1. Mam dwie historyjki na później.
Jedną strasznie śmieszną, drugą trochę straszną. Ani jednej,
ani drugiej teraz nie opiszę. Ale postaram się to zrobić za jakiś
czas. Gdybym zapomniał – w tym miejscu zostawię sobie podpowiedź.
„Problem wykrywaczy metali”
Zacząłem czytać „Ubeka”
red. Rymanowskiego. Mam poważne obawy, że Molke (pod takim poznałem
go nazwiskiem) zrobił w konia autora. I to jest zła informacja.
Chyba, że później coś się zmieni. Nie mam za bardzo czasu na
czytanie, więc dokończenie chwilę mi zajmie. I to jest jeszcze
gorsza informacja.
2. Naszła mnie dziwna konstatacja. W
Nowej Soli stoi największy na świecie krasnal. Ma nawet certyfikat
Guinnessa. Jest – nie bójmy się tego słowa – brzydki. Jak
krasnal. Tylko bardziej. Bo jest wielki.
Wpadłem kiedyś na
pomysł, żeby zrobić sobie krasnala większego o pięć
centymetrów. Postawić w parku i złośliwie chichotać na myśl o
prezydencie Nowej Soli, który w okolice swojego krasnala
zainwestował jakieś worki pieniędzy.
Z sześćdziesiąt
kilometrów na północ, w Świebodzinie stoi inna, przez jakiś czas
największa na świecie figura. Też estetycznie dyskusyjna. Choć
nie aż tak jak krasnal.
Obie figury generują ruch turystyczny.
Z tym, że ta druga bardziej. O wiele bardziej W powstanie tej
drugiej nie zaangażowano publicznych pieniędzy. I teraz zgadnijcie,
która powoduje większy hejt. Której sensowność powstania jest
bardziej podważana?
Krasnal vs Chrystus? Problem jak z
pilotowego odcinka „South Parku”. Tylko pozbawiony właściwej
serialowi głębi.
O świebodzińskim Chrystusie wszyscy
opowiadają ten sam dowcip. Z tym, że nikomu się nie chce sprawdzić
kiedy zbudowano „Tesco”. I to jest zła informacja.
3. Od rana było wiadomo, że MON
podjął decyzję o zakupie Patriotów i francuskich helikopterów.
Przy takich przetargach strasznie trudno jest cokolwiek ogarnąć, bo
dziewięćdziesiąt procent dostępnych informacji generowane jest
przed lobbystów. Nauczyłem się nie zastanawiać nad tym, co jest
technologicznie lepsze, co gorsze, bo często się okazuje, że na
dłuższą metę nie ma to znaczenia.
Dziesięć lat temu byłem
redaktorem naczelnym serii „II wojna światowa [coś tam dalej w
tytule było, ale nie pamiętam]”. Do książek dodawane były
filmy produkcji Discovery. Jeden był o PzKpfw VI i M4. Znaczy o tym
jak wyglądały pojedynki Tygrysa z Shermanem. Znaczy trudno to
nazwać pojedynkami, bo na jednego Tygrysa potrzeba było trzech
Shermanów. A może nawet czterech. Nie pamiętam. Wydawać by się
więc mogło, że Tygrys był lepszym czołgiem. Ale z filmu
wynikało, że niekoniecznie. Bo czasem najlepsza broń wcale nie
jest najlepsza.
Kiedyś, po informacjach że będziemy się
starać o Tomahawki. Mój wewnętrzny trol kazał mi się wdać w
dyskusję z jednym z twitterowych specjalistów od bezpieczeństwa,
kiedy ten załamał ręce nad decyzją i zaczął wychwalać jakieś
francuskie odpowiedniki. Wieloletnie doświadczenie odebrało mi
wiarę we francuską myśl techniczną. Francuscy inżynierowie
potrafią zrobić ładne i ciekawe rzeczy. Ale jakoś zawsze się
później okazuje, że jest z nimi coś nie tak.
Mój oponent
wychwalał francuskie rakiety pisząc o ich bojowych zastosowaniach.
Ja poddawałem je pod wątpliwość na podstawie przeczuć związanych
z francuską elektroniką użytkową. W końcu doszło do wojny o
Falklandy, kiedy Argentyńczycy z starszych francuskich rakiet
zatopili jakieś brytyjskie okręty. Wypadało już sięgnąć do
źródeł. No i przeczytałem, że obie rakiety okazały się być
niewybuchami. Znaczy walnęły w okręty. Nie wybuchły. Tylko wylało
się z nich paliwo i wybuchły pożary, który okręty zatopił.
No
i właściwie tyle chciałem napisać o pomyśle kupowania
francuskich śmigłowców. Które – jakby nie były świetne, są
francuskie. I to jest zła informacja.
Gdyby były
francusko-polskie to bym się pewnie nie czepiał.
Gdyby były francusko-polskie to bym się pewnie nie czepiał.