1. Parę dni temu przeczytałem kawałek
książki (w budowie) kolegi Olszańskiego. Pojawił się tam
budynek na rogu Oczki i Chałubińskiego. Na Oczki byłem raz w życiu
z kolegą Zegarkiem w jakimś klubie studenckim na piwie. No i
pamiętałem, że przy Oczki jest Instytut Medycyny Sądowej. Bo w
paru kryminałach rzeczony Instytut występował.
Budynek na
rogu Oczki i Chałubińskiego okazał się dowództwem Korpusu
Ochrony Pogranicza, zajętym po wojnie przez Informację Wojskową.
Z nazwą K.O.P. pierwszy raz się zetknąłem ze trzydzieści lat
temu, czytając o obronie Węgierskiej Górki. Nie pamiętam, chyba
jakiś miejscowy ówcześnie chłopiec wspominał: idzie sobie przez
las, a tu nagle przejeżdża na koniach dwóch żołnierzy z RKM-ami.
Po chwili widzi, jak drogą w dolinie idzie 7 (Bawarska) Dywizja
Piechoty. Idzie powoli i się rozgląda. Aż tu nagle z lasu odzywają
się RKM–y. 7 (Bawarska) Dywizja Piechoty zalega w rowach. Po
jakimś czasie rozstawia moździerze i zaczyna grzać po zboczach nie
wiedząc, że w międzyczasie ci dwaj z RKM-ami wsiedli na konie i
pojechali dalej.
Ci dwaj właśnie byli z K.O.P.-u i zatrzymali
na godzinę całą 7 (Bawarską) Dywizję Piechoty.
Korpus
Ochrony Pogranicza to jedna z niewielu rzeczy z dziedziny obronności,
jaka się nam przed wojną naprawdę udała.
No dobra. Udało
nam się jeszcze ufortyfikować Westerplatte. No i jeszcze stworzyć
szkolnictwo lotnicze. No i parę projektów broni. Nie kontynuuję bo
się z tego zrobi litania taka, jak w „Żywocie Briana”. Swoją
drogą zastanawiam się, czy ta scena zrobiła na mnie największe
wrażenie, czy rzymski patrol poprawiający błąd ortograficzny w
antyrzymskim napisie. ROMANES ITE DOMUM. Nie wiem, czy to dobrze
napisałem. I to jest zła informacja.
2. Poszedłem na
prezentację nowego telefonu HTC.
One M9. Bardzo ładny.
Chińczycy (Ci prawdziwi. Z Tajwanu) potrafią robić porządne
rzeczy.
Impreza odbywała się w apartamencie Karoliny Wozniacki.
Dwudzieste któreś piętro. Niezły widok na Pałac Kultury. Ale
chyba za ten widok nie zapłaciłbym tylu pieniędzy.
Na początku
jakaś pani z warszawskiej ASP plotła jakieś potworne herezje. Pani
teoretycznie znała się na użytkowej, ale kiedy przechodziła do
kwestii historyczno-technicznych to plotła takie androny, że aż
musiałem się napić. Niestety z alkoholi był tylko niby szampan.
Przypomniała mi się tzw. najgorzej zorganizowana impreza
ever. W Londynie. Już kiedyś o niej zacząłem pisać, bo zostawiła
w mojej pamięci niezatarty ślad.
Więc najpierw jakimiś tanimi
liniami wysłali nas do Luton. Normalnie na takich imprezach
dziennikarzy niańczy ktoś z PR. Tym razem – nie. Więc na tym
Luton nagle się okazało, że nie bardzo wiadomo co robić. Błąkałem
się w tłumie rodaków, którzy zrezygnowali z dobrodziejstw
zielonej wyspy Donalda Tuska. Wypatrzył mnie jakiś dziennikarz,
który mnie zapamiętał z jakiejś imprezy. Błąkaliśmy się we
dwóch. W końcu we trzech. Wpadliśmy na pana, który w ręce miał
kartkę „miss Minta + 3 others”. Tak wyszło że miss Minta
akurat na tę imprezę nie leciała. Ale znaliśmy jej nazwisko.
Udało się od pana z karteczką uzyskać informację, że chodzi o
HTC. Pan zawiózł nas do bardzo ładnego hotelu z lat trzydziestych,
gdzie bardzo nas poproszono, żebyśmy byli za kwadrans gotowi na
dole w lobby, bo trzeba będzie zaraz ruszać.
Zanim znalazłem
pokój przeżyłem bardzo interesujące doświadczenie. Usłyszałem
jak pani menadżer rozmawia w paniami pokojówkami. Po polsku. Z tym,
że polski nie był ojczystą mową tej pani menadżer. Przebrałem
się, zjechałem do lobby. I w tłumie dziennikarzy z całego świata
stałem czterdzieści minut. Później zaprowadzono nas do autobusów.
Zanim autobusy ruszyły upłynęło kolejne czterdzieści minut.
Architektura Regents Park jest urokliwa. Autobusy ruszyły. Zawiozły
nas na miejsce. Tam na wpuszczenie czekaliśmy kolejne czterdzieści
minut. Może dłużej. Wpuścili nas. Śniadania nie zjadłem. W
samolocie nie zjadłem. Więc z głodu rzuciłem się na niby
szampana, którego podawano. Czekaliśmy na rozpoczęcie imprezy
licząc, że coś do jedzenia dadzą. Dawali tylko niby szampana.
Impreza się zaczęła. Usłyszeliśmy co mieliśmy usłyszeć.
Zobaczyliśmy, co mieliśmy zobaczyć. Pojawiły się panie z
jedzeniem. Które się niestety okazało jakimiś krakersami z czymś
tam. Cóż było robić – wciąż piłem tego niby szampana. Wbiłem
się nawet na chwilę do części dla VIP–ów. Ale tam krakersy
wcale nie były większe. No i był ten sam niby szampan. Transportu
do hotelu jeszcze nie było. Bo mieliśmy czekać na Lady Gagę.
Która miała przyjść. Później. No i z tej rozpaczy i z tego niby
szampana postanowiłem zjechać na poręczy, jak to przed laty
robiłem codziennie w krakowskim Free Pubie. Jak postanowiłem, tak
zrobiłem. Zapomniałem niestety, że we Free Pubie zjeżdżałem
żeby się napić – trzeźwy. Tym razem było inaczej. Więc
spadłem z poręczy i złamałem sobie rękę. Ale na tyle
delikatnie, że łaziłem ze złamaną później jeszcze parę dni.
Namówiłem grupę, żebyśmy poszli do hotelu piechotą. Nie
czekając na to później, kiedy ma przyjść Lady Gaga. Pomysł był
niezły, żeby nie to, że plan jest w innej skali, i że mamy do
przejścia spory kawałek. A jeżeli to tego dodamy przystanki w
kilku pubach, to wyszedł trzygodzinny spacer. Jakieś dwie godziny
po tym, jak się położyłem spać zadzwoniła recepcja, że czeka
na mnie shuttle na lotnisko, którą ktoś
z agencji zapomniał odwołać. Kiedy udało mi się panu z recepcji
wyjaśnić, że nigdzie nie jadę zaczął mnie przepraszać tak
wyszukanymi zwrotami, że już nic nie zrozumiałem. Ale ja to nic.
Miss Minta (ta, której z nami nie było) dostała SMS, że czeka na
nią shuttle.
Następnego dnia rano zauważyłem wzruszającą
scenkę, jak kelnerka – Polka, wprowadza trochę bokiem, na
śniadanie naszych rodaków – małżeństwo z dziećmi – ubrani
jak stróż w Boże Ciało. Sadza ich z boku, żeby się za bardzo w
oczy nie rzucali. I instruuje jak się mają zachować.
A się
mówi, że u Polaków na emigracji za grosz solidarności nie ma.
Ty razem nie wypiłem zbyt wiele. I niczego sobie nie
złamałem. Choć kiedy pani z ASP powiedziała, że w przyszłości
samochody będą podłączone do Internetu i że taki concept car
pokazało BMW na targach w Barcelonie, byłem gotów coś
złamać.
Wyparłem nazwisko tej pani. I to jest zła
informacja, bo nie mogę przed nią konkretnie ostrzegać. Więc
ostrzegam ogólnie – zniechęcajcie dzieci, które myślą o
warszawskiej ASP. Jeszcze by mogły na tę panią trafić.
3.
HOUSE OF CARDS. UWAGA SPOJLER.
Obejrzeliśmy dwa odcinki HoC.
Niestety Rosja w serialu tak jest podobna do Rosji, Polska do Polski z serialu
„Ekipa”. I to jest zła informacja.