1. Wstałem rano i poszedłem do
apteki. Przypomniało mi się jak z pół roku temu byliśmy z kolegą
Zydlem na panelu w ThinkTanku. Wśród gości był minister Boni.
Nie pamiętam co było tematem
spotkania. Pamiętam, że Boni opowiadał, że zauważyli problem –
przewlekle chorzy muszą ciągle chodzić do specjalistów, żeby Ci
pisali im recepty. I to zwiększa kolejki i utrudnia życie.
Więc w łaskawości swojej postanowili
problem rozwiązać wdrażając specjalny system komputerowy. Będzie
gotowy już za jakieś dwa lata.
Chciałem się włączyć w dyskusję i
opowiedzieć, że udało mi się ten problem rozwiązać bez
kosztującego miliony i dziś nie działającego systemu
komputerowego. Załatwiłem to analogowo. Czyli idę do apteki.
Proszę panią, żeby mi sprzedała bez recepty. Pani – jest bądź
co bądź – farmaceutą, wie, że lek mi jest potrzebny i jak
działa, więc może mi go sprzedać bez recepty (zwłaszcza, że nie
jest refundowany). Ja oszczędzam czas i pieniądze, bo wizyta u
specjalisty mnie, nie ubezpieczonego – kosztuje dobre 200 zł.
No więc kupiłem co miałem kupić. I
to jest dobra informacja.
Zła, że ludzie kogoś tak
nieefektywnego i niejednoznacznego etycznie, jak Michał Boni wysłali
do Europejskiego Parlamentu by nas wszystkich reprezentował.
Z drugiej strony ci sami ludzie wysłali
tam Julię Piterę. Znaczy – są dziwni.
2. Zbyt późno włączyłem telewizor,
więc nie wysłuchałem przemówienia pana premiera. Słuchałem
ministrów.
Aż zasnąłem.
Więc przespałem ministra
Sienkiewicza, który nie wie ile długości ma granica z Ukrainą.
I jakiegoś wiceministra od
infrastruktury, który twierdził, że S3 łączy Zieloną Górę z
Wrocławiem.
Sikorskiego, który twierdził, że
jego ministerstwo nie realizuje planów. I Arłukowicza, który jest
żenującą postacią.
Parę tygodni temu wdałem się z nim w
dyskusję na Twitterze. Nie była zbyt długa, bo kiedy zapytałem
czy to prawda, że lekarze rodzinni dostają niewydane na swoich
pacjentów pieniądze – szybko zniknął.
W każdym razie wygląda na to, że
władzę w Polsce przejęła lewica. I nie jest to dobra informacja,
bo od lewicowej PO chyba bym już wolał u władzy SLD. Leszek Miller
przy Donaldzie Tusku zaczyna powoli wyglądać na człowieka o
nieposzlakowanej politycznej uczciwości.
Cóż, jak dzień wcześniej był
łaskaw stwierdzić amerykański ambasador – żyjemy w nawet zbyt
ciekawych czasach.
3. Wieczorem kolega Krzysztof żegnał
się w Beirucie ze znajomymi. Rano przez Paryż wylatywał do
Kalifornii.
Leciał AirFrance, więc opowiedziałem
serię przypowieści o transatlantyckich lotach tymi liniami. A to o
tym, jak drutem zawiązywano otwierającą się półkę. A to o tym,
że komuś się pas nie zapinał, więc go przywiązano do fotela, a
po lądowaniu odcięto pas. O tradycyjnym gubieniu bagaży.
Po Krzysztofie wszystko spływało jak
po kaczce. I to jest dobra informacja, bo jeszcze by nie poleciał, a
wcześniej mówił, że jeżeli raz w roku nie wpadnie do Kalifornii
to jest chory. Czego mu oczywiście nie życzymy.
Wieczór przyjemny, niestety mogłoby
być cieplej.
O jakieś 10 stopni.
I nie padać.
Bo mi przemakają trampki.
A z butami na jesień muszę iść do
szewca.
I nie jest to dobra informacja, bo mi
się do szewca iść nie chce.