1. Zostałem sterroryzowany w kwestii włożenia baterii do wagi. O to jest zła informacja, bo tak, jeszcze nie było.
2. Miałem szafę podobną do bramy triumfalnej. Niby dużą, ale w sumie niezbyt pojemną. Oddałem szafę podobną do bramy triumfalnej Bożenie. Trzeba ją było przewrócić, gdyż na stojąco nie przechodziła przez drzwi. Przewrócona, zmieniła nieco geometrię. Na przykład wypadły jej drzwi. Szafa podobna od bramy triumfalnej wylądowała w górnym salonie Bożeny, gdzie już mniej jest podobna do bramy triumfalnej, gdyż bardziej podobny do bramy triumfalnej jest jej kredens.
Pojechałem do Świebodzina po Miśka, który z Zielonej przyjechał PKS-em. Misiek uważa, że jestem zakupoholikiem. A ja, po prostu, mam piętnaście kilometrów do sklepu, więc tym razem, w Lidlu, kupiłem dwie paczki podpałki. Bez podpałki ciężko.
Zabraliśmy się z Miśkiem za listwy w górnym salonie. Szydzę z uczestników „Postaw na milion”, a gdyby ktoś nagrał nasze próby docięcia listw na róg, który ma 135 stopni – śmiechu by było co niemiara. Złą informacją jest, że będę musiał kupić jakieś kosmicznie długie kołki, bo żaden z tych, które mamy nie jest w stanie listwy chwycić.
Szafa, którą wstawiłem zamiast tej, podobnej do bramy triumfalnej, jest meblem kalwaryjskim. Powstałym 14 grudnia 1956 roku. Porządnym, nawet plecy są fornirowane (od strony środka szafy). Ówczesny PRL samochodów za bardzo robić nie potrafił, ale z meblam sobie dawał radę.
3. Kocię, nazwane przez Bożenę Dr, z godzinę temu czmychnęło Miśkowi do parku. Razem zresztą z Kociem i Rudzią. Rudzia wróciła. Kocio, jak zwykle wróci rano. Zwanego Dr Kocięcia nie widać. I to jest zła informacja, gdyż nie wypada, żeby panna nie nocowała w domu.