zdanie, które usłyszałem parę dni temu. Chodzę po Warszawie i pytam różnych mądrych ludzi dlaczego wygaszany jest Instytut Zachodni. No i ktoś mi powiedział – chyba żartując – żeby sprawdzić, czy ktoś nie jest zainteresowany nieruchomościami, w których Instytut Zachodni się mieści. Chyba żartując, bo się obaj roześmieliśmy. Ale przypomniały mi się różne historie z miasta Łodzi. Wybory idą. Może się coś zmieni, więc niektóre sprawy trzeba przyspieszać.

piątek, 20 lutego 2015

20 lutego 2015



1. Śniło mi się, że dostałem amerykańską wizę. W postaci naklejki, którą sam sobie miałem wkleić do paszportu. No i już miałem wklejać, kiedy się okazało, że to nie ja, tylko jakiś Janusz. Z wąsami. Nie zdążyłem się dowiedzieć, czy jednak to ja jestem tym Januszem z wąsami, czy też przyśniła mi się pomyłka, bo zadzwonił kierowca z Gazpolu.
Na wsi obok domu stoi baniak na Liquefied Petroleum Gas służący zimą do utrzymywania w domu dodatniej temperatury (kiedy nas nie ma). Przez cały rok (kiedy jesteśmy) do podgrzewania wody użytkowej. Zbiornik trzeba napełniać. Co jakiś czas przyjeżdża cysterna. Niekiedy o jakiejś niechrześcijańskiej porze. Jeżeli kierowca jest był wcześniej – potrafi sobie poradzić bez asysty. Tym razem był po raz pierwszy. Zadzwoniłem do sąsiada Gienka, który był już w pracy, ale zadzwonił do swojej żony Jolki, którą wyciągnął z łóżka. Wcześniej kierowców Gazpolu brała na siebie Kamila, Jolki córka, ale wyprowadziła się do Ołoboku.
Mój dług u sąsiadów rośnie. I to jest zła informacja, bo nie wiem jak się odwdzięczę.

2. Jacek Żakowski objawił się nagle światu jako specjalista od zegarków:
Trzeba kompletnie upaść na głowę, żeby kupować zegarek za 37 tys. złotych. To kompletnie dyskredytuje człowieka jako kandydata na wysoki urząd państwowy, bo oznacza, że ma coś pod kopułą.
Módlmy się, żeby nikt nie powiedział panu Jackowi ile kosztują drogie zegarki. Jeszcze by mu jakaś żyłka pękła a po takiej stracie Polska by się nie podniosła.

Pan Jacek jest dumny z tego, że pani premier Kopacz odmówiła przyjęcia tytułu „Człowieka roku Wprost”. To właściwie strasznie śmieszne. Nie to, że pan Jacek jest dumny. Ale to, że bezkompromisowy tygodnik postanowił ten tytuł pani Kopacz wręczyć.
Swoją drogą warto pamiętać, że pan Lisiecki utracił tytuł największego psuja polskich mediów nie za sprawą własnych działań, tylko dlatego, że odebrał mu go pan Hajdarowicz.

„Wprost” pokazał zdjęcie zrobione ponoć dwa tygodnie przed tym, jak jego śledczy weszli do niesławnego apartamentu. Na zdjęciu widać talerzyk, co mam być dowodem, że talerzyk nie został w ciągu dwóch tygodni przyniesiony.
To właściwie śmieszne, że chcąc zwiększyć wiarygodność historii wykazano manipulację w tekście. Otóż „pusta butelka po luksusowej wódce” na zdjęciu okazała się flaszką po Baczewskim. Jeżeli ktoś podkręca pierdoły, to co dopiero robi z poważnymi rzeczami.

Mam gulę na „Wprost” za aferę taśmową. Zaangażowałem się wtedy w ich obronę, co utrudniło życie mnie ale też innym ludziom (w tym miejscu powinienem pozdrowić Olafa – ale historia jest zbyt hermetyczna, żeby wyjaśniać kim jest Olaf i o co w niej chodzi). 
Cóż, jak następnym razem ABW będzie robić najazd na „Wprost” pojadę tam protestować z dużym niesmakiem.

3. Do Warszawy przyjechał premier Orban. Polska polityka zagraniczna jest coraz bardziej przerażająca. I to jest zła informacja.
Pani premier odczytująca z kartki, co powiedziała panu Orbanowi w cztery oczy – niezapomniany widok. Ciekawe, czy tę kartkę miała ze sobą podczas rozmów, bo jeżeli nie – współczuję osobie, która tłumaczyła potok myśli pani Kopacz na węgierski. Wieczorem, w „Kropce nad I” treścią kartki pani Premier zachwycał się prof. Nałęcz. Zachwycał się tak bardzo, jakby był treści tej kartki autorem.
W „Kropce” miała miejsce inna ciekawa sytuacja. Drugim gościem był Kurski (nie ten z Gazety). Otóż kiedy Kurskiego wyciszano, żeby nie mógł przeszkadzać prof. Nałęczowi. Profesora zaś Nałęcza, kiedy mógł przeszkadzać Kurskiemu nie wyciszano wcale.

Ale wcześniej wpadłem do Faster Doga zobaczyć indianski koc firmy Pike Brothers. W sklepie było mrowie gości. Wśród nich restauratorka opisana przez recenzenta Nowaka. Znaczy opisana była nie tyle restauratorka, co restauracja. Hiszpańska. Vis a vis Teatru Narodowego. Recenzent Nowak opisał restaurację źle. Restauratorka nie mogła zrozumieć, jak to jest, że mu nie smakowało, a zjadł tak dużo. Do tego, żeby w 2015 roku można się przejmować złą recenzją w Gazecie, trzeba chyba nie mieć żadnych problemów.



piątek, 13 lutego 2015

13 lutego 2015


1. Niestety musiałem wstać. Nie było to łatwe, bo wróciłem domu koło trzeciej. Ze dwadzieścia kilometrów przed Warszawą musiałem stanąć na chwilę na parkingu, bo już miałem regularne omamy. Gdyby XC70 miało aktywne pilnowanie pasa, to bym się zdrzemnął podczas jazdy. Niestety tylko dzwoniło wyciszając audio. Przez większą część drogi słuchałem „Afgańczyka” Forsytha. Warto. Pal sześć fabułę za to bardzo ładnie nakreślone historyczne tło.
Przed Koninem trzeba było zacząć coś nowego. I padło na „Polactwo” Ziemkiewicza. Czytane przez autora. To właściwie miło obcować z kimś, kto jest jeszcze bardziej zadowolony z siebie niż ja.
W każdym razie wstawało mi się słabo. I to jest zła informacja.

2. W Volvo wywarłem na Staszku presję, żeby poświęcił mi trochę czasu. 
Staszek liczył chyba na to, że jak mi poopowiada przez chwilę o XC90, to wystarczy. Niedoczekanie. Dobrą informacją jest, że do XC70 można kupić lepsze fotele. Ten, na którym siedziałem działał przez pierwsze sześć godzin. Później było źle. Z drugiej strony znakomita większość użytkowników XC70 nie będzie miała szansy tego sprawdzić. Ale i tak, gdybym musiał sobie kupić jakieś volvo, to byłby ten model. Ale chyba z T6. Choć jednak bardziej odpowiedzialnie byłoby wziąć diesla.
W kwietniu będę jeździł S80. Zostanie mi jeszcze V70 i będę miał zaliczoną pełną ofertę firmy.
Wracałem piechotą. Warto się czasem przejść Puławską. Człowiek szybko rozumie, że gdzie indziej jest tak pięknie.
Puławską jeździły radiowozy. W kolumnach chyba po sto.
Nie było mnie na imprezie „W Sieci” I to jest zła informacja. I nie chodzi o to, że nikt mnie nie zaprosił (i tak bym nie mógł pójść). Ale o to, że nie widziałem jak dyrektor Ołdakowski łapany jest za pośladek przez prominentnego działacza partii opozycyjnej. Postał bym chwilę w świetle pana Dyrektora i może i mnie ktoś by chciał za coś złapać.

3. Wieczorem w „Krakenie” spotkałem się z redaktorem Pereirą. Dowiedziałem się, że nie dość, że jest częściowo z Portugalii, to jeszcze jest trochę z Angoli. No i spokrewniony jest z Tadeuszem Kościuszką. Białorusin.
Red. Pereira powiedział, że pijąc ze mną trochę się czuje, jakby pił z własnym ojcem. I to jest zła informacja, bo myślałem, że stać go na więcej – skoro koniecznie chce mi dać pretekst, bym go opisanł w Trzech Negatywach.

Korzystając z prawie ojcowskiego autorytetu namawiałem go, żeby wywarł na KPRM presję, by pani Premier udzieliła mu wywiadu, jak obiecała jakiś czas temu, czego ja – i tysiące innych ludzi przed odbiornikami – byliśmy świadkami.
Taki wywiad to byłoby coś.  

środa, 4 lutego 2015

4 lutego 2015


1. Kolega Grzegorz przysłał SMS z Moskwy. Napisał, że gazety piszą o tym, że Duma zażąda od Niemiec reparacji wojennych wartości $16000000000 (na 9 maja 1945).
Ciekawe.
Cały dzień wszyscy się ekscytowali ministrem Schetyną i jego osobistą wojną z całą Rosją. Jak o tym słuchałem naszło mnie wrażenie, że pan Ministra tak zafascynowało, że teraz rzuci sobie od niechcenia jakieś zdanie, a tu całe 140-milionowe państwo zaczyna komentować. Może nie całe państwo, ale w telewizorze wrażenie takie, jakby całe.
No więc minister rzuca te zdania. A niektórzy się boją, że w rewanżu Rosja rzuci atomówkę. I to jest zła informacja. Bo raczej nie rzuci. W każdym razie (tak przeczuwam) nasza polityka zagraniczna nabierze rumieńców. Po ministrze, który się realizował napierdalając na opozycję w telewizorze i się obżerając za publiczne pieniądze, mamy takiego, który wewnątrzpartyjne sprawy rozwiązuje na forum międzynarodowym. Bo raczej nie chodzi o to, że chciał sprawdzić czy rzeczywiście kiedy ебать тигра to jest и смешно, и страшно.


2. Prokuratura umorzyła sprawę zatrzymania w Gorzowie pana z tłuczkiem. Pan z tłuczkiem, jak przy okazji się dowiedzieliśmy miał na imię Ramzes. I był niepoczytalny. Zważywszy kwestię imienia można podejrzewać, że jest to w jego rodzinie dziedziczne. W sprawie chodziło nie tyle o pana Ramzesa, co zatrzymujących go policjantów, którzy wystrzelili we wszystkie strony świata ze dwadzieścia pocisków. Ostatni pani policjantka wystrzeliła już po tym, jak pan Ramzes padł. Prosto pod swoje nogi. Dobrze, że nikt nie zginął.
Prokuratura stwierdziła, że policjanci mogli użyć broni. Sposób, w jaki to zrobili Prokuratury nie zainteresował. I to jest zła informacja. Uzbrojony człowiek, który nie potrafi się bronią posługiwać jest bardziej niebezpieczny od niepoczytalnego człowieka z tłuczkiem do mięsa, na potrzeby sprawy nazywanym białą bronią.

3. Muszę kiedyś zapytać jakiegoś neurologa czy istnieją choroby, które uszkadzają ten fragment mózgu, który odpowiada za rozumienie słów. Pani premier Kopacz miała konferencję prasową. Koleżanka Kolenda metodą „na Rachonia” trzy razy próbowała uzyskać odpowiedź na swoje pytanie. Bez efektu. Resztę konferencji streścił w jednym wpisie starszy analityk Szacki:
„–Pani premier, kto będzie szefem GIODO?
  –Nie.”

Wieczorem poszedłem do Krakena spotkać się z Bartkiem Żukiem, kolegą Wojciechem, wydawcą Marcinem i jego ekipą. Było bardzo interesująco. Dowiedziałem się na przykład w jaki sposób osiąga się sukces w sprzedaży telefonów operatorom. Trzeba zejść z ceny i dorzucić do marketingu. Pojawił się kolega Zbroja, który stał się ofiarą agresywnego marketingu Miasta Krakowa. Znaczy: miał za pieniądze zrobić ileś tam rzeczy w związku z jakąś imprezą w nowo otwartej hali widowiskowej. Miasto Kraków postanowiło zrobić to dla klienta kolegi Zbroi samo i za darmo. Przecież nie po to buduje się halę widowiskową, żeby na niej zarabiać. Kolega Zbroja więc też nie zarobi. I to jest zła informacja.
W Krakenie pojawił się nasz sąsiad z parteru. Strasznie dużo ludzi się z nim witało. Sąsiad mieszka od dobrych kilku lat w mieszkaniu, w którym wcześniej mieszkał pijak. Kiedyś w Śródmieściu mieszkało strasznie dużo pijaków. Mieszkania poszły w górę. Pijacy znikli. Sąsiad ma okno nad naszym miejscem parkingowym. Parę lat temu jadąc na Wielkanoc zostawiliśmy tam BMW Bożeny. Włączyliśmy autoalarm. I przez tydzień co pół godziny samochód wył (uszkodzony był czujnik na akumulatorze pod kanapą). Sąsiad to jakoś przeżył. I chyba nas nie nienawidzi, bo nawet pierwszy mówi Dzień dobry.
Swoją drogą samochód wył przez tydzień, po czym odpalił bez problemu. Bawarscy inżynierowie wyposażając E32 w 90Ah akumulator wiedzieli co robią.



piątek, 23 stycznia 2015

23 stycznia 2015


1. Newslettery „Press” i „Wirtualnych Mediów” napisały o moim byłym miejscu pracy. Chyba po raz pierwszy od okładki z Jaruzelskim „Malemen” był na ustach tylu ludzi. Kiedyś kolega Grzegorz powiedział mi, że koledzy redaktorzy mierzą teraz sukces magazynu liczbą wejść na stronę. Powinni mieć rekord.
Muszę się przyznać, że w obecnej sytuacji naprawdę się cieszę, że z „Malemenem” nie mam od ponad roku nic wspólnego. I to jest zła informacja.

2. Do śniadania słuchałem Kontrwywiadu. Wolę Piaseckiego w telewizorze. Mówi wolniej. Przerywa, kiedy musi. No i wygląda dostojniej. Zupełnie jakby widzów TVN24 traktował inaczej niż słuchaczy RMF.
Rozmawiał z kandydatem Dudą. Rozmowa skończyła się tak:

Piasecki: Ostatnie pytanie od słuchaczy – wysłałby pan, jako prezydent, polskich żołnierzy na pomoc Ukrainie, zwłaszcza w obliczu tego, co się dzisiaj rano o świecie wydarzyło w Doniecku?

Duda: To zależy od pewnych relacji międzynarodowych. Jesteśmy członkiem NATO i uważam, że powinniśmy to respektować. Jeżeli to zostanie uzgodnione w obrębie NATO i jakieś siły NATO zostaną wysłane.

Piasecki: Nie, ale nie mówimy o siłach NATO. Wczoraj Zbigniew Bujak siedział na tym miejscu i mówiłby: fantastycznie, gdyby polscy żołnierze walczyli w Doniecku. Pan by to powtórzył czy nie?

Duda: Wie pan, pamiętajmy o tym, że jeżeli już, to Polska mogłaby udzielić wsparcia, należałoby to rozważyć, to jest bardzo poważna decyzja. Trzeba by się było nad nią dobrze zastanowić.

Jeśli mam być szczery to denerwują mnie takie pytania. –Czy wydałby pan zgodę na użycie broni jądrowej? –Ale my nie mamy broni jądrowej. –A gdybyśmy mieli to by pan wydał zgodę? –Gdybyśmy mieli? –Tak gdybyśmy mieli, wydałby pan zgodę? –A gdyby w środku puszczy wpadł pan w sidła, to odgryzłby pan sobie nogę? Wyborcy mają prawo do tej wiedzy!
Czekam jak kiedyś któryś z wywiadowanych zada redaktorowi pytanie: Przestał pan już bić żonę?

Zacząłem pisać tekst o Navarze, ten sam, który piszę od Świąt. Ale co jakiś czas rzucałem okiem na Twittera. Na którym coraz więcej pojawiało się głosów, że Duda chce wysłać wojsko na Ukrainę.
Wszyscy linkowali tekst na gazeta.pl. Tekst do którego link brzmiał „Duda: Należy rozważyć wysłanie wojsk na Ukrainę”.
Tego rodzaju manipulacje to, w kraju z normalnym medialnym rynkiem domena tabloidów. U nas robi to portal niegdyś najważniejszego dziennika w Polsce.

Ale jak tu mieć pretensje do gazeta.pl, skoro podobny numer parę godzin później wykonała pani Premier. Z tym, że ona poszła dalej wyciągnęła z tego wniosek, że PiS zawsze ciągnie do wojny, a PO do pokoju. Choć w to drugie byłbym w stanie uwierzyć, pod warunkiem, że w pokoju stałaby lodówka.

Później odezwał się Mastalerek, który mam wrażenie, że wciąż ma kompleks Hofmana i chce być nim bardziej. Chyba ze 140 razy użył słowa kłamstwo i ze trzy razy zwrotu „Urban w spódnicy”. Za to nie wyjaśnił dokładnie na czym kłamstwo polegało – nie odczytał słów Dudy.

W TVN24 zestawili słowa Dudy ze słowami pani Kopacz, i nawet Witek Bereś nie był w stanie jej obronić. Zajął się więc Mastalerkiem.

Później w Faktach wypowiedź Dudy skrócono tak, żeby można mu było podżegactwo wojenne przykleić.
Więc cały dzień mnie ta sytuacja wyprowadzała z równowagi. I to jest zła informacja, bo powinienem się był przyzwyczaić.

Na pocieszenie w „Kropce nad I” wystąpił mecenas Giertych w zabójczym krawacie. I powiedział „zbudowaliśmy Gazoport”.

3. Wieczorem Bożena zapytała:
–Dlaczego Kopacz wyrzuciła Sulik?
–Bo współpracowała z Wiplerem
–Wipler jest przystojniejszy od Kopacz.
–Wipler, przystojny?
–Nie, nie wiem jak wygląda.

Straszna ta polska polityka. I to jest zła informacja.

niedziela, 18 stycznia 2015

18 stycznia 2015


1. Obudziłem się z lekkim kacem. A tak właściwie, to obudził mnie telefon od dyrektora Zydla, który jak się później okazało chciał wyrazić oburzenie moim brakiem entuzjazmu oskarową nominacją dla „Idy”. Z dyrektorem spotkaliśmy się dzień wcześniej w Beirucie. Trochę narzekał, że ma dużo pracy. Że coraz więcej ludzi czegoś od niego chce. Próbowałem mu tłumaczyć, że gdyby (jak przystało na urzędnika) pracą się zajmował z mniejszym zaangażowaniem, to by się od niego odczepiono. Nie chciał przyjąć tego do wiadomości.
I nie wiadomo czy to dobra, czy zła informacja. Choć raczej zła, bo się biedny dyrektor Zydel wykończy i tyle będzie z jego oszałamiającej kariery.


2. „Idę” oglądałem od środka. Chyba. Wieczorem, po tym, kiedy ogłoszono nominacje. Rozśmieszyła mnie najpierw formą, później treścią, a na koniec – różnymi drobiazgami. Na szerokim telewizorze kadry filmu wyglądają kwadratowo. Każda scena komponowana jak zdjęcie. Czarno-białe, kwadratowe zdjęcie – artysta znaczy.
Można by zrobić taki filtr na FinalCut'a – „Zrób mi Idę”.
Dziękuję autorom filmu, że mi wyjaśnili, że stalinizm sprowokowany był polskim antysemityzmem. To logiczne uzasadnienie.

Ale tak naprawdę to ubawiły mnie dwie sceny. Pierwsza, kiedy milicjant pakuje na dołek nie sprawdzając dokumentów bohaterkę, która mówi, że jest sędzią (na prowincjonalnym posterunku używa słowa „immunitet”). I druga, kiedy Ida wraca do klasztoru. Dziurawą asfaltową drogą. Na której ruch jest jak na Marszałkowskiej. Asfalt położony w latach 60. w latach 60. jeszcze nie wyglądał jak nieremontowany do 10 lat.

Naszła mnie refleksja, że amerykańskie filmy robi się dla widzów, europejskie – dla krytyków. I to jest zła informacja.

3. Na naszych oczach (dzięki uprzejmości TVN24) widzieliśmy jak związkowcy podpisują porozumienie z rządem. Usłyszeliśmy jak Jacek Żakowski mówi (nie wiem o na jaki temat), że ludzie zeszli z drzewa i zbudowali TVN. Głęboka myśl.
Przeczytałem treść porozumienia. I mam wrażenie, że związkowcy uzyskali wszystko, co chcieli. Parę punktów wygląda jakby żywcem przepisano je z brukselskiego przemówienia Andrzeja Dudy.
Redaktor Piasecki napisał na Twitterze: Czyżbyśmy właśnie obserwowali narodziny hasła „jaki kraj taka Margaret Thatcher?”
Nie rozumiem po co była ta cała zadyma. I to jest zła informacja.
Dobrą jest to, że chyba nie należy przywiązywać zbyt dużej wagi do tego, co mówi pani Premier.

Poszliśmy do Beirutu, żeby się spotkać z red. Pawlak. W Beirucie siedział prezydent obywatel Jóźwiak z wiernym dyrektorem Zydlem. Nawet się przez chwilę zastanawiałem, czy nie zapytać kiedy ruszy druga linia metra. Ale było zbyt głośno. No i pewnie bym usłyszał, że ruszy, kiedy będzie gwarancja, że jest bezpieczne. Safety first.

piątek, 16 stycznia 2015

16 stycznia 2015


1. Właściwie nie spałem, więc trudno powiedzieć, od którego momentu jest dzisiaj. Oglądałem sejm. Zasadniczo zmarnowany czas, bo nic z tej dyskusji nie wynikało i to jest zła informacja. Z drugiej to, że przemawiali prawie wyłącznie Ślązacy, że też mieli świadomość, że z dyskusji nic nie wyniknie, że jest środek nocy i prawie nikt obrad nie ogląda, było jakoś budujące.

Przez noc zmienił się wygląd gazeta.pl. Rano na Twitterze pojawiły recenzje niezbyt – powiedziałbym – korzystne. Cóż, po tym jak gazeta.pl zaczęła chcieć kasę za obcowanie z jej – excusez le mot – kontentem, przestałem tam wchodzić. Więc zupełnie mnie nie rusza nowy wygląd tej strony.

2. Nagle się okazało, że frank zaczął kosztować 5 zł. Później spadł do 4,10. Potem znowu skoczył. Patrzyłem jak skacze rata kredytu. Ciekawe doświadczenie.
Pamiętam jak pan z banku namawiał nas na franki. Kulturalny, ubrany, inteligentny. Tłumaczył, że rząd Szwajcarii nigdy nie dopuści do zbytniego wzrostu wartości franka, bo Szwajcaria eksportuje i gdyby frank podrożał, eksportować by było trudno, więc eksporterzy by wymogli na rządzie interwencję. Sprawdzało się przez jakieś dwanaście lat.
Kilka lat później Bożena chciała zmienić bank. Na mBank. Prawie podpisała umowę. Pan zapomniał powiedzieć jej, że przy dwukrotnym przewalutowaniu straciłaby jakieś 40 tysięcy. Miał pełną tego świadomość. Liczył, że się tego nie sprawdzi. Mało brakowało.

Z jednej strony trudno wymagać od Państwa, żeby pomagało grupie obywateli, która wzięła kredyty we frankach i teraz ma w związku z tym kłopoty. Choć z drugiej strony ktoś kiedyś zgodził się na to żeby matura z matematyki przestała być obowiązkowa. Ktoś przez lata nie dopilnował, żeby w szkołach uczono praktycznych podstaw ekonomii.
Jednocześnie ktoś doprowadził do tego, że banki w Polsce mają nieskończenie lepszą pozycję niż ich klienci. Banki przy kredytach hipotecznych ponoszą praktycznie minimalne ryzyko. Klient, który zaczyna mieć kłopoty jest załatwiony, bo to, że bank przejmie nieruchomość rozwiązuje problem tylko do wysokości kwoty, którą bank uzyska ze sprzedaży tej nieruchomości. Resztę też trzeba spłacić.

Wyobraźmy sobie sytuację: młode małżeństwo, dziecko w drodze. Wynajmują mieszkanie, zarabiają. Wychodzi im, że gdyby kupili na kredyt płaciliby podobne pieniądze. Do tego mieszkania drożeją. Więc trzeba się spieszyć. Idą do banku. Mają taką zdolność za słabą na złotówki, ale z kłopotami wystarczającą do kredytu we frankach. Nikt w banku ich nie przestrzega, że cokolwiek ryzykują. Wręcz przeciwnie. Biorą kredyt. Kupują. Przez jakiś czas jest ok. Potem frank rośnie. Na początku jakoś sobie dają radę, ale jest ciężko. Frank rośnie bardziej. Mieszkania przestają drożeć. Frank rośnie. Bank zaczyna mieć pretensje, bo mieszkanie jest mniej warte niż kredyt. Muszą płacić jakieś dodatkowe ubezpieczenie. Płacą, chociaż jest naprawdę ciężko. Mijają lata, oni wciąż więcej są winni niż pożyczyli. No i nagle frank przebija cztery złote, czyli kosztuje dwa razy więcej niż w momencie, kiedy brali kredyt. Bank w każdej chwili może od nich zażądać zwrotu kredytu – nieruchomość ma już wartość 40% kwoty.
Żąda. Nie są w stanie spłacić. Bank sprzedaję mieszkanie za mniej niż jego rynkową wartość (kto mu zabroni). Oni zostają na lodzie mając do spłaty kwotę wyższą niż wzięli.
Ich wina mogli nie brać kredytu w walucie, w której nie zarabiają.

Po ostatnich wyborach Prezes Trybunału Konstytucyjnego nazwał ludzi, którzy mieli problem z „listami zbroszurowanymi” – analfabetami. Chwilę później te słowa skomentował prof. Osiatyński – demokracja jest też dla analfabetów.

Państwo nie może zakazać ludziom ryzykownych działań (choć właściwie często to robi). Ale powinno pilnować, żeby obywatele zdawali sobie sprawę z ryzyka. I pilnować, żeby było sprawiedliwie, żeby w kontaktach z czymś tak mocnym jak bank człowiek miał jakiekolwiek szanse. Nie jest w tym skuteczne. I to jest zła informacja.

3. Spotkałem się z Henrykiem Umawialiśmy się z rok. Więc do końca nie wierzyłem, że nam się uda spotkać. Henryk wrócił z Las Vegas. Był na CES. Targach użytkowej elektroniki. Rozmawialiśmy więc o telewizorach. Trzeba się nauczyć nowego skrótu: SUHD.
To Ultra HD (znane też jako 4K) tylko lepsze. Henryk próbował mi tłumaczyć jak to działa, ale chyba muszę zobaczyć. W każdym razie, jeśli ktoś rozważa kupno telewizora, to niech się wstrzyma. I na pewno nie kupuje Full HD. Teraz telewizor musi być krzywy, ale odwrotnie niż kiedyś – wklęsły. Nie – wypukły.

Na CES wszyscy jeździli autonomicznym mercedesem. Ja w przyszłym tygodniu będę jeździł częściowo autonomiczną A7.
Długo nie pogadaliśmy, bo Henryk musiał wracać do domu i pracować (zawsze to robi).

Wróciłem do domu i zacząłem oglądać sejmowe głosowania nad reformą górnictwa. Przykre doświadczenie. Właściwie można by zlikwidować Parlament. Posłowie głosują to, co im każe kierownictwo partii. Więc nie ma sensu ich tylu utrzymywać.
Pięć lat temu dostałem zdjęcie instrukcji głosowania dla posłów PO. „Podczas głosowań proszę patrzeć na rękę posła S. Karpiniuka”
I to strasznie zła informacja. Uratować nas mogą chyba tylko okręgi jednomandatowe.

Poseł Wipler nazwał panią Premier „Lawirantką” doprowadzając do furii posłów PO. I PSL. Jeden z posłów klubu PSL (zresztą do niedawna w Twoim Ruchu Palikota) chyba nie zrozumiał co to słowo znaczy i wykrzyczał, że poseł Wipler zachowuje się jak menel spod budki z piwem. Chciałbym wiedzieć, gdzie taka budka jest. I gdzie ci menele, którzy takich słów używają.

Koalicja głosowanie wygrała. Naszła mnie myśl, ze teraz pan Prezydent ustawę zawetuje, żeby pokazać, że Konstytucja i los ludzki jest mu bliski.
Jakiś sens tej reformy górnictwa musi być. A jakoś nie chcę wierzyć, że chodzi tylko o to, żeby rozwalić je tak jak się to udało ze stoczniami.


czwartek, 15 stycznia 2015

15 stycznia 2015



1. Zasadniczo się wyspałem. Obudziły mnie dwa telefony, których nie odebrałem. Pierwszy dzwonił kolega Misiek. Kupił w MediaMarkt smartfon marki Sony. Zasadniczo był zadowolony do momentu, kiedy odkrył w swoim nowym telefonie kilka lat czyjegoś życia na zdjęciach.
Ciężko to przeżył, bo liczył na czystość nowego, kupionego w sklepie telefonu.
Misiek niby nieskończony etnograf. Powinien znać Ibrahima Ibn Jakuba, który pisał, że jeżeli jakiś nasz praszczur poślubioną kobietę odnajdywał dziewicą, to ją odprawiał mówiąc „inni by w tobie coś dobrego zdążyli odnaleźć”.
Ale ten zwyczaj raczej nie odnosił się do smatfonów. Chyba.
Później dzwonił mój brat, żeby powiedzieć, że śnił mu się Donald Tusk, który dziękował Męskim Blogerkom Modowym za profesjonalizm.
Złą informacją jest, że to nie mnie się przyśnił. Zadałbym mu kilka pytań.

2. Razem z kolegą Wydawcą Gazet Lotniskowych udaliśmy się do sklepu z zegarkami, który miał wielki wpływ na karierę ministra Nowaka. Sympatyczny pan od zegarków opowiedział nam o zegarkach firmy Vulcain, które charakteryzują dwie cechy. Po pierwsze mogą mieć budzik. Zegarek. Mechaniczny. Z alarmem. Druga – Vulcainy to zegarki amerykańskich prezydentów. (Z wyjątkiem Cartera i Bushów). Zastanawialiśmy się, czy w trzecim sezonie House of Cards Frank dostanie swojego Vulcaina. Pan od zegarków zauważył, że w poprzednich częściach nosił IWC.
Mechaniczny naręczny budzik. Mógłbym mieć. 
Choć właściwie nie wiadomo po co, bo jednak jestem wielbicielem smartwatchy. Więc jednak nie mógłbym. I to jest zła informacja.

3. W „Faktach po faktach” obejrzałem wywiad, jaki premier Ewa Kopacz udzieliła Kamilowi Durczokowi. Patrzyłem jak urzeczony. Niby zdanie o Pani Premier mam już wyrobione ale to było niesamowite.

Durczok: W jakiej perspektywie państwo budowali ten plan? W oparciu o jaki bilans elektroenergetyczny? W jakiej perspektywie te kopalnie mogą być zamknięte a kiedy nie?
Co było podstawą?

Pani Premier: Ale dlaczego my mówimy o zamknięciu kopalni? Dlaczego mówimy o likwidacji kopalni? Czy w tym planie, który został przyjęty przez Radę Ministrów przewija się słowo likwidacja kopalni?
Durczok: Tak.

Od razu mi się przypomniał „metr w głąb”.

Durczok: Kopalnia to jest taki biznes, który bardzo łatwo zamknąć, ale się go już właściwie nie da otworzyć. Jaką mamy gwarancję, że państwa wyliczenia dzisiaj obowiązujące, dzisiaj prezentowane przez ministra Kowalczyka za trzy lata okażą się aktualne, skoro poprzednie plany naprawcze Kompanii Węglowej wzięły w łeb.
Pani Premier: Dlatego należy monitorować cały proces. Nie można się tylko przywiązać do jednych wyliczeń i jednego planu. Dzisiaj staranna i obiektywna ocena działalności tych spółek nie powinna polegać na tym, że to organ właścicielski czy organ nadzorczy będzie ręcznie sterował tym, co się dzieje w tych spółkach. Tam mają być odpowiedzialne za to, co się dzieje zarządy, ale tam mam być też monitoring i ocena wyników finansowych tej spółki, bilansowania się bądź niebilansowania tej spółki, kosztów wydobycia, ilości sprzedaży, bo to jest istotne. To jest plan.
Durczok: Tylko, jeśli to nie działa wcześniej, to właściciel wkracza do akcji, bo to jest jego…
Pani Premier: I właśnie wkracza
Durczok: Dlatego ja nie mogę zrozumieć, dlaczego w takim razie nie wkraczał przez te 7 lat i ci górnicy też nie rozumieją.
Pani Premier: Dobrze, ale ja jestem od 1 października. 
Durczok: Dobrze, Pani Premier, ale Platforma jest od 7 lat
Pani Premier: Dobrze, ale ja jestem od 1 października.



Jeżeli ktoś wierzy, że to, że Pani Premier (jako Minister Zdrowia) nie zamówiła szczepionek na ptasią grypę w wyniku świadomego procesu myślowego niech jeszcze raz przeczyta powyższy dialog, choć lepiej niech wejdzie na stronę „Faktów po Faktach” i zobaczy z jaką ekspresją pani Premier te słowa wypowiada.
http://faktypofaktach.tvn24.pl/premier-w-faktach-po-faktach-zrobie-wszystko-by-100-proc-gornikow-dolowych-nie-stracilo-zatrudnienia,506054.html

Pani Premier trafiwszy na dziennikarza, który więcej na temat górnictwa wie niż ona, do tego jest jakoś zdeterminowany – rozmawia o być albo nie być swoich krajan nie daje rady. Przyznaje się do tego, że nie bierze odpowiedzialności za słowa swoich ministrów, że nie jest w stanie od prezesa państwowej spółki dowiedzieć się ile zarabia. Do tego jeszcze udaje, że wygaszanie to nie likwidacja.

Należy być wdzięcznym red. Durczokowi, że na koniec przypomniał, że kobieta, z którą rozmawiał to premier polskiego rządu. Zresztą minę na koniec zrobił, jakby nie mógł w to uwierzyć.


Donald Tusk musi nienawidzić kobiet. Nie wiem, czy można by zrobić więcej złego niż on w sprawie obecności ich w polityce. No i to jest zła informacja.  

niedziela, 11 stycznia 2015

11 stycznia 2015


1. Cały dzień stracony. I to jest zła informacja. Obudziłem się nieprzytomny. Z bólem głowy. Po próbie jakiejś aktywności wróciłem do łóżka.
Zadzwonił kolega Podłoga, żeby opowiedzieć, że byłem bohaterem jego wczorajszego wieczoru. Razem ze znajomymi dyskutował o teorii sześciu uścisków dłoni. Pierwszym przykładem był Barack Obama. Więc kolega Podłoga wymienia: Kędryna, amerykański ambasador, Obama.
Następna była Beyonce. Akurat znał jakiegoś jej współpracownika, więc stwierdzili, że się nie liczy. Tym razem więc: Kędryna, amerykański ambasador, Obama, Beyonce.
I tak przez cały wieczór. Bohaterem wieczoru byłem przez znajomość ze Stephenem Mullem. Powiedziałem koledze Podłodze, że przez ambasadora von Fritscha mam teraz jeden uścisk do Putina. Jeszcze ze trzy takie wieczory i stanę się legendą Skierniewic.
Kolega Podłoga oczekuje potomka. To dobra informacja, bo by było szkoda, gdyby ktoś o tak rzadko spotykanym nazwisku nie przedłużył rodu.


2. Rano dyrektor Zydel występował w „Dzień dobry TVN” namawiałem go, żeby zapytał red. Węglarczyka, jak się nazywać może „pierwsza dama” w wersji męskiej. Nie zapytał. I to jest zła informacja. Red. Węglarczyk powinien mieć odpowiedź na to pytanie już przemyślaną.

3. Strajkują górnicy. Nic dziwnego po tym, jak premier Kopacz postanowiła zamykać kopalnie. Nawet takie, które w perspektywie mogą przynosić dochód. Przeczytałem, że węgiel jest teraz wyjątkowo tani. To dziwne o tyle, że na składzie w Świebodzinie wcale nie potaniał i kosztuje ponad 800 zł. No i nie wiadomo, czy nie jest rosyjski, czyli tańszy niż ten z polskich kopalni.
Sprawdziłem, że w kopalni kosztuje prawie 500 zł. Z Górnego Śląska do Świebodzina jest nieco ponad 400 km. Wystarczy, by podrożał o 60%. Cena wydobycia tony to 309 zł. Nie rozumiem, jak to się może nie opłacać.

Później przeczytałem, że kopalnie odbiorcom przemysłowym węgiel sprzedają po niecałe 250 złotych. I wtedy przestałem rozumieć cokolwiek. Kopalnie sprzedając węgiel poniżej kosztów dotują sektor energetyczny. Np. takie RWE, któremu pani Waltzowa sprzedała STOEN.

Ludzie palą byle czym, bo nie stać ich na węgiel, który kosztuje ich prawie cztery razy więcej, niż koncerny energetyczne. A zaraz z ich podatków zapłaci się miliardy złotych za likwidację kopalń.
Boję się, że nikt mi nie wyjaśni o co w tym chodzi. I to jest zła informacja.  

czwartek, 8 stycznia 2015

8 stycznia 2015


1.Trzech młodych Francuzów (za listem gończym) o imionach Said, Cherif i Hamyd wyraziło swój stosunek do redakcji satyrycznego tygodnika. Wyraziło karabinkami automatycznymi Kałasznikowa.
I muszę przyznać, że życzę tym trzem Francuzom jak najgorzej. Bardzo jak najgorzej.
Życzę im jak najgorzej, bo zmusili mnie, żebym się teraz solidaryzował z tym tygodnikiem. Nie mogę się teraz oburzać na to, co drukował. Zresztą bym się pewnie nie oburzał, bo bym tego nie oglądał, a tak – musiałem obejrzeć i to jest zła informacja. Nie da się wydrukować w satyrycznym tygodniku takiej rzeczy, która usprawiedliwiałaby taką reakcję. I to niestety jest ważniejsze, niż wszelkie uczucia urażone przez ten tygodnik.

Tygodnik „Charlie Hebdo”, powinien być znany w Polsce, bo to tam wymyślono postać polskiego hydraulika, który przyjedzie do Francji i odbierze towarzyszom hydraulikom francuskim pracę. Pewnie ma też inne zasługi.

Jeżeli ktoś mi będzie opowiadał, że się czuje w Polsce terroryzowany przez katolickich fundamentalistów – zabiję go śmiechem. Choć w tym kontekście „zabiję” to nie jest odpowiednie słowo.

2. Wcześniej. Suburban nie dał się uruchomić i to jest zła informacja. W moim wieku jednak wypada mieć garaż, zwłaszcza, kiedy porzuca się samochód na prawie miesiąc.
Poszedłem więc pod Forum. Podróż tramwajem to dla mnie zawsze wielka przygoda. Za cenę normalnego biletu można kupić dwa bochenki chleba.
Słuchałem na Spotify „Prokurator Alicję Horn” Dołęgi-Mostowicza. Muszę znaleźć „Karierę Nikodema Dyzmy”. Kiedy ostatnio jeździliśmy po Świebodzinie z Tośką słyszałem w Dwójce kawałek czytany przez Jerzego Bończaka. Krótki kawałek. Miałem wrażenie, że było to lepsze niż serial. Wilhelmi był zagrał może zbyt dobrze.

Cactus czekał na mnie na parkingu. Chwilę się odmrażaliśmy. Dzisiejsze smartfony nieźle się nadają do wdrapywania z szyb lodu. Zautomatyzowaną skrzynią biegów w Cactusie steruje się przyciskami. Strzałka do przodu – właściwie to w górę obok literki D, strzałka do tyłu – literka R, i duży przycisk z literką N. Każdy da sobie radę. Bardzo elektronicznie. Dwa wyświetlacze. Jeden za kierownicą (prędkościomierz, obrotomierz etc.) drugi na środku (audio, nawigacja, telefon, komputer pokładowy klimatyzacja) dotykowy. Wcześniej większość stosowanych przez PSA wyświetlaczy sprawiało wrażenie, jakby ktoś je znalazł na śmietniku pod supermarketem. Te mają dobry kontrast i rozdzielczość, jak tablety z pięć lat temu. Bardzo jest elektronicznie. Bardzo, gdyby nie zdecydowanie analogowa wajcha od ręcznego, którą trzeba zaciągać, bo samochód nie ma przycisku z literką P.
Muszę sprawdzić, czy można go wyłączyć kiedy jest zapalona literka D.
Kiedy ruszyłem przez chwilę byłem pewien, że samochód jest zepsuty, ale po konsultacji z redaktorem Pertyńskim przypomniało mi się, że tak działa skrzynia zautomatyzowana. Znaczy ciągnie, ciągnie, ciągnie, przestaje, nie ciągnie, nie ciągnie, szarpie, ciągnie, ciągnie. Można zwymiotować, chyba, że zacznie się nieco inaczej pracować gazem. Zresztą w normalnej jeździe diesel, który jest montowany z tą skrzynią daje sobie radę na piątym biegu, więc da się wytrzymać.

Przyjemne są spalania chwilowe na poziomie trzech litrów, które przez całkiem długi czas potrafi pokazywać komputer. Kiedy wyjeżdżałem z Citroëna samochód miał 720 kilometrów zasięgu. Przejechałem z 50 kilometrów i zrobiło się 900. Pojechałem po opał do Baniochy. Syn właściciela obejrzał samochód, skrzywił się nieco na jego plastikowość. Powiedział, że jestem już wśród jego pracowników słynny, bo za każdym razem przyjeżdżam innym samochodem. Zapytał, kiedy po drewno przyjadę S-klassą. Szybko nie przyjadę. I to jest zła informacja. S-klasą już w tym roku jeździłem.

3. Wróciłem do domu w sam raz ma konferencję pani Premier. I to jest zła informacja. Gdybym przyjechał później nie straciłbym prawie dwóch godzin.
Cytując Michała Wróblewskiego z 300polityki – „Pewne jest jedno: pani premier z pewnością nie zatrudnia Charles'a Crawforda.”
Pani Premier wypowiedziała tyle słów tak dziwnym językiem, że słuchacze przestali cokolwiek ogarniać. A szkoda, bo liczba memów, które by można wygenerować była by równa dziesiątej części słów, które wypowiedziała. Albo dziesięciokrotności wypowiedzeń słowa konkret.
Wszyscy ostrzyli sobie zęby na pytania. Niestety pani Premier nie udawało się ich zapamiętać, więc odpowiadała na inne. W każdym razie była ZSL, choć tego nie pamięta, ale – tu cytat – dokumenty nie kłamią. O tym, że pani Premier była czynnym ZSL członkiem może świadczyć pewna poszlaka. Otóż popełnia ona pewien żywcem wzięty z PRL błąd językowy. „Wiecie, rozumiecie, widzicie państwo”. O ile dobrze pamiętam, to Unia Wolności miała jednak korzenie inteligenckie, więc jej działacze mówili „widzą, rozumieją, wiedzą państwo”. Więc ten błąd musiała pani Premier utrwalić sobie wcześniej.

Do tego wszystkiego stronniczki z zeszyciku z zaznaczonymi sukcesikami rządziunia, wrzucane na twitterkowe kontusio KPRM

No i jeszcze jedna sprawa – poważna. Niech przeklęty będzie ten, kto wymyślił, że Ewa Kopacz ma być polską Margaret Thatcher. Póki tylko próbowała się za Żelazną Damę przebierać było bezpiecznie. Teraz postanowiła zająć się górnikami. I to już brzmi groźnie.

Przez chwilę na twitterowym koncie PO było: „Ewa Kopacz: Wprowadziliśmy szybszy wzrost podatku dla rodzin wielodzietnych. Z 3 do 1 miesiąca.”
Później „wzrost” poprawili na „zwrot”. Sami pewnie nie mogli uwierzyć.



wtorek, 30 grudnia 2014

30 grudnia 2014


1. Przyśnił mi się amerykański ambasador. Ambasada była w stupiętrowym wieżowcu z dziwnymi windami, w mieście ze średniowiecznym centrum. Pamiętam, że zapytałem Jego Ekscelencję o możliwość zmniejszenia opłat za wydanie wizy, ale nie pamiętam, co odpowiedział. Dużo się rzeczy działo, które zdążyłem zapomnieć. Pamiętam tylko, że na koniec okazało się, że zaparkowałem samochód na płatnym parkingu a nie mam pieniędzy. No i wtedy się obudziłem.

Przyjemne przedpołudnio-popołudnie. Słońce świeciło za oknem. A ja podłączyłem antenę satelitarną do dekodera w tak sprytny sposób, że przewód szedł przez piwnicę i na parter dostawał się przez dziurę dostarczającą powietrze do kominka. Bożena (kiedy zauważy) będzie zachwycona, bo z niewiadomych powodów nie lubi plączących się po domu kabli.

Dziewczyny obejrzały więc na HBO drugiego „Hobbita”. Przez lata mieliśmy rodzinny zwyczaj – w każde święta oglądaliśmy „Władcę pierścieni”. Ale nam (konkretnie – dziewczynom) przeszło.
W przyszłym roku pewnie będziemy już oglądać pełnego „Hobbita”
Czytam miażdżące recenzje trzeciej części. Że długa. A mam cichą nadzieję, że reżyser weźmie się znowu za „Władcę” i dołoży te wszystkie wycięte wątki. Przede wszystkim zakończenie, bo w obecnej wersji widać jak Hobbici zmienili świata nie ma jak wyprawa zmieniła Hobbitów.
Mała szansa na nową wersję i to jest zła informacja.

2. Zadzwoniła Dorota z Nissana, żeby wyrazić wdzięczność za dostarczenie do Warszawy Navary. Dyrektor Zydel prócz tego bohaterskiego czynu wykazał się wczoraj – mimo trudnych warunków – jasnością umysłu i szybkością myślenia. Otóż, chwilę po jego wyjeździe wrzuciłem na fejsa zdjęcie nissana z wybitą szybą. I po chwili zdjęcie to zalajkował prezydent obywatel Jóźwiak. Już chciałem zrobić zrzut, żeby pokazać społeczeństwu jak to prezydent obywatel Jóźwiak lajkuje cudze nieszczęścia, ale nim zdążyłem to zrobić, zdjęcie zalajkował również dyrektor Zydel.
Dyrektora Zydla warto mieć po swojej stronie.

Bożena miała jechać po Józkę. Sprawdziłem na stronie PKP Intercity pociąg miał przyjechać zgodnie z planem. Bożena z dziewczynami pojechała. Ja wyciągnąłem akumulator z kosiarki. Puściłem pranie. Sprawdzam znowu na stronie, pociąg wyjechał z Rzepina. Patrzę, a Józka pisze na fejsie, że właśnie wjechali do Frankfurtu.
Wyraziłem na na Twitterze swoje oburzenie, odezwał się kolega @bartiniPL, tłumacząc że po pierwsze dane są aktualizowane co 20 minut (w opisie systemu na stronie jest „na bieżąco”), a dane musi wpisać dyżurny ruchu. Jeśli nie wpisze – w systemie wszystko jest w porządku. Po pięciu minutach na stronie pojawiło się 30 minutowe opóźnienie pociągu. Znaczy system nie jest godny zaufania. I to jest zła infrmacja.

3. W „Tak jest” oglądałem przez chwilę moją ulubioną poseł platformy – Ligię Krajewską. Pani Ligia dyskutowała z Morozowskim i Kuźmiukiem, że grzywna Sławomira Nowaka to nie wyrok.
Cóż, kiedyś się mówiło „rok nie wyrok”. Więc co dopiero grzywna.
A poza tym, że wcale nie jest powiedziane, że wszyscy, którzy pojawili się tego dnia w hotelu „Belweder” byli na imprezie Nowaka. „Tam tyle osób przychodzi…”

Później była konferencja ministra Arłukowicza, któremu najwyraźniej pali się pod… pod którym się najwyraźniej pali. Opowiadał jakieś dziwne rzeczy, o tym, że w KRS znalazł, że negocjatorzy z „Porozumienia Zielonogórskiego” są w zarządzie jakiejś spółki. Plątał się tak, że trudno było zrozumieć o co chodzi.
Jakiś orzeł z TVN24 zapytał, że będzie w tej sprawie zawiadomienie do Prokuratury.

Minister powtarzał, że ci lekarze, którzy nie podpiszą do pierwszego umów z NFZ nie będą mogli liczyć na publiczne pieniądze.
Dorn chciał zmusić lekarzy do pracy powołując ich do wojska. Arłukowicz się obraża. Chyba, że ma plan – przywiezie na ich miejsce lekarzy z Ukrainy. Dlatego MSW zawiesiło ewakuację z Donbasu. Żeby mieć moce na przerzucenie lekarzy.

A poważnie – Minister Zdrowia raz na jakiś czas, przed Sylwestrem odkrywa, że system nie działa. Platforma miała siedem lat, żeby to naprawić. Nic z tym nie zrobiła. I to jest zła informacja.

Arłukowicz mówił, że ułatwi pacjentom zmianę lekarze pierwszego kontaktu. Już to widzę. W gminie u mojej matki jest jeden. Zarabia niewyobrażalne pieniądze. Ciekawe w jaki sposób ludzie będą jeździć do innego lekarza złapią PKS, który właściwie nie istnieje. Pociąg? A, tory rozebrane.

A najgorsze jest to, że kiedy Arłukowicz zostanie posunięty, to nic się nie zmieni, bo posuwać go będzie pani, która była jego poprzedniczką. Zamieni go na jakąś przyjaciółkę. A, jak powtarzała mi matka – kobiety przyjaźnią się z ładniejszymi, bądź mądrzejszymi.
W tym przypadku brzydszą może być trudno znaleźć.  

sobota, 27 grudnia 2014

26 grudnia 2014


1. Ho, ho, ho, ho.
Prawię się wyspałem. Nie pamiętam, kiedy ostatnio mi się to udało.
Z dwudziestoczterogodzinnym opóźnieniem skończyłem barszcz. Nie wyszedł tak dobrze jak bym chciał. I to jest zła informacja. Używam przepisu mojej babci. Nieco zmodyfikowanego. Najpierw kiszę buraki. Później warzywny wywar mieszam z wywarem z buraków. Dodaję kwas. I doprawiam. Czosnkiem pieprzem solą i cukrem. Proces doprawiania zajmuje podobny czas, co obieranie jarzyn i buraków.
Prawdopodobnie najwięcej zależy od jakości buraków. A ja niestety nie jestem w stanie jej zawczasu ocenić.

2. Przeczytałem dokładnie nieszczęsny wywiad z panią Premier. Albo raczej przeczytałem dokładnie wywiad z nieszczęsną panią Premier. Ktoś jej poradził, by się próbowała ogrzać przy mrożonym Adasiu. Adaś żyje, bo pani Premier, kiedy była jeszcze Ministrem Zdrowia zamiast kupić szczepionki na grypę postanowiła kupić maszynę, która robi ping i ta maszyna uratowała Adasiowi życie.
Świetny pomysł. Niestety dopiero na samym końcu wywiadu więc wszyscy czytelnicy zdążyli już zasnąć. Do tego przykryty słonikiem.
Ktoś poradził pani Premier: „Powiedz coś o Zembali, on występuje w »Bogach«, to się ludziom spodoba”. Więc pani Premier wspomniała. Dwa razy.

Oprawki do sesji dostarczył optyk z Mokotowskiej. Szkoda, że takie brzydkie. Swoją drogą ciekawe, czy gdyby pani Premier nie wyglądała na zdjęciach jak przebrana, czy ktoś by się przyczepił do tej sesji.

Przejrzałem tę „Vivę”. Redaktora Iwaszkiewicza niestety nie da się już czytać. Choć z drugiej strony mam nadzieję, że na na końcu „Vivy” będzie do końca świata. I nie chodzi mi o koniec jego świata, który – patrząc na nazwiska, które w swoich tekstach wymienia – będzie niedługo. Tylko o koniec świata mojego.

Przeczytałem, że w nowym Superbie czeka nas niespodzianka – parasol w drzwiach. W starym też czekał. Chyba, że go ktoś podprowadził, jak w prasówce, którą jeździłem.

Gdzieś w środku był artykuł o amerykańskim aktorze, który się nazywa Kevin Spacey. Napisany przez panią O'Brien. Przeczytałem, że „pod koniec drugiego sezonu [Underwood] zostaje wybrany na prezydenta USA”. Pani O'Brien to znajoma znajomych. Może by który jej powiedział, że nie został wybrany.

Generalnie pani Premier pasuje do tej „Vivy” i to jest zła informacja. Lata temu to był niezły magazyn. Dziś Rakowiecki spełnia się publicystycznie jako rzecznik TVP. Szkoda.

3. Cały dzień bez telewizora. Wieczorem coś zaczęliśmy oglądać. Ciekawe, kiedy zacznie się stosować w Guantanamo torturę polegającą na zepsutym pilocie? Zwłaszcza, kiedy bloki reklamowe mają po kilkanaście minut.
W środku nocy z niewiadomych przyczyn w TVN7 (jakby na to nie patrzeć – kanale czysto filmowym) puszczono powtórkę wywiadu z panią Premier. Znaczy z panią Minister Zdrowia, bo wywiad miał ze cztery lata. Pani Pieńkowska pytała o Smoleńsk. Pani Premier (natenczas Minister) opowiadała jak było ciężko. Ale wszystko się udało. Później (po przeprowadzeniu tego wywiadu) się okazało, że się wcale nie udało.

Przez ostatnie lata hobbystycznie zajmowałem się obroną TVN przed moimi „prawicowymi” kolegami. Że nie ma spisków, że to zbiegi okoliczności, że w TVN pracują też porządni ludzie, że nie ma sztamy PO-TVN. Niestety czegoś tak abstrakcyjnego, jak powtórka tego wywiadu nie jestem w stanie logicznie uzasadnić. Znaczy jestem w stanie, ale wolałbym nie.
I to jest zła informacja.  

czwartek, 25 grudnia 2014

24 grudnia 2014


1. Mieliśmy wstać o świcie i ruszać. Obudziło mnie po dziewiątej, ale zanim się zebraliśmy zrobiło się południe. Pakowanie samochodu w ulewie nie należy do specjalnie przyjemnych. 
Bożena chciała przed wyjazdem coś załatwić. Woziłem ją słuchając konferencji pani Premier. To było interesujące doświadczenie. O pani Premier zdanie mam jak najgorsze. Była złym Ministrem Zdrowia, delikatnie mówiąc – nie zdała egzaminu w Moskwie, była strasznym Marszałkiem Sejmu – dlaczego by miała być dobrym premierem?
Zdanie miałem jak najgorsze, ale nie aż tak złe, jakie miałem po wysłuchaniu konferencji. Pani Premier nie potrafiła odpowiedzieć na proste pytania. Szkoda gadać. Każdy może sobie posłuchać.
Ze dwa dni wcześniej zauważyła, że na wystawie optyka na rogu z Wilczą leży „Viva” i oprawki użyte w sesji. Problem sesji w „Vivie” stał się najbardziej palącym w kraju.
To właściwie zabawne, bo bywały już podobne. Pamiętam profesora Buzka przebieranego w ubrania Rage Age. To było, kiedy był kierownikiem PE. Kolega fotograf opowiadał, że się pan profesor tak bardzo fasonami podekscytował, że aż chciał te ubrania kupić. W Parlamencie zarabiał tyle, że go było stać.

Na czym więc polega problem z sesją pani Premier w „Vivie”? Chyba na sumie elementów. Ale nie chce mi się o tym pisać
Nie udało mi się zatrzymać przy optyku, żeby zrobić zdjęcie wystawy. Znalazłem miejsce dopiero przy Pięknej. Bożena poszła do jakiegoś sklepu, ja walczyłem z zaparowanymi szybami. Chyba trzeba dołożyć czynnika do klimatyzacji. Zadzwonił kolega. Okazało się, że przechodził właśnie koło tamtego optyka. Zrobił zdjęcie i mi wysłał.
Wrzuciłem na Twittera. Tweet zaczął żyć swoim życiem. Miał wielkie powodzenie wśród dziennikarzy mejnstrimu.

W końcu zaparkowałem BMW na podwórku i ruszyliśmy Navarą. Trzy godziny później, niż zakładaliśmy. I to jest zła sytuacja.

2. To właściwie zabawne – Navara na autostradzie pali tyle, co pięciolitrowa klasa-G. Z tym, że nissan ropy, a mercedes benzyny. Szumiały relingi, szumiało okno w tylnych lewych drzwiach, ale poza tym było całkiem spoko. Bluetooth nie przekazywał muzyki, nie ma gniazda USB jest za to wejście małym jackiem (zupełnie jak w prasowym R8, z zeszłego roku). Więc zamiast Dołęgi-Mostowicza słuchaliśmy Trójki.
Pani Minister z Kancelarii Prezydenta opowiadała o inicjatywie ustawodawczej Bronisława Komorowskiego. Pan Prezydent pochylił się nad losem polskich rodziców i w – wydaje się – dość rozsądny sposób postanowił zmodyfikować prawo pracy. Brzmiało to naprawdę nieźle.
Poza jednym minusem. Większość moich znajomych, ludzi w moim wieku i młodszych pracuje na umowach o dzieło albo się samo zatrudnia. Czyli zmiany w prawie pracy ich nie dotyczy.
Prezydencki projekt ma ułatwiać życie młodym ludziom decydującym się na dziecko. Ułatwi młodym ludziom pracującym na etatach. Gdybym był złośliwy – zacząłbym się zastanawiać gdzie na etatach młodzi mają szanse na pracę? W administracji.

Pod Poznaniem zrobiłem coś z radiem i znikła Trójka. Pojawiło się za to TokFM z codziennym programem motoryzacyjnym. Koledzy zachwycali się Pulsarem. Zachwycali się Qashqaiem i jeszcze jakimiś innymi nissanami. Zachwyty przedzielali westchnieniami, że może dostaną Pulsara na test długoterminowy. Kiedyś słuchałem ich codziennie. Teraz rzadko. Ostatnio, kiedy na nich trafiłem zachwycali się BMW. Że to firma ze świetnie prowadzonym parkiem prasowym. Trudno się nie zgodzić.

Nie obejrzałem „Faktów”, więc nie wiem jak skomentowały konferencję pani Premier. I to jest zła inforamcja.

3. Zanim rozpakowałem samochód zrobiła się dziesiąta. Czyli nici z zielonogórskiego Makro. Pojechaliśmy do Tesco. Postaliśmy chwilę przy stoisku z prasą. „Vivy” nie było. Była za to „Grazia” z sesją, na którą dostarczyliśmy z kolegą Grzegorzem lancię. Warto było. Lancia wystąpiła na zdjęciach. Zupełnie za to nie wystąpiła willa, w której robiono zdjęcia. W sumie – żadna ta sesja. Stoiska z polską prasą działają na mnie depresyjnie. I to jest zła informacja.

Obejrzeliśmy do końca „Homeland”. Na podjeździe domu Dara Adala (nie mam pojęcia, jak się to odmienia) stał nissan Qashqai. Marszałek Sikorski też ma takie auto. Przypadek?





środa, 10 grudnia 2014

9 grudnia 2014


1. Właściwie śpiąc pojechałem do Ząbek zawieźć podporę wału. Po drodze po raz kolejny z niedowierzaniem patrzyłem na cenę LPG na stacji Lotosu, po skręcie z Radzymińskiej. 2,34. Czyli nawet 40 groszy taniej. Przy 100 litrach, które wchodzą do Suburbana to niezła kwota.
Prawie mi się udało wrócić w godzinę. Niestety na Trasie Łazienkowskiej był poranny korek, który zjadł mi dwadzieścia minut. Musiałem się więc spieszyć. A to, rano, to dla mnie zła informacja.

2. O 11:30 miałem być w „Domu whisky” ale trochę się spóźniłem. Wszystko przez wykopki przed komisariatem przy Wilczej.
Z niewiadomych przyczyn przed południem w „Domu whisky” nie ma zbyt wielu gości.
W kameralnym więc gronie zaprezentowano nam (mnie, mojemu koledze Grzegorzowi i młodemu człowiekowi chyba z gazeta.pl) specjalną edycję Jack Daniel's Sinatra Select (człowiek z gazeta.pl przyjechał samochodem, więc zaprezentowano ją bardziej mnie i mojemu koledze Grzegorzowi).

No i to jest bardzo dobry alkohol. Drogi. Ale w związku z tym kolega Jeff (który w Lynchburgu jest master distillerem) bardzo się postarał. Użył specjalnie żłobionych beczek – destylat obcował więc z większą powierzchnią drewna. Zostawmy technikalia. Alkohol był tak dobry, że degustację zakończyłem o 21. Odkryłem, co łączy mnie z Sinatrą. Ja też jestem honorowym ambasadorem Jack Daniel's Tennessee Whiskey.
Dzisiaj informacja o tym, że ktoś znany związał się z jakąś marką świadczy o tym, że ta marka zapłaciła mu pieniądze. Kiedyś – tak jak było z panem Frankiem – znaczyło to, że ma do produktów danej marki słabość.
Małgorzata Socha – ambasadorka wszystkiego.
Ciekawe, kiedy działy marketingu dojdą do tego, że dzisiejsi ambasadorowie marek mogą mieć działanie – tu moje ulubione słowo – przeciwskuteczne. Pewnie nie szybko. I to jest zła informacja.

3. Pod koniec mojego wieczoru, do „Domu whisky” przyszedł Michał Kamiński z jakimś anglojęzycznym towarzystwem. Złą informacją jest, że przyszedł. Telewizor zawsze można przełączyć, a wstać i wyjść, kiedy się już wychodzi od kilku godzin – trudno.
Mówił Kamiński po angielsku – dało się wytrzymać. Ale w pewnym momencie zadzwonił telefon. No i wtedy Kamiński zaczął nadawać: „Właśnie broniłem Radka w telewizji. Od tego ma się kumpli”. „To wyjdzie jutro? Dobra, zadzwonię do Ewy”. Wyszedł na chwilę, pewnie do Ewy zadzwonić. Wrócił, odebrał jeszcze jeden telefon, tu już zaczął rzucać kurwami.
Chodź dla mnie gorsze było „…powiedz kurwa temu swojemu friendowi…”. „Friendowi”.

Wieczorem u Lisa widziałem frienda Kamińskiego – mecenasa Giertycha, jak walczył o dobre imię Radka. Niezbyt skutecznie. Taki lajf.

W każdym razie Jack Daniel's Sinatra Select – wybitny,


wtorek, 28 października 2014

27 października 2014


1. Nie zacznę od zmiany czasu. Albo zacznę. To jednak trochę ściema. I tak trzeba wstać. I tak się śpi za krótko. Człowiek robi sobie nadzieje, że będzie spał dłużej, więc kładzie się później. Dużo później. Później wstaje. Niby jest wcześniej niż by się mogło wydawać ale i tak zbyt późno.
Od kiedy zaczęliśmy chodzić do roboty na dziewiątą, zmiana czasu straciła sens. A dalej ją uprawiamy i to jest zła informacja.

Dwadzieścia dwa lata temu noc zmiany czasu spędziłem w Sklepie z Policją – posterunku na krakowskim Rynku. Muszę się kiedyś dorwać do archiwum „Gazety Krakowskiej” i przeczytać te parę tekstów, które wtedy wytworzyłem. To może być bardzo interesujące doświadczenie.

Pamiętam problem, jaki miało dwóch wracających z interwencji policjantów: wyszliśmy ze dwadzieścia trzecia, wróciliśmy dwadzieścia po drugiej. I jak to teraz w notatce zapisać? Starszy kolega poradził im, żeby napisali tak właśnie i dopisali: zmiana czasu. Proste rozwiązania bywają najlepsze.

2. Z powodu braku połączenia między konwerterem a tunerem nie oglądałem Kawy na ławę. Nie bolało. Wyczytałem, że głównym tematem był szczyt klimatyczny. Pani premier wróciła z przekonana o sukcesie, który osiągnęła. Podobnie przekonana była wracając z Moskwy w 2010 r. Ciekawe, czy kiedy się okaże, że polityka klimatyczna zacznie wychodzić nam bokiem też będzie się tłumaczyć, że warunki negocjacji były trudne.

Dwa razy podchodziliśmy do tematu energii odnawialnej. Najpierw chcieliśmy solary do grzania wody, później panele fotowoltaiczne. Przepisy w Polsce są takie, że żeby dostać dopłatę, trzeba wziąć kredyt. W jednym z banków z listy. Więc część dopłaty zżera oprocentowanie. Do tego, żeby dostać kredyt trzeba mieć zdolność, co zdecydowanie zmniejsza szanse ludzi na wsi. Od paru osób usłyszałem, że taniej jest zakładać instalację bez dopłaty.
Ma to jakiś sens, bo ponoć środki przeznaczone na dopłaty do fotowoltaików starczą na jakieś pięćset instalacji. Czyli mniejszą ich liczbę, niż te, co człowiek widzi lądując w Monachium.
Słyszałem, że Polska uniknęła kryzysu, bo nasz system bankowy okazał się silny, ale czy wymagało to ładowania w banki pieniędzy na ekologię?

Z tego wszystkiego chyba zacznę kolekcjonować węgiel w piwnicy. Ze sto ton powinno się zmieścić. Ale kłopot będzie, bo wsypać da się tylko do jednej piwnicy, do reszty by trzeba wiaderkami nosić. Sto ton? Chwilę zejdzie. I to nie jest dobra informacja.

3. Pojechaliśmy na grzyby. Miało nie być, a jednak były. Parę rydzów, podgrzybki, kanie i coś, czego wcześniej nie zbierałem – sarny. Wystające w mercedesie progi umożliwiły modyfikację taktyki zbierania z samochodu.
W tym przypadku wygląda ona tak: samochód jedzie powoli. Na progach, po obu stronach stoją zbieracze. Jeżeli widzą grzyba – zeskakują bez konieczności zatrzymywania auta. Tak jest dużo szybciej.

Wcześnie zrobiło się ciemno – efekt zmiany czasu. Wracaliśmy trochę na azymut. W nawigacji były niby leśne drogi, ale od lat czterdziestych ubiegłego wieku, kiedy robiono aktualizowano podrysy, trochę się pozmieniało. Najlepsze było, jak wyjechałem na polowanie – stojących w rzędzie myśliwych w pomarańczowych kurtkach. Gdybym skręcił wcześniej wyjechałbym im pod lufy. A tak patrzyli z szacunkiem, bo kto jak kto, ale myśliwy nową Gelendę odróżni od starej.

Redaktor Pertyński był łaskaw stwierdzić, że nie wie co ludzie widzą w tym samochodzie. Ja chyba wiem. Chodzi o to, że teraz już takich aut nie robią.
Teraz zderzak służy do tego, żeby po najdelikatniejszym uderzeniu wymagać wymiany. Zderzak w Gelendzie jest taki, jak kiedyś w każdym aucie. Tylko większy.
Jest uchwyt dla pasażera nad schowkiem, żeby nie tylko kierowca miał się czego trzymać. Centralny zamek wydaje – jak to raczył nazwać Pawełek z Faster Doga – dźwięk przeładowania karabinu maszynowego. Drzwi, by je zamknąć wymagają szczerego pierdolnięcia – nie ma przy tym strachu, że się coś oderwie.
Koncepcja Gelendy jest tak stara, jak ja. Jeżeli Mercedes postanowi zrezygnować z jej produkcji będzie u mnie miał duży minus.

No i wieczorem Bożena wsiadła w mercedesa i wróciła do Warszawy. I to jest zła informacja.