1. Lubię latać. Lubię być
niewyspany na Okęciu i lubię potem narzekać, że jestem zmęczony.
Najmniej lubię lotniskową gastronomię
i sklepy. W znaczeniu, że na Okęciu, bo w Monachium sklepy są w
porządku. Zwłaszcza papierniczy przy drodze do polskiego kąta.
Podobny papierniczy, tylko dużo mniejszy, był w baraku na Tegel.
Ale nie wiem, co teraz na Tegel słychać, bo byłem tam ostatnio
chyba w styczniu. To wtedy kolega Labuda pozbawiony został całego
zakupionego alkoholu przez niezbyt przyjaźnie nastawionych ludzi od
bezpieczeństwa.
AirBerlin w tym przypadku sucks.
Pani, która za sześć złotych
sprzedała mi małą wodę Żywiec powiedziała, ze też by chciała
polecieć do Gdańska. Ciekawe, czy naprawdę chciałaby do Gdańska,
czy poleciałaby gdziekolwiek, byle by nie być w Warszawie.
Czekałem na samolot patrząc na
przewijającą się reklamę na której piłkarz pokazuje coś na
ekranie smartfonu Sony hokeiście. Przez głośniki wzywano Muhammada
Abdula jakiegoś tam, który miał ze mną lecieć do Gdańska.
Zaczęły mi się wymyślać rasistowskie dowcipy: Sir, niestety
przepisy nie zezwalają na przesyłanie żony w bagażu
rejestrowanym. Albo inny suchar: Sir, z pańskiej walizki dochodzi
dźwięk cykania.
Do samolotu wchodziłem za bokserem
Michalczewskim. Kapitan samolotu nazywał się kapitan Wasiak. Lot
trwał ze czterdzieści minut. Bokser Michalczewski nie musiał w
jego czasie czynnie wspierać mniejszości. Próbowałem sobie zrobić
z nim z ukrycia selfie, ale mi nie wyszło. I to jest zła
informacja.
2. W Sopocie prezentowano samochody Nissan. Pod
Sheratonem wsiedliśmy do jednego. Nazywał się Pulsar. Jechaliśmy
tym Pulsarem do Bytowa, nazwanego przez mojego kolegę Wojciecha –
Odbytowem. Kolega Wojciech nie opowiada dowcipów, kiedy je słyszy
stara się nie śmiać. Skoro pozwolił sobie na taki żarcik – to
musi coś znaczyć.
Piszę wsiedliśmy, bo jechałem z
redaktor Anną dwojga nazwisk Lubertowicz-Sztorc.
Z redaktor Anną
mam tak, że wydaje mi się, że pierwszy raz spotkałem ją
dwadzieścia parę lat temu i wtedy wyglądała identycznie jak dziś.
Jechaliśmy przez miejscowości o podwójnych nazwach. Były
takie, których nazwa kaszubska i polska (nie żebym twierdził, że
Kaszubi to nie Polacy, ale jak nazwać nazwę, która nie jest
kaszubska? Normalną? Też źle) zapisane były tak samo. Wyglądało
to idiotycznie.
Pulsar chyba w porządku. Nie jestem amatorem
kompaktów, więc trudno się wypowiadać. Miałem problem ze
znalezieniem obrotów, przy których się dało wyprzedzać (diesel
1,5), ale po co wyprzedzać, skoro widoki takie piękne.
W każdym
razie redaktor Pertyński powiedział, że samochód jest w porządku.
On się zna, więc powtórzę tę opinię.
Redaktor Anna
dwojga nazwisk Lubertowicz-Sztorc, należy do tego typu ludzi, którzy
za punkt honoru mają podtrzymywanie konwersacji. Nie było to
trudne, bo wspólnych tematów mieliśmy wiele. Alkohol, samochody,
Kraków sprzed 20 lat, alkohol.
Redaktor Anna opowiedziała,
jak wypiła Amol prezesowi krakowskiego „Czasu”. A może to nie
był prezes, tylko naczelny – w znaczeniu Polkowski, nazywany Pol
Potem?
Opowiadała też jak zwyzywała na nartach prezesa Gazety
Krakowskiej od chujów, a on jej nie poznał, i tylko pytał
wszystkich: kto to.
Prezesa Krakowskiej znałem, kolegował się
z Jankiem Miczyńskim. Ale nie pamiętam już, jak się ten prezes
nazywa. Były prezes.
W Bytowie na zamku był obiad. Ponoć dobra
kaczka. Dostali za nią złotą patelnię. Nie jadłem.
Do
Sopotu wracaliśmy X-Trailem. Kierowała redaktor Anna dwojga nazwisk
Lubertowicz-Sztorc. X-Trail bardziej mi pasował niż Pulsar. Był
wyposażony w elektroniczny system tłumienia wstrząsów. Niestety
jechaliśmy egzemplarzem przedprodukcyjnym, w którym ten system nie
działał, więc co mnie wytrzęsło – to moje.
W każdym razie
wróciliśmy na skróty, bo organizatorzy chcieli nas przewieźć
jakimiś esami-floresami, żeby pokazać ładne widoki i możliwości
terenowe samochodu.
Koledzy sprawdzili – w terenie X-Trail
sobie radzi.
Po powrocie wyszedłem w Sopot, żeby kupić
pastę do zębów. Wpadłem na BWA. Przypomniało mi się, że jest
wystawa Axentowicza, o której słyszeliśmy kiedyś w radio.
Niestety odbiłem się do zamkniętych drzwi. Wystawa zamknięta była
do czwartku. I to jest zła informacja.
No i zauważyłem, że
plac przy BWA jest strasznie brzydki. Nie wiem, co ludzie w tym
Sopocie widzą.
3. Wieczorem była konferencja, na
której opowiadano o Pulsarze, X-Trailu i jeszcze jednym nissanie,
który się nazywa Juke. Potwornie brzydkim, ale ponoć świetnie się
sprzedającym.
Nie mogłem słuchać, bo pisałem 3 negatywy, a
jak tylko przestawałem, to redaktor Pertyński wywierał na mnie
presję, bym kontynuował.
Dlatego nie udało mi się zadać
pytania, o to czy występujący na początku konferencji mistrz
świata w odbijaniu piłki wszystkim dzięki swoim umiejętnościom
uzyskuje sukcesy towarzyskie.
Redaktor Pertyński nie
wyjaśnił mi też co to jest sprzęgło proszkowe. I to jest zła
informacja. Bo jak tylko sobie o mojej w tym względzie niewiedzy
przypominam – próbuję zgadywać, a to bez sensu.
Po
konferencji była kolacja. Kolację uświetnił swoją obecnością
dyrektor zarządzający Nissanem w naszej okolicy. Andriej Akifiew.
W ogóle było dużo dyrektorów.
Z jednym siedzieliśmy przy
stole. Siedział tam też pan inżynier. W każdej firmie
motoryzacyjnej jest taki pan inżynier do odpowiadania na pytania
techniczne, ale w związku z tym, że coraz więcej dziennikarzy
pisze o swoich emocjach zamiast o samochodach, taki pan inżynier ma
coraz mniej roboty.
Pan inżynier powiedział, że chciał
zaprosić do Polski swojego odpowiednika z Moskwy.
Ten
odpowiedział, że nie przyjedzie, bo się boi, że go tu zabiją
polscy nacjonaliści.
Zasugerowałem rozwiązanie: że mogę
przygotować dokument, na którym będzie napisane, żeby polski
nacjonalista okaziciela tego dokumentu nie zabijał. Z dużą
pieczątką dokument.
Pan inżynier opowiedział, że jego
rosyjski odpowiednik ma pewną traumę związaną z przekraczaniem
polskiej granicy. Otóż jego dziadek ożenił się z Polką. Ta nie
chciała żyć w ZSRR, więc postanowili wyjechać do Polski. I na
granicy zastrzelili go rosyjscy żołnierze.
Na to też znalazłem sposób – niech
leci przez Frankfurt. W ten sposób nie będzie przekraczał
polsko-rosyjskiej granicy.
Później posiedziałem chwilę w
palarni z redaktor Pawlak (po raz pierwszy na motoryzacyjnej
imprezie) i redaktorem Wieruszewskim (jeździ MX-5 i nie jest gejem).
Redaktor Wieruszewski robi coraz większą karierę na Youtubie, i
trochę o tym rozmawialiśmy.
Później redaktor Wieruszewski poszedł
spać, redaktor Pawlak nad morze, a ja do baru, gdzie jeden dyrektor
uczył drugiego dyrektora rosyjskiego. Uczony nie mógł zapamiętać
słowa двигатель.
Zaś dyrektor najważniejszy narzekał,
że kiedy przylatuje do Budapesztu, gdzie ma siedzibę, spotyka go zawsze bardzo
nieprzyjemna kontrola paszportowa, której na przykład nie ma we
Francji.
Wyjaśniłem mu to w prosty sposób.
Zapytałem:
–W którym roku rosyjskie wojsko ostatnio
wkraczało do Paryża?
–1814
–A na
Węgry?
–1944
–Którym?
–1945?
–Którym?
–…
–1956. I może dziadka tego kogoś, kto teraz
tak nieprzyjemnie jakoś kontroluje paszport jakiś rosyjski żołnierz
zastrzelił.
Dyrektor najważniejszy bardzo się pilnował.
Dużo bardziej niż jego polscy podwładni. To bardzo ciekawa sytuacja. Mogę
sobie wyobrazić jak się zachowują zaangażowani w interesy z
Rosjanami Francuzi.
Wymieniliśmy się dowcipami o Czapajewie.
Zdziwił się, że w ogóle to nazwisko coś mi mówi.
Odpowiedziałem, że mój pradziadek i jego bracia brali udział w
tamtej wojnie.
Może dlatego opowiedział o Czapajewie w Azji
Środkowej (Этому зайцу 300 лет).
Powiedział
bardzo interesującą rzecz, że Rosjanie teraz nie czytają
Dostojewskiego, bo nie podoba im się to co pisze. Wolą Tołstoja.
Na koniec zaordynowano Macallana. Przypomniało mi się, jak
na Sycylii piłem Macallana z Łotyszem, który opowiadał, jak
Rosjanie (Sowieci) przez 50 lat wykończyli milion z dwóch milionów
żyjących w 1939 roku Łotyszy. Niestety mój rosyjski był zbyt
słaby, by tę historię opowiedzieć.