1. Spaliśmy w „Royalu” – znaczy
hotelu garnizonowym. Znaczy, trudno powiedzieć, gdzie, gdyż przed
wojną były to cztery hotele. Po wojnie połączono je w jeden. Nie
udało się to do końca, gdyż każdy z nich miał nieco inaczej
dzielone piętra. Czyli wyjeżdżając windą z jednej strony na
piętro pierwsze, w drugiej części jest się na piętrze drugim.
Choć tego też nie należy być pewnym. Postanowiłem pójść na
śniadanie. Na logikę i zgodnie ze znakami noża i widelca udałem
się w okolice recepcji. No i tam była restauracja. Ale nie podawano
śniadania. Siedzące tam panie stwierdziły, że nie są w stanie
wytłumaczyć mi, gdzie podawane są śniadania i wysłały mnie do
recepcji. Tam pani tłumaczyła mi długo i zawile – wyjedzie pan
na pierwsze piętro, pójdzie w prawo, później w lewo, potem będą
schody, potem znowu prosto aż do pokoju dwieście coś, potem coś
tam i na końcu będzie winda, tam pan zjedzie piętro niżej i już.
Windy nie znalazłem. Znalazłem śniadanie. Właściwie pod moim
pokojem. Śniadanie było niedobre. I to jest zła informacja.
2. Wracaliśmy trasą kielecką. Po
drodze, telefonicznie doprowadziliśmy do tego, że komórka
niemieckiego dziennikarza, którą zostawił w prezydenckim
sekretariacie wróciła do właściciela, znaczy do niego wróciła.
Państwo po raz kolejny zdało egzamin. A zaangażowane były dwa
biura i jedna służba specjalna.
Jechaliśmy z pięć godzin. Na koniec
zostawiłem w samochodzie telefony. I to jest zła wiadomość, bo
musiałem jechać po nie aż na Augustówkę.
3. Wieczorem oglądaliśmy retransmisję Złotych Globów. Szczerze mówiąc wolę Globy niż Oscary. Zwłaszcza, kiedy prowadzi ten z piwem, choć nie rozumiem sporej części jego dowcipów. Jim Carrey wygląda z brodą, jakby ubrał maskę z „Maski”.
Ale najciekawsze było to, że z tego, co mówili przemawiający ze sceny ludzie najważniejszą rzeczą dla ich środowiska jest liczba przychodzących do kin ludzi, i to, ile pieniędzy ci ludzie w tych kinach zostawiają.
U nas niestety filmowcom chodzi o coś innego. I to jest zła informacja.
Być może dlatego nie robi się u nas filmów na miarę „Zjawy”.
3. Wieczorem oglądaliśmy retransmisję Złotych Globów. Szczerze mówiąc wolę Globy niż Oscary. Zwłaszcza, kiedy prowadzi ten z piwem, choć nie rozumiem sporej części jego dowcipów. Jim Carrey wygląda z brodą, jakby ubrał maskę z „Maski”.
Ale najciekawsze było to, że z tego, co mówili przemawiający ze sceny ludzie najważniejszą rzeczą dla ich środowiska jest liczba przychodzących do kin ludzi, i to, ile pieniędzy ci ludzie w tych kinach zostawiają.
U nas niestety filmowcom chodzi o coś innego. I to jest zła informacja.
Być może dlatego nie robi się u nas filmów na miarę „Zjawy”.