1. Obudziła mnie duma rozpierająca w
związku z nową funkcją PDT. Niestety, kiedy poszedłem do łazienki
okazało się, że rozpiera mnie jednak coś innego.
Więc chyba nie zdałem egzaminu.
Później w telewizorze pani Walter
powiedziała, że „zawodnicy obu drużyn są strasznie na siebie
napaleni.” Więc wiedziałem, że dzień będzie interesujący.
W „Kawie na ławę” Szejnfeld
zarzucał Hofmanowi, że ten nie cieszy się szczerze z sukcesu
Polski i Donalda Tuska. Pani Nowacka od Palikota zachwycała się tą
nieszczęsną Włoszką. A minister Kosiniak-Kamysz wyglądał jak
postać z kreskówki.
Szejnfeld palnął coś w stylu:
będziemy realizować interes Polski, ale tylko taki, który my
rozumiemy.
Szejnfeld nie miał łatwo, bo
Rymanowski po wakacjach stracił najwyraźniej tolerancję na jego
retorykę i go co chwilę uciszał.
Występowałem kiedyś u Rymanowskiego
w radio, ale wolałbym tego nie pamiętać.
No i najważniejsze: przesadzono gości
„Kawy na ławę” i to jest zła informacja, bo Męskie Blogerki
Modowe nie będą mogły tak łatwo nabijać się z outfitów posła
Girzyńskiego.
2. Pojechaliśmy do Ikei. I to jest zła
informacja, bo Ikei szczerze nienawidzę. Uważam, że jest to zbyt
dobrze wymyślony sklep i walka z przymusem kupowania tam kosztuje
mnie za dużo zdrowia. Byłem Ikei fanem od pierwszych odwiedzin w
warszawskiej, tej w alejach Jerozolimskich nad torami. Choć zaczęło
się to wcześniej, z katalogów oglądanych jeszcze w latach 80. i
szafek „odrzut z eksportu”, które mieliśmy w pokoju. I podróbki
foteli „kon-tiki” z których oglądaliśmy ruski telewizor.
No więc byłem Ikei fanem. Do momentu,
kiedy mój ojciec nie wrócił ze Stanów. Pojechaliśmy do Ikei, bo
potrzebował szafę. Pokazuję mu więc jedną, drugą, trzecią. On
ogląda –przecież to jest byle jakie i jak na tę bylejakość
strasznie drogie. No i wtedy łuski mi z oczu spadły. Bo faktycznie,
to, co dwadzieścia lat temu było litym drewnem dziś jest oklejaną
płytą.
Oczywiście nie jest tak ze wszystkim,
ale wyłowienie porządnych rzeczy z tego morza rzeczy średnich
zajmuje zbyt wiele czasu. I energii. I jedzenie wcale nie jest tak
dobre.
Przed nami w kasie czteroosobowa
rodzina płaciła prawie 15 tysięcy złotych. Część gotówką,
część z kart. Kilku. Jedne przechodziły od razu, inne dopiero jak
kasjerka próbowała mniejsze kwoty. Mam nadzieje, że meble będą
im służyć dłużej niż wieczność, którą zajęło im płacenie.
Ojciec był na meczu otwarcia na
Narodowym. Jako, że nie jest chorym z nienawiści PiS-owcem nawet mu
się podobało. Dopiero, gdy go trochę zacząłem naciskać
przyznał, ze nie jest to optymalne miejsce do tego, żeby tam
organizować mecze siatkówki.
3. Wieczorem na Twitterze oglądałem
zabawną dyskusję pomiędzy redaktorem Szułdrzyńskim a resztą
świata. Redaktor Szułdrzyński upierał się, że Donalda Tuska
można nazywać „Prezydentem”, a ci, którzy mówią, że nie –
robią to ze złych pobudek.
Ja tam redaktora Szułdrzyńskiego
miałem za rozsądnego gościa. Lubię go oglądać w telewizorze.
Dyskusja oczywiście była na z dupy
argumenty, do kiedy ktoś nie wrzucił linka do oficjalnego
tłumaczenia Traktatu z Lizbony, w którym wyraźnie napisane jest
„Przewodniczący”.
Wtedy red. Szułdrzyński napisał, że
on wcale nie twierdził, że Tusk jest „Prezydentem”.
A cała sprawa wzięła się ze zdania
„Ustępujący przewodniczący van Rompuy pogratulował prezydentowi
Tuskowi”. Które jest śmieszne niezależnie od tego, co się o
sukcesie Tuska sądzi.
Smutne jest, że nikt nie zwraca uwagi
na to, że przyszłość Donalda Tuska nie będzie tak różowa.
Gdyby postanowił sobie wyczarterować samolot i latać nim co
weekend do Gdańska, to by go europejscy podatnicy zagryźli.
Wszystko z zawiści. My mamy mniej pieniędzy i nam to wcale nie
przeszkadzało.
Dziennikarze też się zmienią. I to
może być najbardziej dotkliwe, bo premier Tusk nie ma specjalnego
doświadczenia w kontaktach z mediami, których nie jest największym
reklamodawcą.
Zawodnicy TVP byli albo bardziej, albo
mniej napaleni niż ci z TVN. Wygrali 2:1.